Reklama

Biznes

Ekonomista o ograniczeniu handlu w niedzielę

Z dr. Arturem Chmajem, ekonomistą, dyrektorem Centrum Innowacji i Przedsiębiorczości Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, rozmawia Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 12.08.2016
28749_supermarket-949913_1280
Share
Udostępnij

Jaromir Kwiatkowski: NSZZ „Solidarność” zbiera podpisy pod obywatelskim projektem ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele. Dotyczyłby on wielkich sieci handlowych, nie obejmowałby natomiast małych sklepików. Temat nie jest nowy, a raczej co jakiś czas powraca. Przyjrzyjmy się argumentom stron. Właściciele wielkich sieci handlowych straszą, że skutkiem 6-dniowego tygodnia pracy będzie konieczność redukcji pracowników. Czy jest to argument uzasadniony ekonomicznie?

Dr Artur Chmaj: I tak, i nie. Jeżeli patrzymy wyłącznie z matematycznego, czy wręcz formalistycznego punktu widzenia, to jest prawdą, że jeżeli mamy określoną wysokość obrotów rozłożoną na 7 dni, to jeżeli zabierzemy jeden dzień, ta wysokość się zmniejszy. Nie jestem jednak przekonany, że tak będzie w rzeczywistości. Jeżeli bowiem założyć, że zakupy zaspokajają realne potrzeby ludzi, to one przecież dalej muszą być zaspokajane, tylko inaczej się to rozłoży w czasie.

No właśnie. Zwolennicy ograniczenia handlu w niedziele podkreślają, że konsumenci muszą przecież kiedyś te zakupy zrobić. A skoro zostaną pozbawieni możliwości zrobienia ich w niedzielę, to będą je musieli zrobić w sobotę  czy w innym z sześciu dni tygodnia.

Zgadzam się. Nie widzę wyższości zakupu spodni czy masła w niedzielę nad zakupem tych artykułów w piątek czy środę. Dotykamy tu drugiej strony medalu – kwestii organizacji. Mam tu na myśli zarówno organizację pracy placówek handlowych, jak i organizację zakupów przez konsumentów. Będzie ona musiała wyglądać po prostu inaczej.

Konsumenci będą musieli pamiętać, że niebogą odkładać zakupów do niedzieli, a placówki handlowe mogą np. wydłużyć godziny pracy w tych 6 dniach.

Dokładnie. W straszeniu zwalnianiem pracowników jest trochę demagogii. Są sklepy wielkopowierzchniowe, gdzie po prostu zdejmuje Pan towar z półki. Ale są też i takie, np. hipermarkety budowlane, gdzie potrzebna jest konsultacja sprzedawcy. Każdy, kto w takich sklepach bywa, obserwuje, że liczebność personelu jest zbyt mała. Trzeba czekać, trzeba ich szukać, co irytuje nas jako konsumentów. Dlatego argumentacja, że trzeba będzie zwalniać pracowników, jest naciągana, wręcz demagogiczna. Kwestią do rozwiązania jest bowiem raczej inne zorganizowanie im pracy.

Zwolennicy zakupów w niedziele często używają argumentu, że nie mogą ich dokonywać w innym dniu, bo przez 6 dni do wieczora pracują. Czy nie ma w tym demagogii? Nie wierzę, że w ciągu 6 dni nie da się wykroić 1-2 godzin na zakupy. Nawet jeżeli jesteśmy bardzo zapracowani. Tym bardziej, że sklepy nie są otwarte – jak dawniej – tylko do godz. 18, lecz do 22, 23, a nawet całą dobę.

Problem pracy naszego społeczeństwa jest złożony. Pracujemy bardzo dużo, jeżeli chodzi o wymiar czasu pracy. Wszelkie statystyki i porównania z krajami europejskimi pokazują, że Polacy są pracoholikami. To argument na potwierdzenie tezy, że niedziela jest jedynym dniem, kiedy te zakupy można zrobić. Z drugiej strony komuś, kto argumentuje, że pracuje przez 6 dni od świtu do nocy i – oprócz niedzieli – nie ma kiedy zrobić zakupów i odpocząć, można odpowiedzieć, że tak samo chce w niedzielę odpocząć pracownik handlu.

Ten argument, który Pan przywołał, jest jednym z koronnych argumentów przeciwników handlu w niedzielę, którzy uważają, że  w tym dniu miejsce matki (bo kobiety w handlu dominują) jest w domu z rodziną, a nie w pracy. I że  nawet jeżeli otrzymają one za pracę w niedzielę wolny dzień w tygodniu, to to nie jest to samo, bo w zwykły dzień współmałżonek jest w pracy, dzieci w szkole, a zatem nie będzie to dzień spędzony z rodziną. Kontrargument brzmi: nie podoba wam się praca w takim systemie, zmieńcie ją na inną.

Tego typu argumenty zawsze są płaszczyzną do polemik. Jestem przekonany, że gdyby pracownicy handlu wielkopowierzchniowego, którzy pracują w niedziele, mieli możliwość łatwej zmiany pracy na inną, to by pewnie z niej skorzystali. Natomiast najwyraźniej innej pracy znaleźć nie mogą czy nie potrafią, i godzą się na takie warunki. Najprościej powiedzieć: skoro ci się praca nie podoba, to ją sobie zmień. Tyle, że nasz rynek pracy nie jest jeszcze na tyle doskonały, by to było łatwe, proste i szybkie. Tak więc taki argument do mnie nie trafia. Zresztą pracuję na uczelni, a zajęcia akademickie muszą odbywać się także w niedziele, nie mówiąc o sobocie. Należę więc również do tych, którzy pracują w weekendy. Dla mnie argument: jak ci się nie podoba, to zmień pracę, jest bezzasadny, bo taka jest specyfika niektórych zawodów. Sporo ludzi pracuje niezależnie od kalendarza czy części doby. Z tym się trzeba pogodzić, że jeżeli zostaję np. strażakiem, to godzę się na dyżury nawet w Boże Narodzenie czy Wielkanoc.

Na tej samej zasadzie można powiedzieć, że jeżeli zostaję ekspedientką, to decyduję się na pracę w handlu, który jest „formą niewolnictwa XXI wieku”. Myślę jednak, że za działaniami „Solidarności” kryje się próba ucywilizowania tej  sfery aktywności zawodowej, głównie Polek.

Myślę, że w opiniach zarówno „za”, jak i „przeciw”, popadamy w nadmierne uogólnienia. Kiedy popatrzeć na populację Polaków zatrudnionych w handlu, to to nie jest tak, że oni pracują tylko w sieciach wielkopowierzchniowych, przez 7 dni w tygodniu. Mimo wszystko jest sporo placówek handlowych innego typu, także wielkopowierzchniowych, które nie pracują w niedziele, a w soboty pracują w skróconych godzinach. Nie wszystkie są to placówki spożywcze, może bardziej są to sklepy przemysłowe, budowlane, ale tam też pracuje mnóstwo ludzi, którzy niedzieli nie muszą spędzać w pracy. Niedawno spotkałem kolegę z podstawówki, który pracuje w dużym sklepie z farbami, a wcześniej pracował w jednym z hipermarketów budowlanych. Tam pracował 7 dni w tygodniu, tu 6, a w sobotę, i to nie każdą, pracuje tylko kilka godzin. Chwali pod niebiosa to, że warunki czasowe w jego obecnym miejscu pracy są lepsze, co ciekawe – twierdzi, że dostaje o wiele  wyższe wynagrodzenie. Można? Można.

Lubimy naśladować kraje zachodnie. Tymczasem właściciele sklepów wielkopowierzchniowych zdają się jakby nie zauważać faktu, że w niektórych krajach tego typu placówki nie pracują w niedziele.

Zgadza się. To kwestia przyjętej filozofii biznesowej: czy nastawiamy się na maksymalnie wydłużony czas pracy, i to przez 7 dni w tygodniu, po to, by obrót był jak największy, czy próbujemy inaczej. Można i tak, i tak. Obserwujemy, że sytuacja finansowa placówek wcale się przez to nie polaryzuje. Owszem, hipermarkety mają największą skalę obrotu, ale rentowność już niekoniecznie.

W tej sprawie zderzają się argumenty ekonomiczne i społeczne, czy wręcz prorodzinne. Oba te typy argumentów mają znaczenie i oba trzeba – w odpowiednich proporcjach – uwzględnić. Tymczasem odnoszę wrażenie, że zwolennicy handlu w niedziele koncentrują się niemal wyłącznie na argumentach ekonomicznych, tracąc z pola widzenia argumenty społeczne, odwołujące się do dobra rodziny. Pewnie u przeciwników jest lekki przechył w drugą stronę.

Jest jeszcze kwestia umiejętności zarządzania własnym czasem. Pamiętajmy, że to wszystko dzieje się w epoce, kiedy odcinamy się od ludzi, zamykamy się za ekranem komórki, tabletu, laptopa, zaczynamy esemesować, tweetować, czatować itd., a nie rozmawiamy ze sobą. Jeżeli ktoś nie potrafi inaczej, to niedziela stanowi czas, kiedy może pójść do galerii handlowej i tam oddawać się „komórkowaniu” czy „tabletowaniu”. Wizyta w galerii handlowej w niedzielę wynika też z mody na takie spędzanie czasu. Jeżeli nie idę do pracy, to włóczę się po galerii, Niektórzy robią to już rytualnie, włącznie ze zjedzeniem fast-foodu zamiast obiadu niedzielnego. To kwestia przyjętego modelu życia, spędzania wolnego czasu. Jeżeli rodziców nie stać, by wymyślić coś ambitniejszego niż wyprawa całą rodziną na całą niedzielę do galerii handlowej, to jest to klęska z punktu widzenia procesu wychowania dzieci przez rodziców. Może trzeba od tego modelu odchodzić i poświęcić więcej czasu rodzinie, zadbać o rozwój intelektualny, duchowy, społeczny, kulturalny, a nie iść po linii najmniejszego oporu?

Na koniec: trudno uciec od smutnej refleksji, że „Solidarność”, która w 1980 r. walczyła o wolne soboty, dziś musi walczyć o wolne niedziele.

Byłem wtedy małym chłopcem, ale pamiętam, że moi rodzice przyjęli z ulgą wywalczone przez „Solidarność” wolne soboty. To było coś naprawdę wartościowego; w Polsce pojawił się powiew Zachodu. Po czym dorobiliśmy się tego kapitalizmu, którego „Solidarność” chciała i o który walczyła. Historia zatoczyła koło i „Solidarność” walczy już nie o wolne soboty, tylko o wolne niedziele. I to nie dla wszystkich, tylko dla jednej z gałęzi gospodarki. Dla mnie to trochę rechot historii, że to się tak potoczyło. To pokazuje znak czasu: jak wielka jest presja zysku, pieniądza. Ludzie padają tego ofiarą. Widzi Pan, nie ma prostej odpowiedzi na ten temat.

 

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy