Reklama

Ludzie

W Czarnobylu zbudowali sarkofag, w Fukushimie czyszczą ziemię

Z Arkadiuszem Podniesińskim, fotografem, filmowcem i podróżnikiem, autorem zdjęć i filmów z zakazanych i zamkniętych stref w Czarnobylu i Fukushimie, od lat dokumentującym miejsca największych katastrof jądrowych na świecie rozmawia Alina Bosak.
Dodano: 17.06.2018
26733_arkadiusz_podniesinski
Share
Udostępnij
Alina Bosak: Kiedy doszło do wybuchu w elektrowni jądrowej w Czarnobylu, miał Pan 14 lat. Był 26 kwietnia 1986 roku. Wiedział Pan wtedy, co się stało?

Arkadiusz Podniesiński: I tak, i nie. Żyliśmy w czasach komunizmu. Związek Radziecki blokował informacje na temat katastrofy. Wszyscy wiedzieli, że coś się wydarzyło, ale nie mieliśmy wiadomości, jak poważny był wypadek, jakie jest skażenie, jakie promieniowanie. Jaki obszar objęło, do jakich krajów dotarło? Nikt do końca nie wiedział. W szkole podstawowej, do której chodziłem, przerwano nagle lekcje, polecono wyjść na korytarz, gdzie czekały pielęgniarki z tacami  i tajemniczymi buteleczkami, fiolkami. Kazały nam wypić jakiś płyn, co posłusznie zrobiliśmy, nie pytając, o co chodzi. Nikt nam tego nie powiedział. Później dowiedzieliśmy się, że była katastrofa w Czarnobylu i skażenie. Ale te informacje, jak wspominałem cały czas były szczątkowe. Wtedy też niewiele się tym interesowałem. Długo, długo potem, kiedy już system komunistyczny dawno upadł, dowiedziałem się, że jest możliwość pojechania na Ukrainę i odwiedzenia miejsca katastrofy. Już po tygodniu tam byłem. Bez większego zastanawiania się. To, co tam zobaczyłem odcisnęło na mnie takie piętno, że zanim wycieczka się skończyła, wiedziałem, że będę musiał wrócić. 
 
Dokumentaliści porównują skażenie, do jakiego doszło w Czarnobylu, do 100 bomb zrzuconych na Hiroszimę. Dlaczego Pan tam pojechał wtedy, w 2008 roku?

Zastanawiałem się nad tym. I myślę, że chodzi o coś ukrytego w głębi mnie, o uczucia, jakie wywołała u mnie-dziecka ta katastrofa. Wtedy, w 1986 roku niewiele wiedzieliśmy o energetyce jądrowej, nigdy wcześniej taki wybuch nie nastąpił, nikt też nie wiedział, jakie są skutki skażenia. A mimo to, choć nie pamiętam wielu rzeczy z tamtych lat, akurat tę akcję na korytarzu przypominam sobie, jakby wydarzyła się wczoraj. Nawet smak płynu Lugola pozostał w pamięci. To wspomnienie we mnie jest i pewnie dlatego tak ważne stało się dla mnie dokumentowanie miejsca po katastrofie. Podczas tego pierwszego wyjazdu, „z wycieczką”, zrozumiałem, że to nie wystarczy. Wielu rzeczy nie mogłem zobaczyć. Przewodnik, który z nami był, wiele miejsc omijał, do wielu po prostu nie mogliśmy wejść. Musiałem zatem pojechać na własną rękę. Kilka miesięcy zajęło uzyskiwanie zezwoleń. Pojechałem i tak się zaczęło. Od 8 lat jeżdżę kilka razy w roku. Poznałem dobrze Czarnobylską Strefę Wykluczenia, jej pracowników, władze. Zdobyłem ich zaufanie, znali też moje prace, więc uzyskiwanie kolejnych pozwoleń, także na wejść do miejsc niedostępnych, stało się łatwiejsze. Poznałem także mieszkańców, którzy nielegalnie tam wrócili, w zasadzie kilka tygodni po ewakuacji. Ewakuowano kilkaset tysięcy ludzi. Wróciło może tysiąc, a do dziś zostało około 200 osób. Początkowo władze próbowały te osoby z powrotem na siłę ewakuować, burzono domy, ale w końcu ta garstka wciąż mieszka w tym co zostało z okolicznych wiosek. Miasto Prypeć jest niezamieszkałe.
 
 
Wszystkie te wioski pan odwiedził?

Jeszcze nie, dlatego mam tam jeszcze trochę pracy. W niektórych z tych miejscowości mieszkają tylko dwie starsze osoby. 
 
O Pana zdjęciach i filmach z Czarnobyla piszą: „odkrywa zalane podziemia, wspina się na dachy budynków”.

Realizuję projekt filmowy „Alone in the Zone”, czyli „Sam w strefie”. Kiedy na poważnie zacząłem interesować się Strefą, czytać książki, oglądać filmy, zorientowałem się, że wszystkie są dosyć podobne – analizują przyczyny katastrofy, szukają winnych albo opisują jej przebieg. Chciałem zrobić coś innego. Zabrałem ze sobą kamerę, którą zamontowałem na kasku, aby nie zajmować rąk, bo robiłem również zdjęcia. Kamera filmowała wszystko, co robię. Upubliczniłem fragment tego filmu i spotkało się to bardzo dużym zainteresowaniem. Film spodobał się młodzieży, która przyzwyczajona jest do gier i poruszania się w wirtualnych światach właśnie na sposób człowieka z kamerą na głowie. Było nawet kilka gier z akcją w Czarnobylu. Dlatego mój film tak się spodobał. Pomyślałem, że to dobry pomysł, aby młodym przedstawić Strefę właśnie w ten sposób – nie nudny, a ciekawy, niezwyczajny. Dlatego wspinam się w różne miejsca, docieram do jakichś zakamarków, robię rzeczy czasem głupie, opowiadając jednocześnie tę historię, wyjaśniając, po co docieram właśnie tu. Podając im to wszystko w lekkiej formie, przyciągam uwagę i sprawiam, że ich wiedza na temat Czarnobyla rośnie.
 
Teraz wykorzystuje Pan już drony, nagrywa w technologii 4K?

Tak, zaczęło się to rozwijać. Wciąż szukam sposobu, by pokazać to miejsce od innej strony. Przyjeżdża tam 20-30 tysięcy ludzi rocznie, a przez to Strefa w tym podstawowym zakresie jest już bardzo obfotografowana. Szczególnie Prypeć. Domy, mieszkania są poniszczone, rzeczy rozkradzione. Staram się pokazać coś innego, jechać dalej.
 
To podobno bardzo modne – zabrać sobie pamiątkę z Czarnobyla? Nawet kombinezony tych, co usuwali skażenie?

Wiele z tych rzeczy, poza pewnymi wyjątkami, nie jest mocno skażona. Większość tych domów w momencie wybuchu była zamknięta. Radioaktywna chmura opadła na ziemię, wodę, na to, co było na zewnątrz. Czarnobyl jest skansenem epoki Związku Radzieckiego. Zostało tam mnóstwo przedmiotów. Kosztowności, pieniądze, złoto szybko rozkradziono, ale to co najcenniejsze dla fotografa – ślady dawnej epoki, jak komunistyczne plakaty i książki, dzienniki, stare meble, pianino – długo były nienaruszone. Po 30 latach od katastrofy jednak to wszystko niszczeje – część z upływu czasu, a część zabierają turyści.
 
 
 
 
Pan też?

Na początku niczego nie ruszałem. Jednak po 4-5 latach podróżowania do Strefy, widząc jak to wszystko niszczeje, rozsypuje się i znika, a władze w ogóle się tym nie przejmują i nie zależy im na ocaleniu, zacząłem narażone na unicestwienie przedmioty zabierać. Mam w domu dwie skrzynie. Może kiedyś zainteresuje się nimi jakieś muzeum.             
 
Żona nie protestuje, nie boi się szkodliwego promieniowania?

Nie, ponieważ te rzeczy, wbrew pozorom, nie są napromieniowane. Panuje powszechna opinia, że wszystko, co jest w Strefie jest skażone, nie wolno tego dotykać, bo można zachorować. Ale są różne miejsca w Strefie – w jednych przedmioty są zupełnie bezpieczne, w innych trzeba uważać i zakładać maskę, ubrać kombinezon, żeby nie wdychać skażonego pyłu.  
 
Na przykład w bloku IV?

Wycieczek tam nie wpuszczają. Długo zabiegałem o pozwolenie i w końcu się udało. Wchodzi tam niewiele osób, zachodni dziennikarze wcale. Teraz, przy okazji 30-lecia katastrofy wpuścili kilka ekip. A dla mnie było to ukoronowanie moich wyjazdów do Czarnobyla, ponieważ to jest centrum tego, co się stało. To tam przeprowadzono eksperyment, który się nie powiódł. 
 
Jak wygląda teraz?

Sterownia bloku to wielkie centrum kontrolne, które sterowało całą elektrownią. To mnóstwo pulpitów z tysiącami przycisków, urządzeń, mierników. Niedługo po katastrofie wiele tych rzeczy zostało wymontowanych i wykorzystanych w działających blokach. Bo przez wiele lat parę bloków działało. Ostatni wyłączono kilkanaście lat temu. Z bloku czwartego też zabierano „pamiątki” – jak słynny przycisk AZ5, którego przyciśnięcie miało wyłączyć reaktor, ale było już za późno, ponieważ reakcje zachodziły. Ale nawet blok IV nie jest szczególnie skażony, od reaktora oddzielają go mury. Mało osób ma wiedzę na temat promieniowania. Kiedy jest się świadomym tego zjawiska, można tak zaplanować wszystko, by być bezpiecznym lub na bardzo niskim poziomie ryzyka. Promieniowanie maleje z kwadratem odległości. W jednym miejscu jest wysokie, a metr dalej – 10 tysięcy razy mniejsze, dwa metry dalej już 40 tysięcy razy mniejsze, a przy 3 metrach już 160 tysięcy razy mniejsze. I wystarczy stać te 3 metry dalej, aby być bezpiecznym. 
 
 
Trzeba jednak chodzić z miernikiem na pasku?

Czasami mam go na metrowym wysięgniku, jeśli jestem w miejscu, gdzie skażenie jest wysokie. Poza tym, jak już powiedziałem, nie ma ich tak wiele. Nawet radioaktywny pył opadł już głębiej w ziemię. Ale jeśli trafi się na przewodnika, który dobrze umie przestraszyć, to można czuć się zagrożonym. Ja jestem przygotowany i świadomy. Wiem, na co mogę sobie pozwolić, a na co nie.   
 
Jak wygląda budowa sarkofagu, którego budowę finansuje USA, kraje UE, także Polska. Przykryje on stary sarkofag, pod którym kryje się czarnobylit – nowa, silnie radioaktywna substancja. 

Arka za rok ma zostać naciągnięta na stary sarkofag i zabezpieczyć go na 100 lat. Wszystko zostanie hermetycznie zamknięte. Dlatego staram się jak najwięcej sfotografować w tym najbliższym otoczeniu, w bloku IV, który również zostanie nią przykryty. Oczywiście, po 100 latach problem nie zniknie i niektórzy zastanawiają się, czy ma sens jego budowa. Ale może będziemy kiedyś znali technologie pozwalające poradzić sobie z radioaktywnymi izotopami w tym „grobowcu”. Po katastrofie w Fukushimie, jest nadzieja, że więcej naukowców zaangażuje się w prace nad takimi rozwiązaniami. Ale póki co w Japonii nawet roboty nie mogą zbliżyć się i odnaleźć radioaktywnego paliwa, ponieważ promieniowanie zabija całą elektronikę. Część naukowców twierdzi, że najlepiej wszystko zalać betonem i ogrodzić. Ale tu wchodzą różne interesy.
 
Pamiętam to miasto czyste, zadbane, kwitnące o każdej porze roku. Tak mówi bohater filmu dokumentalnego o położonej 4 kilometry od reaktora Prypeci. Potrafi wyobrazić sobie Pan te miejsca właśnie takie?

Tak. Szczególnie, kiedy zabierałem ze sobą osoby, które tam mieszkały, pracowały. Ich relacje poruszają wyobraźnię. Kiedy pielęgniarka pokazuje w szpitalu miejsce, w którym przyjmowano pierwszych, napromieniowanych strażaków – „tu ich prześwietlano, tu ściągano odzież, tu ich myto”. Świadkowie płaczą. Często wtedy, kiedy wspominają, jakie było to miasto. Prypeć była miastem nowym, pokazowym, z całego Związku Radzieckiego przyjeżdżały delegacje, by je zobaczyć. Od samego początku było projektowane z myślą o pracownikach elektrowni, unikano rozwiązań, które nie sprawdziły się w istniejących od wieków miastach. Samochodowe parkingi były pod miastem, na osiedlach ich nie potrzebowano. Do pracy w elektrowni ludzi woził autobus, wszędzie było blisko, zielono i pięknie. Na osiedlach kwitły tysiące róż. Dziś wiele osób fotografuje diabelskie koło i samochodziki w lunaparku. Inne miasta ZSRR takich atrakcji nie miały. 
 
Raj dla ludzi zmienił się w raj dla zwierząt? W strefie zakazanej jest ich podobno mnóstwo.

Nie spotyka się ich w mieście i przy elektrowni, gdzie wielu ludzi pracuje przy budowie sarkofagu, ale wystarczy odjechać 10 kilometrów dalej, by poczuć się jak w narodowym rezerwacie. Łosie i konie Przewalskiego spotykam za każdym razem, ostatnio widziałem nawet rysia. Wiele osób twierdzi, że widziało nieznane wcześniej zwierzę, które podobno powstało w wyniku radioaktywnego opadu – wygląda jak pies, ale uszy ma jak królik. Taka hybryda. Nie wiem, na ile jest to prawda.
 
11 marca 2011 roku silne trzęsienie ziemi i gigantyczna fala tsunami spowodowały awarię w elektrowni atomowej Fukushima, znaczna ilość substancje promieniotwórcze wydostała się na zewnątrz, ponad 160 tys. mieszkańców pobliskich miejscowości zostało ewakuowanych, skażona została woda, żywność i powietrze. Wtedy nie był pan już dzieckiem…

Od razu wiedziałem, że będę musiał tam pojechać i że teraz mam do dokumentowania dwa miejsca po atomowych katastrofach – Czarnobyl i Fukushimę. Nie jechałem od razu. Musiałem poczekać parę lat, aż usunięte zostaną pozostałości tsunami i trzęsienia ziemi. Fotografuję długofalowe skutki katastrof, nie te, z którymi można poradzić sobie dość szybko. Do Japonii dotarłem więc dopiero w ubiegłym roku.
 
 
Trudno było uzyskać pozwolenie na wejście do zamkniętej strefy?

O wiele trudniej niż na Ukrainie. Wypełniłem mnóstwo dokumentów. Japończycy boją się, że ktoś, kto tam wejdzie, będzie szukał tylko dowodów ich winy, pokaże bezradność. Ja staram się pozostawać obiektywny. Pomogła moja praca w Czarnobylu. Wiedzieli, że od wielu lat zajmuję się tamtą tragedią i byli zarazem ciekawi, jakie są moje doświadczenia z Ukrainy. Teraz przewożę te informacje od jednych do drugich.
 
Podaje się, że skażenie w Japonii po wybuchu było 10-krotnie mniejsze niż na Ukrainie. Strefa zamknięta ma też promień nie trzydziestu a dwudziestu kilometrów?

Trzeba jednak pamiętać, że skażenie w Japonii w pierwszej chwili było mniejsze (mimo że awaria dotyczyła trzech reaktorów), ale dalej trwa i tego nikt nie jest w stanie policzyć. W Czarnobylu po pół roku wybudowano sarkofag i skażenie przestało się rozprzestrzeniać. W Japonii cały czas woda gruntowa wpada do elektrowni, miesza się z wodą skażoną i wpływa do oceanu, a oni wciąż nie potrafią sobie z tym poradzić. Skala skażenia ma 7 stopni. I Fukushima, i Czarnobyl osiągnęły na tej skali maksimum. 
 
Na Pana zdjęciach są tysiące worków. Japończycy naprawdę zbierają ziemię i ją odkażają?

Kiedy zobaczyłem je po raz pierwszy, byłem pod wrażeniem tego, jak Japończycy pracują, ściągają te wierzchnie warstwy gleby. Na Ukrainie nikt o czymś takim nie myślał. Ewakuowano i ludzi i tyle. Zapewne jest to uwarunkowane kulturowo, jak i finansowo. Upłynęło 5 lat od katastrofy, a tam wciąż kilkadziesiąt tysięcy ludzi pracuje i czyści budynki, ziemię. Jest strefa czerwona, do której cywile nie mają wstępu i strefa pomarańczowa – gdzie można przyjeżdżać, ale nie wolno mieszkać. Wielu ludzi mieszka w barakach poza strefą, inni w ogóle wyjechali. Rząd stara się o przywrócenie terenu jego dawnym mieszkańcom. I wszędzie gdzie się nie pojedzie zauważyć można te miliony czarnych worków. Ziemię zbierają wokół domu, wzdłuż dróg. Ale to niewiele daje. Mieszkańcy, którzy tam powrócili nielegalnie, mówią, że była przyjeżdża ekipa, dokładnie czyści teren, strefa zostaje przekwalifikowana z czerwonej na pomarańczową, ale po trzech miesiącach dobrze popada i radioaktywna woda z tym, co zmyje z okolicznych gór i lasów spływa, znów wszystko skażając. Czyszczenie ziemi to syzyfowa praca, ale Japończycy nie wybaczyliby rządowi i władzom odpowiedzialnym za katastrofę, gdyby ci nic nie robili. Więc robią. Widocznych skutków to nie przynosi, ale uspokaja Japończyków. Na pewno władze chciałyby, aby mieszkańcy tam wrócili. Płacą im co miesiąc tysiące za rozłąkę, starty moralne. Kosztowna jest także wspomniana dekontaminacja. Otworzono kilka miesięcy temu jedno miasto, ale ludzie nie chcą tam wracać. W statystykach 10-20 proc. byłych mieszkańców deklaruje chęć powrotu, ale z każdym rokiem będzie ich do tego trudniej namówić. Te domy się sypią, bo to lekkie budowle. Wszystko niszczeje. Ludzie układają sobie życie gdzie indziej. 
 
Katastrofa w Czarnobylu na całe lata zahamowała rozwój energetyki jądrowej w Europie. W Polsce wstrzymano wtedy budowę elektrowni w Żarnowcu. Japończyków też opanował strach? Tam wciąż te elektrownie pracują i otwiera się kolejne.   

Boją się. Na początku wyłączono elektrownie, był olbrzymi sprzeciw społeczeństwa. Ale rząd był zdesperowany, aby je otwierać, tłumacząc, że nie mają innych źródeł energii. Były jakieś braki w  dostawie energii. Poza tym działa lobby. Energetyka jądrowa to olbrzymie pieniądze. Nieczynna z powodu  katastrofy elektrownia generuje potężne koszty, nic nie produkuje, a trzeba pilnować paliwa jądrowego, zatrudniać ludzi. Dlatego mimo protestów, otwierane są nowe elektrownie. 
 
A pan jest zwolennikiem czy przeciwnikiem energetyki jądrowej?

Zanim zająłem się ta tematyką, byłem ignorantem. Nie interesowało mnie to, czy powinniśmy budować takie elektrownie, czy nie. Kiedy zacząłem jeździć do Czarnobyla, poznawać tych ludzi, tę historię, tę tragedię, musiałem jakieś stanowisko zająć. I dziś jestem umiarkowanym przeciwnikiem energii atomowej. Staram się przyjmować argumenty drugiej strony. Jeśli ktoś mnie kiedyś przekona, że ta energia jest bezpieczna, to czemu nie? Póki co, im więcej jeżdżę, tym bardziej skłaniam się na nie. Wiem jednak, że człowiek zapomina. Od Fukushimy upłynęło już 5 lat. Jak minie 30, jak od Czarnobyla, to problem im spowszednieje. Katastrofy jednak wyzwoliły większe fundusze na badania w kierunku odnawialnych źródeł energii – słońca, wiatru. Nawet, jeśli ta produkcja jest na razie droga, to tanieje, a poza tym myślę, że nie tyko ja jestem gotów zapłacić więcej za bezpieczniejszą energię.     
 
Aby dowiedzieć się więcej o pracach Arkadiusza Podniesińskiego, warto również zajrzeć na stronę www.podniesinski.pl.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy