Reklama

Kultura

Axentowicz w St. Woli wart obejrzenia, bo… może nigdy takiej okazji nie będzie!

Z Anną Król, z krakowskiego Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej, historykiem sztuki i kuratorem wystawy
Dodano: 24.03.2015
18558_Axentowicz_14
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Do końca czerwca w Stalowej Woli można oglądać świetną wystawę, której jest pani kuratorem, a która prezentuje prace człowieka, o którym powiedzieć znakomity artysta polskiej moderny, malarz, portrecista, to prawie jak nic nie powiedzieć. Axentowicz,  dziś zapomniany, na przełomie XIX i XX wieku był światowcem, człowiekiem – orkiestrą, wyjątkową osobowością…
 
Anna Król: Profesor Maria Poprzęcka w jednym ze swoich artykułów użyła niezwykle celnego określenia opisującego Młodą Polskę i jej artystów – „ szczęśliwa godzina malarstwa polskiego”. Szczęśliwa dla tego, że w jednym czasie i w jednej przestrzeni geograficznej w Warszawie i Krakowie, spotkała się grupa artystów niezwykle utalentowanych, działających na wielu polach, wybitnych osobowości. Axentowicz  obok Leona Wyczółkowskiego, Stanisława Wyspiańskiego,  Juliana Fałata, Jana Stanisławskiego, Olgi Boznańskiej, Jacka Malczewskiego i innych, tylko potwierdza, jak niezwykły był to czas w polskim malarstwie, pełen tak ważnych twórców, którzy wzajemnie się inspirowali. Sam Axentowicz był niezwykłym artystą, znakomicie wykształconym, znającym biegle cztery języki: polski, francuski, angielski i niemiecki, który bardzo dobrze funkcjonował w środowisku artystycznym i towarzyskim Paryża oraz Londynu. Gdy w 1904 roku pojechał na Wystawę Światową do St. Louis w Stanach Zjednoczonych i zaaranżował tam wystawę pawilonu polskiego, otrzymał za nią srebrny medal. To była postać, która swobodnie poruszała się w rozmaitych kręgach, salonach. Znakomicie to widać choćby na przykładzie życia publicznego Krakowa i Zakopanego. Był profesorem i rektorem krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, działał w Towarzystwie Artystów Polskich „Sztuka”. Bardzo ważna, ciągle niedoceniana i nieopracowana jest rola, jaką odegrał w życiu publicznym Zakopanego. Miejsca niezwykłego na początku XX wieku. Przyjaźnił się ze Stanisławem Witkiewiczem, z którym był spokrewniony poprzez żonę, Izabelę z Giełgudów oraz jego synem Witkacym. W Zakopanem miał willę i pracownię, a ogromna liczba prac, jakie oglądamy w Stalowej Woli, powstała właśnie w Zakopanem. 
 
Co ciekawe, Axentowicz swoje prace na początku XX wieku wydawał w pocztówkach, które były drukowane w wielotysięcznym nakładzie i które dziś można odnaleźć w całej Europie i Stanach Zjednoczonych. Te pocztówki dokumentują też obrazy, które do dziś nie zostały odnalezione.
 
Byłam zaszokowana i oczarowana jednocześnie, gdy wnuk Axentowicza, Adam Kieniewicz pokazał mi zbiór tych pocztówek – rzecz niezwykłą, stanowiącą odrębną kolekcję, która funkcjonuje w przestrzeni na świecie, a my jej nawet nie znamy.
 
Anna Król
 
Dlaczego więc tak mało wiemy o Teodorze Axentowiczu i tak rzadko jest wystawiany?
 
Axentowicz jest praktycznie nieobecny w polskich muzeach. Spowodowane jest to trudnym i kłopotliwym zjawiskiem, związanym z nowymi normami konserwatorskimi ustalonymi przez muzea, które w stałych ekspozycjach nie prezentują dzieł na papierze pastelowych. A że Teodor Axentowicz to przede wszystkim pastelista, mistrz pastelu, w jego przypadku sytuacja jest bardzo trudna. Jego prace zniknęły ze stałych ekspozycji i staje się coraz bardziej nieobecny w świadomości ludzi. 
 
Skąd taka decyzja w muzeach?
 
To trudne tematy. Sama jestem muzealnikiem, ale jestem przeciwna tego typu działaniom. We Francji, w  Musée d'Orsay w Paryżu – jednym z najlepszych muzeów na świecie znajdują się prace Toulouse-Lautrec, czy Odilon Redona, właśnie pastele na papierze  i żaden turysta zagraniczny nie wyobraża sobie, że mógłby nie zobaczyć Toulouse-Lautrec’a, bo jego prace są schowane w magazynie. W XXI wieku mamy takie środki chroniące pastele: szyby, które pochłaniają promienie UV, specjalne światła i lampy, że nikomu nie powinno przychodzić do głowy, by je chować. Natomiast obserwuję, że od jakiegoś czasu część muzeów w Polsce; Muzeum Narodowe w Krakowie, Warszawie, czy w Poznaniu, nie użyczają pasteli i mamy narastający problem. Proszę sobie wyobrazić, że bardzo dużo pasteli jest w twórczości np. Stanisława Wyspiańskiego, czy Leona Wyczółkowskiego. W przypadku Axentowicza ten problem jest szczególnie duży, bo on w pewnym momencie swojej twórczości definitywnie zarzucił obrazy olejne i pracował wyłącznie pastelami. I… jeśli jego dzieł nie będzie w ekspozycjach, on w sposób naturalny zniknie ze świadomości polskiego społeczeństwa, z ogromną dla nas szkodą. 
 
Axentowicz jest też twórcą, który, niestety,  nie doczekał się zbyt wielu opracowań, publikacji i albumów, które by pokazały, jaką arcyciekawą był postacią, szalenie utalentowaną. Być może na zbanalizowanym obrazie Axentowicza zaważyło postrzeganie go jako twórcy portretów pięknych kobiet, artysty wielokrotnie powtarzającego te same motywy. I choć to prawda, nie zmienia to faktu, że był pierwszym artystą, który tworzył wyjątkowo ciekawe, fantastyczne, brawurowe, dynamiczne kompozycje związane z folklorem huculskim, działał i interesował się malarstwem dekoracyjnym, ściennym, polichromiami w kościołach, projektami witraży. W końcu był artystą międzynarodowym w najlepszym znaczeniu tego słowa. 
 
Wystawa w Stalowej Woli, tym bardziej może warta jest obejrzenia, bo już wkrótce takiej okazji nie będzie. 
 
Gdy ostatnio rozmawiałam z panią Lucyną Mizerą ze Stalowej Woli, stwierdziłyśmy, że może udało się nam ją zorganizować w ostatniej chwili, bo za rok już w ogóle nie będzie można wypożyczać tych pasteli i zostaną tylko zbiory prywatne.  A tak prace prezentowane w Stalowej Woli pochodzą z bardzo różnych miejsc m.in.: Muzeum Narodowego w Warszawie i Krakowie, Muzeum Okręgowego w Toruniu, Muzeum Mazowieckiego w Płocku, Muzeum Okręgowego w Tarnowie, Muzeum Budownictwa Ludowego i Muzeum Historycznego w Sanoku, Muzeum – Zamku w Łańcucie i oczywiście z kolekcji prywatnych. To bardzo duży i interesujący zbiór – około 90 prac. Ostatnia tak duża wystawa Axentowicza była w latach 90. XX wieku w Muzeum Narodowym w Krakowie.
 
 
Wystawa nosi tytuł „Teodor Axentowicz – Ormianin w Paryżu, Krakowie i Zakopanem…” Jakie znaczenie miało dla niego ormiańskie pochodzenie?
 
Ormiańskie korzenie miał po ojcu, pochodził z rodziny, która od kilku pokoleń mieszkała w Polsce i tu się zasymilowała. Na pewno było to dla niego ważne, bo  podkreślał swoje pochodzenie i od 1910 roku należał do Towarzystwa Ormiańskiego „Haiasdan”, zainteresowanego szerzeniem wiedzy o ormiańskiej kulturze, historii, literaturze i  sztuce. Wykonał rozmaite projekty do katedry ormiańskiej we Lwowie, a przede wszystkim namalował wyjątkowe obrazy: Chrzest Armenii ( 1900) oraz Ormianie w Polsce ( 1930). Ten pierwszy powstał na zamówienie księdza Kościoła ormiańskiego Karola Bogdanowicza z Suczawy na Bukowinie i ukazywał świętego Grzegorza udzielającego chrztu królowi Tyrydatesowi III. To jedyne tego typu dzieło w Europie. 
 
I równie mocno jako identyfikuje go pochodzenie, tak równie ważny był Kraków i Zakopane. Szalone, wyzwolone miejsca na przełomie XIX i XX wieku. Aż wierzyć się nie chce, że barwny Axentowicz, był oddanym ojcem ośmiorga dzieci i jednej żony. 
 
To był wspaniały związek, Axentowicz był bardzo szczęśliwy w małżeństwie. Izabela ze znakomitego rodu Giełgudów była kilkanaście lat od niego młodsza, mieli ośmioro dzieci, wzajemnie się uzupełniali i to była bardzo piękna rodzina. Wiele o jego stosunku do dzieci i żony mówią portrety, które im wykonywał. Bardzo czułe, liryczne. I rzeczywiście na tle młodopolskiego Krakowa i Zakopanego był postacią niezwykłą, choć konserwatystą na pewno nazwać go nie można. 
 
Wystawa prezentowana jest w siedmiu tematycznych przestrzeniach: Warsztat: szkice – studia – fotografie; Święto Jordanu i japonizm; Chrzest Armenii; Firma portretowa; Dzieci w ogrodzie; Anioł Śmierci; Projektant. Która z nich najmocniej definiuje i wyróżnia Axentowicza na tle polskiego modernizmu? 
 
Uważam, że na Axentowicza należy patrzeć całościowo. Bo z jednej strony bardzo ważna jest Firma portretowa, a z drugiej nie można o nim mówić bez wspomnienia motywów huculskich. Do tego każdego interesuje warsztat artysty, tak więc wartościowanie jest niemożliwe.  Ta różnorodność pozwala też uwolnić Axentowicza od etykiety portrecisty pięknych kobiet i lirycznych postaci dzieci. 
 
Jednak od legendy Axentowicza – wyjątkowego portrecisty, uciec nie zdołamy. 
 
Bo prawdą jest, że Axentowicz miał fenomenalną umiejętność definiowania, czy wydobywania z osoby portretowanej cech najważniejszych, a to jest niezwykle istotne. Z drugiej strony miał też perfekcyjną technikę i po prostu kochał ludzi, miał dla nich pełne zrozumienie, akceptację i widział w nich najlepsze rysy. Te portrety bardzo podobały się sto lat temu i bardzo podobają się dziś.
 
Tak samo jak nie da się przemilczeć jego fascynacji Hucułami, ludem górskim zamieszkującym Karpaty.
 
Swego czasu jego rodzina przeprowadziła się do Lwowa i naturalnym terenem wypadów były Karpaty Wschodnie zamieszkiwane przez barwny i ciekawy lud górali karpackich. Huculi mieli własną obrzędowość, piękne stroje, byli fascynujący. Zresztą motyw zwrócenia się ku prostym ludom był w Młodej Polsce bardzo popularny, słynne wesele w Krakowie Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną, czy w Zakopanem fascynacje góralami podhalańskimi. Wśród ludów pierwotnych widziano szansę odnowy, źródło inspiracji. Axentowicz jako jeden z pierwszych, już pod koniec lat 80. XIX wieku zaczął malować te wspaniałe kompozycje ze świętem Jordanu czy pogrzebami huculskimi, malownicze i barwne
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy