Reklama

Biznes

Dokąd zmierza Ukraina, a dokąd Ukraińcy?! Analiza

Anna Koniecka
Dodano: 09.05.2016
26861_ukraina-_1
Share
Udostępnij
Zaniepokojenie międzynarodowych gremiów sytuacją na Ukrainie, w tym oficjalne noty przedstawicieli ośmiu państw Zachodniej Europy i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, jak również zdecydowanie krytyczne opinie i prognozy zagranicznych oraz ukraińskich analityków  – wszystko to razem jest, a przynajmniej powinno być sygnałem ostrzegawczym. Dla UE, a zwłaszcza dla samej Ukrainy. Tym bardziej, że sytuacja rozwija się – jak mawiają politycy – dynamicznie. 
 
Sytuacja na Ukrainie jest bardziej niebezpieczna niż dekadę temu – pisał Financial Times akurat kiedy w Kijowie ogłoszono „nowe rozdanie” i zmuszonego do dymisji premiera Jaceniuka zastąpił na stanowisku dobry znajomy z układów biznesowych prezydenta Poroszenki, Hrojsman. Nowy rząd, po zaciekłych bojach i targowaniu się, został obsadzony ludźmi z prezydenckiego aparatu administracji. Nie są to fachowcy z branż, którymi będą zarządzać. Się przyuczą… A nowy premier, tak samo jak poprzednik, obiecuje, że weźmie się za przyspieszenie reform i walkę z korupcją… w rządzie.   
 
Dyplomacja unijna robi na razie dobrą minę do złej gry i mówi, że wierzy w te nowe-stare zapewnienia. Trzeba przecież dać szansę. Czy zostanie ona wykorzystana, to jest pytanie do przyszłości. Ale…
 
Dotychczasowa przychylność Zachodu dla Ukrainy, zwłaszcza cierpliwość wobec poczynań ukraińskich władz pod wodzą prezydenta Poroszenki &CO, jest mocno nadwerężona. A negatywny wynik referendum w Holandii nt. umowy stowarzyszeniowej UE-Ukraina podziałał jak kubeł zimnej wody
 
Międzynarodowy Fundusz Walutowy i państwa-kredytodawcy, w tym USA, nie mogą dłużej rzucać pieniędzy w „skorumpowane bagno” – skomentował The New York Times.
 
Wypowiedź szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude’a Junckera, że jeszcze co najmniej cztery stulecia Ukraina nie będzie mogła przystąpić do UE, też nie powinna pozostawiać złudzeń. Tymczasem prezydent Poroszenko, jak gdyby nigdy nic, zapewnia swych udręczonych obywateli, że „Ukraina nie zboczy z drogi integracji europejskiej”. Co może sugerować, że na tej drodze Ukraina i jej obywatele są, a fatalne opinie i informacje o tym, co się dzieje na Ukrainie, to jest czarny pijar. Wiadomo, z czyjej inspiracji. Rosji!
 
Czy Ukraińcy też są tego zdania, co prezydent? Niestety, nie. Niestety, bo to oni, zwyczajni obywatele a nie rządzący, dźwigają cały ciężar pomajdanowego chaosu, który miał być eurotransformacją. Tą „dobrą drogą”. Ale nie jest. Aż 70 procent obywateli nie wierzy, że Ukraina zmierza w dobrym kierunku. I że w ciągu najbliższych pięciu lat to się zmieni. Co trzeci uważa, że zbankrutuje państwo i zakłady pracy, a pracowników czeka bezrobocie i jeszcze większa bieda niż jest. Dlaczego?
 
Obiecywanych reform ratunkowych, które by wreszcie przywróciły normalne funkcjonowanie państwa, nie ma. Ani zapowiadanej skutecznej walki z korupcją. Jest: nieustające targowisko polityczne, wzrastają koszty utrzymania oraz zadłużenie – zwane międzynarodowym wsparciem. Państwo jest pogrążone w najgłębszym, odkąd istnieje, kryzysie. A ludzie w coraz większej biedzie
 
Rozmontowanie korupcyjnych układów i reforma kraju są wskazywane przez co drugiego obywatela Ukrainy jako główny cel Majdanu i obalenia poprzedniej władzy.
 
 Korupcja – w odczuciu obywateli – rośnie. Obroty szarej strefy  faktycznie przekraczają 50 proc. rocznego PKB  – wg Banku Światowego, wg byłej minister finansów Natalii Jareśko – 40- 60 proc.
 
 W rankingu Transparency International, Ukraina pod względem korupcji zajmuje 144. miejsce na 177 sklasyfikowanych państw. (Polska – 38).
 
Ale jak walczyć skutecznie z korupcją, skoro nie zreformowano ani sądownictwa, ani prokuratury. Bez reformy wymiaru sprawiedliwości walka z korupcją jest mrzonką. 
 
W prokuraturze rządzi „stara kadra”, jeszcze z czasów przedmajdanowych (90 proc. zatrudnionych). Nowa nie chce przyjść, bo upokarzająco niskie są płace – wręcz korupcjogenne. Stara kadra zna układy i wie jak sobie z tym radzić.
 
Poziom życia na Ukrainie obniżył się o 30 procent; największy spadek w 2015 r. Co trzecie gospodarstwo domowe, w którym mieszkają dzieci, znajduje się na granicy ubóstwa. (Raport narodowy „Milenijne Cele Rozwoju Ukrainy: 2000-2015 r.”.)
 
80 procent społeczeństwa żyje poniżej poziomu ubóstwa – wg kryteriów ONZ dla Europy Wschodniej przyjmujących dzienny dochód poniżej 5 dolarów na osobę. Ukraińskie kryterium biedy jest niższe – 1,6 dolara. Jak w najbiedniejszych afrykańskich krajach. Ale oficjalna statystyka ukraińskiej biedy wygląda od razu lepiej: „tylko” 15 procent Ukraińców żyje jak w Afryce. A reszta jak paniska?!
 
Na armię ukraiński rząd wydaje ok. 6 mln dolarów dziennie. 

Dlaczego dramatycznie rośnie bieda na Ukrainie? Powodem jest nie tylko wojna na wschodzie – twierdzi Ełła Libanowa, dyrektor Instytutu Demografii i Badań Społecznych im. M. Ptuchy. „Nie można zrzucać wszystkiego na wojnę, bowiem nie była ona powodem powstania kryzysu na Ukrainie. Zapracowaliśmy na niego już we wcześniejszych latach” – stwierdziła Libanowa. (cyt. wschodnik.pl)
 
„Poziom biedy zagraża skutecznemu reformowaniu ukraińskiej gospodarki” ( b. minister finansów Natalia Jareśko)
 
Po dwóch latach czekania na obiecywaną europrzemianę cierpliwość Ukraińców też ma prawo się skończyć. Wybuchają protesty (o których u nas nie ma wzmianki). Nasila się migracja. Ludzie są sfrustrowani. Wzrosło poczucie zagrożenia.
 
Milicji i prokuraturze nie ufa trzy czwarte obywateli. Sądom – ponad 80 procent. To wyniki badania nastrojów społecznych prowadzonego w zeszłym roku przez Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii. A w jakim tempie pogarsza się sytuacja, można się było przekonać w lutym br. Zaufanie do rządu deklarowało wtedy mniej niż 1 procent Ukraińców, podczas gdy rok wcześniej –  rząd miał  jeszcze 45. procentowe poparcie!  
 
Władzy lokalnej ufa mniej niż połowa obywateli.  

Strategia władzy: zagłuszać, forsować „swoją wersję wydarzeń”.
 
Władza musi dbać o to jak jest postrzegana. Żeby poprawić wizerunek – od politycznego po wojskowy, w ministerstwie polityki informacyjnej Ukrainy został utworzony specjalny departament wojny informacyjnej. Jego zadaniem jest  prezentowanie "własnej wersji" wydarzeń. Ma to robić w Internecie 40 tysięcy ochotników. 
 
Oprócz zagłuszania rosyjskojęzycznych stacji punktujących błędy ukraińskich władz, uruchomiono satelitarną telewizję przeznaczoną dla mieszkańców Krymu, Donbasu i Rosji. Żeby i tam była prezentowana "ukraińska wersja wydarzeń".
 
Czy nowy rząd, sformowany w kwietniu, też tak będzie poprawiał swój wizerunek i wizerunek kraju? 
 
Jest na Ukrainie takie powiedzenie, że kłamstwem można w świat zajechać, ale wrócić się nie da. Testowała to każda władza, której… już nie ma.
 
Strategia sponsorów i mocodawców: stawianie pod ścianą
 
Utworzenie nowego rządu – to pierwszy warunek, jaki postawił prezydent Obama prezydentowi Poroszence, żeby Ukraina mogła dostać kolejną transzę pożyczki z MFW (1 mld dolarów).  Ukraina jest w sytuacji bez wyjścia – funkcjonuje na kredyt. 
 
Drugi, ważniejszy od pierwszego  warunek, podyktowany przez Waszyngton, Kijów też musi spełnić. Po to była tak naprawdę ta wymuszona przez Waszyngton kolejna zmiana układu sił na Ukrainie. Bo: muszą się odbyć lokalne wybory w Donbasie oraz klepnięta częściowa autonomia tego regionu. I… pozamiatane.
 
 Waszyngton i Moskwa chcą zamknąć temat Donbasu. A problemy i ciężar utrzymania zrujnowanego regionu musi wziąć na siebie Kijów. Zapłaci ciotka UE. Ale i tak będzie happy, bo lepiej płacić za święty (?) spokój niż za skutki nie kończącej się wojny.
 
Póki co, główny  reżyser Euromajdanu też nie pali się do wydania następnych 50 mld dolarów amerykańskich podatników na pogłębianie destabilizacji na Ukrainie. Bo i po co? Pamiętne słowa Obamy sprzed dwóch lat do dziennikarzy przed Białym Domem: „Co Putina najbardziej rozzłościło? – nasza decyzja o zmianie rządu na Ukrainie”  nic nie straciły na aktualności. 
A autonomia Donbasu –  jak zastrzał, będzie się Ukrainie jątrzyć, jątrzyć… I o to chodzi Rosji. 
 
Na Ukrainie już każdy osiągnął co chciał. I USA, i Rosja. To się nazywa Realpolitik.
 
Tylko ludzi żal…
 
Strategia obywateli: uciec, wyjechać, przeczekać.
 
W ciągu ostatnich dwóch lat nasiliła się migracja z Ukrainy. Najwięcej ludzi przyjechało do Polski. Około 600 – 800 tysięcy. Ostatnio okazało się jednak, że nawet więcej niż milion. Ale to nie są uchodźcy, jak twierdziła w Brukseli polska premier, lecz migranci ekonomiczni, co post factum sprostował ambasador Ukrainy w Warszawie. Dodał również, że spośród 4 tys. obywateli Ukrainy starających się w ciągu ostatnich dwóch lat o azyl w Polsce, ten status uzyskało tylko dwóch.
 
Gwałtowny wzrost liczby Ukraińców przyjeżdżających do Polski nastąpił w zeszłym roku. Migracja – jak podaje raport Ośrodka Studiów Wschodnich – jest wyższa o ponad połowę, podczas gdy do innych, popularnych dotąd krajów migracyjnych, takich jak Czechy i Włochy, wzrosła tylko minimalnie.
 
Co mówią „polscy” Ukraińcy, jak oni widzą sytuację, w jakiej się znaleźli?
 
 Z dystansu podobno widać lepiej.

Pan Wiktor, który z ukraińską firmą, zanim zbankrutowała, zaliczył pracę na wielu zagranicznych budowach, a teraz przyjechał do Warszawy (na razie na jeden sezon), mówi tak: –  Polska była dla Ukraińców zawsze tą gorszą alternatywą Zachodu. A teraz jest lepszą, z konieczności. To znaczy do Polski łatwiej się dostać i zostać, a w razie czego… blisko do domu. No i blokady na granicy nie ma, jak między Ukrainą z Rosją.
 
Tak jak miliony Ukraińców, pan Wiktor pracował jakiś czas w Rosji. – Każdy, kto chciał, mógł pracować, zarobić na utrzymanie i jeszcze odłożyć na czarną godzinę. Ale ten czas niestety się kończy. Rosja wprowadza coraz to nowe obostrzenia i ogranicza zatrudnianie obcokrajowców. A my przecież jesteśmy teraz w Rosji „obcy”. I pierwsi na liście do wyrzucenia. Takie są skutki polityki – dostają w d… zwyczajni ludzie, a nie ci, co narobili tego całego bajzlu – kwituje pan Wiktor.
 
Pani Olga przyjeżdża od siedemnastu lat do Polski. Nie uważa się za imigrantkę, jeśli już to legalną i niepolityczną. Aczkolwiek na tematy polityczne też ma swoje zdanie.  – A na co nam – pyta – wschodnia Ukraina? Niech ją sobie zabiorą, tam inna kultura, inna religia, inni ludzie. Rosyjanie. Dużo się ich najechało. I wszystko musi być od razu – praca, zasiłki, bo to uchodźcy. A w jakich futrach, w jakiej biżuterii poprzyjeżdżali! I żyją na nasz koszt.  A dla nas władza nie ma nic do zaoferowania. Niechby podzielili Ukrainę, i my byśmy sobie tu sobie sami żyli jak trzeba – Pani Olga mieszka w rejonie Lwowa.
 
Pracuje i pomieszkuje „rotacyjnie” w Warszawie. Rotacyjnie, bo po dwóch tygodniach przebywania w Polsce musi wrócić na Ukrainę, a potem odczekuje dwa tygodnie i a ‘piat, jedzie do Warszawy. – Wolno mi – wyjaśnia – przebywać w Polsce tylko 180 dni w roku, takie są przepisy. Więc kursuję w tę i z powrotem, żeby tutaj zarobić, a tam utrzymać rodzinę i dom. Bardzo jestem już tym zmęczona, ale nie mam wyjścia.
 
Na Ukrainie nie zatrudnię się jako opiekunka, tak jak w Polsce. Na Ukrainie starszych ludzi na takie usługi nie stać. Jako wykładowca literatury też nie zarobię. Zresztą kto by mnie teraz po tylu latach przyjął do pracy. Moje dawne koleżanki ze studiów zarabiają 9 tys. hrywien, a kilogram kiepskiego mięsa kosztuje sto. Chleb 8-10. Moja mama ma 900 hrywien emerytury, czyli niecałe 200 złotych. Ostatnio mama chorowała, musieliśmy ją zawieźć do szpitala. Tydzień leżenia, trudno to nazwać leczeniem, kosztował nas dwa tysiące złotych. Oprócz tego musieliśmy kupować wszystko – leki, kroplówki, jedzenie. W szpitalu mama dostawała tylko obiadek. No i konsultację lekarską. To ja się pytam, co by było, gdybym nie zarobiła tych dwóch tysięcy w Polsce? Umieraj, mama?!
 
Pani Olga ma oczy pełne łez. 

Bilans siedemnastu lat pracy w Polsce pani Olgi: wykształciła starszego syna, ożeniła i pomogła mu się urządzić. Teraz składa na studia dla młodszego syna. Kończy budować dom. Prawie wszystko do tego domu kupowała i woziła z Polski, nawet kafelki („niedrogie ale ładne”) i kanapę od jednej z podopiecznych pań. Żywność też wozi. Wychodzi taniej. Bo tam wciąż inflacja.
 
Jestem jak wielbłąd, ciągle czymś obładowana. Ale tak żyje ukraińska kobieta. W zeszłym roku – opowiada pani Olga – kiedy hrywna strasznie spadała, ludzie na Ukrainie pod koniec miesiąca gdy dostawali wypłatę, wykupowali wszystko, co może poleżeć – kasze, makarony, konserwy. Tylko na warzywnym były i są pełne półki, bo warzyw na zapas nie kupisz i są drogie. Każdy stara się mieć swoje. 
 
Petro przyjechał do Polski, żeby postudiować i przeczekać. Woli, żeby nazywać go Piotrek, bo Petro „źle się kojarzy”.  Mówi, że wyjechał z Ukrainy dosłownie w ostatniej chwili, bo mężczyzn poniżej 45 roku życia już teraz za granicę nie puszczają. Każdy, do 60-tki, musi odbyć służbę wojskową i może być w każdej chwili powołany. Niedawno ogłosili kolejną mobilizację.  A on nie chce umierać za oligarchów
 
– Ta grażdanskaja wojna ma na Ukrainie prowincjonalny charakter. W wioskach grzebią „armatnie mięso”. Z dużych miast z poboru w zasadzie nikogo nie zabierają. Do ukraińskich terytorialno-karnych batalionów idą ideologiczni dobrowolcy. Obiecują im nierealne zarobki, niewiarygodne ulgi i przydział ziemi. Tym z nowego poboru obiecali płacić po 7 tysięcy hrywien. To jest pięć średnich krajowych. A zapowiadają za rok jeszcze więcej – opowiada Piotrek.
 
Obietnice zniesienia wiz do UE dla Ukraińców kwituje śmiechem: – To jest utopia. Ale władzy by się to zniesienie wiz bardzo przydało. Otworzyłaby granice i problem obywateli z głowy. 
Petro/Piotrek daje sobie na przeczekanie w Polsce rok, a co dalej, zobaczy…
 
Źródła: oprócz wymienionych w tekście, Rossijskaja Gazieta, portal Gławred, sputnik/news, lenta.ru, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Transparency International, TNS On-line TRACK, newsweek, RIA Novosti, Kresy, Inter- Magazyn Wydziału Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Łódzkiego.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy