Reklama

Ludzie

Alicja Haszczak – ocalić folklor od zapomnienia

Anna Olech
Dodano: 06.02.2013
2095_Alicja_Haszczak_i_tancerze
Share
Udostępnij
Urodziła się na Śląsku Cieszyńskim, sporą część dzieciństwa spędziła na Skalnym Podhalu, ale to Rzeszowszczyzna ze swoim folklorem zawładnęła jej sercem. Tak silnie, że Alicja Haszczak poświęciła życie odszukując i pieczołowicie spisując tańce, melodie i stroje tego regionu. Uważa, że opinia iż folklor to dziś cepeliada, jest krzywdząca i mówią tak ci, którzy go nie znają. Bo, co stanowczo podkreśla, folklor ma to do siebie, że jak się go raz pozna, to się go pielęgnuje i dba, i kocha już do końca życia. I ona go zna, i kocha.

Folklor jest zupełnie naturalną sprawą dla każdego człowieka. Odkąd człowiek istnieje, odtąd jest taniec, bo taniec to przecież ruch. Tak mówi Alicja Haszczak, choreograf, założycielka Studenckiego Zespołu Pieśni i Tańca „Połoniny” i istniejącego w Rzeszowie od 14 lat Polonijnego Studium Choreograficznego, wyróżniona m.in. prestiżową nagrodą im. Oskara Kolberga za zasługi dla kultury ludowej oraz medalem Zasłużony dla Kultury Polskiej „Gloria Artis”, obchodząca w tym roku 60-lecie pracy twórczej. I trudno się z nią nie zgodzić. Bo jak zaprzeczyć komuś, kto folklor zna od podszewki? W takiej dyskusji można się tylko ośmieszyć i zaprezentować jako dyletant i ignorant. – Problem polega na tym, że my po prostu nie doceniamy tego, co mamy – uważa pani Alicja. – Kiedy na rzeszowskim rynku tańczą nasze lokalne zespoły, to przychodzi garstka widzów, ale kiedy przyjeżdża Polonia na festiwal, to są nieprzebrane tłumy. A przecież oni tańczą to samo, co nasi.

 
Skazana na folklor
 
Alicja Haszczak folklor odkryła będąc dzieckiem. Cóż, trudno się dziwić skoro pochodzi się z muzykalnej rodziny, urodziło się na Śląsku Cieszyńskim, który ma niezwykle piękny folklor, a II wojnę światową spędziło wśród górali. Dziś pani Alicja przyznaje ze śmiechem, że nie raz uciekała z domu na potańcówki i wesela. – Byłam dorastającą dziewczynką, ale już wtedy boczkowałam góralom i bardzo to lubiłam – wspomina.

Po wojnie wróciła na Śląsk, gdzie w Liceum Pedagogicznym w Pszczynie wstąpiła do nowo założonego zespołu tanecznego. Była cennym nabytkiem, bo nie tylko świetnie tańczyła, ale sama tworzyła już tańce góralskie. Po maturze rozpoczęła studia w Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie, gdzie już na pierwszych zajęciach prowadząca dostrzegła jej talent. W ten sposób świeżo upieczona studenta nie tylko wstąpiła do zespołu, ale została asystentką pani doktor i samodzielnie prowadziła zajęcia z tancerzami. – Potem los rzucił mnie do Rzeszowa, gdzie przyjechałam z mężem, który dostał pracę w WSK Rzeszów – wspomina pani Alicja. – Był rok 1952, a ja byłam jedną z trzech osób w mieście, które miały ukończone studia wychowania fizycznego. Z pracą nie miałam więc najmniejszych problemów. Pierwszą posadę dostałam w Liceum Pedagogicznym i od razu założyłam zespół taneczny. Ale to były ciężkie czasy, nie mieliśmy nic, żadnych strojów, ani materiałów, z których moglibyśmy je uszyć. Na pierwsze występy na szkolnych akademiach dziewczęta uszyły sobie spódnice ze starych prześcieradeł, z bibuł zrobiłyśmy paseczki na spódnice, uszyłyśmy gorsety. W warkoczach też miały wstążki z bibuły, bo nie było szans na kupienie prawdziwych wstążek. I tak wyglądał strój łowicki. Chłopcy tańczyli w białych koszulach i spodniach, jakie mieli. Takie były początki.
 
Alicja Haszczak uczyła wychowania fizycznego w wielu rzeszowskich szkołach i wszędzie, gdzie trafiała od razu organizowała zespół taneczny. Niestety, większość z nich umierała śmiercią naturalną z chwilą, gdy pani Alicja odchodziła ze szkoły. – Ale ja bez zespołu żyć nie mogłam – szczerze wyznaje. – To było moje hobby, to było coś mocniejszego ode mnie. Ja to musiałam mieć, choć sprzeciw w domu, ze strony męża i dzieci, był ogromny.

Nieodkryta Rzeszowszczyzna

Tańce regionu rzeszowskiego, które odkryła po przyjeździe do miasta, okazały się jej życiowym przeznaczeniem. Na studiach w Krakowie poznała tylko trzy tańce lasowiackie, znane jeszcze sprzed wojny. Pierwszych tańców nauczyła się od Lidii Nartowskiej z Jarosławia, która interesowała się folklorem tego regionu i opisała tańce lasowiackie, trzy tańce przeworskie i najpopularniejsze tańce rzeszowskie: polkę bez noge, polkę w lewo, walc rzeszowski i oberka rzeszowskiego. Znane były też cztery tańce krośnieńskie. To niewiele, jak na tak duży region, jak Rzeszowszczyzna. A pani Alicja wiedziała doskonale, że chcąc prowadzić zespoły tańca ludowego musiała sama odszukać więcej tańców.
 
W tym czasie dojrzała w niej myśl, by z nauką wychowania fizycznego przenieść się na uczelnię wyższą. Sytuacja nadarzyła się sama, gdy jej tancerze z zespołu prowadzonego w Technikum Samochodowym, zaczęli studia na Politechnice Rzeszowskiej. – Jasiu Maślanka i Antoś Różański poszli do rektora Niedzielskiego i przekonali go, żeby przyjął mnie na uczelnię – śmieje się pani Alicja. – Rektor zgodził się na założenie zespołu, choć nie było na to funduszy. Przez pierwszy rok pracowałam tam społecznie i znowu wszystko zaczynałam od początku. To był rok 1969, a ja w pierwszym składzie miałam już 10 par, nie miałam jednak repertuaru, jaki powinien mieć zespół uczelniany. Rozpoczęłam więc poszukiwania. Jeździłam do Gaci, gdzie założyciel tamtejszego zespołu przekazał mi bardzo dużo tańców, był też pan Jakielaszek, muzyk, który pamiętał. To byli ludzie, którzy pamiętali tańce, ale jak mówili: „nikt nas nigdy nie pytał, co my tam tańcowały”. A ja jeździłam i pytałam, i tak rósł mój zbiór. Miałam już tańce gorlickie, przeworskie, odnajdywałam stroje lokalne, jakich nikt wcześniej nie szył dla zespołów. I tak zachwyciłam się tym rzeszowskim folklorem, bo to najpiękniejszy, najbogatszy folklor w kraju, z pięknymi tańcami i muzyką – podkreśla założycielka SZPiT „Połoniny”.

Roztańczone „Połoniny”
 
Zespół „Połoniny” od lat słynie z pięknych tańców regionu rzeszowskiego. Można nawet powiedzieć, że się w nich specjalizuje. Taki kierunek obrała jego założycielka po festiwalu w Lublinie w 1971 roku, na którym „Połoniny”… nie wystąpiły. Co prawda miały się tam zprezentować, ale władze centralne w ostatniej chwili zdecydowały, że zastąpi je zespół z Łodzi. Ten co prawda nie tańczył tradycyjnych tańców ludowych, jedynie narodowe, ale władzom zależało, żeby w mieście fabrycznym był folklor. Na festiwal pojechała więc sama założycielka rzeszowskiego zespołu. – Tam spotkałam się z profesorem Józefem Bursztą, etnologiem i muzykiem, pochodzącym z Grodziska Dolnego, który w tym czasie pracował w PAN w Poznaniu. Zaprosił mnie na kawę i przyznał, że to ja z moim zespołem powinnam tu być i występować. Ale doradził mi, że jeśli chcę by mój zespół się rozwijał, żeby coś znaczył w Polsce, to powinnam zająć się tylko folklorem rzeszowskim. Przekonywał, że są już zespoły, które tańczą różne regiony, więc pewnie i tak nigdy im nie dorównamy, bo są z większych miast i mają pieniądze większe na działalność. A jeśli zajmę się tylko folklorem rzeszowskim, to będziemy się wyróżniać. On docenił naszą pracę, która nie była łatwa, bo folklor nie był opisany, sama musiałam szukać tańców, strojów, a nie było nawet papieru, żeby cokolwiek wydrukować – wspomina pani Alicja.
 
Poszukiwania przyniosły efekty – „Połoniny” stały się zespołem oryginalnym, który szybko zaczęto doceniać. I kiedy kilkuletni zespół pojechał na festiwal do Katowic, zrobił tam furorę. Na 26 zespołów rzeszowski zajął 4. miejsce. Natomiast panią Alicję namówiono, by zbierane przez ten czas tańce, melodie i stroje opisała w książce. Niestety, kiedy książka była gotowa, ówczesna rzeczywistość postawiła kontrę – nie było papieru na druk. Dopiero po sześciu latach nadarzyła się okazja, by ją wydać, a pani Alicja czekając na samolot do Stanów Zjednoczonych nanosiła ostatnie poprawki w książce. – To było szaleństwo. Jeszcze dziś znajduję tam błędy – mówi.

Do dziś napisała lub była współautorem kilku pozycji o folklorze rzeszowskim. W „Weselu rzeszowskim” opisywała tańce obrzędowe wesela rzeszowskiego, wydała też książkę „Tańce lasowiackie”, współtworzyła „Wesele krzemienieckie” i „Leksykon tańców polskich”, a ostatnio ukazały się „Tańce rzeszowskie”, wydane z okazji 60-lecia pracy zawodowej. W każdej z nich skrupulatnie opisuje folklor Rzeszowszczyzny. Jednak na pytanie, ile tańców odnalazła, opisała i, jak by na to nie spojrzeć, ocaliła od zapomnienia, odpowiedzi nie zna. – Nie wiem, naprawdę – przyznaje z rozbrajającą szczerością. – Ale policzmy.
 
Po chwili obliczeń okazuje się, że pani Alicja ma na swoim koncie aż 120 tańców, do tego trzeba doliczyć spisane melodie, opisane stroje, nawet przygotowane gotowe wykroje, na podstawie których można szyć stroje dla zespołów. To efekt wieloletniej pracy i poszukiwań. – Ja mam już tak ucho wyrobione na rzeszowskie tańce i tak wiem, co która wieś mogła tańczyć i mogła grać, że oni mi już ciemnoty nie wcisną – mówi z uśmiechem. – Chłopów trzeba znać, a poznaje się ich, jak się z nimi spotyka, rozmawia. Zbierając tańce rzeszowskie spotkałam dwie siostry, Stefkę i Anielkę z Matysówki. Tańczyły w parze, bo brakowało mężczyzn w zespole, więc Anielka tańczyła jako chłop. Pewnego razu przyjechały na przegląd zespołów ludowych. No i wyszły na scenę, zrobiły przysiad i zaczęły tańczyć polkę. Wyglądało to makabrycznie. Ludzie zaczęli się śmiać, zwłaszcza mężczyźni, bo wyglądało to naprawdę pokracznie. Później zapytałam tę Anielkę, kto ich tego nauczył, bo ciągle szukam nowych tańców do książki i może ten taniec też trzeba opisać. A ona na to: Łee, pani, tego ani se nie pisujcie, bo my se to obie ze Stefką wymyśloły. Bo my chciały, żeby tak było inacy. Domyślałam się tego, bo nigdy czegoś podobnego nie widziałam – śmieje się.

Polonia, ach Polonia

Z Polonią Alicja Haszczak jest związana od dawna, od początku istnienia działa przy Światowym Festiwalu Polonijnych Zespołów Folklorystycznych. Jak mówi – Polonię zna od podszewki. Bo poznała Polonusów nie tylko, gdy przyjeżdżają do Rzeszowa, ale sama też jeździła do Stanów Zjednoczonych i tam z nimi pracowała. I docenia to, jak go kochają. Niestety, chyba bardziej niż my, którzy mamy do niego łatwiejszy dostęp. A to właśnie zespoły polonijne bardzo dbają o folklor, wciąż się rozwijają. Alicja Haszczak szczerze przyznaje, że początkowo ich repertuar był bardzo słaby, ale dziś, m.in. dzięki studium choreograficznemu, które założyła 14 lat temu, poziom tych zespołów jest bardzo wysoki. Do tego stopnia, że często to Polonusi wytykają błędy naszym zespołom tanecznym.
 
Dla Polonii Alicja Haszczak to niemalże guru choreografii. Tak, jak Rzeszów jest dla nich światową stolicą folkloru. – Niedocenianą, niestety – uważa. – A przecież nasz festiwal to ewenement na skalę światową, a nasz folklor jest najpiękniejszy. Żaden inny kraj w Europie nie ma tego, co mamy my. Taka różnorodność. Przykre tylko, że we władzach brakuje osób, które by o to zadbały. Dobrze, że choć młodzi, wykształceni ludzie to doceniają. A szczególnie mężczyźni. Bo jak się chłopak zaraził folklorem, to się go żadnym sposobem z zespołu nie wyrzuciło. Dziewczyny częściej rezygnowały, ale mężczyźni folklorowi są wierniejsi.
 
Jaka zatem będzie przyszłość folkloru? Pani Alicja jest spokojna. Twierdzi, że choć nierzadko niedoceniany, nie zginie – Będzie istniał w trochę innej formie, ale będzie trwał. Może jedynie dojść do tego, że będziemy się uczyć polskości i polskiego folkloru od Polonii właśnie, która go docenia i kocha całym sercem – puentuje Alicja Haszczak.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy