Reklama

Biznes

Trudno sobie wyobrazić, że Beata Szydło będzie premierem całą kadencję

Z dr. Pawłem Kucą, politologiem z Uniwersytetu Rzeszowskiego, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 10.11.2015
23363_pawel
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: W poniedziałek poznaliśmy kandydatów na ministrów w przyszłym rządzie Beaty Szydło.  Twoja ocena składu nowego rządu?
 
Paweł Kuca: Dostrzegam w nim kilka rzeczy. Po pierwsze ekspercką, gospodarczą część rządu – mam tu na myśli kandydatów na ministra rozwoju, Mateusza Morawieckiego, przyszłą minister cyfryzacji, Annę Streżyńską, czy Pawła Szałamachę, który ma być nowym ministrem finansów. Polityczne nominacje mamy w przypadku kandydatów na ministra Obrony Narodowej, którym będzie Antoni Maciarewicz, ministra sprawiedliwości – Zbigniewa Ziobro, a także szefa MSW, którym będzie Mariusz Błaszczak.
 
Widać również, że w części gospodarczej przyszłego rządu na pierwszy plan wysuwane jest ministerstwo rozwoju, które ma być super resortem. To może oznaczać, że minister finansów widziany jest jako przyszły "księgowy", natomiast to minister Morawiecki będzie kreował wizję rozwoju Polski. Ma to swoje uzasadnienie, gdyż w kampanii wyborczej PiS obiecał tak dużo pieniędzy różnym grupom społecznym, że teraz trzeba sprawnie szukać pieniędzy na te wydatki, choć i tak nie ma możliwości, by wszystkie obietnice wyborcze zostały spełnione.
 
Jak w otoczeniu nowych ministrów odnajduje się Beata Szydło, która od czasu ogłoszenia wyników wyborczych ewidentnie traci na politycznym znaczeniu?
 
Kampania przed wyborami parlamentarnymi była oparta na wizerunku Beaty Szydło, co przyciągało umiarkowanych  wyborców, natomiast po wyborach PiS mocno ją osłabił. Pytanie dlaczego tak zrobił? Być może PiS nie spodziewał się samodzielnych rządów. Sądził, że będzie musiał tworzyć rząd koalicyjny  z ugrupowaniem spoza Zjednoczonej Prawicy, a w takim nie byłoby raczej Antoniego Macierewicza, czy Zbigniewa Ziobry. W takim rządzie koalicyjnym nie byłoby też w interesie PiS osłabianie swojego premiera, czyli Beaty Szydło. Stało się jednak inaczej, w wyborach PiS i Zjednoczona Prawica zdobyły większość i w tych partiach do głosu dochodzą różne frakcje.

Czy osłabianie pozycji i niezależności Beaty Szydło jest jasnym sygnałem, że będzie premierem tymczasowym, a wkrótce na czele rządu może stanąć Jarosław Kaczyński?
Trudno mi sobie wyobrazić, że Beata Szydło będzie premierem przez całą kadencję. W stosunku do każdego rządu po jakimś czasie, nadchodzi w końcu czas bardziej krytycznych ocen, notowań, mniejszych, czy większych kryzysów. Reakcją na to może być np. rekonstrukcja rządu. Do tego dochodzi sytuacja wewnątrz PiS.
 
To, że Jarosław Kaczyński i władze PiS-u chcą mieć wpływ na rząd,  jest oczywistą sprawą. Ale co się stanie w przypadku sporów w rządzie? Z kim wtedy ministrowie będą  politycznie negocjować? Z Beatą Szydło, szefem rządu, czy może z Jarosławem Kaczyńskim, szefem partii?!
 
Wprowadzenie do rządu Antoniego Maciarewicza, czy Zbigniewa Ziobro wskazywałoby, że ostatnie słowo należy dziś do Jarosława Kaczyńskiego.
 
Najbliższe wybory, samorządowe są za trzy lata. To oznacza, że przez 3 lata PiS będzie miał względny spokój i nie będzie musiał się poddawać weryfikacji wyborczej. Prawdopodobnie wykalkulowano więc, że ewentualne straty wizerunkowe, jakie mogą być w związku z nominacjami właśnie dla Antoniego Macierewicza, czy Zbigniewa Ziobry, uda się odrobić w trakcie kadencji poprzez podejmowane działania.
 
Mariusz Kamiński znalazł się też w rządzie, mimo że jest skazany nieprawomocnym wyrokiem.
 
W tym przypadku PiS podjął ryzyko. Społeczne oczekiwania są takie, że w sytuacji, gdy polityk otrzymuje prokuratorskie zarzuty, podaje się do dymisji. Sądzę, że lepiej by było, gdyby PiS poczekał do wyroku drugiej instancji i jeśli Mariusz Kamiński zostałby uniewinniony, można byłoby go powołać na ministerialne stanowisko. A tak, mamy precedens, który w przyszłości może być wykorzystywany przez polityków.  Bo co jeśli będziemy mieli posła, ministra, albo polityka z prokuratorskim zarzutami, a on nie będzie chciał się podać do dymisji, bo niby dlaczego, skoro w rządzie jest człowiek, nieprawomocnie, ale skazany?!
 
W rządzie nie znalazł się nikt z Podkarpacia. Szkoda?
 
Przy obecnym układzie realnie do wzięcia było stanowisko wiceministra rozwoju, które przypadło Jerzemu Kwiecińskiemu. Z Podkarpacia w randze ministra mógł być tylko marszałek Władysław Ortyl. I nie wierzę, by w przyszłości marszałek zgodził się zostać wiceministrem. Nie byłby to dla niego żaden awans.
 
W poprzednich latach nie mieliśmy z Podkarpacia bogatej reprezentacji parlamentarnej, jeśli chodzi o partie, które sprawowały władzę, ale mieliśmy mocną reprezentację ministerialną w postaci: wiceministrów, podsekretarzy stanu i szefów ważnych instytucji. Teraz mamy bardzo mocną reprezentacją PiS w parlamencie, a jak będzie z eksponowanymi stanowiskami w ważnych instytucjach?
 
Siła regionu zależy od tego, czy ma ważnych polityków na decyzyjnych stanowiskach. Można przywołać wiele ważnych inwestycji, czy decyzji dla Podkarpacia, które wydarzyły się tylko dlatego, że mieliśmy ważnych polityków w ważnych miejscach. Jawi się więc pytanie, czy podkarpacki PiS ma  na tyle szeroką ławkę "zawodników wagi cięższej", którzy mogą być wiceministrami, szefami ważnych instytucji, a lokalni działacze PiS będą umieli skutecznie o to zabiegać. Oby nie było tak, że mamy Marka Kuchcińskiego, który został marszałkiem Sejmu, a w ministerstwach nie będziemy mieli swojej reprezentacji. Na pewno będzie to bardzo mocno analizowane i punktowane przez posłów opozycyjnych z naszego regionu.
 
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy