Reklama

Kultura

Między czernią, szarością i bielą. Kotkowskiego świat nieprzedstawiony

Antoni Adamski
Dodano: 26.01.2016
24483_0K3A8070
Share
Udostępnij
W Domu Sztuki w Rzeszowie czynna jest wystawa grafiki prof. Włodzimierza Kotkowskiego – twórcy rzeszowskiej młodej grafiki i wychowawcy kilku pokoleń artystów Wydziału Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Ekspozycja czynna będzie do połowy lutego. Jest to pierwsza pośmiertna ekspozycja artysty w Rzeszowie.
 
W roku 1974 Julian Kornhauser i Adam Zagajewski wydali programową książkę "Świat nieprzedstawiony". Domagali się w niej, by literatura wnikliwie analizowała współczesność i pokazywała polskie realia. Apel był wyzwaniem dla pisarzy, poetów i artystów-plastyków. Sprowadzał się do postawionego między wierszami pytania: jak przy istniejących ograniczeniach cenzuralnych pokazywać naszą rzeczywistość – Odpowiedź była negatywna. Realną odpowiedzią stały się dwie książki Ryszarda Kapuścińskiego o uniwersalnych mechanizmach władzy ubranej w egzotyczny kostium. "Szachinszach" buduje swoją Wielką Cywilizację, zaś "Cesarz" dekretuje "rozwój": niebywały, dynamiczny i potężny – tak żeby wszyscy podziwiali, zazdrościli, wymieniali, głowami kiwali". Zbylut Grzywacz kreśli świetny portret Władysława Gomułki z głową kończącą się równo z górną krawędzią okularów. Brakuje charakterystycznej łysej czaszki czyli mózgu Towarzysza Wiesława. To nie karykatura, lecz wizerunek gnoma, który kreuje swoją własną ideologiczną rzeczywistość. Obywatel musi przyjąć ją jako własną. Musi – bo wobec władzy wszyscy są równi: "Ty przed władzą jesteś taki sam głupi, co ja. Jak jest jedna władza, to każdy jednakowo przed władzą portkami trzęsie i wszyscy są równi" – mówi XX w "Emigrantach" Sławomira Mrożka – "Jak w pisuarze" – dopowiada AA, jego współtowarzysz.
 
W latach 70-tych Włodzimierz Kotkowski pokazał własną wizję "Świata nieprzedstawionego". Nad szarym, anonimowym tłumem unosi się zakapturzona postać władcy (kaptur kryje twarz Gomułki). Oderwany od rzeczywistości, górujący nad ludzką masą wyciąga w jej kierunku – jak śmierć – kościstą rękę ("Miasto V – Perspektywa?"). Artysta wybrał język poetyckiej przenośni. Postacie ludzkie górujące nad miastem, mężczyzna z gołębiem zagubiony wśród "architektury" z wielkiej płyty – to motywy przewodnie jego prac ("Sędziowie", "Gołąb"). Włodzimierz Kotkowski kreuje obraz nowej, "skrzeczącej" rzeczywistości, która nie mieści się w żadnych tradycyjnych konwencjach artystycznych. Miasto w epoce humanizmu było symbolem harmonii: jedności cnót obywatelskich i politycznych.  W XX wieku stało się koszmarem; jednofunkcyjną sypialnią czyli "maszyną do mieszkania"- bliższą wizji Orwella niż Le Corbusiera. Artyście pozostaje metafora – jak we  wspomnianym cyklu "Miasto", w którym przewijają się małe ludzkie postacie z twarzami ukrytymi za  maską o złośliwym wyrazie twarzy. Noszą ją wszyscy: mężczyźni i kobiety; maska zdobi nawet talię kart. Obok porzucona kartka papieru: jedna z tych, na których utrwalono maski ("Maska V"). 
 
W latach 80-tych w grafice Włodzimierza Kotkowskiego przychodzi pora na kolejną syntezę. Klocki socjalistycznych "mrówkowców" przekształcają się w "Labirynt" oglądany ze skalistego, jałowego wzgórza, które porastają wysuszone kępki traw. Labirynt rozrasta się, zmienia, przepoczwarza w absurdalną budowlę, którą jest "Niby Wieża Babel"(1981-84). Trudno u  artysty – wrażliwego na sprawy społeczne, uważnego obserwatora bieżących zdarzeń politycznych – o lepszą metaforę rozpadającego się państwa. Nigdy nie ukończoną wieżę porastają usychające krzewy i zielsko. Budowla jest opuszczona i skazana na powolne niszczenie. Tak jak przestarzałe ideologie, bezużyteczne w nowych czasach  – zdaje się mówić grafika Kotkowskiego.
 
Od połowy lat 80-tych artysta zmienia pole zainteresowań: stara się utrwalić przemijającą chwilę, nadać jej kształt, kolor i światło. Utrwalić urodę upływającego czasu, niknącego w niepamięci naszego świata. Nowe kompozycje  przywodzą na myśl doświadczenia impresjonistów. W grafikach z cyklu "Słuchający" rozedrgane   w słońcu plamki kolorów układają się w zieleń drzew oraz szarości  i brązy tłumu anonimowych ludzkich sylwetek. Początek nowego wieku przynosi także sceny z życia codziennego: "W Brugii", "Mule w Brugii", są  jak pamiątkowe zdjęcia z wycieczki, pospiesznie utrwalone aparatem fotograficznym.  Znamienna jest fragmentaryczność tych podzielonych na segmenty kompozycji graficznych, które przeskakują jak klatki filmowe amatorskiej kamery video. Ten sposób rejestracji rzeczywistości  powróci w najnowszej twórczości Kotkowskiego.
 
Od lat 90-tych artysta równocześnie pracuje nad cyklem portretów i martwych natur, które bez wahania zaliczyłbym do najwspanialszych osiągnięć polskiej grafiki współczesnej. Najbardziej banalne przedmioty, rozłożone na stole nabierają w tych pracach autonomicznego znaczenia. Zgeometryzowane bryły, zniekształcone przez długie cienie bocznego światła ("Rada") stają się metaforą porządku świata, który ustanawiają zgromadzone wokół anonimowe postacie. Wspaniale prezentuje się zestaw owoców – jak z martwych natur holenderskich mistrzów ("Ostry deser"). Uczestników biesiad zgromadzonych przy stole – pokazuje w skrótach i ostrym w świetle, które deformuje ich sylwetki, zaś martwą naturę wydobywa z hiperrealistyczną wiernością. W grafice zatytułowanej "Matka" profil starszej kobiety niknie w mroku, zaś światło  rozjaśnia narzuconą na jej plecy ogromną, wzorzystą chustę. Ornament na damskim odzieniu  kontrastuje z dużym wzorem tapety w tle. Grafik rozmaicie ujmuje ludzką postać: od portretu psychologicznego, po fragmentarycznie pokazane sylwetki. W tych kompozycjach odkrywamy dialog artysty z tradycją np. ostry, światłocieniowy modelunek postaci nawiązuje do stylizacji art deco. Wzorzysta chusta i tapeta przypominają motywy z obrazów Gustawa Klimta, z tym że Kotkowski z pełną świadomością zastępuje bogactwo form i kolorów dekoracyjnego malarstwa modernistycznego mozaiką walorowo zróżnicowanych czerni, szarości i bieli. W tych ograniczeniach poznajemy wirtuozerię grafika. 
 
"Można przypuszczać, że Goya robiłby filmy, a Hogart – fotoreportaże"- pisze Włodzimierz Kotkowski we wstępie do swojej "Kroniki roku 2005". To odważna próba zmierzenia się artysty z kultura masową – z zalewem obrazów, które atakują nas z ekranów telewizyjnych i filmowych, banerów i magazynów  ilustrowanych. Jego notatki -z natury i z ekranu TV – to zestaw zdjęć, jakie wykonywał w ciągu roku aparatem cyfrowym, który towarzyszył mu na co dzień. Są to migawki, pełniące funkcje codziennych zapisków dokonywanych za pomocą obiektywu. Suchy, nieefektowny rejestr rozpoczyna w marcu zdjęciami z otwarcia wystawy, prywatnego przyjęcia i migawkami z krakowskiego Kazimierza. Są jeszcze takie ujęcia jak ptak na bezlistnym drzewie, tulipany w wazonie, baranek wielkanocny, pisanki i szare pola na przedwiośniu. W kwietniu sytuacja się zmienia. Nad życiem prywatnym dominują uroczystości pogrzebowe Jana Pawła II, utrwalone przez zdjęcia z ekranu telewizora. Zatrzymane klatki pokazują wizualne ubóstwo najpowszechniejszego na świecie środka przekazu. I wówczas w tym szczególnym widzu budzi się artysta, który z rozmazanych fragmentów kreuje własne obrazy. Oglądamy je w formie opracowanych komputerowo fotogramów.  Rytm kardynalskich kapeluszy tworzy abstrakcyjną kompozycję, która w przepychu barw przypomina freski weneckich mistrzów. 
 
Nad słonecznym lipcem ciążą obrazy zamachu terrorystycznego w Londynie. Pokrwawione i brudne twarze ofiar kontrastują ze sztywnymi wizerunkami urzędników, wygłaszających oficjalne komunikaty. Dalej sylwetki posłów przyczepionych do sejmowej mównicy z powodów, którzy już po miesiącu poszli w zapomnienie. W następnych miesiącach rozwija się rejestr obrazów wydarzeń ważnych i codziennych. Cykl zamyka powiększona plansza z  sylwetą samego artysty (anonimowa, pozbawiona twarzy – rodzaj "człowieka bez właściwości" u progu XXI wieku), brnącego w szarej nieokreślonej przestrzeni. Podpis informuje, że to "rysunek zastępczy". Można dodać: "rzeczywistość zastępcza", która  czeka na ingerencję artysty.
 
 
Szkic ten byłby niepełny bez kilku słów na temat samego Włodka. Zanim Go poznałem wiedziałem, że był zakorzeniony w Rzeszowie od dziesięcioleci. Wielokrotnie oglądałem oprawę graficzną miejscowego pisma studenckiego "Prometej" jego autorstwa. Do dziś mam ją w oczach: jest tak  śmiała i niepowtarzalna jak szata graficzna "Przekroju" autorstwa Daniela Mroza. Oba periodyki drukowane kiepskimi farbami na podłym papierze znikły na zawsze w przepastnych magazynach kilku bibliotek. Gdy raz na jakiś czas zakurzone roczniki odgrzebie jest jakiś badacz lub student, zobaczy  jak ograniczenia techniczne czyniły mistrza. I nie wysnuje z tego żadnych wniosków. Zapominając, że dzisiejsza znakomita poligrafia najczęściej służy reklamowym miernotom. Tu nie trzeba artysty: wystarczy wyrobnik. 
 
Obecność Włodka jest za to w pełni widoczna w tym, co stworzył: w rzeszowskim środowisku graficznym Wyższej Szkoły Pedagogicznej, a później Uniwersytetu Rzeszowskiego. On pierwszy potrafił dostrzec, że Pan Bóg nie rozdziela talentów "po równo" między województwa i że Podkarpacie jest ojczyzną wielu znakomitych artystów. Umiał te talenty odkryć i rozwinąć. Niedawno Joanna Janowska-Augustyn swoją pracę "Kształt rzeczy I" nagrodzoną Grand Prix na Międzynarodowym Triennale Grafiki – Kraków 2012 dedykowała swemu profesorowi Włodzimierzowi Kotkowskiemu.
 
– Moją metoda jest otwartość na to, co przynosi ze sobą student, na jego motywacje i temperament artystyczny. Przekazuję mu umiejętności warsztatowe i świadomość ograniczeń tego warsztatu. Pracując ze studentem daję mu pełną swobodę twórczą. Nie dopuszczam do tego, by młodzi ludzie odrabiali tylko "szkolne zadania" – tak w roku 2004  prof. Włodzimierz Kotkowski sformułował swoje zasady nauczania.
 
Zbyt  często wybitna  indywidualność wykładowcy staje się przekleństwem dla studentów uczelni artystycznych. Ciąży na nimi jak zmora. Trzeba nieraz wielu lat po obronie dyplomu by się spod jej wpływów oswobodzić. W Rzeszowie ten problem nie istniał. Adepci grafiki doskonale zdawali sobie z tego sprawę i traktowali swego profesora jako osobę przyjazną, wręcz – bliską. Byli do Niego przywiązani. Ale to oni sami opowiedzą o tym najlepiej.
 
Grafiką powstającą w Krasnem pod Rzeszowem (siedziba Instytutu Sztuki UR) byłem zafascynowany od lat. W roku 2004 razem z prof. Markiem Olszyńskim postanowiliśmy zorganizować poświęconą jej  wystawę. Miałem wtedy niepowtarzalną (do dziś) okazję oglądania prac Jego studentów i wychowanków. Ekspozycja była pokazywana w Biurze Wystaw Artystycznych w Rzeszowie oraz w Galerii Zamku Kazimierzowskiego w Przemyślu (dwie edycje). Jak na ironię właśnie w tym  czasie Włodek został odsunięty od wykładów w Krasnem. Reakcja studentów i asystentów i adiunktów była spontaniczna: wystawę dedykowali swemu Profesorowi. Szybko też dzięki naciskowi środowiska do nich wrócił. 
 
Zmarły żyje w pamięci swoich bliskich. W wypadku prof. Włodzimierza Kotkowskiego stało się coś daleko ważniejszego: żyje On także w sztuce swoich studentów i wychowanków. Trudno o trwalszy pomnik wystawiony Artyście.
   
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy