Reklama

Ludzie

Po co Polska znów zadłużyła się w Banku Światowym?! Felieton

Anna Koniecka
Dodano: 02.08.2015
21367_koniecka-_1
Share
Udostępnij
Czy ktoś mógłby mnie oświecić, czemu Ojczyzna Nasza znów się zadłużyła  w Banku Światowym? Tym razem prawie na miliard euro. Jakoś tak znienacka, po cichu się to stało, i chyba pod nieobecność dyżurnych ekspertów, którzy zawsze tak pięknie objaśniają, co jest dla nas dobre, a jeżeli nawet niespecjalnie dobre, to i tak powinniśmy się cieszyć, bo przecież mogło być gorzej. Tym razem tego oświecającego szczebiotu eksperckiego mi zabrakło i sama nie wiem, co myśleć. 

 
Na domiar złego wszystkowiedzące media są akurat zajęte harcowaniem wokół list wyborczych – czyje nazwisko na tej liście nie powinno się znaleźć, kto kogo z tych list wyślizga(ł), no i co mówi na temat wyślizganego polityka inny polityk tym faktem wyraźnie ucieszony. Chociaż przed uważaną za durniów publiką udaje (iluzja nr 1), że strasznie mu szkoda kolegi, wprost nie odżałowanego z powodu wybitnego talentu politycznego tudzież niebotycznych zasług, jakie wniósł (iluzja nr.2).
 
 Z przeproszeniem, ale guzik obchodzą mnie, oraz równie wkurzonych jak ja obywateli, te pisane za żywota nekrologi polityczne ociekające fałszem. Ale trudno zdzierżyć, doprawdy trudno, kiedy wartościuje się ludzi wyłącznie ze względu na nazwisko, jakie noszą. Jak się okazuje, w naszej polskiej demokracji (iluzja nr.3) jedne nazwiska są godne, żeby je umieścić na liście wyborczej, a inne nie, gdyż są „kontrowersyjne”, na przykład ostatnio nazwisko Lepper. Syn śp. posła dostał rekomendację PO i rozpętała się od razu z tego powodu dyskusja a raczej chamski atak, bo przecież w tym kraju dyskusja czy polemika są nam równie obce kulturowo jak mycie rąk po wyjściu z toalety.
 
Nie chcąc wpisywać się w ten kanon, pozwolę sobie tylko zauważyć, że dla kogoś kontrowersyjne, delikatnie mówiąc, jest to, że na miejsca „które biorą” do parlamentu europejskiego albo krajowego (w ostatecznej ostateczności) forsuje się osoby wyłącznie dla ich nazwiska. A posada parlamentarna jest traktowana jako swoiście pojmowana rekompensata. Nie tak było z niektórymi kandydatkami PiS-u do europarlamentu?
 
Nie ma wprawdzie w obowiązującej (jeszcze!) Konstytucji RP nic o dziedziczeniu władzy czy ław w parlamencie, ale zdaje się, wszystko przed nami. Precedensów przybywa. Po Wiejskiej krążyła swego czasu anegdota, jak tatko co wsławił się najbardziej tym, żeśmy stracili przez niego grubą forsę z dotacji unijnych, do Brukseli znowu się załapał, a na miejsce zwolnione w Sejmie wskoczył jego syn. Ten niczym się jak dotąd nie wsławił. Może to i dobrze…
 
Śledząc karierę parlamentarną innego młodego orła o znanym nazwisku, zauważyłam, gdzieś pod koniec kadencji, że już potrafi się całkiem sprawnie posługiwać schematami myślowymi obowiązującymi w jego partii, co w naszym parlamentaryzmie (iluzja nr.4) jest wystarczającą rekomendacją, by kontynuować karierę polityczną, i to na międzynarodowym forum, co też się stało.
 
Ale wracając do meritum, czyli pożyczki zaciągniętej znowu u Dobrego Wuja z Ameryki, to myślałam, że może chociaż minister gospodarki zabierze sensownie głos, ale gdzie tam! Minister Piechociński zaaferowany wyborami już układa plan z kim jako dyżurny „Nasz Koalicjant” będzie rządził po wyborach. Koncept Piechocińskiego jest taki, żeby to był triumwirat niczym w oligarchicznym państwie albo w dyktaturze. A więc: Peesel, Platforma i Pisowcy. Razem! Kupą, Mości Panowie, kupą! 
 
Gdyby jednak wyborcy wyślizgali odwiecznego koalicjanta z gry o władzę, co nawet niech im nie przyjdzie do głowy (!), to – ostrzega Piechociński – pod rządami samodzielnie dzierżącego władzę PiS-u Polska stanie się państwem plemienno-wyznaniowym. A jeszcze nie jest?  
 
O kapiącej z gęb polityków hipokryzji napisano już hektary i może chwatit /ros. wystarczy/. Trzeba patrzeć, z czego się żyje. I kto nas znowu skubie! 
 
Z różnych komunikatów, jakich się doszukałam wynika, że ten pożyczony ostatnio miliard euro jest „między innymi na wsparcie rozwoju gospodarki”.  Niepokoi to „między innymi”. Samo hasło „wsparcie rozwoju gospodarki” też jest pojemne. Ale nie ma się co czepiać. Przeciwnie, jest powód, żeby się cieszyć. W każdym razie, jak mówi dyrektor Banku Światowego dla krajów Europy Środkowej i krajów bałtyckich Mamta Murthi – Bank Światowy się cieszy, że  może wspierać polski rząd w dalszej realizacji reform, których celem jest wzmocnienie finansów publicznych i odporności sektora finansowego, tworzenie miejsc pracy i promowanie bardziej dynamicznej i innowacyjnej gospodarki. 
 
Czyli, krótko mówiąc, mamy szczepionkę (za 1 mld euro) uodparniającą sektor finansowy, który boi się, że zaszkodzą mu ryzykowne obietnice wyborcze obu konkurujących partii oraz kandydata ubiegającego się o urząd prezydenta. Ile miejsc pracy z tego tytułu przybędzie i ile zeżre promowanie czegoś, czego jeszcze nie ma, a dopiero ma być, czyli dynamiczna, innowacyjna gospodarka? Mowa trawa. Ale milutka, przywykliśmy tego słuchać. A zresztą,  miliard w tę czy we w tę , co za różnica, kiedy już jesteśmy winni bilion? 
A tak na marginesie, też bym się cieszyła, gdyby ktoś, kto pożyczył ode mnie miliard, musi oddać trzy!
 
Do napisania tego felietonu zainspirowała mnie znakomita książka prof. Stanisława Filipowicza, historyka myśli politycznej i prawnej "Demokracja. O władzy iluzji w królestwie rozumu". Książka, która szerzej pomaga spojrzeć na to, jaka jest ta nasza współczesna demokracja, jakimi mechanizmami się rządzi, przepełniona mitami, pustosłowiem, iluzjami tworzonymi przez polityków na swój własny użytek. No i jak my w tym niepięknym świecie jesteśmy usytuowani. Czy jesteśmy tacy spolegliwi jak chcą politycy? Chciałoby się powiedzieć, a gdzie rozum?
 
Sporo prawdy o nas samych, którą warto sobie odświeżyć, zwłaszcza w drodze do urn wyborczych…

"Politycy naginają rzeczywistość do swoich celów. A my, bezradni, kibicujemy, wierzymy? Otóż nie. I to nieprawda, przynajmniej ja w to nie wierzę, że chcemy być oszukiwani. Co wpierają nam architekci kolejnych kampanii wyborczych, za każdym razem, gdy już nie mają innych argumentów, że chcemy czuć się oszukiwani, a więc można to dalej bezkarnie czynić." – pisze profesor Filipowicz.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy