Reklama

Ludzie

Jerzy Wygoda – mistrz

Alina Bosak
Dodano: 20.05.2017
32650_glowne
Share
Udostępnij

Mówią o nim – legenda. Nazywają wirtuozem dawnych technik fotograficznych i niepospolitym znawcą techniki fotografii barwnej w wydaniu cyfrowym. 80-letni Jerzy Wygoda fotografię odkrył jako 14-latek. Już wtedy wywoływał zdjęcia na porcelanowych talerzach podkradanych mamie z kredensu. W ciągu sześciu dekad prezentował swoje prace na dziesiątkach wystaw i zdobywał dziesiątki nagród, zachwycając jurorów perfekcją i artyzmem. Dziś sukcesy odnoszą też jego uczniowie. On sam aparatu nie porzuca. Wystawą „Rzeszów – ostatnich kilka dni” udowodnił, że wciąż patrzy na świat wrażliwym okiem artysty.

Niemal dziesięć lat temu, z okazji 72. urodzin, a zarazem 50-lecia pracy artystycznej Jerzego Wygody, w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie zorganizowano retrospektywną wystawę jego fotografii. Jej pamiątką jest pięknie wydany katalog-album. To zaledwie wyimek pracy artysty, ale i odzwierciedlenie idei, które przyświecają mu przez całe życie – dążyć do doskonałości i nie dać się zaszufladkować. Mistrzowskie czarno-białe obrazy z wędrówek po Polsce, rzeszowski Zamek widziany przez płaczącą deszczem szybę, drzewa konarami wołające do nieba i wzruszający tryptyk „Przemijanie” z rodzicami artysty. Krajobrazy, portrety, kreacje wykonywane skomplikowanymi technikami. Od parującej lokomotywowni po mecz rugby. Obraz to obraz, a on chwyta w nim rytm, zapach, wiatr, dźwięk. Raz posługując się kolorem, innym razem tylko odcieniami szarości. W Nowym Jorku, czy w Rzeszowie. Z inżynierską precyzją i plastycznym talentem, który, przyznaje, odziedziczył po ojcu. Także miłośniku fotografii.

Korzenie

Jerzy Wygoda, od lat rzeszowianin, urodził się w 1936 roku w Warszawie, a po wojnie jego rodzice zamieszkali w Przeworsku. Jego rodowe korzenie nie ograniczają się jednak do tych kilku miejsc. – Dziadek po kądzieli był poznaniakiem, babka – z Kongresówki. Pradziadek po mieczu to góral – kowal z okolic Łącka na pograniczu limanowsko-sądeckim, który żonę też miał z Galicji. Nie mam więc swojej małej ojczyzny, bo w każdym dawnym zaborze przodka mogę znaleźć – zdradza Jerzy Wygoda.

Jego protoplaści do pokornych nie należeli i za to też płacili tułaczką. Dziadek poznaniak, Piotr Wawrzyniak, angażował się w działania organizacji niepodległościowych w Wielkopolsce i uciekł przed pruskimi prześladowaniami wprost w łapy carskiej ochrany, która dopilnowała, by trafił na Syberię. Pojechał razem z żoną, którą poznał pracując w Sochaczewie. – Po okresie syberyjskiej zsyłki, dziadkowie mieli nakaz osiedlić się na Litwie w guberni kowieńskiej. Tam urodziła się moja mama. Od czasu do czasu odwiedzali rodzinę babki Leokadii w Warszawie i mam nawet zdjęcie z zakładu Władysława Ryfferta, szanowanego warszawskiego fotografa, na którym sportretowana jest cała familia, razem z moją małą mamą – niemowlakiem, jej starszą siostrą i jednym z braci – opowiada fotograf.

Ojciec Jerzego Wygody urodził się w Kadłubiskach pod Hrubieszowem. – Jego ojciec, a mój dziadek Józef, od małego wychowywał się w majątku w pobliskim Dołhobyczowie, wraz ze swoim rówieśnikiem – synem hrabiostwa Świeżawskich, którym przez pewien czas zajmowała się prababcia. To dało dziadkowi możliwości edukacji, jakich chłopskie dzieci wówczas nie miały. Towarzyszył młodemu hrabiemu nawet wtedy, kiedy tamten pojechał na uniwersytet do Berlina i Sorbonę. Biegle posługiwał się językami obcymi. Potem został osobistym sekretarzem hrabiego Świeżawskiego. I w czasie II wojny światowej pomagał mu w największej tajemnicy ukryć rodowe skarby. Tajemnicę tą zabrał do grobu. Potem po 1956 roku rodzina hrabiego je odnalazła. Mój ojciec ukończył Seminarium Nauczycielskie i pracował jako nauczyciel w Dołhobyczowie. Tam też poznali się z mamą, która przeprowadziła się z Litwy do Polski, z całą rodziną i zamieszkała w majątku Świeżawskich, gdzie dziadek Wawrzyniak, z zawodu leśnik znalazł zatrudnienie – wspomina Wygoda i dodaje: – Ojciec pięknie malował, rysował, specjalizował się w akwareli mokrej. W sierpniu 1939 roku obronił dyplom Wyższego Kursu Nauczycielskiego z rysunku i robót ręcznych. Miał rozpocząć studia na ASP w Warszawie. Ale wybuchła wojna. 

Pasja

Pierwszą fotografię zrobił w 1942 roku. – Jeszcze nie miałem sześciu lat. Tato ustawił wszystkie parametry na aparacie – wspomina Jerzy Wygoda. – To mnie fascynowało. Już jako 14-latek samodzielnie wywoływałem zdjęcia. Tylko mama się dziwiła, dlaczego czernieją talerze. A ja na nich wywoływałem filmy i odbitki.

Jeszcze przed maturą praktykował w zakładzie fotograficznym u Zofii Rut w Przeworsku. Gdy jechał na egzaminy na studia, namawiała go, by w razie niepowodzenia wrócił i został czeladnikiem, potem mistrzem fotografii. Te uprawnienia miał jednak zdobyć po latach. Egzaminy na Politechnikę Warszawską zdał i został studentem Wydziału Budownictwa Przemysłowego. W wyniku reorganizacji nastąpiła zmiana nazwy na Wydział Inżynierii Budowlanej, tam też obronił dyplom magistra inżyniera budownictwa lądowego. Fotografii nie porzucił. Wiosną 1958 roku, niemal 60 lat temu, po raz pierwszy wziął udział w zbiorowej wystawie fotografii członków Studenckiego Fotoklubu na Jelonkach w Warszawie (którego był współzałożycielem).

– Po studiach osiadłem w Rzeszowie, bo tu wcześniej jako przyszły inżynier odbywałem praktyki na budowach, pracując z brygadą murarzy, zbrojarzy, betoniarzy, cieśli – zdradza artysta fotograf. Już z dyplomem w kieszeni, trafił do nowo utworzonego Rzeszowskiego Przedsiębiorstwa Budowlanego. Miał swój udział w powstaniu kilku rzeszowskich budynków, m.in. Domu Nauczyciela przy ul. Kopernika, pawilonu Relax obok poczty, Wojewódzkiej Komendy Straży Pożarnej, dawnych Rzeszowskich Zakładów Graficznych, budynku mieszkalnego Asnyka 6 i dawnego Ośrodka Szkolenia Kadr WRN. – Po dwóch latach przeszedłem do Miastoprojektu, gdzie dostałem zadania już związane z moim wykształceniem, czyli projektowaniem dla przemysłu.

Mówi, że wielkiej kariery zrobić nie mógł, ponieważ nigdy nie zapisał się do partii. Pomimo tego, nie omijały go różne awanse i przywileje, które mógł uzyskać jako bezpartyjny. – Postanowiłem być takim fachowcem, aby nie mogli się beze mnie obyć i nie dyktowali, czy mam chodzić do kościoła, czy nie. Ale najwyższe stanowisko, na jakie mogłem liczyć jako bezpartyjny, to kierownik zespołu projektowego – uśmiecha się Jerzy Wygoda. – Wędrowałem zatem po różnych biurach projektów i nigdzie nie pracowałem dłużej niż 5 lat. W końcu trafiłem do Pracowni Konserwacji Zabytków.

Zawodowe perturbacje nie przeszkadzały mu rozwijać fotograficznej pasji, uczestniczył w konkursach i wystawach. Pracując w PKZ-tach, wziął udział m. in. w konkursie biennale „Zabytki”, zorganizowanym w Zamościu w 1980 roku. Wysłał reportaż „Zamość za pięć 12.”, opowiadający o przygotowaniach do dożynek, na które miał przyjechać Gierek. Dostał najwyższą nagrodę. – Ex aequo z kolegą z Opola – zastrzega. Bo tak samo jak w fotografowaniu, i w opowieści chce być precyzyjny.

W 1980 roku nawiązał stałą współpracę z rzeszowskim oddziałem Krajowej Agencji Wydawniczej. W tym też roku otrzymał uprawnienia instruktora fotografii kategorii I nadawane przez Ministra Kultury i Sztuki oraz zdobył tytuł mistrza w zawodzie fotograf. – KAW zatrudnił mnie jako fotokorespondenta na cały kraj. Zacząłem więc więcej podróżować po Polsce. Czasem budząc aparatem zainteresowanie funkcjonariuszy MO. Ale miałem legitymację KAW-u, więc i dużo swobody – zapewnia. Fotografią krajoznawczą zasłużył na uprawnienia instruktora fotografii krajoznawczej PTTK.

– Miałem 47 lat, gdy fotografia stała się moim zawodem – podkreśla. – W 1983 roku jako KAW-owiec otrzymałem zlecenie z Gminy Boguchwała. Miałem zrobić zdjęcia do albumu WOPR. Tak poznałem dyrektora, dr. Zdzisława Kryńskiego, kierującego Wojewódzkim Ośrodkiem Postępu Rolniczego. Akurat szukali fotografa-dokumentalisty. Zgodziłem się. Podobało im się, że z pomocą czarno-białej fotografii potrafiłem oddać różnice między zielenią owsa a pszenicy, co wcale nie było łatwe – śmieje się Jerzy Wygoda. – Dyrektor Kryński, któremu bardzo wiele zawdzięczam, wiedział, że uczestniczę w konkursach fotograficznych, publikuję swoje zdjęcia w rożnych wydawnictwach, więc zaproponował, abym obok swojego nazwiska podawał nazwę ośrodka – WOPR Boguchwała. W zamian mogłem korzystać z ciemni i materiałów fotograficznych.

Pracując tam, ukończył Podyplomowe Studium Pedagogiczne przy Politechnice Rzeszowskiej oraz rozpoczął studia w Wyższym Studium Fotografii w Warszawie, które kontynuował po przejściu w 1990 roku do pracy na WSP. Jego praca dyplomowa pt. „Wykorzystanie rastów do półtonowej reprodukcji obrazów fotograficznych metodą ksero” poskutkowała zgłoszeniem patentowym.

Mistrz

W zasadzie nie musiał „robić” tych studiów. Miał już olbrzymi dorobek artystyczny. Należał do Rzeszowskiego Towarzystwa Fotograficznego i aktywnie w nim działał. – Prezesem był Zdzisław Postępski, Jurek Jawczak – wiceprezesem ds. artystycznych, a ja po kilku latach przynależności do RTF zostałem wiceprezesem ds. organizacyjnych, od 1975 do 1982 roku – wspomina. Wspomniany wcześniej sukces z Zamościa nie był pierwszym, za to jednym z dziesiątek, jakie przyniosła Jerzemu Wygodzie dekada 1980-1990. W tym okresie wziął udział w ponad stu pokonkursowych wystawach w kraju i za granicą. Jego prace zostały dwukrotnie zakwalifikowane do „Zestawu Narodowego”, reprezentującego polską fotografię na kongresach FIAP-u. Zdobył ponad 60 dyplomów, medali, nagród, wyróżnień, w tym „Medal 150-lecia Fotografii (1839-1989)” w dowód uznania zasług dla rozwoju fotografii. Po roku 1990, uznanie dla jego pracy tylko rosło. Otrzymał tak wiele prestiżowych odznaczeń, przygotował tyle wystaw, że starczyłoby tego dorobku dla kilku fotografów. Swoją wiedzą dzielił się z innymi, pracując na rzeszowskiej WSP i w krośnieńskim Studium Kształcenia Animatorów Kultury i Bibliotekarzy, ucząc fotografii, historii sztuki oraz rysunku technicznego na kursach w ZDZ, czy prowadząc fotoklub w rzeszowskim WDK. Wielu odnoszących dziś sukcesy fotografów właśnie u Jerzego Wygody uczyło się rzemiosła. – Byli też wśród nich studenci PRz. Jeden z nich dostał się do wyższej szkoły fotograficznej w Pradze, do słynnego FAMU-u. – Andrzej Wiktor, Tadeusz Poźniak, Mariusz Guzek, Paweł Olearka to także moi uczniowie – przyznaje.

Skąd w jego pracach taka olbrzymia różnorodność? – Jurek Jawczak uważał, że fotograf amator powinien się specjalizować, by w jakimś temacie być na poziomie zawodowym. Wszystkiego bowiem opanować się nie da, mając inne obowiązki zawodowe. A ja wychodziłem z założenia, że jeśli tylko dam radę, nie powinienem dać się zaszufladkować. Nie chciałem, by po zdjęciu od razu rozpoznawali, że to „Wygoda” – tłumaczy. Więc najpierw myślano, że fotografuje głównie drzewa i lasy, a wtedy zaskoczył wszystkich tryptykiem „Przemijanie”, który przyniósł mu, zresztą, wiele nagród. – Aby nie myślano, że boję się fotografować ludzi, wziąłem się za sportowców. Z drużyną rugby, jako fotograf ekipy, byłem na mistrzostwach świata juniorów we Włoszech. Ale robiłem także szklanki i dzbanuszki. Cmentarze wojenne i parowozownię w Rzeszowie. Pracując w WODR, dokumentowałem rolnictwo.

W 1999 roku zostaje zaproszony przez Galerię Labirynt Polish Art Promotion Bureau w Krakowie do udziału w wystawach organizowanych na terenie USA. Rok 2002 przyniósł mu dwie znaczące nagrody: stypendium twórcze Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Nagrodę Zarządu Województwa Podkarpackiego za całokształt twórczości artystycznej. W 2012 roku Wygoda zostaje uhonorowany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”, a przez Ministerstwo Sportu i Turystyki – odznaką honorową „Za Zasługi dla Turystyki”.

Na zdjęciu potrafi osiągnąć w zasadzie każdy efekt. – Mam duże doświadczenie – kwituje. – Te szkielety drzew w Karkonoszach, pokazane w katalogu, to solaryzacje barwne. Autoportret w rozbitym szkle pt. „Mówię, wołam do was!”, powstał z nałożonych na siebie negatywu i rozbitej odpowiednio szyby. Trzeba mieć pomysł. Najtrudniej było sfotografować rozbite szkło. Wykorzystałem tu zjawisko całkowitego wewnętrznego odbicia światła. To ono nie pozwoliło zaświetlić paska na krawędzi tych rozbitych kawałków szkła. Grafik mógłby to narysować, ale byłby to inny efekt.

Jednym z ostatnich projektów Jerzego Wygody jest cykl „Rzeszów – ostatnich kilka dni”. – Pomysł wyszedł w 2015 roku od Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie, która realizowała projekt pt. Weekend z seniorem. Panie: dyrektor Barbara Chmura i kierownik Barbara Balicka, zaproponowały mi udział w nim. Najpierw zamierzałem wykorzystać zdjęcia z 2001 roku, robione dzień po dniu (do szuflady), ale okazało się, że jest na nich zupełnie inny Rzeszów niż ten dzisiejszy. Postanowiłem zrobić zdjęcia jeszcze raz. Zacząłem 8 sierpnia 2015 roku, a potem z rozpędu robiłem dalej. Przed pierwszą wystawą jej roboczy tytuł: „Jerzy Wygoda – kilka moich ostatnich dni” spowodował, że myślano, iż to moja wystawa pośmiertna – uśmiecha się artysta. Zmieniłem więc tytuł na „Rzeszów – kilka ostatnich dni” – Wykonywałem zdjęcia przez okrągły rok – do 9 sierpnia 2016 roku. Powstało 12 wystaw, które były pokazywane w różnych miejscach – bibliotekach, domach kultury, uczelniach, Domu Polonii, galerii Rzeszowskiego Stowarzyszenia Fotograficznego. Ten projekt jest już zamknięty. Jeśli się uda, kolejny raz sfotografuję Rzeszów za 5 lat. Tymczasem przygotowuję prace na wystawę interdyscyplinarną pt. „Bieszczadzkie Zadumania”, która każdego roku odbywa się w Galerii Synagoga w Lesku.

W imprezie tej Wygoda uczestniczy już po raz 16. Odbitki jak zwykle wykona w cyfrowym laboratorium „MAXUM”.

Fotografie Jerzego Wygody zostały udostępnione przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną w Rzeszowie, pod tym adresem.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy