Reklama

Ludzie

Zostawiła Warszawę dla Centrum Kultury w Cisnej. Julia Kubica

Aneta Gieroń
Dodano: 07.11.2015
23301_IMG_9208
Share
Udostępnij
Julia Kubica. Absolwentka Akademii Muzycznej w Warszawie, skrzypaczka, dziennikarka, scenarzystka, a przede wszystkim bardzo, bardzo miejska dziewczyna, dwa lata temu, kierowana impulsem, wystartowała w konkursie na dyrektora Gminnego Centrum Kultury i Ekologii w Cisnej. Ona, która nigdy nie była w Bieszczadach, a pełną modnych i gwarnych klubokawiarni dzielnicę Powiśle uwielbiała ponad wszystko, zostawiła Warszawę i przyjechała w Bieszczady.
 
– Mnie też to zaskoczyło – wspomina Julia. – Sam start w konkursie był dla mnie szaleństwem, bo nie do końca wierzyłam, że ktoś zechce zatrudnić osobę z zewnątrz. Byłam pewna, że konkurs wygra „miejscowy”.
 
A jednak! Pierwszym zaskoczeniem była komisja konkursowa, która składała się z kilkunastu osób i z którą „ucięła” sobie ponad godzinną pogawędkę o potencjale lokalnej kultury. I ku mojemu zdziwieniu udało się. Wspólnie z partnerem, Markiem Władyką, teatrologiem i redaktorem, swoje Bieszczady zobaczyli w maju, w pełnym słońcu i już wiedzieli, że dobrze trafili. Po Warszawie, zaskoczył ich spokój, cisza, wolniejsze, a przez to szczęśliwsze życie. Nagle okazało się, że można całkiem dobrze sobie radzić bez sklepów całodobowych, a poczta i punkt apteczny czynne do godz. 16 znakomicie dyscyplinują potrzeby.
 
– Znajomi z Warszawy przecierali oczy ze zdumienia i nie mogli uwierzyć, że wyjeżdżamy, w ich mniemaniu, w tak egzotyczne miejsce. Nieustannie żartowali, jak ja sobie poradzę w tej Cisnej, skoro nie ma tam taksówek – śmieje się Julia. – W Warszawie mieszkałam w ścisłym Śródmieściu, wszędzie chodziłam na piechotę lub jeździłam rowerem, czasem podjeżdżałam taksówką. Nie chciałam mieć samochodu i stać w korkach. Tu jest na odwrót. Bez auta ani rusz.
 
Julia przyjeżdżając w Bieszczady po prawie 20 latach spędzonych w Warszawie, przywiozła też dobry kapitał – duże doświadczenie zawodowe. W ostatnich latach przed przeprowadzką pisała m.in. scenariusze do popularnych seriali: „Kryminalni”, „Na dobre i na złe”, przez kilkanaście lat grała na skrzypcach w spektaklach Komuny Otwock (obecnie Komuny Warszawa). Wcześniej pracowała w biurze promocji warszawskiego ratusza, gdzie przed laty za niewielkie pieniądze „rozkręcała” Noc Muzeów, którą wcześniej podpatrzyła w Berlinie, a która z czasem rozrosła się do wspaniałej, wielkiej i ogólnopolskiej imprezy. Miała też dziennikarskie doświadczenie po współpracy ze Stefanem i Romą Bratkowskimi, którzy wydawali miesięcznik „Powiśle” – ambitne, obywatelskie przedsięwzięcie, które miało jednoczyć ludzi z jednej dzielnicy i budować lokalną tożsamość.
 
"Etat", który dodaje skrzydeł
 
– Pożegnałam Warszawę, którą nadal uwielbiam, ale w Cisnej poczułam spokój i gdybym miała tu zostać do końca życia, na pewno bym nie żałowała, choć dużo zależy też od mojego partnera – mówi. Po przyjeździe rzuciła się w wir pracy. Organizuje festiwale, przeglądy filmowe, wernisaże, koncerty i warsztaty. Uparła się, że w Cisnej będzie kino i była o krok od zdobycia dotacji z Ministerstwa Kultury. Trudno, nie udało się, ale zdobyła środki na kilkumiesięczny artystyczny projekt międzypokoleniowy.
 
I choć zwykle praca na etat, w „budżetówce” rozleniwia i usypia, to jej dodała skrzydeł i siły. – Mogłam złapać oddech i skoncentrować się na pracy – mówi Julia. To też powód, dla którego tak szczęśliwie poczuła się w Cisnej. Bo z jednej strony kapitalna przyroda, a z drugiej poczucie bezpieczeństwa. W Warszawie była wieczna praca na umowy zlecenia, przeliczanie pieniędzy na kredyt, tutaj całą siebie oddaje pracy, którą uwielbia.
 
Ale czy po gwarze Warszawy, kin, kawiarni i restauracji, ten świat wokół Cisnej nie zdawał się za mały, smutny, opuszczony? – Nie, chyba podświadomie zawsze marzyłam o życiu bliżej przyrody – odpowiada. – Do Warszawy przyjechałam z Katowic i choć od zawsze byłam miejskim dzieckiem, wspaniale się tu poczułam. Znalazłam też wyzwania, bo w miejscu, gdzie niewiele się dzieje, tak dużo można zaproponować. W wielkim mieście dużo trudniej jest zaskoczyć, zachwycić, zatrzymać kogoś w biegu. Tutaj ludzie bardzo przeżywają to, co robimy w Centrum. Przychodzą, dyskutują, mówią, co im się podoba, mają swoje pomysły. W ostatnim czasie promowaliśmy Bieszczady w Zakopanem, gdzie mamy dobre kontakty z Muzeum Tatrzańskim, ale tuż przed wyjazdem okazało się, że nie ma pieniędzy na wyjazd zespołu ludowego. Jak to nie ma? Miejscowe kobiety łatwo się nie poddają, wykonały kilka telefonów, zorganizowały kilka spotkań i dotację zdobyły. Tutejsza pracowitość, pomysłowość, zapobiegliwość są fantastyczne – mówi Julia.  
 
Cisna nie jest też typową prowincją, ale miejscem, w którym osiadło wielu ludzi z różnych zakątków kraju. Oczywiście, największym problemem jest brak młodych ludzi, którzy wyjeżdżają do szkół i za pracą, ale są też nieliczni, którzy nie wyobrażają sobie życia bez Bieszczadów. Robią wszystko, żeby móc osiąść tu na całe życie. 

"Szalone Dziewczyny" na festiwalu w Cisnej
 
Nieprzypadkowa też w Cisnej dwa lata temu narodził się Festiwal Crazy Girls. – Muzy, artystki, kobiety, bez których wiele męskich karier nigdy nie rozwinęłoby się. Dawały kopa facetom, wyciągały ich za uszy, wspierały, wydeptywały ścieżki, organizowały im życie prywatne i zawodowe. Menedżerki, panie domu, matki, kochanki, żony. Pozostają w cieniu, choć to one współtworzą sukces mężczyzn, w których dostrzegają coś niezwykłego. Szalone, nieobliczalne, nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Życie na wysokich obrotach jest niebezpieczne. Zadają sobie pytanie: czy było warto? Festiwal Crazy Girls pokazuje, że było, jeśli nawet one same uważały często inaczej – mówi Julia Kubica, pomysłodawczyni imprezy, która w tym roku będzie miała już swoją trzecią edycję.
 
Bohaterką pierwszej była Zosia Komedowa, muza, żona Krzysztofa Komedy, znakomitego muzyka, autora utworu, od którego festiwal wziął swoją nazwę. Zosia Komedowa była też znaną w Bieszczadach postacią, przez kilka lat mieszkała w Chmielu nad Sanem i do końca życia bardzo ciepło wspominała Bieszczady.
 
Rok temu festiwal poświęcony był Julii Warholi, matce Andy’ego Warhola, którego rodzina pochodzi ze wsi Miková na Słowacji, a którego muzeum znajduje się w niedalekich Miedzilaborcach, zaledwie 45 kilometrów od Cisnej.
 
W tym roku, już za kilka dni, bo od 13 listopada dyskusje i prezentacje toczyć się będą wokół Zosi Beksińskiej, żony genialnego malarza, Zdzisława Beksińskiego i matki Tomasza Beksińskiego. 
 
W ostatnich trzech latach w Cisnej w ogóle tyle się dzieje, że nawet na skrzypce, z którymi Julia związana jest od 6. roku życia, nie ma czasu.
 
– Niektórzy żartują, że nie ma tu kina, teatru, więc ja próbuję zorganizować sobie miasto w Cisnej – śmieje się Julia. – Niekiedy słyszę, że za mało jest biesiad, nawiązań do kultury ludowej, poezji śpiewanej, ale staram się zaproponować coś innego, tu nowego. Stąd Festiwal Crazy Girls, który ma coraz więcej entuzjastów, ognisko muzyczne w Cisnej, z czego bardzo się cieszę i w ramach którego coraz więcej osób uczy się grać na pianinie, gitarze oraz skrzypcach. Co roku mamy też kilka przeglądów filmowych i za każdym razem staram się, by to Centrum w samym sercu Cisnej tętniło życiem.
 
Pytana o to, co dają jej Cisna i Bieszczady, bez wahania odpowiada – „słyszę siebie”, co postanowiła przekuć w hasło „Gmina Cisna – usłysz siebie”, którego używa w materiałach promocyjnych przy różnych okazjach. – Gdy wyjechałam ze stolicy, tym razem nie tylko na wakacje, dotarło do mnie, że tempo życia w wielkim mieście potrafi zagłuszyć własne myśli. Gdy patrzę na Warszawę z oddali, mam wrażenie, że jest zbyt wyobcowana od reszty Polski, a mówienie o Podkarpaciu, Cisnej, czy Bieszczadach jak o Polsce B, jest wielkim nadużyciem – dodaje.
 
Przyszłość? Może nas wszystkich zaskoczyć. – Jestem otwarta na zmiany, choć nie ukrywam, że własny, drewniany dom z widokiem na połoniny bardzo mi się marzy – mówi Julia. – Na blogu klatkidzwieki.wordpress.com z moim partnerem Markiem dokumentujemy w filmach to, co nas tutaj otacza. Chciałabym móc to rozwijać. Po tylu latach pisania scenariuszy odkryłam w swoim życiu paradoks: teraz nie tworzę już fikcyjnych światów, ale realizuję się w tym rzeczywistym i to mnie uszczęśliwia najbardziej.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy