Reklama

Biznes

O dwóch takich, co w Ropczycach budują jachty dla milionerów

Aneta Gieroń
Dodano: 21.11.2012
392_rega_yacht
Share
Udostępnij
Dla stoczni wyobraźnia podpowiada morze, albo choćby małe jezioro, rzeczywistość pozwala na pagórki wokół Ropczyc. Paradoksalnie może to nawet lepiej – nikogo nie rozpraszają piękne widoki za oknem, a skoro sami właściciele ropczyckiej stoczni Rega Yacht – Tomasz Babicz i Waldemar Królikowski nie mają nawet żeglarskich patentów, a mimo to robią jedne z najlepszych i najpiękniejszych jachtów na świecie, to widać rzeczywistość bywa barwniejsza od najbardziej kolorowej fantazji.

Skromna hala przy ul. Przemysłowej w Ropczycach. Z czym jak z czym, ale na pewno nie z takim miejscem większości z nas kojarzy się zapach luksusu i milionów euro, a to właśnie tutaj od 8 lat powstają łodzie, którymi pływają najzamożniejsi tego świata. W ostatnim czasie prace w stoczni zdominowała piękna, 25-metrowa łódź Luce Guida warta 5 mln euro, którą na specjalne zamówienie księżniczki z Kuwejtu, właścicielki rafinerii, przygotowywała Rega Yacht. Jacht  pod koniec 2011 roku trafił do Włoch, gdzie przetransportowanie go kosztowało 18 tys. euro. Ale jak kogoś stać na żaglówkę za miliony, czymże jest wydatek kilkunastu tysięcy euro na transport.
Skąd Luce Guida w Ropczycach? Odpowiedź nie jest łatwa, może nawet trudna do uwierzenia. Wszystko zaczęło się na początku lat 90., gdy młodzi mieszkańcy Ropczyc postanowili szczęścia i pracy poszukać we Włoszech.

– Skończyłem szkołę średnią, na studia się nie zdecydowałem, ale miałem starszego brata, który pracował we Włoszech, w okolicach Rzymu. On pomógł mi znaleźć pierwszą pracę i tak za granicą spędziłem pół roku – wspomina Tomasz Babicz. Za krótko, by nauczyć się języka, znaleźć stabilną pracę, dlatego chłopak z Ropczyc planował powrót do Polski. Przypadek sprawił, że Tomasz Babicz trafił do niewielkiej, rodzinnej stoczni w okolicach Rzymu, do Fiumicino, praca miała trwać kilka dni i ograniczyć się do sprzątania, mycia łódek i najprostszych zajęć. Niby nic wielkiego, ale od Fiumicino wszystko się zaczęło. Zapał młodego Polaka był większy niż przeciętny, na epizodzie się nie skończyło, w kolejnych miesiącach był pomocnikiem doświadczonych pracowników, a po kilku miesiącach właściciel stoczni zasugerował, że chętnie przyjęłaby do pracy pracownika równie „sprytnego” jak młody Babicz. Tak do Fiumicino trafił starszy brat Tomasza Babicza, a po kolejnych kilku miesiącach także Waldek Królikowski.

Przypadkowa praca w stoczni stała się przeznaczeniem

Obaj panowie już we Włoszech przekonali się, że mogą na sobie polegać, zaufania nie poróżniły nawet pieniądze. Ich pierwszą wspólną, samodzielną pracą była zabudowa i wykończenie wnętrza w prywatnej łódce pracodawcy w Fiumicino. Młodzi Polacy rano przychodzili do pracy w stoczni, a wszystkie popołudnia i wieczory poświęcali na stworzenie czegoś wyjątkowego we włoskiej żaglowce. – Szefowi spodobało się to, co wyszło spod naszych rąk, bo od tego momentu mieliśmy już większy udział w budowie małych łódek. Wyzwaniem było jednak zbudowanie 12 -metrowego jachtu, który właściciele stoczni w Fiumicino przygotowali na Mistrzostwa Włoch. Prace nad łódką zajęły 2 lata, ale jacht był wyjątkowo udany i zajął 3. miejsce w regatach. Po tamtych mistrzostwach nasza stocznia zwróciła na siebie uwagę innych stoczni i konstruktorów najlepszych jachtów we Włoszech – wspomina Waldek Królikowski.
 
I jak to w życiu bywa, najtrudniej jest sprawić, by sukces był powtarzalny. Stocznia trzech młodych Włochów, gdzie dwóch chłopaków z Ropczyc zaczęła swoją przygodę z budową jachtów, już nie potrafiła powtórzyć tamtego sukcesu z Mistrzostw Włoch. Stocznia Delfin ciągle remontowała, budowała małe łódki, ale nie było jakiś spektakularnych, innowacyjnych sukcesów. Tyle tylko, że to już było zmartwieniem Włochów.
– Nie mam złudzeń, że w Polsce, we Włoszech, jest całkiem dużo osób, które mają ogromną wiedzę teoretyczną na temat budowy jachtów, ale wiem też, że mało kto ma tak ogromną widzę praktyczną jak my i na tym polega nasz sukces – tłumaczy Babicz.
 
Stocznia z milionowym zleceniem, ale bez hali

Początki były skromne, ale szalone. Wkrótce po otrzymaniu zlecenia na łódkę do Neapolu, o polskich szkutnikach działających już pod własnym szyldem, znów przypomniał sobie słynny Alessandro Vismara i zaproponował budowę super nowoczesnej 15 – metrowej łodzi z najnowocześniejszych surowców. Żeby było ciekawiej, gdy Tomek Babicz we Włoszech ustalał z Vismarą szczegóły zlecenia, Waldek Królikowski „na zawał serca” szukał dużej hali do wynajęcia w okolicach Ropczyc, gdzie zlecenie mogłoby zostać zrealizować. – Ja byłem tak zachwycony propozycją od Alessandro, że przyjąłem ją w ciemno nic nie mówiąc, że nie mamy hali. Byłem pewny, że skoro mieliśmy szczęście do takiego zlecenia, to musi się nam poszczęścić także przy poszukiwaniach większego lokalu – śmieje się Tomek Babicz.
Tamto pierwsze zlecenie od Vismara dla Rega Yacht było przełomowe dla firmy. Do dziś ropczycka stocznia najściślej i z największym rozmachem współpracuje właśnie z Alessandro Vismara. Od niego pochodzą zlecenia na najnowocześniejsze i najpiękniejsze jachty. Także na 24 – metrową łódź dla księżniczki z Kuwejtu zrealizowaną w 211 r. Wnętrze łodzi przygotowane zostało niczym ekskluzywny apartament z salonem, sypialnią, kuchnią i juccuzi na pokładzie. Wszystko wykonane z najdroższych materiałów pod okiem najlepszych architektów wnętrz i szkutników. Na jachcie nie brakuje pozłacanych elementów, wielbłądziej skóry, najnowocześniejszych silników i żagli.

Kierunek Kapsztad
 
Podobnie jak ekskluzywnym, bardzo nowoczesnym i trudnym do realizacji łódkom chce być wierna Rega Yacht, tak samo ważne jest dla firmy, by nieustannie się szkolić i mieć kontakt z najlepszymi stoczniami na świecie. Jedna deklaracja wymusza bycie wiernym drugiej. Dlatego, gdy trzy lata temu z Kapsztadu w Republice Południowej Afryki do Ropczyc zadzwonił przedstawiciele jednej z największych i najlepszych stoczni na świecie – Southern Wind i zaproponował, by Rega Yacht współpracowała przy produkcji 33 – metrowej łódki z włókien węglowych, to żaden ze wspólników ani na moment się nie wahał, czy warto gnać na drugi koniec świata. Zwłaszcza, że to jedna z największych na świecie łódek zrobionych z kompozytów. Oczywiście powstają jeszcze większe jachty, ale te już wykonywane są ze stali.
 
– Jak zawsze w takich przypadkach, o tym który z nas jedzie, zdecydowała umowa „orzeł – reszka”, czyli szczęśliwy rzut monetą – śmieje się Waldek Królikowski. – Padło na mnie i ja pierwszy przecierałem szlaki w Kapsztadzie. Po moim powrocie, wyjechał Tomek.
 
Pół na pół
 
I tak jak kiedyś we Włoszech sprawiedliwie na pół dzielili wszystkie zarobione przez siebie pieniądze, i nie ważne było, że jeden realizował zamówienie w okolicach Rzymy, gdzie płace były niższe, a Waldek w okolicach Geniu, gdzie zarabiał dużo więcej, wszystko i tak szło do wspólnej kasy, bo już na początku współpracy ustalili, że najważniejsze są na czas wykonane zlecenia, a w perspektywie własna firma. Przez kilkanaście kolejnych lat nic się w tym temacie nie zmieniło. Podstawą było i jest absolutne zaufanie do siebie.
 
Z rodziną przy budowie jachtów

Dziś Rega Yacht zatrudnia około 50 osób i mówiąc pół żartem, pół serio, ma najwyższy w okolicach Ropczyc odsetek pracowników mówiących po włosku. Wprawdzie właściciele spółki żartują, że to nie do końca jest prawda, bo po włosku dobrze mówią jedynie oni sami i kierownicy projektów, ale nie kryją, że w specyfikę firmy wpisane są zagraniczne wyjazdy ich pracowników, gdzie język, nawet nie wkładając w to dużego wysiłku, można opanować na całkiem niezłym poziomie.
Łódki produkowane dla milionerów, częsta współpraca z zagranicznymi, zwłaszcza włoskimi stoczniami m.in. Vismara i Comet sprawiają, że Rega Yacht bardziej znana jest we Włoszech niż w Polsce. Na Międzynarodowych Targach Żeglarskich w Genui 24- metrowy jacht Luce Guida – słynna łódź księżniczki z Kuwejtu zachwyciła organizatorów i uczestników. Także inny projekt łódki przygotowany przez Rega Yacht – Comet 31 stworzony do produkcji seryjnej, zdobył spore zainteresowanie i wstępnie 11 zmówień. Ta solidna, wygodna, średniej wielkości łódka kosztuje około 70 tys. euro i jest typowym produktem skierowanym do przedstawicieli klasy średniej z basenu Morza Śródziemnego.

– Mamy świadomość, że w Polsce nasze łodzie nigdy nie będą przedmiotem masowego zainteresowanie, są za drogim produktem  – mówi Tomek Babicz. – Po ekspansji na rynek południowej Europy, teraz wiążemy duże nadzieje z rynkiem skandynawskim i znakomitą stocznią Baltic Yacht. Wbrew pozorom północna część Europy; Niemcy, Francuzi, Skandynawowie też są zapalonymi żeglarzami, zakochanymi w nowoczesnym, wysmakowanym designie.

Spełnienie marzeń

Czy właścicielom ropczyckiej stoczni marzy się pierwsza łódka w całość wyprodukowana pod logiem Rega Yacht? – Niekoniecznie. To wcale nie gwarantuje dużego rozwoju firmy, raczej wymusza ogromne inwestycje w marketing i reklamę, by jako samodzielna marka zaistnieć na rynku – odpowiadają Tomek Babicz i Waldek Królikowski. – To co nam się udało do tej pory jest dla nas większym spełnieniem marzeń, niż jeszcze kilkanaście lat temu nam się wydawało. W perspektywach jest budowa własnej siedziby z halami do budowy jachtów, ale kryzys studzi entuzjazm.  Ziemia, 3 hektary są już kupiona, teraz trzeba tylko trzymać kciuki, żeby wielki świat nadal chciał pławić się w luksusie na luksusowych jachtach, wtedy Rega Yacht wystartuje z budową nowej siedziby. Jak na razie czas kryzysu i zaciskania psa do rozpasanych inwestycji nie zachęca.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy