Reklama

Biznes

Nadchodzi e-learning. Czas wskoczyć na wyższy poziom edukacji

Z Arturem Dyro, współzałożycielem Learnetic S.A., uczestnikiem międzynarodowej konferencji eLearning Journeys, rozmawia Alina Bosak
Dodano: 02.01.2017
30650_dyrda
Share
Udostępnij
Alina Bosak: Wystarczy włączyć Internet, by zacząć korzystać z zasobów wiedzy na całym świecie. Czy to już jest e-learning?

Artur Dyro: W dużej mierze zależy to od definicji e-learningu. Rzeczywiście my, a szczególnie młodzi ludzie używają nowych technologii, aby się uczyć. Oczywiście, technologia nie jest wykorzystywana przede wszystkim do nauki, niemniej jednak bez wiedzy nauczycieli, czy zachęt rodziców młodzi wiedzą, jak wyszukiwać informacje, jak się nimi podzielić z innymi, jak przygotować pewne dokumenty. W tym sensie korzystają z e-learningu. Ta definicja, jak i możliwości edukacyjne e-learningu wydają się znacznie szersze, a konferencja, którą na ten temat zorganizowaliśmy w październiku w Rzeszowie, była próbą odpowiedzi na pytanie, jak e-learning możemy podnieść na wyższy poziom. Tak, aby rzeczywiście wniósł dodatkową wartość do edukacji.

Jak go podnieść na wyższy poziom?

Nie ma jednej recepty, ponieważ jest tu wiele aspektów różnego rodzaju. Od treści interaktywnych, poprzez platformy internetowe, metodykę. Tak naprawdę powinniśmy zacząć od pomysłu na to, jaką rolę ma grać technologia w szkole, jak nauczyciele powinni się odnaleźć w tym miejscu. Mam wrażenie, że mniejszy problem mamy z uczniami. Oni bardzo szybko są w stanie zaadoptować pewne techniki czy technologie. Częściej poruszają się w świecie nowych technologii niż dorośli. To one instalowały nam Instagram, Facebook.  Możemy się przy nich czuć  trochę jak dinozaury. Młodzi urodzili się w świecie z Internetem i w konsumowaniu nowych technologii są inni niż my. Już dzieci piszą programy do rozwiązywania zadań matematycznych. 5-latki grają na aplikacjach mobilnych. Wszelka edukacja na temat e-learningu jest ważniejsza dla nas niż dla dzieci. Dzieci już tam są. One już się uczą w Internecie. Dużo większy problem mamy ze zdefiniowaniem roli nauczyciela w tym nowym świecie i z przekonaniem nauczycieli, że rzeczywiście e-learning i technologia mogą pomóc w procesie dydaktycznym – ułatwić pracę i podnieść poziom edukacji. Musimy pewne rzeczy projektować od zera, aby dostarczyć wartościowe treści, zapewnić bezpieczne korzystanie z Internetu.

Taką nowością technologiczną były kiedyś tablice interaktywne. Ale jakoś nie zostały spopularyzowane. Rzadko wykorzystuje się je w szkołach, nie wszyscy nauczyciele potrafią je obsługiwać.

Tablice interaktywne to ciekawe narzędzie, ale często krytykowane za to, że utrwala ten sam, tradycyjny model nauki – model podawczy. Nie ma już wprawdzie kredy, ale wciąż jest tablica, nauczyciel stojący przed klasą i przekazujący wiedzę ustnie. A to nie jest najlepszy model w dzisiejszym świecie nowych technologii komunikacyjnych.

Lepiej, żeby uczniowie mieli na ławkach tablety, komputery?

Recepty nie da się podsumować tym jednym zdaniem. Na pewno trzeba unikać sytuacji, w której uznamy tablicę interaktywną za cudowne rozwiązanie dla e-learningu. Nie możemy też zamienić klasy w pokój komputerowy, bo klasa i szkoła ma tę największą wartość, że spotykają się tam ludzie – uczniowie i nauczyciele, którzy mogą ze sobą wchodzić w interakcje. Sadzając uczniów do dwudziestu czy trzydziestu komputerów lub tabletów uczynimy z nich grupę wyizolowanych osób, które pracują oddzielnie, to nie ma to sensu.    

W ten sposób możemy pracować poza szkołą.

Właśnie. Owszem, ciężar czasu poświęconego na naukę, będzie się przesuwał coraz bardziej w stronę samodzielnej pracy poza szkołą, asynchronicznej, ale bardzo bałbym się, gdyby technologia miała spowodować utratę tego, co w szkole jest najcenniejsze, czyli społecznych interakcji.

Jak mówił podczas konferencji  Rafał Lew-Starowicz z Ministerstwa Edukacji Narodowej, z badań wynika, że dostęp polskich szkół do Internetu jest na tragicznym poziomie. To przeważnie oferta poniżej 10 MB/sek. W szkole jest wielu potencjalnych użytkowników sieci, a prędkość znikoma. Korzystanie z wszelkich platform i podręczników jest niemożliwe i irytujące. Jaki jest w tej chwili rynek e-learningowy w Polsce? Jak dużo jest takich rozwiązań, jakie oferuje Pana firma i co Pan myśli o planach MEN, dotyczących rozwijania oferty e-podręczników?

Plany ministerstwa także nie są do końca czytelne. Możemy jednak zakładać, że jest jednym z graczy, oferującym darmowe rozwiązania na bardzo słabym rynku e-learningowym. To nie jest specjalnie korzystne dla firm, które próbują na tych usługach robić biznes. Właściwie ten rynek w Polsce prawie nie istnieje. Szkoły nie mają pieniędzy na kupowanie treści i rozwiązań e-learningowych. Z drugiej strony są też trochę rozpieszczone darmową ofertą z ministerstwa, oczekują na gotowe rozwiązania, które otrzymają za darmo, bez specjalnego zastanawiania się. Ten rynek zatem łatwy nie jest, ale to wyzwanie dla przedsiębiorców. Muszą przekonać decydentów, że warto zainwestować w nowe technologie, warto wprowadzić do szkoły nowe, innowacyjne rozwiązania. Aby to osiągnąć, trzeba pokazać, że to podnosi jakość edukacji, czyni ją bardziej efektywną. Musimy też przekonać nauczycieli, że to rzeczywiście pomaga, a nie przysparza więcej pracy. Po trzecie, musimy zdefiniować rolę między uczniami, nauczycielami, technologią, aby wszyscy w tym układzie czuli się komfortowo.  

Jeśli z Internetu, to za darmo – do tego wszyscy się przyzwyczaili. Twórcy platform e-learningowych nie będą mieli łatwej drogi, nawet, jeśli ich systemy będą lepsze od darmowych serwisów.

Nie ma jednego sposobu rozwiązania problemu. Nie możemy skupić się tylko na darmowych, czy tylko komercyjnych treściach. Te światy muszą i będą współistnieć.

Kto dziś najczęściej korzysta z e-learningu? Dzieci, studenci, dorośli?

Technicznie być może e-learning najbardziej obecny jest na uczelniach. Ale tam więcej potrzeba współpracy i interakcji uczących się. Jest mniej szansy na treści interaktywne, ponieważ przekazywana tam wiedza jest dużo bardziej abstrakcyjna. Trudno ją zamknąć w zwykłe materiały e-learningowe i kojarzy się głównie z plikami pdf.

Wiele uczelni oferuje jednak studia przez Internet.   

Tak. Z mniejszym lub większym sukcesem. Pytanie, czy to jest poprawa ich sposobu pracy i czy wnosi dodatkową wartość do kształcenia, czy może jest to tylko sposób na to, żeby mieć więcej studentów i rozszerzyć działalność, niekoniecznie myśląc o jakości tej edukacji.

Kształcenie na odległość to jednak ogromna szansa edukacyjna dla osób, których nie stać na studiowanie w wielkim mieście.

Jest absolutnie wiele zastosowań e-learningu, który sprawdza się także w kształceniu na odległość. Nie tylko w przypadku osób, które mieszkają daleko od dobrej szkoły i uczelni, można w ten sposób wyrównywać edukacyjne szanse. To dotyczy również dzieci przewlekle chorych, przebywających w domu, w szpitalu. Nie zapominajmy jednak o podstawowych relacjach i wykorzystywaniu e-learningu w szkole, kiedy zwyczajnie nauczyciel, który zadaje zadania domowe uczniom, nie musi potem zbierać zeszytów i sprawdzać z długopisem w ręku. Cały ten proces można usprawnić i zautomatyzować, oszczędzając czas zarówno uczniów, jak i nauczycieli. Wymianę danych można poprawić, wykorzystać platformę, na której nauczyciel zadaje zadania, uczniowie rozwiązują, a nauczyciel dostaje raport i analizę z informacją, które  elementy były trudne dla uczniów, komu potrzebna jest jeszcze pomoc, w jakim zakresie, a komu można już zadać trudniejsze zadanie. E-learning wspiera uczenie dzieci z dysfunkcjami. Przykładowo, dla dzieci z dysgrafią opracowaliśmy specjalne pióro, które mierzy nacisk i ścisk, z jakim dziecko trzyma to narzędzie pisarskie. Dziecko pracuje nim na tablecie, a nauczyciel otrzymuje analizę tych parametrów i ocenia, jak długo uczeń musi jeszcze ćwiczyć.   

W nauce, których przedmiotów e-learning najbardziej może pomóc?

Wszystkich. Ale są takie, które łatwiej wpisać w ramy e-learningu i jest to na pewno matematyka, przedmioty przyrodnicze, nauka języków, czyli te, w których multimedialność i interaktywność jest dużo bardziej oczywista. Większe wzywanie jest w przypadku przedmiotów humanistycznych, jak historia, język polski, ale tam również można wskazać bardzo wiele rozwiązań, które świetnie się wpisują w tego typu model.

Podróż przez średniowieczną Europę w goglach wirtualnej rzeczywistości mogłaby uatrakcyjnić niejedną lekcję historii. Czy e-learning zaoferuje nam takie możliwości, jak gry komputerowe?

Patrząc praktycznie, to jeszcze odległa przyszłość, kiedy np. oculus stanie się jakimś narzędziem edukacyjnym i czy w ogóle nim zostanie – tego nie wiemy. Dziś obniżyłbym nasze oczekiwania. Gdy patrzymy na realia w szkole, wydaje się, że dużo mniej zaawansowaną technologią można zdziałać bardzo wiele. Pilnie śledzę wszystkie nowinki technologicznie, jak i wszyscy powinni to robić, ale na e-learning trzeba popatrzeć na to w sposób pragmatyczny i praktyczny, bo już w tym momencie ten komputer, te możliwości komunikacji i prezentacji treści mogą już w tej chwili mogą diametralnie zmienić szkołę.    

A Pan już się kształcił wykorzystując systemy e-learningowe?

W czasie szkoły i studiów nie, ponieważ wtedy e-learnig jeszcze nie istniał – nie było sprzętu do takiej komunikacji i Internetu. Natomiast w życiu dorosłym, kiedy uczę się rzeczy związanych z moim hobby, pasjami, czy zawodem – jak najbardziej. I cieszę się, że zdążyłem jeszcze skorzystać z tych rozwiązań.


Artur Dyro, współzałożyciel Learnetic S.A., jednej z wiodących firm na świecie zajmujących się rozwojem i wdrażaniem technologii wspierających edukację w obszarze technologii mobilnych oraz pomysłodawca i współzałożyciel Young Digital Planet S.A., platformy, która od 25 lat łączy nowe technologię i edukację, działając na ponad 45 rynkach świata. Uczestnik międzynarodowej konferencji „eLearning Journeys”, jaka odbyła się w CWK w Jasionce.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy