Reklama

Kultura

Bez Wiesława Banacha nie byłoby Galerii Beksińskiego

Antoni Adamski
Dodano: 08.10.2016
6852_banach-8
Share
Udostępnij
Do Sanoka od lat przyjeżdżam z przyjemnością. Zawsze mogłem zobaczyć tu coś nowego: jakby na przekór finansowym ograniczeniom i powiatowej biedzie. Bo wszystkie trudności przezwyciężała tu wyobraźnia: najpierw kilku zapaleńców – twórców Muzeum, zaś od ponad 20 lat dyrektora Wiesława Banacha, który przekształcił je w placówkę na europejskim poziomie. Świetny znawca twórczości Zdzisława Beksińskiego i jego biograf (książka o artyście jego autorstwa miała już dwa wydania), badacz polskiego malarstwa z kręgu Ecole de Paris jest równocześnie znakomitym propagatorem sztuki współczesnej. Jego działalność znana jest w całej Polsce. Zaczyna być znana w Europie. I co z tego, skoro Muzeum Historyczne nie może liczyć na finansową stabilizację? Władze samorządowe od lat radzą nad tym jak promować Podkarpacie. Nikt jakoś nie potrafi dostrzec faktu, iż region jest już – od dawna – skutecznie promowany przez słabo dotowane powiatowe muzeum. Wystarczy z tego wyciągnąć wnioski.
 
W  roku 1933 Leon Getz, malarz po krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, nauczyciel w sanockim gimnazjum założył muzeum kultury łemkowskiej na plebanii cerkwi greckokatolickiej. Patronowało mu stowarzyszenie Łemkiwszczina. W rok później staraniem Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Sanockiej powstało Muzeum Ziemi Sanockiej. Na zamku Aleksander Rybicki gromadził sztukę cerkiewną i rzymskokatolicką. Profil zbiorów w obu muzeach był bardzo podobny.  Łatwo pozyskiwano stare ikony. Kiedy na licach wizerunków pojawiały się odpryski, duchowni wycofywali je z kultu i zamiast palić – jak każdy poświęcony obiekt – oddawali do jednego z muzeów.
 
Nie żądali zapłaty: nikt w tych czasach nie zastanawiał się, ile warta jest dawna sztuka cerkiewna. Magazyny na parterze zamku zapełniały się. Piętro zajmował 2. Pułk Strzelców Podhalańskich. Aleksander Rybicki interweniował u ministra, gdy dowództwo chciało wyburzyć ścianę działową i utworzyć olbrzymią salę balową. Po tym incydencie piętro przeszło na własność muzeum.
 
W roku 1940 Niemcy połączyli zbiory. Utworzyli na zamku Kreismuseum, którego zadaniem było gromadzenie sztuki sojuszników – Ukraińców. Stosunki między muzealnikami (do których dołączył jako pracownik techniczny Stefan Stefański) układały się zgodnie. Leon Getz dyskretnie informował AK o zamiarach okupanta. Aleksander Rybicki działał w podziemiu. W roku 1944,  gdy do Sanoka zbliżał się front wschodni, Niemcy zapakowali cenne muzealia do skrzyń i wywieźli na zachód. Były wśród nich takie obiekty jak Mandylion z XV w., krzyż grecki, skrzydła ołtarza gotyckiego z Wary, a także ukraińskie stroje ludowe i archiwum z przywilejami królewskimi.
 
Po wojnie na Śląsku odnaleziono tylko dokumenty, które już nigdy nie wróciły do Sanoka. Znalazły się w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie. 9 sierpnia 1944, gdy do Sanoka wkroczyła Armia Czerwona, zamek na kilka tygodni pozostał bez gospodarza. NKWD wywiozło Aleksandra Rybickiego na Syberię, skąd wrócił dopiero w 1956 r. Leon Getz –-Strzelec Siczowy uciekł do Krakowa i rozpoczął pracę jako adiunkt w Akademii Sztuk Pięknych. Tam na jego ślad natrafiło UB. Został przewieziony do więzienia w Rzeszowie; do Sanoka już nigdy nie wrócił.
 
Porządki w Muzeum Ziemi Sanockie
 
Porządkowaniem zbiorów zajął się Stefan Stefański. Placówka otrzymała nazwę Muzeum Ziemi Sanockiej, zmienioną w latach 60-tych na Muzeum Historyczne. W czasie, gdy San był granicą między Niemcami i Związkiem Radzieckim, zamek w Lesku zajmowali sowieccy żołnierze. Książkami z biblioteki Krasickich rozpalali ogniska. Leon Getz i Stefan Stefański zdołali uratować dużą część przewożąc je na zamek w Sanoku. Zabytki do muzeum pozyskiwano w różny sposób. Ze starostwa przeniesiono gotycką chrzcielnicę pochodzącą z miejscowego kościoła farnego, która w urzędzie pełniła rolę donicy na kwiaty. Do Sanoka zwożono mienie z okolicznych dworów, przejmowanych przez państwo w ramach reformy rolnej np. wyposażenie pałacu Załuskich w Iwoniczu z cenną kolekcją portretów.  Z opuszczonych po akcji „Wisła" cerkwii zabezpieczano  ikony: od XV-wiecznych po XIX stulecie. 

Wiesław Banach w Sanoku

W roku 1973 do Sanoka przyjechał po raz pierwszy Wiesław Banach, student historii sztuki KUL. Poznał wtedy Zdzisława Beksińskiego, który mieszkał w starym drewnianym domku przy dawnej ul. Świerczewskiego (dzisiejsza Jagiellońska) otoczonym zdziczałym sadem:
 
– Dom sprawiał niesamowite wrażenie – wspomina Wiesław Banach – Wchodziło się przez ciemną sień, w której widniały czaszki – cykl rzeźb artysty z lat 60. Atmosfera była ciepła, przyjacielska, co było zasługą Zofii, żony artysty. Beksiński prowokował niekonwencjonalnymi sądami o sztuce. Twierdził np., że Piotr Michałowski – największy malarz epoki romantyzmu, w ogóle nie umiał rysować. Beksiński, wychowanek wilnianina, Lubomira Ślendzińskiego był zwolennikiem precyzyjnego, analitycznego rysunku, który w pierwszych latach po studiach stał się jego obsesją. Stary dom, gdzie zamieszkiwały trzy pokolenia rodziny Beksińskich, stał się wtedy solą w oku miejscowych władz. Kontrastował z nowoczesnością w stylu Edwarda Gierka. To tędy przejeżdżał I sekretarz partii w drodze do Autosanu. Ten dom mijał również premier Piotr Jaroszewicz wracając z polowań w Arłamowie. „Rudera" – jak określali ją decydenci – miała zostać rozebrana. Beksiński kupił mieszkanie w Warszawie i w 1977 r. przeniósł się tam na stałe.
 
Wymarzony zespół 
 
Po studiach w 1977 r. Wiesław Banach przyjechał do Sanoka i rozpoczął pracę w Muzeum. Trafił na mały, ale znakomity zespół kolegów. Romuald Biskupski był już najlepszym specjalistą od sztuki cerkiewnej w Polsce, Maria Zielińska znakomitym archeologiem skrupulatnie badającym wzgórze zamkowe, a Wanda Szulc niezwykle pracowitym konserwatorem mającym już za sobą dziesiątki uratowanych znakomitą konserwacją ikon. Jeszcze za czasów dyrektorowania Stefana Stefańskiego Muzeum zaczęło gromadzić prace zdzisława Beksińsiego. Dyrektor Edward Zając robił to już systematycznie rokrocznie kupując kolejne dzieła. Kolekcjonowano także płótna innych malarzy ze środowiska sanockiego oraz rzeźby Mariana Kruczka. Dokonywano zakupów w Desach w Krakowie, Wrocławiu i Warszawie. Czasami był tylko problemem z transportem.

– Pamiętam jak woziłem płótna autobusami, a raz – kiedy w Krakowie spóźniłem się na ostatni PKS –  nawet auto-stopem – wspomina Wiesław Banach.

Zbliżał się remont zamku. W latach 80-tych tymczasowe sale ekspozycyjne przygotowano w budynku zajazdu, w którym mieściły się biura i pracownie konserwatorskie. Na magazyny przeznaczono nowy budyneczek przy wejściu do zamku. Przeprowadzka eksponatów do magazynu została jednak wstrzymana. Okazało się, że  betonowa wylewka posadzki kruszy się i trzeba wykonać nową. Budowlańcy ukradli cement – najcenniejszy materiał  reglamentowany w PRL. W  okresie "Solidarności" otwarta została trzecia sala z ekspozycją sztuki cerkiewnej, bez zgłoszenia tego faktu cenzurze. Salę tę oczywiście po wprowadzeniu stanu wojennego zamknięto.

Nowa rola, ogrom wyzwań

W roku 1990, kiedy Wiesław Banach został wybrany na nowego dyrektora, zwaliły mu się na głowę stare kłopoty. Najbardziej bezsensownym było otwarte pod koniec lat 80. muzeum gen. Karola Świerczewskiego w Jabłonkach. Złożyły się na to błędy techniczne wykonawcy i absurdalna ekspozycja o propagandowym charakterze. Jedynym autentycznym eksponatem była należąca do generała karafka z kompletem kieliszków. Pamiątka o tyle trafnie go charakteryzowała, iż „człowiek, który się kulom nie kłaniał" rzadko kiedy chodził trzeźwy. Karafka wróciła do Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, zaś budynek oddany został gminie Baligród. 
 
„Pan za wszystko odpowiada" – usłyszał na wstępie nowy dyrektor. Był przerażony, gdy stwierdził, iż zamkowe muzeum nie posiada żadnych zabezpieczeń, zaś cennych zbiorów pilnują wiekowi, bezbronni emeryci. Gdy rozwiązał ten problem, przystąpił do remontu zamku. Prace należało zacząć w sposób nietypowy: od dachu. Więźba była bowiem w takim stanie, iż każda większa wichura mógł zmieść połać dachową w dół, wprost na przebiegającą pod wzgórzem arterię komunikacyjną. Dokumentacja techniczna remontu przygotowana  przez państwowe przedsiębiorstwo konserwacji zabytków nie dawała szansy na przywróceniu zamkowi renesansowego charakteru. Remont rozpoczęto korygując na bieżąco błędy projektantów przy pomocy i współpracy z konserwatorem krośnieńskim, Alojzym Cabałą. Czas naglił: pękały mury zamku. 
 
W trakcie prac okazało się, że Austriacy w czasie przebudowy gmachu grube ściany działowe korytarza posadowili nie na fundamentach piwnic, ale na ich sklepieniach. Groziła katastrofa budowlana. W czasie rozbiórki tych ścian znaleziono renesansowe detale architektoniczne: fragmenty bogato rzeźbionych obramowań drzwi i okien. Kamieniarka przypominała wawelską: wszystko wskazuje na to, iż została przywieziona z Krakowa.
 
Gotycki zamek w latach 1520-1548 przebudowany został na rezydencję królowej Bony. W czasie robót odnaleziono także wykuty w kamieniu jej kartusz herbowy z przedstawieniem węża, który znalazł się później w herbie Sanoka. Nie wiadomo czy Bona kiedykolwiek gościła na zamku, zrzekła się bowiem starostwa sanockiego na rzecz Wilna. Pozostał po niej „mały Wawel", odsłonięty po usunięciu dokonanej przez zaborcę przebudowy. Sale zamku oddawano sukcesywnie do użytku. Na parter wróciły najcenniejsze ikony. Pierwsze piętro w 1999 r. zajęła tymczasowa ekspozycja prac Zdzisława Beksińskiego. W dwa lata później zakończona została adaptacja poddaszy na sale wystawowe, gdzie umieszczono kolekcję Franciszka Prochaski.
 
Galeria Beksińskiego

W końcu przyszła kolej na Galerię Beksińskiego zaplanowaną w  rekonstruowanym południowym skrzydle zamku. Przy jego odbudowie ścierały się różne koncepcje. Najciekawszą z nich: pawilonu ze szkła, w którym odbijałyby się zamkowe mury  odrzucił konserwator zabytków. Pomysł budynku z  ceramiczną fasadą, dekorowaną siatką nakładających się na siebie „piszczeli” (motyw z cyklu katedr Beksińskiego) okazał się zbyt drogi.
 
Zgodnie z regułami przetargu zwyciężyła koncepcja najtańsza: projekt Jerzego Hnata architekta z Gliwic, pochodzącego Sanoka. To ocieplony pawilon wzniesiony z pustaków, pokrytych wykładziną z regularnych kamiennych płytek. Skrzydło wzniesione z  kamiennych ciosów – identycznych z murami zamku – byłoby zbyt ciężkie i skarpa groziłaby osunięciem. Koszt inwestycji to 4,3 mln zł; z tego 2,5 mln zł z funduszy europejskich i 900 tysięcy ze spadku po artyście, który swoje prace oraz cały majątek zapisał w testamencie Muzeum Historycznemu w Sanoku. Jeszcze przed tragiczną śmiercią artysty dyrektor Banach zdążył go poinformować, że będzie budowana jego nowa galeria w południowej części zamku.
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy