Reklama

Biznes

Bilans po EURO

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 08.11.2012
72_kibice
Share
Udostępnij
Każdy Polak zapłacił po 650 Euro za organizację Euro 2012 w Polsce. Co z tego zostało?

Na szali stawiamy kosztowne stadiony, które trzeba utrzymywać, niedokończone autostrady i najlepsze działania wizerunkowe w mediach światowych, jakie moglibyśmy sobie wyobrazić. Co przeważa? Korzyści czy straty? Czy uda się to kiedyś dokładnie wyliczyć?

Andrzej Mainka, zastępca burmistrza Opalenicy, śmieje się, że „5 minut”, jakie miała ona w mediach podczas Euro 2012, zrobiło dla jej promocji więcej niż sama Opalenica mogłaby zrobić w ciągu 30 lat, wydając na relacje medialne cały swój budżet przeznaczony na promocję. To niespełna 10-tysięczne miasteczko położone 40 km od Poznania na prawie miesiąc stało się domem dla reprezentacji Portugalii, która mieszkała w tamtejszym ekskluzywnym Hotelu Remes.

 
Przykład podpoznańskiego miasteczka pokazuje korzyści z Euro 2012 w skali mikro. Lecz popatrzmy na sprawę szerzej. Pierwszy raport o Euro 2012 pojawił się już na początku lipca, czyli tuż po zakończeniu rozgrywek. O dziwo, nie w polskich mediach, lecz w berlińskim dzienniku „Die Tageszeitung”. Napisano tam, że „to była najdroższa impreza jaką kiedykolwiek tu (tzn. w Polsce – przyp. aut.) świętowano”. Poziom wydatków, jakie poniosła Polska w związku z mistrzostwami, niemiecka gazeta oszacowała na 25 mld euro (ponad 100 mld zł), czyli 6,5 proc. polskiego PKB (polscy autorzy szacowali te wydatki ciut niżej, od osiemdziesięciu kilku do dziewięćdziesięciu kilku miliardów złotych). „I co świat zobaczył w Polsce? Głównie banalnie normalny, europejski kraj, który w modnych miejscach jest równie drogi, jak Berlin”. Dziennik oszacował, że za piłkarski turniej „każdy Polak zapłacił bezpośrednio lub pośrednio około 650 euro – ponad dwukrotnie więcej, niż przeciętny, miesięczny dochód w Polsce”.
Przyjechało mniej zagranicznych kibiców W chwili obecnej we wszelkich analizach możemy posługiwać się jedynie danymi szacunkowymi. Te, które już pojawiły się w mediach, nie nastrajają optymistycznie.
 
Jak podaje Katarzyna Hejna z portalu Onet Biznes, w najbardziej prawdopodobnym wariancie zakładano, że Polskę odwiedzi w czerwcu ponad 800 tys. turystów i kibiców. Pierwsze podsumowania wskazywały, że było ich znacznie mniej – ok. 500-600 tys. W mediach podawane są również różne szacunki, ile goście z zagranicy wydali podczas pobytu w Polsce: od 600 do 900 mln zł. Nawet przyjmując do rozważań najbardziej optymistyczny wariant, łatwo policzyć, że przeciętny zagraniczny kibic wydał w naszym kraju średnio co najwyżej 1,5 tys. zł. Biorąc pod uwagę, że w tej kwocie znajdują się ceny noclegów i wyżywienia, nie możemy powiedzieć, że nasi goście byli nazbyt rozrzutni.
 
Kłopot z Narodowym
 
Na Euro wybudowaliśmy, kosztem ponad 4,3 mld zł, cztery stadiony: w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu i Gdańsku. Sam Stadion Narodowy w Warszawie kosztował prawie 2 mld zł. Pomińmy już perypetie związane z jego wykończeniem, ważniejsze jest to, iż jest to jeden z najdroższych stadionów Europy. Jedno miejsce kosztuje na nim ok. 32,5 tys. zł i koszt ten ustępuje jedynie nowemu Wembley. Jeżeli chodzi o całkowity koszt budowy w liczbach bezwzględnych, Narodowy jest sklasyfikowany poza pierwszą dziesiątką najdroższych stadionów świata. Jednak, zdaniem polskiego architekta Edmunda Obiały, który budował stadiony m.in. w Anglii, Australii i Zjednoczonych Emiratach Arabskich, komentatorzy – porównując koszty Narodowego z londyńskimi obiektami Wembley czy Emirates Stadium – nie biorą pod uwagę wysokiego kosztu wykupu gruntów w obu tych ostatnich przypadkach.
 
Największym wyzwaniem po Euro jest dalsze zagospodarowanie Narodowego. Wiadomo, że stadion może się utrzymać wtedy, gdy regularnie grają na nim dobre drużyny, które ściągają wielką liczbę widzów. W Warszawie miejscowe drużyny mają swoje stadiony i trudno oczekiwać, że będą chciały grać na Narodowym. Pozostałe obiekty mają o tyle lepiej, że będą na nich grali miejscowi, choć i tak samorządy będą zmuszone do ich dofinansowania. Obiekt w stolicy ma ogromne zaplecze biurowe, więc pojawił się pomysł, by tam umieścić nową siedzibę PZPN, ale Związek ogłosił, że będzie się budował gdzie indziej.
Narodowemu pozostaje więc organizacja wielkich imprez i koncertów. Lecz czy to wystarczy, by stadion na siebie zarobił (koszty wyniosą szacunkowo ok. 30 mln zł rocznie)? Można wątpić. A to oznacza, że Narodowy może generować straty. I oby nie podzielił losu stadionów w Portugalii, która organizowała Euro 2004. Z 10 obiektów wybudowanych lub zmodernizowanych na tę imprezę tylko trzy były w stanie na siebie zarobić. Niektóre zadłużone stadiony zajęli komornicy. Pogrążona w kryzysie Portugalia na gwałt szuka pomysłu, co z nimi zrobić, rozważając nawet rozebranie nierentownych aren.
 
Terminale się udały, autostrady mniej
 
Okres przygotowań do Euro miał być czasem wielkiego skoku infrastrukturalnego. Czy tak się stało? Można tu mieć mieszane uczucia. Niewątpliwie, największym sukcesem było przyspieszenie niektórych inwestycji (lotniska, autostrady, obwodnice, transport miejski itp.), które i tak by były, tyle że później. Na nie poszła lwia część naszych wydatków w związku z Euro. „Najlepiej poszło z budową terminali lotniczych. Te, które zbudowano we Wrocławiu, Gdańsku i Poznaniu, są na światowym poziomie i będą one trwałą wizytówką” – napisał Bogusław Kowalski w tygodniku „Niedziela”. Dobre i to.  O wiele gorzej wygląda sprawa z autostradami. Mimo wysiłków w ostatnich tygodniach przed Euro, żadna z głównych autostrad nie została „zapięta na ostatni guzik”. Niektóre odcinki, zwłaszcza na A2 pomiędzy Łodzią a Warszawą, miały jedynie zapewnioną tzw. przejezdność (z ograniczeniem prędkości do 70 km/h), a infrastruktura wokół nich była jedynie prowizorką. Na dodatek na budowę A2 cieniem położył się skandal związany z upadłością kilku firm-liderów kontraktów i niepłaceniem przez nie podwykonawcom, co wielu z nich doprowadziło na skraj bankructwa. Nas na Podkarpaciu najbardziej interesuje to, że autostrada A4, łącząca Polskę z Ukrainą, nie jest jeszcze gotowa i będzie wielkim sukcesem, gdy zostanie ukończona w przyszłym roku.
 
Zapaść w branży budowlanej
 
Kiedy Polsce i Ukrainie przyznawano organizację Euro, w największą euforię wpadli właściciele firm budowlanych. Spodziewali się bowiem wielkich kontraktów na budowę stadionów, autostrad i dróg ekspresowych, hoteli, a także na modernizację lotnisk, linii kolejowych i dworców.
Co z tego wyszło? Polski Związek Pracodawców Budownictwa przedstawił niedawno raport, którego konkluzja brzmi następująco: „Zamiast wzmocnienia sektora budowlanego, dzięki inwestycjom związanym z Euro 2012, pojawiło się ryzyko upadłości wielu firm – wręcz zapaści całej branży i utraty nawet 150 tysięcy miejsc pracy w tym sektorze”. Choć trzeba też zaznaczyć, że wśród ekonomistów pojawiają się i takie opinie, iż nie jest temu winne Euro 2012, tylko agresywna walka firm budowlanych o kontrakty, która spowodowała, że w przetargach składano oferty finansowo ledwo „zapięte” (by przebić konkurencję niższą ceną), a więc obarczone dużym ryzykiem.
 
Miasta toną w długach
 
„Największe zadłużenie ma Poznań, wskaźnik ten wynosi blisko 72 proc., a po odliczeniu wydatków na programy unijne ponad 52 proc., parę miejsc dalej na tej liście jest Gdańsk, gdzie te wskaźniki wynoszą odpowiednio powyżej 64 proc. i 54 proc., następny jest Kraków 64 proc. i 56 proc., a później Wrocław ze wskaźnikami 62 proc. i 56 proc. Ponad 50 proc. wynosi także zadłużenie Warszawy, choć była ona w znacznie lepszej sytuacji niż pozostałe miasta, bo warszawski stadion budowało ministerstwo sportu. Miasta te jednak ukrywają całość swojego zadłużenia, ponieważ sporą część inwestycji związanych z Euro 2012 realizowały miejskie spółki i to one pożyczały pieniądze pod zastaw swojego majątku” – napisał na swoim blogu poseł PiS Zbigniew Kuźmiuk, doktor nauk ekonomicznych.
Ustawa o finansach publicznych dopuszcza zadłużenie w wysokości maksymalnie 60 proc. budżetu. Powyżej tego progu samorządy muszą wprowadzać plany oszczędnościowe, które z reguły uderzają po kieszeni mieszkańców. Już jesienią można się zatem spodziewać w niektórych miastach np. wzrostu opłat za żłobki i przedszkola, za przejazdy miejską komunikacją, za wodę, ścieki i  śmieci, a w nieodległej perspektywie – wzrostu lokalnych podatków. Do tego trzeba dodać jeszcze wydatki z miejskich kas na utrzymanie czterech stadionów (szacunkowo ok. 100 mln zł rocznie).
 
Zarobiła UEFA, kluby i piłkarze

„Te mistrzostwa były jak Wielka Orkiestra Pomocy – z tą różnicą, że tym razem zbierano na rzecz Platiniego, Laty i spółki” – napisał w „Gazecie Polskiej Codziennie” socjolog, prof. Zdzisław Krasnodębski. Przed turniejem szacowano, że wpływy UEFA z tytułu sprzedaży praw do transmisji, praw handlowych, biletów itd. wyniosą 1,4-1,5 mld euro. Z pierwszych szacunków wynika, że tak właśnie było i  że wpływy były o 200 mln euro wyższe niż cztery lata temu, kiedy piłkarskie rozgrywki organizowały Austria i Szwajcaria. Mimo to – jak ogłosił 16 lipca podczas konferencji prasowej w Kijowie Martin Kallen, dyrektor mistrzostw w Polsce i na Ukrainie – UEFA zarobiła w tym roku mniej niż 250 mln euro, o które wzbogaciła się po Euro 2008. Jak wyjaśnił Kallen, powodem tej różnicy jest fakt, że organizacja poprzednich mistrzostw nie wymagała tak dużej pomocy finansowej ze strony UEFA. Wniosek: dla UEFA byłoby lepiej, gdyby Euro organizowali bogatsi.
Nie można też zapomnieć o premiach dla poszczególnych zawodników, których wysokość ustalił tuż przed mistrzostwami PZPN: po 15 tys. euro startowego za mecze grupowe oraz 500 tys. euro (po 250 tys. za mecz) do podziału pomiędzy 23 zawodników za dwa remisy i porażkę w grupowej fazie rozgrywek.
Wielka kampania promocyjna i „patriotyczne wzmożenie”
 
Dzięki turniejowi przez miesiąc o Polsce wiele mówiło się w europejskich mediach.  Takiej kampanii promocyjnej nie bylibyśmy w stanie, jak przekonuje wielu komentatorów, zrobić za żadne pieniądze. Za dobrą organizację byliśmy chwaleni przez wielu cudzoziemców. Kibice z zagranicy mogli odkryć, że Polacy to normalny, europejski, radosny, otwarty, a przy tym bardzo gościnny naród, składający się nie tylko „ze złodziei samochodów, prostytutek i sprzątaczek”.
Niektórzy komentatorzy uważają, że efektem Euro było „patriotyczne wzmożenie” objawiające się np. mnóstwem narodowych flag na balkonach, samochodach itp. Nie przeceniajmy wagi tego gestu, bo był on raczej płytki. Świadczą o tym zarówno medialne relacje pokazujące, jak po przegranym meczu z Czechami wiele biało-czerwonych flag zostało wyrzuconych do śmietników, jak również fakt, że  tymi flagami nie dekorujemy tak gęsto swoich balkonów w narodowe święta.
 
Euro 2012 – koszt naszego bezpieczeństwa

Według Andrzeja Sadowskiego, ekonomisty, wiceprezydenta Centrum im. Adama Smitha w Warszawie, jedynym powodem, dla którego warto było ponieść gigantyczne wydatki związane z Euro 2012, jest mocniejsze związanie Ukrainy z Zachodem, ważne dla bezpieczeństwa naszego państwa. – To zaskakujące, że ten element nie pojawił się zarówno w myśleniu polskiego rządu, jak i opozycji – powiedział Sadowski w rozmowie z dziennikarzem VIP-a. – A przecież niepodległa Ukraina, znajdująca się w obrębie wpływów europejskich, a nie rosyjskich, zwiększa nasze poczucie bezpieczeństwa.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy