Reklama

Biznes

Bolidy Caro Cars – dzieło mistrzów z Mielca

Alina Bosak
Dodano: 14.06.2018
39674_g
Share
Udostępnij

Rzemiosło na najwyższym poziomie! Gratulacje, Lech i Karol! – tak amerykański partner dziękował właścicielom firmy Caro Cars z Mielca za wykonanie repliki legendarnego samochodu wyścigowego – Shelby Cobra Daytona Coupe. Okazała się tak doskonała, że Shelby America, producent oryginalnych bolidów, nadał replice numer seryjny, a o małym producencie z Podkarpacia usłyszał cały świat. Skąd się wziął ten biznes w niewielkim mieście? Z pasji mistrza Polski w rzucie młotem do modelarstwa. Z doświadczeń zdobytych w słynnym mieleckim Gepardzie. Z przekonania, że warto robić w życiu to, co się kocha.

Lech i Karol Kowalscy, ojciec i syn, od 12 lat wspólnie prowadzą w Trześni pod Mielcem rodzinną firmę Caro Cars, która specjalizuje się w budowie replik samochodów wyścigowych z lat 60. Na świecie nie brakuje bowiem pasjonatów, którzy kochają takie samochody i je kupują. Nie po to, by przejechać się po mieście. Wystawiają retro bolidy do specjalnych wyścigów, których organizatorzy chcą odtworzyć klimat podobnych imprez sprzed kilkudziesięciu lat. Na tych torach jeżdżą także bolidy Shelby Daytona Coupe, których nadwozia wyprodukowano na Podkarpaciu. Z aluminiowych blach ludzie z Caro Cars formują ich sportowe sylwetki z niebywałą precyzją. Fachowcy, którzy zęby zjedli na sportach motoryzacyjnych i produkcji bolidów, o jednym z ich ostatnich modeli – Cobra – mówią, że to najwspanialsza replika, jaką wykonano w ciągu ostatnich 50 lat. Nazwisko Kowalskich z Mielca stało się uznaną marką i przyciąga klientów z całego świata.

Big-block Shelby daytona coupe Fot. Project Daytona Coupe

Jak to się zaczęło

Lech Kowalski (57 lat) pochodzi z Rypina w województwie kujawsko-pomorskim. Do Mielca trafił za sprawą sportu. To sześciokrotny mistrz Polski w rzucie młotem, na przełomie lat 80/90 najlepszy zawodnik w tej dyscyplinie. Najpierw trenował w Zrywie Toruń, potem w Zawiszy Bydgoszcz. Jako obiecujący młocista (był już wtedy mistrzem Polski juniorów), z końcem 1986 r. sprowadził się na Podkarpacie, skuszony ofertą Lekkoatletycznego Klubu Sportowego Stal Mielec. Miasto, w którym funkcjonowały Polskie Zakłady Lotnicze, wydawało się obiecujące dla kogoś, kto nie tylko uprawiał sport, ale i od dziecka kochał modelarstwo i budował miniaturowe samoloty. I tak, pewnego dnia, Lech Kowalski, z żoną i półtorarocznym Karolem, wysiadł z pociągu na mieleckim peronie.

– Widok nie był zachęcający – wspomina ze śmiechem. Mimo to zadomowił się w nowym miejscu i kiedy skończył karierę lekkoatlety, okazało się, że to właśnie miasto dało mu możliwość realizacji pasji do modelarstwa w motoryzacyjnej firmie.

– W 1995 roku skończyłem 35 lat i zdobyłem po raz kolejny tytuł mistrza Polski – wspomina. – Wygrałem wtedy z Szymonem Ziółkowskim. To nie było łatwe. Pomyślałem, że mój czas w rzucie młotem się kończy i postanowiłem zejść ze sceny. Właśnie w tym momencie, kiedy jeszcze byłem na szczycie. Wolałem to, niż przegrać następną walkę z Ziółkowskim.

Miał nosa. W rzucie młotem rzeczywiście zaczynał się czas Ziółkowskiego, który kilka lat później zdobył w Sydney tytuł mistrza olimpijskiego.

Odchodząc ze sportu, Lech Kowalski wiedział, co będzie robił. Parę miesięcy wcześniej dostał pracę w Gepardzie – firmie, która w zakładzie produkcyjnym w Mielcu budowała prototyp luksusowego samochodu. Roadster Gepard – polskie auto – skonstruował inżynier Zbysław Szwaj. Piękny, dopieszczony w każdym detalu pojazd prezentowano na targach m.in. w Poznaniu, w jego produkcję zainwestował także szwedzki milioner. Niestety, do śmierci jego twórcy nie udało się wdrożyć Geparda do produkcji i wprowadzić do sprzedaży.  

– Szwajowi polecił mnie kolega, Jurek Stasz, prezes LKS Stal Mielec. Wychwalał mnie jako utalentowanego modelarza – opisuje Lech Kowalski. – Bo tak naprawdę od dziecka najbardziej kochałem modelarstwo. Sport był przy okazji. Wracałem z treningu i siadałem do składania samolotów. Wtedy było trudniej niż dziś. Nie sprzedawano takich zestawów jak współczesne i nie było filmików z instrukcjami na YouTube. Szukałem informacji przede wszystkim w książkach, które kupowała mi mama. Nigdy z modelarstwa nie zrezygnowałem. Na ostatnią gwiazdkę też dostałem zestaw modelarski. I posklejałem.    

Big-block Shelby daytona coupe Fot. Project Daytona Coupe

Od Cobry do Daytony

Pracując przy prototypie Geparda, były młocista Lech Kowalski mógł rozwinąć plastyczny talent. – W Gepardzie przygotowywałem formy zaprojektowanych konstrukcji. Według nich wykonywane potem były elementy montażowe – opisuje.

W 1995 roku firmę Gepard kupili Amerykanie – Tom i Dave Kirkham. Przedsiębiorstwo Kirkham Motorsports zaczęło produkować w Mielcu repliki samochodu sportowego Cobra 427 z 1965 roku (projekt Carrolla Shelby’ego), pierwszy amerykański samochód wyścigowy, który pokonał niezwyciężone wcześniej włoskie Ferrari. Bracia Kirkham z dumą informowali prasę, że budują aluminiowe repliki Cobry w fabryce, która kiedyś produkowała radzieckie Migi. Zakład mieści się bowiem w halach odkupionych o zakładów lotniczych. Lech Kowalski w Kirkhamie przepracował 10 lat. Był kierownikiem prototypowni.

– Wszystkie modele, które mielecki Kirkham produkuje, to w zasadzie moje dzieci – stwierdza właściciel Caro Cars. – Stworzyłem oprzyrządowanie do ich budowy, modele, poprawiałem kształty. Przy budowie replik też pracowałem. Dzięki temu nabrałem także doświadczenia w produkcji. A była spora. Miesięcznie produkowaliśmy 9 samochodów. W 2006 roku otworzyłem jednak swoją firmę. W małym, nieogrzewanym garażu, razem z kolegą. Warunki były spartańskie. Ale mieliśmy zamówienie! Klient z Ameryki chciał, aby dla niego zbudować replikę Scaraba.   

Scarab to również legenda. Bolid startujący w Formule 1 na początku lat 60. Niełatwo było go odtworzyć, ponieważ wyprodukowano tylko trzy modele, a do dziś przetrwały dwa – jeden w rękach prywatnego kolekcjonera, a drugi w amerykańskim muzeum motoryzacji. I właśnie ten drugi udało się zmierzyć. Na odległość! Władze muzeum nie pozwoliły tego cennego egzemplarza nawet dotknąć. Na szczęście duża ilość zdjęć pozwoliła Lechowi Kowalskiemu wykonać model tego unikatowego auta. Kopie były tak udane, że młoda mielecka firma mogła liczyć na kolejne zamówienia.

Lech Kowalski marzył jednak o replice innego auta – Shelby Daytona Coupe. – Widziałem je w Ameryce, kiedy jeszcze pracowałem dla Kirkhamów – opowiada. – Piękne. Dave’owi Kirkhamowi też błyszczały oczy na widok tego samochodu. Ale mnie pierwszemu udało się zrobić replikę. Dla klienta ze Szwecji, który chciał wprawdzie inne auto, ale namówiłem go na Daytonę. I ona stała się naszym flagowym produktem.

Stworzenie modelu Daytony, podobnie jak Scaraba, nie należało do łatwych zadań. Oryginalnych modeli Shelby Cobra Dayton Coupe było zaledwie sześć. Samochód o drapieżnej, wydłużonej masce debiutował pod koniec 1964 roku i tak jak planowali jego twórcy – zdominował wyścigi prestiżowej klasy GT. To historyczne auto Kowalskim z Mielca udało się wiernie odtworzyć. – Dostęp mieliśmy jedynie do planów konstrukcyjnych, zdjęć i podstawowych parametrów. Na tej podstawie udało nam się stworzyć model, a potem samochód, który dziś sprzedajemy na cały świat – przyznaje Karol Kowalski.

Dobrze z synem

Karol wyrastał w świecie pasji swojego ojca. Także uprawiał sport i oblatywał modele zrobione przez tatę. Dziś jest świetnym pilotem. – Nawet mi się to przydało – stwierdza Karol Kowalski. – Mielecka firma Eurotech, produkująca bezzałogowe drony, potrzebowała drugiego pilota na prezentację w Indonezji. I zatrudnili mnie. Pilotowanie z ziemi takiego drona to niemała sztuka. Waży 35 kg, leci z prędkością 200 km/h. Pilot nie ma wiele czasu na myślenie. Ale ja ćwiczyłem to od małego.   

Uprawiał też sport. Karate. Siłownia. Lekkoatletyka. W czwórboju, z kolegami ze sportowej szkoły, zdobył drugie miejsce w ogólnopolskich zawodachNie poszedł jednak w sport zawodowy. Zafascynowały go komputery. Ostatecznie jednak zamiast studiów informatycznych wybrał filologię angielską. Kiedy ojciec założył firmę, znajomość obcego języka okazała się strzałem w dziesiątkę. Nie mogło być inaczej w przedsiębiorstwie, którego klienci pochodzą głównie ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. – Sporo doświadczenia zdobyłem pracując przez pewien czas w brytyjskiej firmie, produkującej repliki z laminatu – Cobry, Fordy GT40, Lancie Stratos. Doszlifowałem też branżowy język.              

Shelby cobra daytona coupe 1964 Fot. Project Daytona Coupe

Dobrze jest jak jest

Caro Cars ma zamówienia na rok do przodu. – Zatrudniamy sześć osób i na razie nie chcemy znacząco rozbudowywać firmy – mówią Kowalscy, którzy razem ze swoimi pracownikami pracują na warsztacie. Pozostawanie małą firmą ze stabilną produkcją ma dużo zalet. Mniej ryzyka, a mnóstwo satysfakcji z tworzenia wyjątkowych samochodów.   

Jeden model powstaje przez 9 miesięcy. Na warsztacie może być w tym samym czasie kilka egzemplarzy. W 2017 r. firma wyprodukowała cztery Daytony. W tym roku może być sześć.   

W styczniu wysłali do Toma Kirkhama kolejny model, Daytonę z przedłużoną maską, na większy silnik. – Ten model to też legenda – mówią Kowalscy. – Shelby zrobił go specjalnie na jeden z wyścigów, ale auto nigdy nie wystartowało w zawodach, ponieważ rozbiło się w transporcie. Dopiero Tom Kirkham najpierw przerobił jedną z naszych replik, a później zamówił tego typu wersję u nas. Samochód zaprezentowany w Stanach Zjednoczonych stał się sensacją. A firma Shelby America nadała mu numer, który miał być przypisany jego pierwowzorowi w latach 60. – 2603. Możemy się chwalić, że robimy oryginały – śmieją się właściciele Caro Cars.   

Takie wydarzenia przyczyniają się do tego, że ludzie zainteresowani kupnem repliki regularnie piszą lub dzwonią do Mielca. Caro Cars nie ma wielkiej konkurencji. Mało kto potrafi robić nadwozia z aluminium. Więcej firm wykonuje je z laminatów.

– Ale laminaty nie nadają się na tor, ponieważ w licencjonowanych wyścigach replik samochodów, mogą brać udział tylko wierne kopie oryginalnych bolidów – tłumaczy Karol Kowalski. – Takie auta muszą przejść audyt w Międzynarodowej Federacji Samochodowej (FIA). Samochód ma być taki jak w latach 60. Można zastosować jedynie nowocześniejszy elementy zawieszenia i hamulców, ze względów bezpieczeństwa. Ale niedopuszczalne są zmiany wpływające na osiągi samochodów. Oryginalny model Shelby Daytona Coupe był z aluminium. I taki właśnie robimy.       

Z odtwarzaniem zabytkowych aut sprawa wcale nie jest prosta. Dobrze mieć w rysunkach technicznych cały samochód, by na ich podstawie stworzyć model w skali 1:1. Problem w tym, że rysunki z lat 60. nie są dokładne, często bardziej poglądowe, ponieważ dotyczą aut, które produkowano zaledwie w 2-3 egzemplarzach na konkretne wyścigi. Dlatego tak ważne jest dobre oko i modelarski talent. Przy zachowaniu wymiarów, kształt auta trzeba opracować samemu na podstawie dostępnych zdjęć. Model przygotowuje się z drewna i szpachli. Szpachli idzie dużo. A praca przypomina rzeźbienie. Następnie zdejmuje się negatyw – odbicie w laminacie (włókno szklane i żywica epoksydowa). Później tworzy się oprzyrządowanie. Wykonuje się kolejny model. Tym razem już z laminatu. Jest trwały, więc to do niego trzeba będzie kształtować i dopasowywać elementy karoserii z blachy.

Big-block Shelby daytona coupe Fot. Project Daytona Coupe

– Nadwozie tworzy się z ponad 20 elementów, które zostają zespawane – mówi Karol Kowalski. – Nadwozie zakłada się na ramę. Rama to ważny element. Od niedawna powstaje ona we współpracującej z nami firmie. Założyli ją również byli pracownicy Kirkhama. Do tworzenia ram nie korzystamy z oprzyrządowania, każdy element mocujemy osobno, na podstawie rysunków technicznych. Dzięki temu spawanie nie skutkuje odkształceniem ramy. Dzięki wypracowanym technikom uzyskujemy dokładność do 1 mm. Maska nakładana na taką ramę nie wymaga przeróbek.

Jak podkreślają właściciele mieleckiej firmy, najważniejsze jest oprzyrządowanie do produkcji i odpowiedni ludzie do pracy. Idealną karoserię nie każdy potrafi  robić. Wszyscy ich pracownicy byli kiedyś zatrudnieni w Kirkhamie, niektórzy pracowali wcześniej w zakładach lotniczych. To doświadczeni fachowcy. – A ja wszystkiego nauczyłem się od taty – podkreśla Karol. – Wykonuję panele, spawam karoserię.      

Caro Cars specjalizuje się w nadwoziach. Mechaniką się nie zajmuje. – Tworzymy samochód w stanie surowym: karoseria, rama, panele wewnętrzne. To jedzie do klienta. Ten zamawia firmę, która wykonuje podwozie. Czasem nadwozia zamawiają także firmy, które sprzedają już gotowe auta. Cena nadwozia z Caro Cars, razem z elementami z pleksy, szybami, lampami, owiewkami, chłodnicą, zbiornikiem paliwa, zestawem owiewek na hamulce, wynosi 200 tys. zł. Gotowe auto waży mniej niż tonę, a pod maską ma ponad 500 koni mechanicznych.          

– Cieszymy się, że są tacy wariaci na świecie, którzy chcą jeździć replikami, my spełniamy ich marzenia – mówią Lech i Karol Kowalscy.

Powrót do sportu

Spełniają też swoje marzenia. Nie tylko o modelarstwie i rodzinnej firmie. W ostatnim czasie Lech Kowalski znów wrócił do rzucania młotem. Walczy teraz w zawodach dla weteranów. I znów wygrywa. W marcu przywiózł z Halowych Mistrzostw Europy w Madrycie dwa złote medale. Teraz przygotowuje się do wrześniowych Mistrzostw Świata w Maladze. Znów ma szansę na złoto. Celem są jednak Halowe Mistrzostwa Europy, które odbędą się za rok w Toruniu. To właśnie w Toruniu zaczął uprawiać wyczynowo sport.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy