Reklama

Lifestyle

Zośka Maratonka. W biegu od 60 lat!

Aneta Gieroń
Dodano: 15.10.2014
15269_IMG_9449
Share
Udostępnij
Biegała boso, za krowami, nocą po korytarzu w internacie, nawet w ciąży. Życie Zofii Turosz z Żołyni jest jedną wielką inspiracją do biegania, a ona sama w biegu jest od 60 lat. Wzięła udział w ponad 40 maratonach, kilka razy okrążyła już równik i mimo skończonych 76 lat nadal kilka razy w tygodniu truchta do lasu. Bieganie jest jej największą miłością i niekończącą się przygodą. Wspaniałą, bo dawkowaną z umiarem i przez całe życie. – Urodziłam się, by biegać i jeśli Bóg pozwoli, biegać będę do śmierci – mówi.
 
– Bieganie jest najprostszym, najtańszym, najbardziej ekologicznym i najlepszym dla człowieka sportem – śmieje się Zofia Turosz. – Zakłada się buty i człowiek biegnie, radość przychodzi sama.
Tak ma od dziecka. W Żołyni, gdzie się urodziła, miała kilka lat, gdy z krowami szła na łąkę, te spokojnie się pasły, a ona biegała wokoło.  – Dlaczego? Nie umie tego wytłumaczyć. Tak jak powietrza, ona do życia potrzebuje jeszcze biegania. Ale początki nie były łatwe. Na podrzeszowskiej wsi w latach 40. XX wieku na biegającą dziewczynkę patrzono jak na dziwadło. Matka krzyczała, ojciec wpadał we wściekłość, brat bił batem, a i tak Zośce biegania z głowy nie wybili. Może tylko była bardziej ostrożna. Wieczorem szła do lasu, żeby nikt jej nie widział.
 
Gdy trafiła do internatu Technikum Włókienniczego w Rakszawie, wstawała w nocy i w skarpetkach, po cichutku, by nikogo nie obudzić, truchtała po korytarzu. Wtedy po raz pierwszy jej talent wypatrzył ówczesny nauczyciel wychowania fizycznego. Dzięki niemu Zosia zajęła drugie miejsce w Narodowych Biegach Przełajowych na szczeblu wojewódzkim, a w nagrodę pojechała na finał centralnych biegów w Sopocie w 1953 roku.
 
– Pobiegłam boso a i tak zajęłam trzecie miejsce – ze śmiechem wspomina Zofia Turosz. – Byłam biedna jak mysz kościelna, pojechałam w starych sandałach, więc na starcie biegu na 700 metrów na torze Wyścigów Konnych, gdzie rosła wysoka trwa i nie było widać, co mam na nogach, wolałam stanąć boso, niż w butach, które mi przeszkadzały. Miałam 15 lat, osiągnęłam pierwszy duży sukces, a na punkcie biegania już zupełnie zbzikowałam.
 
Miała też trochę lepsze warunki do biegania, gdy jako dziewiętnastolatka wyszła za mąż za trenera lekkiej atletyki i zamieszkała w Nowej Sarzynie. Urodziła dwóch synów, zajęła się domem, ale z biegania nie chciała zrezygnować. Miała ponad 30 lat, gdy za plecami słyszała złośliwe żarty, że zamiast męża i dzieci pilnować, ona w krótkich spodniach woli po polach biegać. I im bardziej inni namawiali ją do rezygnacji z biegania, tym bardziej ona marzyła o długich dystansach. Gdzieś tam śnił się jej maraton, ale to były tak nieosiągalne marzenia, że nawet nie miała odwagi głośno o tym mówić.
 
Cała Polska biega z Tomaszem Hopferem
 
– Uwierzyłam w siebie, gdy w latach 70. XX wieku popularyzatorem biegania został znany dziennikarz, Tomasz Hopfer. Polska zakochała się wtedy w joggingu po raz pierwszy, oczywiście nie na taką skalę, jak to się dzieje od kilku lat, ale zapanowała wtedy powszechna moda na bieganie – wspomina Zofia Turosz. – Masowo organizowano biegi, a ludzie w różnym wieku stawali na starcie.

Ona odważyła się wystartować na 25 kilometrów w „Biegu Rzecha” w 1979 roku w Rzeszowie. Miała 41 lata, na starcie stała z samymi mężczyznami, którzy z niej kpili, by przestała się wygłupiać, bo i tak nie przebiegnie takiego dystansu. Gdy na mecie przybiegła w czołówce zwycięzców, najlepsza w swojej kategorii wiekowej, skończyły się żarty, a zaczęło się uznanie i szacunek w środowisku biegaczy.
 
Tak mnie to uskrzydliło, że wkrótce po „Biegu Rzecha” wystartowałam w pierwszym maratonie – warszawskim Maratonie Pokoju, gdzie zajęłam 5. miejsce wśród kobiet i magiczne 42 kilometry 195 metrów przebiegłam w czasie 3: 22: 18 – wspomina biegaczka.

W kolejnych latach biła niezwykłe rekordy. W 1981 roku pokonała 100 kilometrową trasę supermaratonu w Koszycach z czasem 9:18:04 i jako jedyna kobieta zajęła 19 miejsce. Była też jedyną kobietą, która w 1985 roku odważyła się wystartować w 24-godzinnym biegu w Poznaniu, w którym pokonała 210 km 510 metrów.
 
– Na mecie padłam jak nieżywa. Lekarz, który mi pomagał, pokręcił tylko głową i powiedział: żyć będzie – opowiada Zosia Turosz. – Bo ja biegam sercem. Nawet po największym wysiłku, 2-3 dni organizm się regeneruje, a ja już myślę o następnym bieganiu. Nigdy nie miałam trenerów, planów treningowych, suplementów diety, kierowałam się zdrowym rozsądkiem, uważnie obserwowałam organizm i wyciągałam wnioski. Jak po raz pierwszy pojechałam na zawody biegowe za granicę, nie znałam słowa w innym języku niż polski, wysiadałam więc na dworcu i kierowałam się tam, gdzie szły największe grupy mężczyzn ubranych w dresach. Zawsze udawało mi się dotrzeć na start. A tam? Zawodnicy w porządnych koszulkach, drogich butach, a ja jak ten kopciuszek, w zwykłych tenisówkach i najtańszej koszulce. Trzeba było oszczędzać każdy grosz. Nigdy nie miałam żadnych sponsorów.
 
Ale i bez tego udało się jej spełnić największe marznie – wystartować w największych maratonach amerykańskich. Także w bostońskim, najstarszym na świecie biegu organizowanym od 1897 roku, uważanym za najbardziej prestiżowy maraton w Stanach Zjednoczonych.
 
– To długa historia – mówi. – Dzięki zaproszeniu znajomego w 1986 roku wyjechałam do Stanów Zjednoczonych, do pracy w Hartford. I choć trudno w to uwierzyć, dobiegając 50. urodzin zaczęłam odnosić największe sukcesy biegowe, nauczyłam się przyzwoicie języka angielskiego, a w USA spędziłam ponad 20 lat. Do Polski, do Żołyni na stałe wróciłam 3 lata temu.
 
Było oczywiste, że Zosia nawet w Stanach nie porzuci biegania. Rano szła do pracy, po południu i wieczorami systematycznie trenowała. Jak bała biegać się w parku, gdzie na ławkach spali bezdomni, szła na pobliski stadion. Część zarobionych pieniędzy skrupulatnie odkładała na wymarzone zawody.
 
W legendarnym maratonie bostońskim z czasem poniżej 3 godzin
 
W kwietniu 1987 roku wystartowała w legendarnym maratonie bostońskim. I choć na koszulce miała numer 10, na starcie stała daleko, w środku tłumu ponad 18 tys. biegaczy z całego świata. – Nagle dostrzegł mnie sędzia i ciągnie za rękę na sam początek startu. Chyba nigdy nie byłam tak przerażona. Nie znałam słowa po angielsku, byłam pewna, że oni chcą mnie wyrzucić z biegu, a to było tylko przesunięcie na miejsce przynależne osobie, z takim wynikami biegowymi jak moje – śmieje się Zosia Turosz. – To był wspaniały bieg. Pierwsze pięć kilometrów w szalonym dla mnie tempie, bo tak napierał tłum biegaczy z tyłu, ale potem przez całą trasę niósł nas nieprawdopodobny doping widzów. Ukończyłam bieg w bardzo dobrym czasie  2:57:43 i zajęłam 28. miejsce wśród ponad 2 tys. startujących kobiet. W swojej kategorii wiekowej byłam czwarta i dostałam specjalny medal.
 
Tego samego, 1987 roku Zofia Turosz wystartowała w innym legendarnym maratonie, w Nowym Jorku. Czas był trochę gorszy, bo  3:17: 50, ale dla biegaczki nie było większego szczęścia. Nowojorski maraton był  30. W jej karierze, a co najważniejsze, spełniły się jej marzenia, w co nikt do końca nie wierzył. Tak samo jak w jej bieg też w maratonie nowojorskim z 24-letnim wówczas synem Mirosławem w 1989 roku, kiedy na metę wbiegli z czasem 3:20: 48. 
 
Przez ponad 20 lat spędzonych w USA Zofia Turosz ukończyła setki biegów przełajowych, górskich, średnio oraz długodystansowych. W  1988 roku zdobyła  tytuł mistrzyni USA na 10 kilometrów z czasem 39: 32, a dwa lata później New York Road Runners Club przyznał jej prestiżowy tytuł „Biegaczki 1990 roku”.
 
Z tego tytuły cieszy się chyba równie mocno jak z przebiegnięcia 6 lat temu maratonu warszawskiego wspólnie z niespełna 18-letnią wnuczką Iwonką i to w bardzo dobrym czasie 3:41:17. – Tym sposobem mamy już trzy pokolenia biegaczy w rodzinie – mówi. – Biegają obaj synowie: Mirosław i Zbigniew, choć w ostatnich latach Mirek trochę wycofał się z biegania, oraz wnuczka Iwonka, która uwielbia ultramaratony i biegi górskie.
 
Zofia Turosz nie ma też wątpliwości, że bieganiu zawdzięcza wszystko, co najlepsze w jej życiu. Zwiedziła świat, poznała ludzi, przeżyła wiele tak szczęśliwych i wzruszających chwil, że ciągle nie może uwierzyć, że wszystko to miało miejsce w jej życiu. Półki i meble w dwóch ogromnych pokojach w jej domu uginają się pod ciężarem zdobytych medali, nagród, pucharów i dyplomów. Ona sama wygląda co najmniej 10 lat młodziej, figury może jej pozazdrościć niejedna 40 – latka, a radością życia mogłaby zarażać.
 
– Sport to zdrowie i choć brzmi jak frazes, to prawda – przekonuje Zofia Turosz, która w 2014 roku wystartowała w półmaratonie rzeszowskim, a kilka tygodni temu na Festiwalu Biegowym w Krynicy na dystansie 10 kilometrów nie miała sobie równych w swojej kategorii wiekowej. Gdy po biegu weszła na spotkanie, nie była w stanie usłyszeć własnych słów, taki aplauz zgotował jej tłum młodych ludzi na sali. Dlatego trudno się dziwić, że pytana, czy zamierza kiedykolwiek przestać biegać, odpowiada z rozbrajającą szczerością: Chyba nie dałabym rady. Poza tym byłoby to fatalne w skutkach dla mojego organizmu, który jest przyzwyczajony do wysiłku. Jeśli Bóg pozwoli, chciałabym biegać do śmierci.
 
Nie rezygnuje też z Biegu Niepodległości na 10 kilometrów, jaki już 11 Listopada odbędzie się w Rzeszowie.
 
– Dla mnie ten rok jest wyjątkowy – dodaje. – W maju po raz pierwszy odbył się „Leżajski Bieg Zośki Turosz” na 15 kilometrów pod patronatem wojewody i marszałka województwa. W kolejnych latach bieg mojego imienia już na stałe wejdzie do kalendarza ogólnopolskich imprez biegowych. To taki prezent z okazji 60 lat biegania, które ciągle mi służy i daje najwięcej radości. Od roku nie biegam już tylko maratonów, bo to zbyt duże obciążenie dla stawów w moim wieku, ale w biegach na 10 i 15 kilometrów wciąż stawiam się na starcie i melduję na mecie. Na szczęście nigdy nie ścigałam się z własnymi rekordami i ambicjami, dawkuję sobie obciążenia i dzięki temu ciągle mam radość z biegania. 
 
– Być aktywnym przez całe życie, to  najważniejsze – powtarza. – A jak zacząć biegać? Po prostu, bierzemy porządne buty i biegamy, tego nie trzeba się uczyć. Na początek może być spacer, potem wolny trucht, w końcu można pokonywać coraz większe dystanse przy każdej pogodzie. Wszystko powoli, z rozmysłem i radością przede wszystkim. Wiek nie ma znaczenia. Ja największe sukcesy odnosiłam w okolicach 50. urodzin. Starszy syn przygodę z bieganiem zaczął, gdy już dawno skończył 40 lat. Dziś startuje w maratonach. Wnuczka Iwonka, która obecnie ma 24 – lata, jest jedną z czołowych ultramaratonek w Polsce. Bieg Siedmiu Dolinna na dystansie 100 kilometrów w randze Mistrzostw Polski przez Jaworzynę Krynicką, Wierch nad Kamieniem, Radziejową, Wielki Rogacz i Eliaszówkę ukończyła na siódmy miejscu.  Najważniejsza jest systematyczność i chęci, a biega się głową.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy