Reklama

Kultura

Wielkanoc jest nam potrzebna, aby zatęsknić

Redakcja
Dodano: 31.03.2018
38166_sarnecka
Share
Udostępnij
Kiedyś święta były skromne, dziś powoli stają się prozaiczne – mówi Jurek Dynia, regionalista. Mocno się trzyma tradycja święcenia pokarmów, chrzan i jajka w koszyczku, ale już na stole pojawiają się wegańskie baby i mazurki bez cukru. Zdaniem Joanny Sarneckiej, antropologa, Wielkanoc jednak wcale nie jest passé. W morzu codziennej obfitości pozwala doświadczyć braku, zatęsknić za zmianą i się odrodzić. 
 
Joanna Sarnecka, antropolog kultury, bajarka i pisarka, twórczyni grupy „Opowieści z Walizki”, z Beskidu Niskiego:
 
Lubię Wielkanoc. Chrześcijański przekaz tych świąt, a także ich kalendarzowy czas, związek z nadejściem wiosny. Święta zawsze spędzam z rodziną. Jadę do rodziców, do Warszawy. Najpierw są wspólne przygotowania, które sprawiają nam mnóstwo radości. Ostatnio eksperymentujemy w wielkanocnej kuchni z wegańskimi i bezglutenowymi wersjami potraw. Staramy się jednocześnie trzymać tradycji. Na święta szykujemy więc mazurki, serniki, baby wielkanocne. Jest też, oczywiście, żurek z białą kiełbasą. Dla mnie w wersji wegańskiej – bez kiełbasy. I coraz więcej osób przy stole taki wybiera. Muszą być również jajka, ale kto jest weganinem, nie je. Aby mimo to spróbować słodkości, w tym roku upieczemy babkę bez jajek. Ja nie jem również cukru, więc przygotowuję na mazurki polewę z daktyli gotowanych z kaszą jaglaną, potem miksowanych, z dodatkiem kakao. Wygląda to jak mazurek, smakuje wspaniale. Spód takiego mazurka jest z mąki gryczanej. Jest świetna na kruche ciasta. Polecam.
 
Tradycje wielkanocne mazowieckie od podkarpackich niewiele się różnią. Czasem dotyczą tylko nazwy podobnego ciasta czy potrawy. Poza tym mój dom rodzinny to nie tylko tradycje Mazowsza, ale również Lubelszczyzny, z której pochodzi ojciec. Różnice dotyczą np. sposobu ozdabiania jajek. W moich rodzinnych stronach jajka najpierw gotowało się w łupinach cebuli, a później wyskrobywało na skorupce wzór z pomocą igły, małego śrubokręcika. To bardzo pracochłonne. Zawsze długo siedzieliśmy nad tym ozdabianiem i była to zabawa na całe święta. Na Podkarpaciu popularna natomiast była wersja batikowa. Najpierw rysuje się wzór z wosku, a potem barwi jajko. Próbujemy teraz tej metody, ale jeszcze brakuje nam wprawy. Cała rodzina uwielbia malowania pisanek, więc nie myślimy z tradycji rezygnować. Podobnie jak z zabawy z wodą w lany poniedziałek.
 
Jest ciekawa tradycja wielkanocna, której już się nie praktykuje. Mam na myśli kolędowanie wielkanocne. Nie chodzi o pieśni chrześcijańskie, ale ludowe kolędy. Kiedyś kolędowano bowiem dwa razy w roku – na Boże Narodzenie i na Wielkanoc. Ludowe kolędy bożonarodzeniowe opowiadały o budzeniu się do życia, o pannie, która się szykuje do zamążpójścia. Podobnie kolędy wiosenne – mówiły o płodności, o budzeniu się przyrody do życia.   
 
Wielkanoc jest pełna ważnych symboli i znaczeń. Woda, którą się oblewany, też ma związki z budzeniem ożywianiem. Oznacza odnowienie. Ważne jest dla mnie przeżywanie misterium paschalnego. W Wielkim Tygodniu chodzę do kościoła o.o. Dominikanów w Warszawie. Cenię sobie takie Triduum, które daje w kość, z kościoła wychodzi się np. o drugiej w nocy. Ale towarzyszą temu mocne przeżycia. Nie mam jednak poczucia, że to są smutne święta. Mamy perspektywę ludzi, którzy wiedzą, jak ta historia się kończy. Próbujemy odtwarzać pewien mit, w kościele pojawia się przecież forma teatralna – czytanie Męki Pańskiej na głosy. Przeżywamy ją, ale znając finał, nie musimy zanurzać się w tym smutku, to jest przecież radosny koniec. Mówimy o zwycięstwie nad śmiercią.
 
Myślę, że dzisiejszemu człowiekowi bardzo potrzebne jest uczestnictwo w tym misterium. Wszystkiego mamy w bród, a w Wielkanoc możemy doświadczyć pewnego braku, tęsknoty za czymś ważnym, stworzyć sobie w głowie przestrzeń na nowe idee – jakąś wiosnę, jakieś odrodzenie.    
 
 
Fot. Archiwum BIZNESiSTYL
 
Jerzy Dynia, rzeszowski dziennikarz i  folklorysta, autor cyklu programów „Spotkanie z folklorem” Telewizji Rzeszów:
 
Wielkanoc na naszym terenie nie ma obyczajowości w postaci pieśni czy przyśpiewek, poza pieśniami wielkanocnymi. W Wielki Czwartek milkną dzwony, odzywają się kołatki. W Wielki Piątek przy kościołach palone są ogniska z tarniny, a mali chłopcy potem wybierają z nich wypalone gałązki i wkładają do butelek z wodą święconą, by zabrać je potem do domu. Punktem centralnym jest wielkanocne śniadanie, a potem biesiadowanie.
 
W moim rodzinnym domu święta były skromne. Urodziłem się jeszcze przed wojną koło Stanisławowa na Kresach, z których uciekliśmy w 1941 roku w rodzinne strony ojca. Najpierw do Rudnej Małej, a potem do Przewrotnego, gdzie podczas pacyfikacji zginęło 111 osób. Nie było ani czasu, ani klimatu na jakieś szczególne świętowanie, bo wydarzenia na to nie pozwalały. Numerem jeden pozostawał żurek z podsmażoną cebulą, jajkiem i wkrojoną kiełbasą oraz wędliny. Na słodycze już nie było miejsca, gdyż śniadanie – po długim poście, kiedy to potrawy maszczono jedynie olejem – było bardzo syte. Ze słodkich wypieków pamiętam babkę piaskową i makowca. Było dobrze, gdy ten makowiec był polukrowany. Te potrawy wyjątkowo smakowały, bo w czasie okupacji panowała bieda i nie wszystko można było dostać. Brakowało np. zboża i moja mama, nauczycielka, przygotowując chleb, wkrawała do drewnianej dzieży kostki ziemniaków, aby bochenków chleba było więcej.
 
Obyczajowość wielkanocną na Podkarpaciu zacząłem poznawać, gdy rozpocząłem pracę w telewizji. Wyjeżdżałem na parady straży grobowych, tzw. Turków do Grodziska Dolnego i Giedlarowej; przygotowywałem programy w Lubatowej, gdzie istnieje świetny zespół regionalny, prezentujący zwyczaje wielkanocne. Natomiast w Sędziszowie miałem okazję podziwiać zwyczaj gaika-maika, chodzenia z kogutkiem oraz oblewania. Był tam zwyczaj, niepochodzący z Podkarpacia, że chłopak wychodził na podwyższenie i wywoływał dziewczyny, a potem wypominał im pewne sprawki. Potem dziewczyny oblewano wodą. Wielkanocne zwyczaje ciekawie przedstawia zespół obrzędowy Mazurzanie, który odtwarza dawne zwyczaje i obrzędy związane z rodzinną miejscowością Mazury oraz regionem lasowiackim.
 
Istniał zwyczaj, że gdy zaczynała się wiosna, to rolnicy szli w pole i wsadzali w ziemię poświęcone gałązki palmowe, licząc, że będzie dobry urodzaj, a w lecie zbiory ominie grad. Był też zwyczaj wkładania palmy wielkanocnej za obraz albo pod strzechę. Skorupki ze święconych jajek były wynoszone w pole, ze względu na dużą zawartość po domach. Młode dziewczyny rzucały jajkami wróżąc sobie zamążpójście – jeśli jajko upadło na podłogę i nie potłukło się, znaczyło, że dziewczyna wyjdzie za mąż. W dorzeczu Sanu, po rezurekcji, po domach chodziły straże grobowe z życzeniami, więc gospodarze w podzięce za życzenia chętnie częstowali ich święconką oraz samogonem. Zdarzało się, że po odwiedzeniu paru domów, straże chodziły na mocno ugiętych nogach. 
 
Zauważam, że jedynym zwyczajem wielkanocnym, jaki się kultywuje, i który łączy społeczność, jest święcenie pokarmów w Wielką Sobotę. W koszyczku nadal nosi się baranka, kiełbasę, jaja, chrzan. Zaniknęła natomiast technika ręcznego zdobienia pisanek z jaj. Kiedyś jajka barwiło się naturalnie, a wzorki malowano woskiem. Dziś można kupić wszystko. Współczesność odziera nas z aury obyczajów. Święta stają się bardziej prozaiczne. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy