Reklama

Ludzie

Wiktoriańskie łazienki prosto z Sanoka

Aneta Gieroń
Dodano: 28.02.2016
9941_gl
Share
Udostępnij
Angielska królowa Wiktoria o Sanoku, niewielkim miasteczku gdzieś na rubieżach Europy, nigdy pewnie nie słyszała, ale Sanok, a właściwie sanocka firma Drummonds ukochała styl wiktoriański nawiązujący do czasów XIX – wiecznej monarchini. I to tak bardzo, że od kilkunastu lat działa tu jedyna w Europie ręczna wytwórnia wiktoriańskich wanien, stylowych zestawów łazienkowych i mosiężnej armatury. W jednym miejscu udało się połączyć stare rzemieślnicze metody niczym z wzorcowej manufaktury i najnowocześniejsze rozwiązania hydrauliczne. Brytyjska klasa średnia jest zachwycona, bogaci Amerykanie też, 95 proc. produkcji sanockiej spółki trafia na eksport. Polacy powoli też odkrywają urok stylowego luksusu. Zdarza się, że wiktoriańska łazienka za około 40 tys. zł jedzie do klienta w… Bieszczadach. 
 
Historia… Jest coś niezwykłego w splotach zdarzeń z przeszłości, które odradzają się w teraźniejszości. Spółka Drummonds swoją produkcję ulokowała w halach odkupionych kilkanaście lat temu do Autosanu. Słynna fabryka wagonów i autobusów zdaje się być wpisana w Sanok, tym bardziej, że jej początki związane są z Zakładami Kotlarskimi założonymi w latach 40. XIX wieku przez Mateusza Beksińskiego, pradziada Zdzisława Beksińskiego, znakomitego malarza. Tak oto historyczne, XIX – wieczne początki Autosanu przypadają na początki panowania Wiktorii Hanowerskiej w Wielkiej Brytanii. Czy więc duch wiktoriański krążący gdzieś nad Sanokiem i firmą Drummonds może zaskakiwać?!
 
Zaskakują raczej początki samej spółki Drummonds, w piwnicy, w 1996 roku, kiedy dwójka młodych chłopaków po technikum mechanicznym; Tomasz Abram i Grzegorz Bąk wpadli na pomysł własnej firmy.
 
–  U Grześka w piwnicy założyliśmy mały warsztacik, polerowaliśmy różne przedmioty z chromoniklu i mosiądzu – wspomina Tomasz Abram.  – To były czasy, kiedy Polacy masowo wyjeżdżali zobaczyć wymarzony Zachód Europy, niedostępny w czasach PRL-u. Ja trafiłem do Wielkiej Brytanii, chciałem podszkolić angielski, a poznałem Drummond’a Shaw’a, który pod Londynem miał farmę z różnego rodzaju antykami, elementami stylowych łazienek, także ogrodowymi fontannami, czyli z tym wszystkim, co jest w domach średniej i wyższej arystokracji brytyjskiej. 
 
Ta znajomość skrystalizowała biznesowe plany Tomasza Abrama i Grzegorza Bąka. Młodzi sanoczanie podjęli współpracę z  Shaw’em i zaczęli wykonywać pierwsze odlewy z mosiądzu, wykorzystując do tego starą, ale szlachetną i precyzyjną technologię traconego wosku. Ta do dziś wykorzystywana jest m.in. w przemyśle lotniczym, gwarantując perfekcyjne kształty odlewu. Wymaga jednak ludzkich rąk i żmudnej pracy. Robotnicy najpierw rzeźbią kształt w wosku, na to daje się masę ceramiczną, by powstała forma. Następnie wosk wytapia się w gorącej wodzie, a do ceramicznej formy wlewa się płynny mosiądz. Na koniec niezbędne jest jeszcze szlifowanie i polerowanie, by zobaczyć wreszcie piękny kurek w fantazyjnym kształcie. W sanockiej firmie Drummonds powstają setki różnych wzorów mosiężnej armatury, zwykle w pojedynczych egzemplarzach albo bardzo limitowanych seriach.
 
 
Dwóch Polaków i jeden Brytyjczyk w wiktoriańskim biznesie
 
Właściciele spółki do mosiężnych przedmiotów mają więcej niż sentymentalny stosunek. Od nich zaczął się rozwój firmy, one też przypieczętowały polsko-brytyjską przyjaźń biznesową.
 
– Mosiężna armatura była testem naszej współpracy, po niej był etap reemaliowania historycznych wanien, w końcu w 2000 roku powstała spółka Drummonds, której właścicielami jestem ja, Grzegorz Bąk i Drummond Shaw, a sama nazwa firmy jak łatwo się domyśleć, pochodzi od imienia nasze brytyjskiego partnera. To była wspólna decyzja, podyktowana marketingowymi realiami. Nasze produkty trafiają głównie na rynek brytyjski i amerykański, a w Anglii firma Drummonds od dawna ma ugruntowaną renomę i stałe grono klientów.  W 2000 roku kupiliśmy też pierwsze hale od Autosanu i sami rozpoczęliśmy produkcję wiktoriańskich wanien żeliwnych pokrytych ceramiczną powłoką. Wielu może to dziwić, ale my byliśmy absolutnie przekonani, co do produkcji stylowych wanien. Ludzkie ciało czuje się w nich komfortowo. Samo zaś korzystanie z wanien nie plastykowych, ale z materiałów przyjaznych dla naszego ciała, można poniekąd porównać do picia herbaty z porcelanowej filiżanki, co nie jest tym samym, co smakowanie napoju z plastykowego kubka – opowiada Tomasz Abram.
 
Zanim jednak w Sanoku powstał pierwsza stylowa wanna, młodzi przedsiębiorcy zdobywali doświadczenie w renowacji zabytkowych wanien wożąc je w latach 90. do niewielkiego węgierskiego miasteczka, gdzie istniała jeszcze emaliernia. Przedsięwzięcie było dość skomplikowane, bo zaczynało się od umieszczenia ogłoszenia o renowacji historycznej armatury łazienkowej w branżowych pismach w Wielkiej Brytanii, następnie wanny klientów przewożone były do emalierni na Węgrzech, potem do Sanoka, gdzie poddawane były zewnętrznej obróbce, w końcu z powrotem trafiały do Anglii. – Wiedzieliśmy, że podobny system nie wytrzyma dłuższej próby czasu, a ostatecznie o produkcji wanien żeliwnych w Sanoku przesądziła decyzja naszych węgierskich partnerów, którzy sprzedali grunt, na którym stała emaliernia, a tę zlikwidowali – tłumaczy Abram.
 
W 2000 roku w Sanoku stanęły piece elektryczne i zaczęły się żmudne przygotowania do odlania pierwszych żeliwnych wanien. To był czas zdobywania wiedzy od rzemieślników, którzy byli już emerytami i odtwarzania technologii, jaka była już tylko wspomnieniem. 
 
Do Sanoka sprowadziliśmy m.in. odlewników i emalierników ze Śląska i  Grudziądza, którzy wytwarzali tam emaliowane żeliwne wanny, a sprzęt do produkcji robiliśmy na podstawie rycin z modyfikacjami – wspomina Abram. – Według starych rysunków zaprojektowaliśmy np. urządzenie, które służy do emaliowania wanny, która w trakcie emaliowania kręci się wokół własnej osi w różnych płaszczyznach. Szybko się jednak okazało, że produkowane przez nas wanny są dużo większe niż te produkowane w przeszłości, a urządzenie kręci się zbyt szybko w trakcie emaliowania. Co było robić, musieliśmy przerabiać przekładnie, by spowolnić tryb emaliowania.
 
Co ciekawe, proszek do emaliowania sprowadzany jest z niemieckiej manufaktury, która istnieje od ponad 100 lat i jest firmą rodzinną dziedziczoną z ojca na syna.  Sanocka firma jest jedynym klientem, dla którego Niemcy mieszają emalię, dokładnie tak samo jak to robili w XIX wieku. Sama wanna powstaje z metalu wlewanego do formy, żeliwna wanna waży około 200 kilogramów, jest ręcznie obrabiana oraz posypywana proszkiem emalierskim. Wanna trzykrotnie pokrywana jest emalią i po każdym takim zabiegu trafia do pieca nagrzanego do około 960 stopni Celsjusza. Pracownik, który emaliuje wannę, ma joystick pod nogą i to on decyduje o kierunku ruchu wanny. To tylko potwierdza, że w sanockiej firmie Drummonds nie maszyna, ale ręce pracownika są najważniejsze. Obecnie zatrudnionych jest tam 70 osób. I choć stylowe wanny powstają też w Portugalii, to jednak tam produkowane są w sposób maszynowy i na zamówienie konkretnej marki. Inna jest tam też technologia produkcji i emaliowania. W Sanoku wszystko robi się w warunkach manufaktury, metodami podpatrzonymi od starych rzemieślników.
 
Korzystając z tych doświadczeń od 2006 roku w sanockiej spółce produkuje się też ceramikę łazienkową: umywalki, spłuczki, bidety itd. Te robione są ze specjalnej masy, wlewane do formy, następnie szkliwione i wypalane. Dzięki temu od kilku lat w Drummonds można zamówić już nie tylko pojedynczą wannę, czy kran, ale całą wiktoriańską łazienkę.
 
Polskie wiktoriańskie wanny dla Brytyjczyków i Amerykanów
 
-Naszymi głównymi odbiorcami są klienci w z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Przy czym nasze kontakty z rynkiem amerykańskim wynikają ze szczęśliwego zbiegu okoliczności – śmieje się Tomasz Abram. – Przed lat w Wielkiej Brytanii poznałem małżeństwo Amerykanów, którzy w Stanach prowadzili kilkanaście ekskluzywnych sklepów, m.in. ze stylowymi łazienkami. Wspomniałem im wtedy, że za kilka lat będę produkował żeliwne wanny wiktoriańskie. Oni całkiem poważnie zadeklarowali, że jeśli rzeczywiście tak będzie, to oni chętnie je zamówią. I… kilka lat później pierwsze wanny wyprodukowane w Sanoku sprzedaliśmy właśnie na rynek amerykański, a nasza współpraca trwa do dziś. W przyszłości chcielibyśmy mocniej być obecni w innych niż tylko Wielka Brytania krajach europejskich. Swoje ekspozycje mamy już w salonach we Francji, w Niemczech, ale to są ciągle niedostateczne działania marketingowe, marzą się nam większe, te jednak są bardzo drogie.
 
 
Klienci mogą w sanockiej firmie kupić pojedynczą rzecz, zestaw, albo i kilka gotowych łazienek. Produkuje się tu rocznie około 300 ręcznie robionych, wiktoriańskich wanien i kompletnych łazienek, do tego setki elementów armatury z mosiądzu. Stylowa wanna z mosiężną baterią kosztuje około 20-25 tys. zł i bez względu na wiek kupującego, jest to wanna na całe życie. 
 
W ostatnich latach coraz więcej zamówień pojawia się też z Polski. Zestaw łazienkowy za około 30 tys. zł pojechał do Gdańska, stylową łazienkę za 40 tys. zł kupił klient z Bieszczadów. Najwięcej jednak zamówień pochodzi z okolic Warszawy, Gdańska, Poznania i Białegostoku.
 
W Polsce coraz więcej osób zainteresowanych jest konserwatywnym, ponadczasowym, pięknym po prostu stylem wiktoriańskim. – Zainteresowanie nim wymaga oczywiście świadomości klienta, tym bardziej, że w Polsce, w Europie Środkowo-Wschodniej łazienka w latach 70., 80. była pomieszczeniem, mówiąc eufemistycznie, mało istotny, często maleńkim, bez okna, szarym i przaśnym. Dziś łazienka dla wielu z nas staje się idealnym azylem do wypoczynku, relaksu, ważną i piękną częścią domu, mieszkania, lub apartamentu – tłumaczy Tomasz Abram. – W Wielkiej Brytanii przedmioty z tamtej epoki od dawna darzone są sentymentem.  Pewnie dlatego w fabryce mieliśmy dwie słynne wanny do renowacji. Jedna pochodziła z osobistej łazienki Winstona Churchilla. Nowy właściciel odkupił posiadłość po słynnym premierze i bardzo mu zależało na przywróceniu świetności historycznej wanny. Druga była z Buckingham Palace. Swego czasu mieliśmy też nietypowe zlecenie ze szkockiego hotelu, gdzie bywają m.in. Tom Cruise i Michelle Pfeiffer. Przez 3 lata, od stycznia do marca restaurowaliśmy tam po kilkanaście łazienek w stylu edwardiańskim, i był to jedyny czas, kiedy mogły być przeprowadzane remonty. Przez resztę część roku gościły tam gwiazdy z całego świata. Tym bardziej miło nam dziś wspominać, że wszystkie łazienki są tam naszego autorstwa. Znani klienci? Zdarzali się, choć zwykle zamówienia przychodzą od firm projektowych lub budowlanych, które zajmują się aranżacją wnętrz. Naszymi klientami byli: David Gilmour, George Harrison, Ringo Starr, Mick Jagger czy Melanii C ze Spice Girls. Kilka łazienek kupiła też siostra miliardera Richarda Bransona
 
Wyzwania? Są zawsze. Właściciele Drummonds przyznają, że chcą stworzyć tak dużą i dobrą gamę produktów, by każdy miłośnik stylowej łazienki był w stanie w ich firmie wyszukać coś dla siebie. – Ktoś może nie chcieć kupić naszej łazienki, bo nie lubi takiego stylu, albo uznać, że coś jest dla niego za drogie, ale nie może się okazać, że klient nie znajduje u nas czegoś, co by mu się spodobało, lub co pasowałoby do jego łazienki. To takie dość przewrotne marznie – śmieje się Tomasz Abram. – W tej chwili mamy możliwości zwiększyć produkcję nawet o 50 proc. Wszystko zależy od zainteresowania klientów.
 
Drummonds coraz częściej ma też ambicje być widocznym w Sanoku, na Podkarpaciu, w Polsce i to w nieco innym wymiarze niż dotychczas. Firma jest autorem okolicznościowych odlewów z metalu; popiersi, rzeźb, tablic okolicznościowych. – To pojedyncze, wymagające dużej precyzji wyzwania – mówi Tomasz Abram. – Ale jaka satysfakcja. Bo jak przejść obojętnie obok pomnika Zdzisława Beksińskiego na sanockim Rynku, który sami odlewaliśmy. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy