Reklama

Automoto

Fakty i mity. Autoryzowana Stacja Obsługi kontra znajomy mechanik

Janusz Pawlak
Dodano: 21.03.2016
25774_Fotolia_77451951_Subscription_Monthly_M
Share
Udostępnij
Przy zakupach używek ściąganych z Niemiec pytamy zawsze o książkę serwisową pojazdu. Znajdujące się w niej wpisy są potwierdzeniem wartości pojazdu. Czymś tak oczywistym jak koło zapasowe w bagażniku. Paradoksem jest więc fakt, iż w Polsce część zmotoryzowanych zupełnie nie dba o to, aby regularnie odwiedzać Autoryzowane Stacje Obsługi. Dlaczego?
 
W obiegowej opinii panuje przekonanie, że ASO to skarbonki wyciągające każdy grosz z kieszeni zmotoryzowanych. A więc najlepiej nie mieć z nimi kontaktu. Ten utarty schemat myślenia pokutuje u nas od wielu, bardzo wielu lat. Żeby nie powiedzieć od zawsze, bo:
 
  •  w dobie głodu samochodowego PRL stacje obsługi były nimi tylko z nazwy (słabe wyposażenie techniczne i takie same wyszkolenie mechaników,
  •  proste, mało skomplikowane konstrukcje ówczesnych aut, pozwalały na ich naprawy w podwórkowym garażu (znam ludzi, którzy w takich garażach składali auta z części „okazyjnie” kupowanych),
  •  potem, po otwarciu granic, zalała nasze drogi masa staroci na kołach z Zachodu. Kto z 10 czy 10 letnim vw, audi czy peugeotem myślał o wizycie w ASO. Serwis zapewniał znów znajomy mechanik.
 
W ostatnich latach, wraz z bogaceniem się społeczeństwa, z naszych dróg znikają złomy a rodacy przesiadają się do aut nowych, drogich, kupowanych w salonach sprzedaży. Chcą by ich pojazdy były właściwie serwisowane. Nie żałują na to złotówek. Korzystają więc z ASO.
 
Kiedy czeka nas lawina wydatków

Wizytę w Autoryzowanej Stacji Obsługi lub u przypadkowego mechanika można porównać z naszym badaniem okresowym – mówi Dariusz Mierzejewski, prezes Zarządu rzeszowskich firm dealerskich  Auto – Res (Fiata, Alfa Romeo, Jeep, Hyundai) i Auto – Styl (Opel). – Jeśli regularnie odwiedzamy lekarza, który przepisuje nam odpowiednie badania diagnostyczne, unikamy wielu chorób i kłopotów. Tak samo jest z samochodem. Gdy zapominamy o serwisowaniu, bądź wykonujemy ten serwis w przypadkowych warsztatach, może nas czekać mnóstwo kłopotów i lawina wydatków.
 
Na początku drogi

Procederu unikania ASO nie odnotowuje się zazwyczaj w okresie gwarancji, gdy klient obligowany jest do odwiedzin stacji, aby zachować warunki gwarancji. Dyrektywy Unii Europejskiej dopuszczają teraz, iż usługę taką mogą wykonywać również warsztaty samochodowe. Muszą one jednak dochowywać standardów przeglądów gwarancyjnych określanych przez producenta. Trudno to osiągnąć nie dysponując odpowiednim wyposażeniem warsztatu. A to wiąże się zawsze z wydatkami. Udokumentowaniem zaś naszej wizyty w warsztacie musi być odpowiedni wpis w książce serwisowej oraz faktura potwierdzająca, iż wszystkie czynności zostały wykonane zgodnie z zaleceniami zawartymi w fabrycznej książce obsługowej.
 
Producenci aut wprowadzają także powszechnie możliwość przedłużenia gwarancji. Dla przykładu u Fiata można nią objąć kolejne 12 miesięcy, dwa i trzy lata. Niewielkie pieniądze dają nam gwarancję, że gdy coś w naszym aucie zacznie szwankować, koszty drogich napraw nie spadną na naszą głowę.
 
Co tanie to i drogie

Czasem ktoś dopytuje mechanika o cenę usługi i słyszy, że zapłaci za nią np. tylko X zł za godzinę pracy. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to sporo taniej niż w ASO.
 
To może być bardzo myląca informacja – dowodzi D. Mierzejewski. – Mechanik z przeciętnego warsztatu, może nie mieć dostępu do wiedzy i narzędzi, które są w dyspozycji ASO. Producenci w obronie swoich interesów stosują takie praktyki, że tylko ASO otrzymują odpowiednie narzędzia. W sumie, tańszy mechanik będzie musiał się sporo natrudzić i policzy nam 3 godziny pracy, aby znaleźć usterkę.
 
Z nowym autem pan Kaziu sobie nie poradzi

Na rynku jest coraz więcej aut, których stopień nasycenie elektroniką powoduje, że przysłowiowy mechanik, pan Kaziu, z warsztatu tuż obok, nie poradzi sobie z naprawą. Aby wejść w „mózg” takich aut potrzebny jest odpowiednie oprogramowanie komputerowe dostarczane przez producenta. To po pierwsze. Po drugie, do naprawy auta mogą przystąpić tylko ludzie przeszkoleni przez producenta. I po trzecie, dysponujący odpowiednimi narzędziami i częściami zamiennymi. Zwykły warsztat nie jest w stanie wysyłać swoich ludzi na specjalistyczne szkolenia i kusić się o zakup wszelakich technicznych nowinek.
 
Nabywcy drogich aut, tych z najwyższych i wysokich półek, nie traktują ASO jako zła koniecznego. Oni wiedzą, że tylko w ASO ich samochody zostaną właściwie sprawdzone i naprawione – mówi prezes D. Mierzejewski. – Trudno sobie np. wyobrazić, aby sprzedawane przez nas jeepy serwisował ktoś przypadkowy.
 
Można negocjować

Użytkownicy aut należących do segmentu najczęściej kupowanych, a więc tych tzw. średniaków, którzy nie zawsze chętnie korzystają jeszcze z ASO winni wiedzieć, że zawsze mogą negocjować cenę usług – przypomina prezes Mierzejewski. – To dzisiaj normalna rzecz, że chcemy mieć świadczoną usługę na najwyższym poziomie i zapłacić za nią dogodną dla nas cenę.
 
Nastolatki do remontu

Kto może mijać ASO? Oczywiście posiadacze starych, kilkunastoletnich pojazdów. Wizyta takimi nastolatkami w ASO jest zbyt droga. Poziom nasycenia elektroniką oraz zaawansowanie techniczne tych pojazdów pozwalają na to, że śmiało mogą się nimi zająć typowe warsztaty samochodowe i mniej wprawni mechanicy. W naprawach nastoletnich aut z powodzeniem można wykorzystywać zamienniki lub części z odzysku. To tylko sprawi, że cena usługi będzie adekwatna do stanu/wartości pojazdu.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy