Reklama

Biznes

Latający samochód “B” ma problem, by wylądować w polskim biznesie

Aneta Gieroń
Dodano: 02.05.2015
19357_IMG_5556
Share
Udostępnij
Dobre studia skończone w Wielkiej Brytanii, doktorat rozpoczęty na University of Southampton,  zaprojektowanie i stworzenie latającego samochodu "B", który w  "Niezniszczalnych 3" zagrał obok Sylvestra Stallone, wszystko to  w polskich realiach okazało się niewystarczające, by Witold Mielniczek swoją firmę rozwijał w Polsce, w rodzinnym Przemyślu. Pojazdem skonstruowanym przez Polaka interesuje się rząd chiński oraz firmy produkujące dla Wielkiej Brytanii, USA i Izraela, ale on się uparł i przez ostatni rok próbował zainteresować nim polskie ministerstwo obrony narodowej, rodzimy biznes, albo uzyskać unijne dofinansowanie. Bez skutku. Wrócił więc do Wielkiej Brytanii, doskonali projekt i daje sobie czas do końca 2015 roku. Albo uruchomi produkcję w Polsce, albo po 10 latach spędzonych w Wielkiej Brytanii, osiądzie tam na stałe i da sobie spokój z sentymentalnymi marzeniami o robieniu biznesu w rodzinnym Przemyślu.
 
Kontaktowy, konkretny, słowny, pomysłowy, bez cienia polskiego narzekania i kombinatorstwa, może tylko zbyt idealistycznie nastawiony do świata. Ale trudno żeby było inaczej – ostatnich 10 lat, czyli całe dorosłe życie spędził w Wielkiej Brytanii, gdzie przyjechała jako zwykły chłopak z Polski, a gdzie na każdym kroku obserwuje, jak bardzo premiuje się pracowitość, pomysłowość, kreatywność, jak wspiera przedsiębiorczość i nie ważne, czy jesteś z Wielkiej Brytanii, Laosu, czy z Polski. 
 
Prawie bez znajomości angielskiego trafiłem do Londynu z pierwszą dużą falą polskiej emigracji w 2004 roku, by szybko się przekonać, dlaczego  większość Polaków świetnie odnajduje się w Wielkiej Brytanii. Przyzwoite zarobki, wsparcie dla studiujących i przedsiębiorczych, to wszystko zachęca do działania i pozwala żyć w miarę spokojnie.
 
Witek Mielniczek pierwsze pieniądze zarabiał w rzeźni, na budowie,  jeździł jako taksówkarz, w końcu przez ponad rok pracował w laboratorium mikrobiologicznym. Spokojna praca z ludźmi z całego świata, ale na dłuższą metę nie dla młodego przemyślanina, który do dziecka pasjonował się rysunkiem i lataniem. 

– Zaryzykowałem i zdałem na Middlesex University, co wcale nie było proste, bo choć dobrze mówiłem po angielsku, z pisaniem i czytaniem miałem spory kłopot. Przesądziło moje portfolio z pracami. Dostałem szansę na rozpoczęcie studiów, a braki językowe miałem nadrobić w ciągu pierwszego półrocza. Skąd pieniądze na czesne? Brytyjski system stypendialny premiuje zdolnych i pracowitych, masz świetne oceny i rokujesz na dobrego podatnika – uczelnia zwalnia cię z czesnego. Middlesex University, to popularna uczelnia artystyczna, gdzie zaczynałem na rysunku, a po półtora roku zostałem przeniesiony na inżynierię – projektowanie i wykonywanie modeli latających, robotów. Tak przez 3 lata oraz rok stażu. Bardzo dużo nauki, ciągłe zajęcia w laboratorium i na moje szczęście miejsce, gdzie zrozumiałem, że to właśnie chcę robić. Rysować, projektować, a potem nadawać modelom "życie". 
 
Na zakończenie studiów, które Witek kończy z bardzo dobrym wynikiem, tworzy naziemno-powietrzny system bezzałogowy i ten projekt przynosi mu sporo sławy oraz zainteresowania biznesu. Co roku bowiem w Middlesex University organizowane są międzynarodowe targi, gdzie zjeżdżają przedstawiciele biznesu, począwszy od branży motoryzacyjnej, a na meblarskiej skończywszy i oglądają, jakie  designerski rozwiązania proponują najzdolniejsi studenci. Najciekawsze pomysły są potem wykorzystywane w seryjnej produkcji. 
 
Wtedy też dostałem propozycję studiów doktoranckich na University of Southampton związanych z projektowaniem systemów bezzałogowych. Prawdziwe wyróżnienie, bo to jeden z najlepszych ośrodków badawczych w Europie – mówi Witek Mielniczek. – Doktorat rozpocząłem, ale przez ostatni rok, gdy próbowałem swoim projektem zainteresować biznes w Polsce, wziąłem urlop i chyba to nie była najlepsza decyzja. 
 
Śmigła w kole latającego auta
 
Po sukcesach latającego samochodu „B” w Wielkiej Brytanii, po tym jak trafił na plan filmowy "Niezniszczalnych 3", gdzie scenarzyści dopisali scenę, gdzie przez kilkanaście sekund "B" jest pokazywany w filmie i po tym, jak cieszył się sporym zainteresowaniem biznesu, młody przemyślanin uwierzył, że ten model jest jego przepustką na powrót do Polski. 
 
 
"B", który już na pierwszy rzut oka, pomijając jego parametry i techniczne osiągi, jest po prostu bardzo ładny, co tylko potwierdza dobrą kreskę młodego przemyślanina, w powietrzu zachowuje się tak samo jak standardowy quadcopter. Na lądzie jak samochód, który posiada napęd na tylną oś. Zasięg do 300 m ograniczają jedynie fale radiowe, jednak łatwo powiększyć go do 1,5 km i więcej. Na lądzie rozpędza się do ok 25-30 km/h, a w powietrzu do około 60 km/h. Dzięki dużej średnicy kół dobrze sobie radzi w terenie.  Obecny model  może być wykorzystywany przez modelarzy i jako zabawka. Wyjątkowość projektu polega na wykorzystaniu śmigła w kole. Witold Mielniczek to rozwiązanie już opatentował w Wielkiej Brytanii, co pozwala mu budować około 6 różnych wersji pojazdu, także modeli ze śmigłami na gąsienicach.

– Aplikacja patentowa to długa, skomplikowana i droga historia, ale udało mi się to zrobić dzięki Finansowaniu Społecznościowemu, na którym zebrałem tysiące funtów – opowiada. Założona w Wielkiej Brytanii firma pozwala mu też sprzedawać latające samochody w wersji dla hobbystów, które od kilku miesięcy produkuje w Chinach. Na razie udało się sprzedać ponad 600 sztuk, najwięcej na rynek amerykański i niemiecki.
 
To jednak tymczasowe rozwiązanie. Do końca tego roku Witek planuje, albo uruchomić laboratorium i produkcję latających maszyn w Polsce, a jeśli się nie uda, zamierza na stałe osiąść w Wielkiej Brytanii i tam część udziałów odsprzedać inwestorowi.
 
– Traktuję to jako ostateczność, bo nie chciałbym nigdy stracić kontroli nad projektami, które byłyby produkowane. Chodzi o wykorzystywane materiały i rozwiązania techniczne. Patent chciałbym wykorzystać na trzech rynkach zbytu: zabawki dla dzieci, modele latające dla hobbystów i rynek dronów dla wojska oraz firm zajmujących się chociażby wydobyciem metali.  Największym jednak marzeniem są prace nad latającym samochodem "B" w skali 1:1. Myślę też o zbudowaniu pojazdu podobnego do Curtiss-Wright VZ-7, czyli konstrukcji z 1958 roku, która była nazywana „latającym jeepem". Moja wersja miałaby 8 zamiast 4 wirników, wtedy rozmiar śmigieł i kół mógłby być zredukowany o połowę. Tak, tak, jestem pasjonatem, pracoholikiem i może to mi najbardziej przeszkadza w biznesie?! – mówi Witold Mielniczek.
 
Nie kryje, że bardzo go też zmieniły lata spędzone w Wielkiej Brytanii, gdzie przedsiębiorczość jest premiowana, gdzie reguły gry w biznesie są czytelne, gdzie koszty prowadzenia firmy są dużo niższe niż w Polsce. – Gdy przez ostatni rok spotykałem się na rozmowach biznesowych w Polsce, najbardziej zaskakiwało mnie, że po ustaleniach, otrzymywałem umowę, gdzie nagle okazywało się, że albo mam przekazać ponad 50 proc. udziałów w przedsięwzięciu, albo ktoś za napisanie unijnego projektu chciał ponad 30 proc. zysków ze sprzedaży modeli, mimo że w trakcie negocjacji takie liczby w ogóle nie padały – mówi Witek. – Zniechęca mnie ten brak procedur, jasność działania.
 
Przyznaje, że nie czeka już na cud, choć taki po części się zdarzył. Gdy pod koniec 2014 roku rozszerzał swój patent na skalę globalną, dużą sumą pieniędzy wsparł go… przemyski przedsiębiorca. – Dlatego nie chcę tak łatwo się poddać i zrezygnować z Polski. Ciągle jeszcze mam nadzieję, że pod koniec 2015 roku uda mi się zdobyć unijne pieniądze i zainwestować w którejś ze stref ekonomicznych na Podkarpaciu.  2-3 mln zł wystarczyłoby na siedzibę i park maszyn. Co najmniej drugie tyle potrzebne jest do zbudowania prototypu "B" w skali do 1:1, co jest śmiesznie małą kwotą patrząc, ile przemysł motoryzacyjny wydaje na swoje prototypy.  Cóż, nie mam szans równać się z korporacjami, a polskie prawo rodzimej przedsiębiorczości i innowacyjności też nie wspiera. Czasem się śmieję, że jestem ofiarą wszystkich tych informacji w mediach, w których tak dużo mówi się, by Polacy wracali z emigracji do Polski i tutaj działali – gdzie tak dużo się zmieniło i gdzie najbardziej wspiera się przedsiębiorczość i innowacyjność. Bzdura.  Ja w 2014 roku zastałem "pusty" Przemyśl. Większość moich kolegów na stałe wyjechała za granicę i nigdy tu nie wróci. Nieliczni, tacy jak ja, którym marzy się powrót do Polski, zderzają się z biurokracją, prawnym bałaganem, skostniałymi układami i polską mentalnością. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy