Reklama

Lifestyle

Z Warszawy w Bieszczady…po życie

Katarzyna Grzebyk
Dodano: 22.07.2017
33842_glowne
Share
Udostępnij

Czym chata bogata witają turystów Ania i Paweł z Gęsiego Zakrętu w Zadwórzu. Warszawę rzucili już 10 lat temu i wciąż nie zdążyli zatęsknić za miastem.

Przy Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej, między Ustrzykami Dolnymi a Górnymi, stoi Gęsi Zakręt. Choć ma 10 lat, zdążył obrosnąć w miejscowe legendy. Jedna z nich mówi, że jest własnością aktora Artura Żmijewskiego, a para, która w domu mieszka, jedynie go prowadzi pod nieobecność właściciela. Druga legenda dotyczy milionerów, którzy ponoć zamieszkali w Bieszczadach. Są jeszcze inne i… wszystkie wywołują lekki uśmiech na twarzach Pawła i Ani Słomińskich, prawdziwych, tych „zwykłych” właścicieli Gęsiego Zakrętu, nietypowego domu o intrygującej bryle i wykończeniu, który przyciąga spojrzenia turystów i przejeżdżających tą trasą – może właśnie dlatego przypisuje mu się różne historie?

Jeszcze kilkanaście lat temu mieszkali w Warszawie, w bloku. Ania miała dobrą i pewną pracę w szpitalu na Banacha, w Zakładzie Anatomii Patologicznej. Kiedy życie zawodowe Pawła zaczęło szwankować i praca przestała spełniać jego oczekiwania, wyjechał na tydzień w Bieszczady, by przemyśleć sprawy. Zauroczyły go do tego stopnia, że już wtedy pomyślał o rodzinnej przeprowadzce i zaczął wypytywać o ziemię na sprzedaż. Ktoś wskazał działkę przy zakręcie w Zadwórzu. Postanowili ją kupić. Sprzedali mieszkanie w stolicy, potem wzięli kredyt.

Trzy lata przygotowywali się do przeprowadzki. Paweł śledził portale bieszczadzkie, czytał o bieżących wydarzeniach, o osobach, które przeprowadziły się w Bieszczady; chciał jak najlepiej poznać region, w którym wkrótce miał zamieszkać. Tuż przed ostateczną decyzją o wyjeździe, Ania otrzymała awans na kierownika zakładu, ale widmo zmiany otoczenia oraz pracy na zupełnie inną okazały się bardziej kuszące. Przyznają, że na początku wcale nie myśleli o prowadzeniu agroturystyki. Chcieli się wyprowadzić w Bieszczady i z czegoś tutaj żyć. Bieszczadzka rzeczywistość sama podpowiedziała im, czym powinni się zająć.

– Oczywiście, były momenty zwątpienia. Zastanawialiśmy się, czy to wszystko ma sens, ale dopingowaliśmy się nawzajem i kiedy jedno miało wątpliwości, drugie je rozwiewało – opowiada Ania. – Spotkaliśmy też wiele osób w Bieszczadach, które nam powtarzały, że damy radę. To bardzo nam pomagało.

To, co zaskoczyło Anię w mieszkańcach Bieszczadów, to naturalny, niewymuszony uśmiech i serdeczność, którą okazują np. podczas zakupów. Śmieje się, że gdy ktoś uśmiechał się do niej w mieście, od razu myślała, że z jakiegoś niekoniecznie miłego powodu. Z czasem polubiła też rozmowy, jakie toczą się w wiejskich sklepach, mimo że na początku ją denerwowały. – Robiąc zakupy, spieszyłam się jak niemal każdy człowiek z miasta – przyznaje. – Teraz sama wdaję się w te dyskusje i czasem widzę jakiegoś turystę, który niecierpliwi się w kolejce do kasy.

Z czego żyć w Bieszczadach? Z agroturystyki

Dom zaczęli budować z myślą o przyjmowaniu gości. W sierpniu 2017 roku minie dziesięć lat, od kiedy mieszkają na zakręcie w Zadwórzu. Pierwszych gości podejmowali w grudniu 2007 roku, choć prace wykończeniowe i sprzątanie trwały do samej Wigilii.

Gęsi Zakręt zaprojektował śp. Edwin Drewniak, architekt, pracownik Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej i dowódca plutonu saperów płetwonurkowych, mieszkaniec Dźwiniacza Dolnego w Bieszczadach, współtwórca m.in. makiety Rzeszowa sporządzonej według planu Wiedemanna z 1762 roku. W zamyśle inwestorów, Gęsi Zakręt miał być domem, jakiego jeszcze nie było. Zdecydowali się na oryginalną bryłę z ciekawym dachem i pięknym tarasem oraz strefą rozrywki (m.in. bilard) w piwnicach. Wnętrza projektowali i urządzali sami – dom jest urządzony według ich przekonań, poczucia estetyki oraz możliwości finansowych. Słomińscy przyznają, że żyje im się tu bardzo dobrze i – wbrew sugestiom niektórych – nie zamierzają rozbudowywać domu, budować basenu czy spa, aby przyciągnąć turystów spragnionych większych luksusów. – Można pomyśleć, że nie nadążamy za potrzebami gości, że się nie rozwijamy – mówią. – Jednak robimy to w sposób świadomy, choć rozumiemy ryzyko.

Gęsi Zakręt nie jest hotelem ani typową agroturystyką – właściciele prowadzą go „po domowemu”; mieszkają z gośćmi, zaś wieczorem często wspólnie zasiadają z turystami na tarasie, by porozmawiać. Pytanie, które słyszą najczęściej, dotyczy nazwy domu.

Gęsi Zakręt, bo… zakręt w głowie, życiu i na drodze

Ta nie wzięła się znikąd. Paweł w przeszłości trenował capoeirę, gdzie wraz z otrzymanym pierwszym stopniem, zyskał przydomek Gęś. Zakręt – bo zakręt w głowie, życiu i na drodze. Goście zawsze pytają o pomysł na nazwę, ale jej tłumaczenie rzadko bywa satysfakcjonujące. – Wiele osób myśli, że tu zawracają gęsi – tłumaczą właściciele. – Ale z naszą nazwą wiąże się jeszcze jeden wątek. Krzysztof Potaczała w swojej książce „Bieszczady w PRL-u” napisał, że w przeszłości rolnicy w Zadwórzu hodowali gęsi, więc mamy kolejny argument tłumaczący nazwę domu.

Do Gęsiego Zakrętu najczęściej przyjeżdżają mieszkańcy dużych miast, zwykle rodziny z dziećmi – z Warszawy,  Krakowa, Gdańska, a od kiedy została otwarta autostrada A4 – także ze Śląska. Właściciele zachęcają ich do zwiedzania nie tylko Bieszczadów i chodzenia po górach, ale do zobaczenia innych zakątków Podkarpacia – Sanoka, Krasiczyna, Przemyśla czy Ustrzyk Dolnych i Górnych, gdzie nawet w sezonie ruch turystyczny jest mniejszy niż w Cisnej czy Wetlinie. Ich zdaniem, Bieszczady są piękne również zimą i także o tej porze roku mają turystom wiele do zaoferowania. Szczególnie polecają znajdujące się w pobliżu ośrodki narciarskie Laworta i Gromadzyń, gdzie miłośnicy białego szaleństwa mogą skorzystać z kilku tras o zróżnicowanej długości. Obydwie stacje mają wypożyczalnie i serwis sprzętu narciarskiego i zapewniają narciarzom świetne warunki.

Paweł Słomiński zauważa, że powoli zmienia się sposób spędzania wolnego czasu przez turystów. – Wiele osób traktuje urlop jako czas, gdy człowiek musi być aktywny i obwieszony gadżetami, które mierzą i kontrolują jego aktywność; żeby potem pochwalić się tym w sieci – mówi. – Oczywiście, sposób spędzania wolnego czasu to kwestia bardzo indywidualna i my to szanujemy, ale ludzie zapominają, że dziś pracują i żyją o wiele intensywniej, więc ich odpoczynek powinien wyglądać inaczej. Coraz częściej przyjeżdżają do nas goście, którzy wiedzą, że na urlopie nic nie muszą i potrafią cieszyć się małymi rzeczami.

Słomińscy podkreślają, że najmilsze dla nich jako gospodarzy domu są sytuacje, gdy zadowoleni goście wracają do Gęsiego Zakrętu na kolejny wypoczynek. – Mamy przyjaciół, którzy od pięciu lat przyjeżdżają do nas dwa razy w roku, latem i zimą – przyznaje Ania. Ich dom jest otwarty dla turystów przez cały rok, ale właściciele starają się tak zarządzać czasem, aby mieć przynajmniej jeden miesiąc dla siebie. – Prowadząc agroturystykę, cały czas wystawiamy się na ocenę, dlatego robimy sobie przerwy, żeby odpocząć oraz przygotować dom – przyznają.

Nigdzie nie jest tak dobrze, jak u siebie w Bieszczadach

Bieszczady są ich domem, czują, że są u siebie. – Zdajemy sobie sprawę z tego, że dla osób z Warszawy nigdy już nie będziemy osobami stamtąd, a dla mieszkańców Bieszczad osobami stąd. Widzimy to i czujemy, ale nie mamy z tym problemu, bo poznaliśmy już smak życia w dużym mieście oraz w małej bieszczadzkiej wsi. Miasto nigdy nie zrozumie wsi, a wieś miasta. Żeby zrozumieć te dwie przestrzenie, trzeba mieć doświadczenia i tu, i tu – przyznaje Paweł Słomiński.

Choć dziesięć lat, które Słomińscy spędzili w Bieszczadach, do łatwych nie należały, nie zdążyli zatęsknić za miastem. W Warszawie odwiedzają swoje rodziny, ale poza bliskimi nic ich tam już nie ciągnie. Przyglądając się zgiełkowi wielkiego miasta podczas ostatniej wizyty w stolicy, kolejny raz uświadomili sobie, że decyzja, jaką podjęli kilkanaście lat temu, była trafiona. – To, co nam się wydawało, a to co nas spotkało w Bieszczadach, to dwie zupełnie skrajne historie – śmieją się. – Wydawało nam się, że będziemy spędzać czas w ogrodzie nic nie robiąc. Byłem przekonany, że będę miał mniej pracy, a więcej czasu, a jest odwrotnie. Tutaj trzeba się sporo napracować, stąd mamy duży szacunek dla osób żyjących tu od zawsze – dodaje Paweł. – Życie tutaj może nie jest łatwiejsze, ale bardzo nam odpowiada. Jesteśmy szczęśliwi.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy