Reklama

Lifestyle

Matuszka Moskwa. Portret rodzinny bez retuszu. Reportaż Anny Konieckiej

Anna Koniecka
Dodano: 23.03.2016
25963_Na-otwarcie-tekstu
Share
Udostępnij
A na co tobie, kochanie moje, oglądać jakiś bunkier Stalina? Jak ty chcesz znać prawdę o Moskwie i o Rosji, to szukaj jej w ludziach co tu są, żyją jak my, normalnie. A nie jak beton. Historia już dosyć ludzi między sobą podzieliła. Nas Rosjan i was Polaków też. I chwatit. Nie ma co rozdrapywać. – Dymitr Antonowicz trochę poirytowany ucina temat. 
 
Mój argument, że historii nie można traktować wybiórczo i o jednej mówić a inną przemilczać, pogarsza tylko sprawę. 
 
– Ty aluzju poniała? –  pyta urażony.
– Poniała…
 
Żeby rozładować sytuację, chwalę (całkiem szczerze), że mówi dobrze po polsku. Mój stary przyjaciel najpierw mnie ofuknął, że sam wie, kiedy robi błędy, ale się zmitygował i powiada, że musi  prędko „nakręcić swój język na polski”, póki jeszcze jestem, bo on w Moskwie z nikim po polsku nie gada. Śmiejemy się z tego „nakręcania”. 
 
Dymitr Antonowicz nie potrafi się długo gniewać. 
 
Jakie czasy taki los

Znamy się prawie czterdzieści lat, jeszcze z Jakucka, gdzie pracował nad rozwiązaniami technicznymi dla miejskiej infrastruktury, która nie wytrzymywała w przeciwieństwie do ludzi 50-stopniowych syberyjskich mrozów. Jego wynalazki i pomysły są tam nadal w użyciu. Nie ma z tego ani kopiejki, ale nigdy się nie upomniał. Uważa, że byłoby to niestosowne. – Przecież wtedy mi już zapłacili, że mam głowę nie tylko dla czapki – stwierdza Dymitr Antonowicz Fiodorow, inżynier, prywatnie bard-poeta. 
 
 Marzy, żeby przetłumaczyć na rosyjski Wiecha. Ale – podkreśla zmartwiony – trudność w tym, że to, co śmieszy Polaków, niekoniecznie śmieszy Rosjan. I vice versa…l.
 
 Nasze spory historyczno-filozoficzne gasiła w jakuckich czasach moja przyjaciółka Nadia, trzecia żona Dymitra Antonowicza. Teraz w Moskwie próbuje gasić czwarta – Natasza.
 
Sprawę nieszczęsnego bunkra Stalina, gdzie teraz jest prywatne muzeum „zimnej wojny”, żona Dymitra, załatwiła od ręki. Sprawdziła w Internecie o co chodzi, i powiada: – Jak ty chcesz się bawić w szopkę dla turystów pt. gry wojenne z minionej epoki, albo wypić drinka przy barze z sobowtórem Stalina, to idź. Ja się na to nie piszę. 
 
Nie drążę dalej tematu, bo widzę, że znowu robi się gęsta atmosfera. 
 
Póki co, jadę na Kreml. Natasza ze mną. Nigdy na Kremlu nie była. 
 
Dla zwiedzających Kreml został otwarty w 1955 roku, na dziedzińcu urządzono muzeum pod gołym niebem. Na nowym postumencie stanął największy na świecie dzwon Car kołokoł w pękniętym od nowości hełmie, a także  Car puszka – trzydziestotonowa armata, która wystrzeliła może raz. Ale za to groźnie wygląda. Główna atrakcja. Trudno obejrzeć  z bliższej odległości,  żeby nie wleźć komuś w kadr – Car puszka, jak balerina, fotografowana a la long. 
 
 W cerkwiach rosyjskich carów fotografować nie wolno. Ale turyści, zwłaszcza młodzież, robią sobie zdjęcia, gdzie się da; np. na tle sarkofagów carów i ich rodziny w Soborze Archangielskim. To jest szczególne miejsce – cerkiew, gdzie koronowano władców Rosji, odprawiano ich ceremonie ślubne i pogrzeby.
 
Kreml - Sobór Archangielski. Fot. Anna Koniecka
Kreml – Sobór Archangielski. Fot. Anna Koniecka
 
Początek i kres losu… Ale kogo z tych młodych ludzi, co oblegają sarkofagi, może to obchodzić?  
 
 Indywidualnie, a nie z wycieczką, wejść na Kreml można. Przynajmniej ostatnio (późną jesienią i zimą – nieco mniej wycieczek). Kupuje się bilet w szklanym pawilonie pod murem kremlowskim, przechodzi przez punkty kontrolne (ochroniarze mundurowi i po cywilnemu, plus elektroniczne bramki). I już. 
 
Przed bramą na podwórzec pałacowy carów Rosji – kontrola (ochroniarska). W sieni Wielkiego Pałacu Kremlowskiego, prowadzącej do Orużenoj Pałaty (zbrojownia i skarbiec carów)  – kolejna kontrola: elektroniczna bramka plus panie ochroniarki. Obowiązkowa szatnia (kurtki, plecaki, torby, kamery, aparaty; foto – zakaz!). Ale… Żeby się tutaj dostać, trzeba wpierw zaczekać na ulicy przed drzwiami pałacu, zagrodzonymi barierką ze sznurka (pilnuje jej dwóch panów), dopóki prywatni zwiedzacze wyznaczeni na daną godzinę się nie zbiorą.  
 
Chcąc chodzić po dziedzińcu, cerkwiach, parku albo aleją biegnącą przez kremlowskie wzgórze (panorama Moskwy nie do zapomnienia!), trzeba wykupić osobny bilet. A do skarbca i zbrojowni – osobny, mimo że nie ma tam innej drogi jak przez podwórzec. Lekcja ekonomii do odrobienia przy kasie.  
 
Skarbiec – kolejna lekcja historii o Rosji i o ludzkiej naturze, cenna nie tylko ze względu na bogactwo eksponowanych przedmiotów oraz ich kunszt. Regalia, dary posłów, królów – w tym polskich, trofea wojenne – nie tylko w gablotach. Zbrojny rycerz na koniu, koń jak żywy choć spreparowany. Efekt – szokujący, ale działa na wyobraźnię. Ordery – jubilerskie cacka. Słynna kolekcja jajek Faberge, pisanek – arcydzieł sztuki złotniczej robionych na zamówienie carskiej rodziny. Kolekcja – to za dużo powiedziane. Skromna reprezentacja, ale cudna, plus kartka, że reszta –  na jakiejś wystawie.
 
Stroje koronacyjne, m.in. suknia carycy Katarzyny  – kremowa, ciężka tkanina, przypominająca aksamit, dość długi półkoliście zakończony tren, przybrudzony na samym dole. Kurz Historii?

Sądząc po rozmiarze sukni, Katarzyna musiała być szczupła i niewysoka. Ale nie można się tego dowiedzieć z elektronicznego przewodnika, który dostaje każdy zwiedzacz w szatni (trzeba zostawić w zastaw jakiś dokument).  Po rosyjsku takiej „babskiej” informacji nie zredagowano. Tłumaczenie jest nagrane w kilku językach, w tym po japońsku i po chińsku. Ale w języku polskim nie. 
 
Informacja w elektronicznym przewodniku jest dla szybkobiegaczy – trzeba nadążać za narracją bieżąc szparko od jednej ekspozycji do drugiej. Albo się wracać  i a’piat podziwiać – nikt nie broni. Panie pilnowaczki dyskretnie robią swoje, nie to, co w …, a zresztą. Nieważne.
 
Ważne, że kiedy patrzy się na ten nie do opisania przepych i bogactwo zgromadzone na dwóch piętrach skarbca, a potem… na niezdarne buciory, jakie car Piotr I sam dla siebie robił, i w nich chodził (!), podczas gdy w gablocie naprzeciwko  pyszni się… rozpostarta na manekinie szamerowana złotem i klejnotami szata poddanego carowi patriarchy –  trudno oprzeć się pewnej refleksji. Niespecjalnie religijnej natury. 
 
Kołnierz patriarszej szaty wyszywały perłami, diamentami oraz złotą nicią mniszki – ściboliszki i zużyły tych klejnotów chyba wiadro.  Kołnierz wygląda jak kuloodporny pancerz, zaś cała szata waży tyle co rycerska zbroja woja na koniu (piętro wyżej). 
 
Ech, ciężki wiódł żywot sługa Kościoła, który tę szatę dźwigał na grzbiecie. Za pokutę? 
 
Żal tylko, że trzeba zwiedzać skarbiec, zbrojownię i powozownię  z karocami(cudeńka!), w stachanowskim tempie, bo już następni ciekawi tajemnic ukrytych za czerwonymi murami Kremla czekają przed drzwiami zastawionymi barierką ze sznurka.
 
Ty za Czerwonymi czy za Białymi?

Natasza, jako rozjemca sporów historyczno-towarzyskich, jest w kłopotliwej sytuacji, kiedy wiodą je między sobą domownicy. Anton, syn Dymitra, albo przyjaciel rodziny Fiodorowów, prawie jak domownik – Wołodia . Moskiewski architekt, z miłości do sztuki oraz talentu – artysta malarz. 
 
Wołodia mówi o sobie, że jest moskwianinem z awansu społecznego, bo urodził się pod czerwoną gwiazdą, ale nie tą co trzeba. To znaczy nie kremlowską lecz kołchozową, na zapadłej wsi. Do najbliższej stacji kolejowej było ze sto kilometrów
 
– We wczesnych latach pięćdziesiątych, kiedy dorastałem – opowiada – taki chłopak z kołchozowej wioski, jak ja, nie miał szans się wyrwać gdziekolwiek, a co dopiero do Moskwy! Bez specjalnego zezwolenia nie można było nawet kupić biletu. Pierwszy raz w życiu pojechałem pociągiem dopiero jako poborowy do armii. Zakaz podróżowania bez specjalnego zezwolenia zniósł dopiero Gorbaczow. Ale ja już wtedy byłem w Moskwie. Ciężko się napracowałem, żeby zboczyć ze ścieżki kariery wyznaczonej mi z racji urodzenia i nie skończyć jako kołchozowy kombajnista – w najlepszym razie
 
Wołodia z Dymitrem są nierozłączni jak bracia. Razem pracują. W tym samym dniu zarejestrowali swoje małżeńskie nowe związki w Zaksie. W tej samej wsi (hen, nad Morzem Azowskim) wybrali obok siebie parcele, gdzie Dymitr Antonowicz już zaczął stawiać nieduży dom, a Wołodia dopiero się przymierza. 
 
Inwestycja na odległość, to jest trochę jak sen wariata. I ciuciubabka: jedzie Dymitr Antonowicz taki kawał świata, urlop bierze, żeby sprawdzić, co zostało zrobione na budowie,  jest umówiony z wykonawcą przez telefon na konkretną godzinę, a sąsiad, co mieszka dwa domy dalej, mówi, że robotnicy właśnie  dopiero co odjechali…
 
Ale miejsce jest piękne – widać w oddali morze, spokojne jak jezioro.  I piękne marzenie – uciec z Moskwy, osiąść na ranczo. Tylko z czego żyć?
 
Wołodia, architekt, scedował zarządzanie budową, jak na razie, na inżyniera Dymitra. 
 
Z różnych przedsięwzięć i rytuałów, jakie przyjaciele pielęgnują, uległ zmianie na razie jeden – rytuał „kawalerskich” spotkań. Ale nie całkiem. Gdy się cyklicznie spotykają u Fiodorowa w domu, Dymitr  Antonowicz pije koniaczek – dla zdrowotności, a Wołodia – wodę. Przeszedł  na islam. Małżonka Wołodi jest Muzułmanką. 
 
Reszta została po staremu- dyskusje  ogniste, aż dymią. Szczególnie kiedy włącza się Anton, syn Dymitra. Zgodnie z regułą, że gdzie trzech Rosjan, tam trzy prawdy. I wszystkie święte.  A jeszcze ta różnica pokoleń!  
 
– Wiesz – mówi Natasza do mnie – jak ich tak czasem słucham, to mi się przypomina taka zabawa z dzieciństwa jak chłopcy biegali po podwórku za nami i wrzeszczeli: ‘Ty za krasnych czy za białych?’ Trzeba było prędko odpowiedzieć, że za krasnych, bo za białych dostawało się w łeb
 
Ostatnio Dima emocjonuje się, wiesz czym? Medialnym spektaklem pt. czy powinien, a jeśli tak, to gdzie ma stanąć pomnik Dzierżyńskiego w Moskwie. Na Łubiance, gdzie kiedyś stał, ale że ma za konkurenta świętego Włodzimierza, to inicjatorzy pomysłu znaleźli Dzierżyńskiemu alternatywne miejsce – koło dworca Paweleckiego. No i jest afera, bo to  przeproszeniem, zadupie – w porównaniu z Łubianką. 
 
 Jakby nie było większych problemów.
 
 Dima znosi do domu stosy książek historycznych, analizuje, porównuje, szuka różnych prawd, różnych punktów widzenia dotyczących epizodów z historii i przeżywa, ale o tym, że zepsuły się drzwiczki od pralki, nie pamięta, żeby naprawić. Inżynier… 

Nie wierz, że dla niego nieważna jest historia. Tylko on w odróżnieniu od innych badaczy,  nie jątrzy, ale chce zrozumieć, dlaczego…
 
Natasza mówi, że nie cierpi polityki. Śmieje się, że nie cierpieć, a nie wiedzieć  – to gruba różnica.
 
 Na przemiany natury ekonomicznej patrzy przez pryzmat swojej emerytury (sto dolarów). – Mnie te zmiany nawet czasem cieszą, ale nie dotyczą, bo moja sytuacja jest constans – stwierdza. 
Nie narzeka. Realnie ocenia swoją sytuację: gdyby nie pensja i emerytura syberyjska Dymitra, byłoby niewesoło. Ale sama nie pracuje.
 
Kiedyś zapytałam o to Dymitra Antonowicza. Odparł, że w Moskwie pracuje ten, kto musi.  A jego żona, póki co, nie musi, bo on świetnie zarabia.
 
W Moskwie bezrobocia nie ma. Oficjalnie – 0,9 proc.  W całej Rosji ma skoczyć z powodu kryzysu i sankcji do 6 proc.  w tym roku. Dymitr Antonowicz mówi, że życzy takiego poziomu bezrobocia tym, którzy się martwią, że w Rosji jest kryzys, rubel leci w dół, a ceny rosną. – Jest kryzys, ale póki co, dajemy radę. Ceny w sklepach podskoczyły o 7 procent, ale zasiłki socjalne też mają podnieść od lutego 7 procent. Sankcje nam pomagają, bo szybko podnosi się gospodarka, ale mały biznes idzie ciężko. Bardzo dużo biurokracji. 
 
Zmiany, zmiany…

Wołodia  w chwilach (rzadko) wolnych od pracy i rodzinnych  nowych obowiązków, żeby malować, umyka do Galerii Tretiakowskiej i tam, pośród Wielkiej Sztuki, tworzy swoje gwasze. Są jak miniatury średniowiecznych mistrzów – zapisują to, co oko widzi daleko, a rozum jeszcze dalej…  
 
Czasem zagląda w mało uczęszczane zaułki starej Moskwy, jakie jeszcze się ostały. Jakimś cudem bronią się przed deweloperami, którzy najchętniej wszystko by wyburzyli, żeby postawić „nowostrojki” –blokowiska. Architektoniczne szkaradzieństwo. Częściej niż dawniej.
 
 Pod buldożer idą niektóre „chruszczowki” – też blokowiska; z czasów Nikity Chruszczowa (stąd nazwa). Budowane w latach sześćdziesiątych najtańszym kosztem. Luksusem jest (ale nie wszędzie) toaleta w mieszkaniu, a nie na piętrze – wspólna dla wszystkich lokatorów.
 
Dwunastomilionowa Moskwa, największa metropolia Europy, czwarta co do wielkości na świecie pod względem liczby mieszkańców rozrasta się i tego się nie da zatrzymać, więc potrzebuje nowych mieszkań i nowych przestrzeni.  
 
A poza tym biznes musi się kręcić. 
 
Moskwa jest największym pracodawcą w Rosji (jedna czwarta krajowego PKB). 
 
Plac Czerwony i korki

Na małym dniu prędko robi się ciemno. Dochodzi szósta. Za murami Kremla,  w Orużenoj Pałatie szatniarki kończą pracę. Ponaglają zwiedzaczy, żeby zabierali płaszcze. Też chcą iść do domu. 
 
Wychodzimy  z Nataszą, jako ostatnie z Wielkiego Pałacu Kremlowskiego. 
 
Plac Czerwony bierze drugi oddech – ludzi jeszcze mało, ale świateł – jakby były święta. Cerkiew Wasyla Błogosławionego,    podświetlona jak w biały dzień. Wygląda jak pałac z bajki, krużganki, kiczowate w dzień kopuły cerkwi wyszlachetniały w tym sztucznym świetle. 
 
 GUM (słynne domy towarowe na Placu Czerwonym),  zasłonięte woalką – remont fasady? Ale jakiś artysta malujący światłem, umieścił na tej woalce z budowlanej siatki mnóstwo maleńkich światełek, które rysują okna, łuki nad oknami. I fasada w remoncie, ożywiona tymi światłami, też udaje, że żyje. 
 
Plac Czerwony. GUM - słynne domy towarowe. Fot. Anna Koniecka
Plac Czerwony. GUM – słynne domy towarowe. Fot. Anna Koniecka
 
Aż szkoda wracać do domu.
 
Ludzie wracają z pracy. Ulice zakorkowane, tłok w metrze i na dworcach kolejowych. Z okien pociągów, którymi dwa miliony ludzi codziennie przyjeżdża do stolicy do pracy, i to z odległości często wręcz egzotycznych, widać zmęczone twarze. 
 
Natasza nie jest skora do zwierzeń . Ale kiedy wróciłyśmy do domu, przyniosła mi duży pakunek owinięty w papier. – Wiesz,  co to jest? – pyta i rozwija papier.  – Patchwork. Uszyłam go dla ciebie, zabierzesz go do Polski, może ci służyć jako kocyk. Popatrz jaki on jest, z ilu różnych kawałków ja go pozszywałam. A pod spód dałam podszewkę, żeby to się mocniej wszystko trzymało. No i co ty o tym sądzisz?
 
– Pięknie ułożyłaś ten wzór. Aleś się napracowała – mówię. A ona, że nie w tym rzecz; że cały pokój był zasłany ścinkami i Dima się wściekał, a ona układała te ścinki, zamieniała, przekładała, bo coś jej nie pasowało, ale teraz jest tak, jak powinno być.  
 
– A czemu na środku wszyłaś ten biały kawałek materiału?
 
– Bo taka jest Moskwa. I Rosja. Wiesz, rozumiesz to, co widzisz, ale czy wiesz, co się jeszcze wydarzy? I to jest właśnie ta niewiadoma – mówi Natasza. Filozofka, joginka, krawcowa.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy