Reklama

Ludzie

Szanować siebie to też sztuka. Felieton Jarosława Szczepańskiego

Jarosław Szczepański
Dodano: 13.12.2016
30555_jarek_1
Share
Udostępnij
Na sklepowych półkach ocet, musztarda i niewiele więcej; w telefonach głucha cisza; na ulicach czołgi, transportery opancerzone, koksowniki, przy których grzeją się postacie w stalowej barwy mundurach moro, ale też w zielonych wojskowych; w telewizji prezenterzy w wojskowych mundurach; w więzieniach tysiące ludzi Solidarności.  Później w telefonach niezapomniany, aksamitny głos z dość zdecydowaną odzywką: "rozmowa kontrolowana – rozmowa kontrolowana…", a na ulicach krzątający się smutni ludzie, przyspieszający gwałtownie w obliczu zbliżającej się godziny milicyjnej. Tak wyglądały pierwsze dni stanu wojennego z grudnia 1981. 

Mój kolega z celi w Załężu, Wiesio Wojtas ze Stalowej Woli, oczekiwał pierwszego dziecka. Miał nadzieję na kontakt, jeśli nie z żoną, to z kimś z rodziny w Boże Narodzenie. Widzenia nie było, ale władza jaruzelska łaskawie zezwoliła na dostarczenie paczki. Ale na list już nie. Dlatego wszyscy oglądaliśmy na wszystkie strony kartonik po paczce. Z sukcesem! W niewidocznym normalnie miejscu, w samym rogu (trzeba było odkleić kawałek kartonu w miejscu zagięcia) drobnym maczkiem było napisane "masz córkę" i waga dziecka, której już nie pamiętam. W końcu minęło 35 lat. Ja już miałem trzy córki, najmłodsza, 3-miesięczna wtedy, Krysia miała być ochrzczona w Boże Narodzenie. Niestety, nie byłem na chrzcie mojego najmłodszego dziecka, bo jaruzelska władza nie zgodziła się na to. Ale Krysia, choć wtedy jeszcze nieświadoma, pamięta, że komuniści nie puścili taty na jej chrzest i jej dzieci też to będą pamiętały.
 
Raczej zupełnie inaczej pamiętają tamten czas dzieci pułkownika Mazguły – niedawnego obrońcy emerytalnych przywilejów dla ubeków i esbeków – bo im też pewnie, jak niedawno przed Sejmem, tłumaczył, że poza jakimiś mało ważnymi incydentami (masakra w kopalni "Wujek" i "Piast", zakatowanie na komisariacie milicji Grzegorza Przemyka, zamordowanie ks. Jerzego Popiełuszki, zamordowanie jeszcze co najmniej 100 osób, o drobnych nietaktach wobec Wiesia Wojtasia i mojej skromnej osoby wstyd nawet wspomnieć) ogólnie rzecz biorąc władza "dochowała wtedy jakiejś kultury".
 
Wydawałoby się, że po 35 latach, gdy w polskim parlamencie nie ma nawet lewicy, przynajmniej z nazwy, są warunki, by ofiary stanu wojennego uczcić godnie. Zawiesić po prostu polityczne przepychanki na 24 godziny, pójść razem na nabożeństwo poświęcone pamięci ofiar, wspólnych przecież przyjaciół i kolegów uczestników dzisiejszych politycznych konfliktów, zamanifestować solidarność z tymi, którzy nie doczekali czasu wolności, którzy oddali przecież życie za to, aby ich przyjaciele i koledzy mogli w warunkach wolności i demokracji toczyć spory polityczne, mówiąc mniej elegancko – żreć się ze sobą. Okazuje się, że nic z tych rzeczy. Że 13 grudnia dla dzisiejszej opozycji jest świetną okazją, aby głoszone od roku tezy o zagrożonej demokracji jeszcze bardziej podgrzać. 
 
Stało się coś, co wydawało się po prostu niemożliwe: pod apelem wzywającym do manifestacji w rocznicę stanu wojennego przeciwko rządowi podpisały się ikony Solidarności – Lech Wałęsa, Grzegorz Schetyna, Władysław Frasyniuk – pospołu z tymi, którzy tę Solidarność przez wiele lat tępiły. Obok esbeka kierującego wiecem w obronie przywilejów swoich kolegów stanął Borys Budka, minister sprawiedliwości w rządzie zdominowanym przez PO szczyczącą się solidarnościowymi korzeniami.
 
Trasa nieszczęsnej manifestacji zaczyna się przed dawnym budynkiem KC PZPR, a kończy przed siedzibą Prawa i Sprawiedliwości – taki symbol gwałcenia demokracji wtedy, przed 35 laty, przez "jaruzelnię", a teraz przez "pisiorów". Doprawdy, na taki pomysł mogli wpaść tylko ci, którzy o wiele bardziej nienawidzą politycznych rywali niż lubią Polskę. 
 
Coraz bardziej mam poczucie, że należę do pokolenia, którego wpływowa część z upodobaniem gnoi własną biografię. Pokolenia, dla którego punktem odniesienia byli dziadkowie, ojcowie, wujkowie – żołnierze AK, powstańcy warszawscy, bohaterowie podziemia niepodległościowego kontynuującego beznadziejną po wojnie walkę z sowiecką dominacją. Cieszyłem się pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy oni, już w bardzo zaawansowanym wieku, mówili: – No, wam się wreszcie może udać.
Jest bardzo prawdopodobne, że dla następnego pokolenia ludzie Solidarności nie będą punktem odniesienia. Żeby tak było, to pokolenie samo musi szanować siebie. Na razie młodzi stawiają na żołnierzy wyklętych jako swoich bohaterów. Dobrze, że ich mamy.
 
Życzę miłych, wesołych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia i Szczęśliwego Nowego Roku 2017.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy