Reklama

Biznes

Stanisław Jarosz, właściciel Taurusa: Naszą szansą są produkty tradycyjne

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 05.09.2016
29021_0K3A0344
Share
Udostępnij

Stanisław Jarosz, prezes i właściciel Przedsiębiorstwa Przemysłu Mięsnego „Taurus" Sp. z o.o. w Pilźnie, uczył się masarstwa od ojca. W 1989 r. zalegalizował niewielki zakład, a później w barach przy drogach zaczął sprzedawać, głównie kierowcom TIR-ów, produkowaną przez jego „Taurus" golonkę. Dziś kieruje potężnym zakładem, zatrudniającym 560 osób, z siecią 16 przydrożnych barów firmowych. Chciałby już przekazać „mięsne imperium” córce i synowi, ale – jak się śmieje – podwładni przypominają mu, że… kardynałowie przechodzą na emeryturę w wieku 75 lat.

Pochodzi z Łęk Górnych koło Pilzna. Masarstwo to była rodzinna tradycja. Już dziadek, Michał Jarosz, trudnił się skupem i ubojem cieląt. Ojciec, Jan Jarosz, był wiejskim masarzem. –  Obsługiwał wesela, prymicje. Robił to wspólnie ze swoją siostrą, a moją ciocią, znaną kucharką, która uczyła go garmażerki. On przekazał mi wiedzę o masarstwie – wspomina właściciel „Taurusa”. I dodaje: – Kiedy miałem 12 lat, ojciec zabierał mnie do wędzarni, żeby pilnować wędzenia. Jako 14-latek już kręciłem korbą maszynki do mielenia mięsa. Nie mieliśmy prądu ani odpowiedniego sprzętu, więc kręciliśmy ręcznie. Byłem dość mocnym chłopakiem, ale kiedy przyszło mi „wykręcić” 200-kilową maciorę, to pot lał mi się po plecach przez dwie godziny.

Nielegalne bicie świń

Bili z ojcem świnie. Po cichu, jak to za komuny. A potem robili pasztetowe, salcesony, kiełbasy, szynki. – Nie tylko na własne potrzeby, część sprzedawaliśmy. Wywoziliśmy te kiełbasy i szynki najczęściej do Tarnowa, gdzie mieliśmy „ciche" punkty sprzedaży – opowiada Stanisław Jarosz. Poza tym ludzie ze wsi przychodzili, bo wiedzieli, że u Jarosza kupią dobre wędliny. Jak na nielegalny biznes, szło nieźle.

Tajemnicą sukcesu była tradycyjna receptura, którą Jarosz stosuje do dziś. – Obecna kiełbasa to jest ta sama kiełbasa, którą robiliśmy z ojcem – podkreśla. – Tylko świeże mięso, czosnek, pieprz i sól. Rano biliśmy świnię, później się ją cięło na pół, lekko się przestudziło, a w tym czasie robiło się trochę wokół flaków i salcesonów. Kiełbasę robiło się po południu i na wieczór była świeża, z tym oczkiem.

 W 1974 r. przeniósł się z rodziną do Pilzna, gdzie wybudował dom, a w nim duże pomieszczenie do przerobu wędlin i obok wędzarnię. – Było łatwiej, bo ludzi w mieście było więcej – wspomina Stanisław Jarosz. Po śmierci ojca zajmował się interesem z mamą i żoną Wandą. Oficjalnie natomiast w drugiej połowie lat 70. XX w. prowadził firmę przewozową "Transport Towarów i Osób", a następnie – wraz z żoną – kiosk warzywny i sklep spożywczy na rynku w Pilźnie.      

Słynna golonka w przydrożnych barach "Taurus"

Tak Stanisław Jarosz – skromnie, ale z wieloma stałymi klientami – przetrwał do 1989 r. Wtedy Andrzej Wardyński, weterynarz z Dębicy, solidarnościowiec, namówił go do zalegalizowania działalności. – Powiedział mi: „Komunę diabli wzięli, czemu nadal bijesz po cichu? Ujawnij się”. Obejrzał cztery duże, otynkowane piwnice w podziemiach mojego sklepu i doradził, żebym zainstalował tu bojlery i wymalował lamperie. Za dwa tygodnie odebrał pomieszczenia i zaczęliśmy bić tam świnie – opowiada Stanisław Jarosz. Zaczął wtedy działalność pod szyldem "Rzeźnictwo – Wędliniarstwo. Sprzedaż Mięsa i Wędlin Stanisław Jarosz". Po okresie kartkowym w sklepach były pustki, więc na górze, w sklepie, wszystko co wyprodukował w piwnicach, rozchodziło się jak świeże bułeczki. Po towar przyjeżdżali nie tylko mieszkańcy Pilzna, ale także właściciele sklepów, nawet z Krakowa czy Nowego Targu, których przyszły właściciel „Taurusa” poznał na rampach w zakładach mięsnych w Dębicy i Igloopolu. Stali tam, by kupić towar do swoich sklepów.

Już po dwóch latach miejsca w sklepie było za mało. Mieli za to kawałek ziemi przy ul. Legionów, gdzie matka Jarosza uprawiała ziemniaki. Tam w 1991 r. ruszyła budowa zakładu, sfinalizowana rok później. Firma zmieniła nazwę na Przedsiębiorstwo Przemysłu Mięsnego "Taurus" Stanisław Jarosz. – Kupiłem dom drewniany położony obok siedziby firmy i otworzyliśmy tam mały sklep firmowy. Zaczęliśmy produkcję na większą skalę, zatrudniałem już 40 osób, przed zakładem ustawiały się kolejki, a dystrybutorzy byli gotowi bić się o moje wędliny – opowiada właściciel „Taurusa”. To chyba był ten moment, kiedy poczuł, że z tego mogą być pieniądze.

W 1994 r. wykonał ruch, który – jak się później okazało – był przysłowiowym „strzałem w dziesiątkę": otworzył w Pilźnie pierwszy przydrożny bar "Taurusa". Zainspirowali go do tego klienci sklepu, którzy sugerowali, że powinien wprowadzić do oferty garmażerkę na gorąco. Miało to sens: zakład był położony przy ruchliwej, krajowej „czwórce”, zatrzymywało się tam wielu kierowców TIR-ów, którzy potrzebowali zjeść coś „konkretnego”:  gulasz, bigos, schabowego czy golonkę. 

Słynna golonka z Pilzna stała się znakiem firmowym "Taurusa".- Moja babcia z ciocią miały specjalną recepturę na golonkę, robiły ją u siebie, a później ja ją gotowałem, wędziłem, przyprawiałem i nawet mi  to nieźle wychodziło – wspomina Stanisław Jarosz. – Kiedy przenieśliśmy się tutaj, dopracowaliśmy jeszcze tę recepturę z naszymi kucharzami. Technolog z Niemiec doradził: „kupcie piec do pieczenia golonek”. Kupiłem w Niemczech używany piec. Golonka wychodziła z niego pięknie upieczona, mięciutka, z fajną skórką i zaczął się na nią boom. Z jednym piecem nie nadążaliśmy z produkcją, więc kupiłem drugi.

Po barze w Pilźnie powstał drugi, w Ładnej koło Tarnowa, i kolejne. Obecnie w całej Polsce działa 16 firmowych barów „Taurus”, planowane jest otwarcie siedemnastego. W latach 90. XX w. wśród klientów przeważali kierowcy TIR-ów. Nie tylko z Polski, ale także np. z Rumunii, Węgier czy Ukrainy. Nic dziwnego, gdy bowiem zjedli golonkę z Pilzna, to „trzymała” ich później na trasie przez wiele godzin. Z powodu zainteresowania kierowców dużych samochodów barami „Taurus” jeden z ukazujących się w Małopolsce dzienników napisał kilka lat temu, że  TIR-owcy zrobili z Jarosza milionera. To się o tyle zmieniło, że – oprócz kierowców TIR-ów – z usług przydrożnych barów „Taurus” coraz częściej zaczęli korzystać „krawaciarze w osobówkach”, czyli przedsiębiorcy (nawet szefowie firm), którzy w podróży służbowej też muszą się posilić.

Stanisław Jarosz przyznaje, że kiedy powstała autostrada A4, to bary „Taurusa” odczuły spadek liczby klientów.  – Ale dogadaliśmy się z Lotosem i wydzierżawiliśmy restaurację przy autostradzie  w Małopolsce, a następnie kolejne – opowiada właściciel „Taurusa”. – Obecnie  prowadzimy trzy bary przy autostradzie A1: jeden koło Żor i dwa koło Kutna oraz sześć przy A4: dwa na Śląsku – w miejscowości Chechło i Proboszczowicach, a cztery w Małopolsce – w Podłężu, Bagnie,  Mokrzyskach i Rudce.

Właściciel „Taurusa” prognozuje, że bary przy autostradach będą się rozwijać. – Ludzie coraz więcej się przemieszczają, żyją szybko, a duża część społeczeństwa w wieku 40+ potrzebuje zjeść w podróży coś „normalnego”, a nie fast-fooda – podkreśla Stanisław Jarosz.

W jednym z wywiadów przyznał, że ma w samochodzie CB-radio i często pyta przez nie, gdzie tu w okolicy można zjeść coś dobrego. Kiedy słyszy, że w „Taurusie", serce mu rośnie. 

Kiełbasa „mówi" do masarza

Właściciel „Taurusa” przekonuje, że szansą dla jego firmy nie jest masowa produkcja, lecz  kultywowanie tradycyjnych receptur. 15 produktów firmy z Pilzna jest wpisane na Listę Produktów Tradycyjnych, firmowaną przez ministra rolnictwa.

Produkowana przez „Taurusa” szynka swojska w 2007 r. została uhonorowana Godłem Promocyjnym Teraz Polska; później zostało ono rozszerzone na inne produkty wędliniarskie. W 2011 r. takie samo wyróżnienie otrzymały wszystkie produkty garmażeryjne: uszka, krokiety, gołąbki, naleśniki, łazanki, kluski, pierożki i pizza.

W „Taurusie” bardzo sobie cenią także cztery „PERŁY” (za rok 2007, 2008, 2010 i 2011) – laur w konkursie „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów”, przyznawany przez Polską Izbę Produktu Regionalnego i Lokalnego. – To bardzo trudny konkurs, bo konkurencja jest spora – podkreśla Stanisław Jarosz.

Cztery produkty „Taurusa” uzyskały znak „Poznaj Dobrą Żywność”, nadawany przez ministra rolnictwa. – W kapitule zasiada grono profesorów, którzy bardzo rygorystycznie podchodzą do oceny  tych produktów – zaznacza właściciel „Taurusa”.

Kiełbasa swojska pilzneńska otrzymała znak „Jakość Tradycja”. – Warunkiem jest udokumentowanie 50 lat tradycji (czyli produkowania danego wyrobu według tej samej receptury od co najmniej 50 lat – przyp. aut.) oraz udokumentowanie skupu trzody chlewnej nie z fermy, tylko od miejscowych rolników – podkreśla Stanisław Jarosz.

Pytam, co by doradził początkującym masarzom. – Żeby nie oszukiwali, produkowali z dobrego mięsa, nie nastrzykiwali, przestrzegali procedur, trzymali mięso czysto, w chłodzie, a potem dobrze je upiekli i uwędzili bukowym lub olchowym drewnem. Drewno musi być dobrze wysuszone, musi też być odpowiednia temperatura i czas, wędzarz musi cały czas kontrolować proces technologiczny – wylicza właściciel „Taurusa”. I dodaje: – Kiełbasa musi „mówić” do masarza. Ojciec mi powtarzał: jak ją biorę, to ona w środku „chodzi”. Kiedy pan weźmie kiełbasę prosto z wędzarni, to ona „szemrze”, „mówi” do masarza, kiedy ma dość (śmiech). Taka robota nie jest dla dużych koncernów.

Dyrektywa unijna „udusi" zakłady mięsne?

Problemem, który doskwiera właścicielowi „Taurusa", jest kwestia oczyszczalni ścieków. – 27 lat wozimy ścieki samochodami do Tarnowa; zrobiliśmy już 4 mln km – tłumaczy. – Dogadaliśmy się z oczyszczalnią w Tarnowie i chcemy na własny koszt puścić do niej rurę. Wiadomo, że korzystałby z niej nie tylko „Taurus”, ale także mieszkańcy Machowej, Lipin, Łęk, tylko trzeba nam w tym trochę pomóc, bo to ogromny koszt dla zakładu.

Innym rozwiązaniem byłaby budowa własnej oczyszczalni ścieków. – Jednak  podłączenie się do nowoczesnej  oczyszczalni ścieków w Tarnowie dałoby możliwość korzystania z tego gminom Pilzno i Czarna, ale to zależy od dobrej woli władz gminnych: burmistrza Ewy Gołębiowskiej i wójta Józefa Chudego – podkreśla Stanisław Jarosz.

Inny powód do zmartwienia to obowiązująca od 2 lat unijna dyrektywa wprowadzająca bardzo restrykcyjne normy  dotyczące wędzenia wędlin. Na razie jest w niej jednak furtka: producenci, którzy stosują tradycyjne metody wędzenia przy użyciu drewna i przeznaczają swoje wyroby na polski rynek, mogą stosować dotychczasowe normy zawartości wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych.  – Wywalczyliśmy na razie to odstępstwo na trzy lata, ale martwimy się, co będzie później – mówi Stanisław Jarosz. Jego zdaniem, do uzyskania tego 3-letniego okresu bardzo przyczyniło się spotkanie z ówczesnym komisarzem ds. zdrowia i ochrony konsumentów Tonio Borgiem,  przy dużym zaangażowaniu europosłów: Tomasza Poręby, Zbigniewa Kuźmiuka, Janusza Wojciechowskiego oraz Pawła Kowala (już nie zasiada w PE – przyp. aut.) i producentów zrzeszonych w Polskim Stowarzyszeniu Producentów Wyrobów Wędzonych Tradycyjnie. Powiedziałem ówczesnemu ministrowi rolnictwa: „Przecież udusi pan te wszystkie zakłady, gdzie chłopy będą sprzedawać żywiec? A jak my nie będziemy mieć surowca, to z fermy nie będziemy mieć dobrych wyrobów". Mnie jako wędzarza z ponad 50-letnim stażem bardzo bolało, gdy minister Kalemba mówił, że my nie umiemy wędzić. A przecież wędzenie od wieków jest takie samo – dodaje Stanisław Jarosz..

W lipcu zakończył się trzeci etap monitoringu rządowego badań poziomu WWA w wędlinach tradycyjnie wędzonych. Obecnie Instytut Weterynarii w Puławach wraz z Uniwersytetem Rolniczym w Krakowie i prof. Władysławem Migdałem mają przygotować dla Komisji Europejskiej raport z badań, które zostały wykonane w monitoringu rządowym. – Problem dotyczy całej Polski, nowe normy mało kto może spełnić. Klimat dla naszych racji w Ministerstwie Rolnictwa jest dobry, musimy jeszcze polobbować w Komisji Europejskiej – podkreśla Stanisław Jarosz.

Na emeryturę jeszcze nie czas

Dziś „Taurus" to „mięsne imperium", na które składa się 16 przydrożnych barów, zakład w Tuchowie produkujący garmażerkę (pierogi, kluski, pizzę, gołąbki itd.), a przede wszystkim – spory zakład mięsny w Pilźnie, przy krajowej "czwórce", między Tarnowem a Dębicą. Firma zatrudnia 560 osób. – Mam bardzo porządną załogę z dyrektorem Waldemarem Kluską  na czele – podkreśla Stanisław Jarosz. Pomimo swych 66 lat jest wciąż pełen energii i – jak słyszę – pierwszy przychodzi rano do zakładu i ostatni wychodzi. Angażuje się też w życie lokalnej społeczności: był pierwszym prezesem klubu „Rzemieślnik" Pilzno, który utrzymuje się dzięki dotacji "Taurusa"; jest też podstarszym Cechu Rzemieślniczego w Pilźnie. W wolnych chwilach oddaje się swemu hobby – myślistwu.

Na dodatek „Taurus" jest firmą rodzinną, bo weszły w nią dzieci Stanisława i Wandy Jaroszów: syn  Marcin i córka Magda. – Chcę, żeby przejęły po mnie firmę, bo chciałbym już iść na emeryturę, ale mój dyrektor marketingu (Fryderyk Kapinos, wiceprezydent Mielca w latach 2007-2010 i radny sejmiku wojewódzkiego w latach 2010-2014 – przyp. aut.) powtarza, że proboszczowie idą od 70 lat, a kardynałowie od 75, więc jeszcze na mnie nie czas – śmieje się właściciel "Taurusa".

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy