Reklama

Ludzie

Smaki Podkarpacia. Suszone owoce i herbatki z Handzlówki

Alina Bosak
Dodano: 09.06.2020
33817_main
Share
Udostępnij

Moda na naturalne, zdrowe produkty wcześniej czy później musiała przyjść, a moda na zachodnie, ale przetworzone – w końcu minąć. Zwłaszcza na wyroby produkowane na Podkarpaciu, które powstały dzięki tutejszym urodzajnym glebom i czystym przyrodniczo miejscom. Wiedział to ponad 20 lat temu Wiesław Becla, gdy zrezygnował z pracy na Politechnice Rzeszowskiej, by zająć się gospodarstwem.

Suszone owoce i warzywa, herbatki i przyprawowe mieszanki z logo Becla można kupić w sklepach ze zdrową i regionalną żywnością w całej Polsce. Suszarnie AWB przetwarzają rocznie setki ton owoców i warzyw. Na dobę – około tony. Na sukces Alina i Wacław Beclowie pracują od ponad 20 lat. Zaczął się od ekonomicznej katastrofy.

Właściwie mieli do siebie niedaleko. Ona z Handzlówki. On z Rogóżna. Oboje z żyłką działacza. Tylko wizja przyszłości nieco inna. Alina nie zamierzała żyć z rolnictwa. Wacław był we wsi zakochany.

W Handzlówce nie wypadało się lenić. Tutejsi mieszkańcy słyną z przedsiębiorczości. Mając do dyspozycji teren trudny, pełen pagórków i dolin, oprócz prowadzenia tradycyjnych gospodarstw rolnych, sadzili także sady, uprawiali krzewy. Wzorem zaradności był także tato pani Aliny. Beclowie przejęli po rodzicach pani Aliny gospodarstwo ukierunkowane sadowniczo, które świetnie prosperowało. Jabłka z nowoczesnego, ponad hektarowego sadu, za pośrednictwem spółdzielni ogrodniczej szły na eksport i chociaż pracy przy uprawie było sporo, dochód pozwalał na spokojne życie. Wacław odszedł z pracy na Politechnice Rzeszowskiej, żeby skoncentrować się na gospodarstwie.  Nagle wszystko się załamało, bo spółdzielnia przestała przyjmować zbiory. Żeby przetrwać, wypróbowali wszystkie możliwe warianty handlu.

Szukali alternatywnych rozwiązań.  – Rozumieliśmy, że mając świeży owoc, musimy sprzedać go po cenie, jaką nam się proponuje i nie mamy pola do negocjacji – tłumaczy Alina. – W końcu ostatnia kropla przelała czarę goryczy. Uprawialiśmy czarną porzeczkę, półtora hektara, i liczyliśmy na dobry zarobek, ponieważ kilogram kupowano po 12 zł. Zamówiony kombajn przyjechał do nas dzień później. Pamiętam do dziś, że miał być w czwartek, ale nie zdążył. A w piątek czarna porzeczka była już po 6 zł. Popłakałam się, bo w jeden dzień o połowę zmniejszył zarobek, na który z wysiłkiem pracowało się przez cały rok. 

Wacław zaczął szukać sposobu na sprzedanie porzeczki drożej. Znalazł rolnika, który na swoim gospodarstwie suszył owoce dla Herbapolu. Zapłacił raptem 50 groszy więcej, ale też zainspirował Beclów. – Stwierdziliśmy, że też będziemy suszyć – opowiada Alina. – Tradycje suszenia jagód, śliwek, jabłek w naszej miejscowości były od dawna, więc nie wydawało nam się to trudne. Zrobiliśmy w garażu komorę do suszenia.

Był rok 1997, a ich przygoda z przetwórstwem właśnie się zaczęła.

Naturalne kontra tanie

Najpierw do suszarni wjechały śliwki, gruszki i jabłka. Potem przyszła kolej na inne owoce. – Najlepszą była decyzja, by suszyć maliny. Szybki zbyt zapewniał Herbapol w Łańcucie, który kupował je u nas „z marszu”. Trzy tygodnie suszenia dało nam zwrot zainwestowanych w suszarnię pieniędzy. Pomyśleliśmy – to jest to – wspomina Alina.

A skoro tak, to zainwestowali w drugą komorę. Owszem, ryzyko istniało. Suszonych owoców w sklepach nie brakowało – były wprawdzie chemicznie utrwalane, ale ładnie zapakowane i w konkurencyjnej cenie, nikt nie wiedział, czy produkt ekologiczny – czysty owocowy susz za wyższą cenę znajdzie nabywców. Naturalnie suszone owoce nie są tanie. Na 1 kg maliny potrzeba 8-10 kg świeżej.

– Naszym nabywcą był najpierw Herbapol. Suszyliśmy coraz więcej, szukając jednocześnie kolejnych odbiorców. Wciąż jednak nie było biznesowego bezpieczeństwa. Na początku 2000 roku, po tym, jak wzięliśmy kredyt na rozbudowę firmy, przerobiliśmy 30 ton aronii, 30 ton czarnej porzeczki i… zostaliśmy z tym suszem na lodzie. Nikt nie chciał go kupić. To był dla nas najtrudniejszy okres – opowiadają. – Przyszedł czas na kolejny wniosek – skoro na wiosnę dostajemy od firm informacje o zapotrzebowaniu, a na wakacjach nic nie chcą wziąć, to i od takich kaprysów musimy się uniezależnić.

Kłopot w tym, że w handlu detalicznym ich produkt wymagał odpowiednich klientów.

– Jeżdżąc jako hurtownik po sklepach, widziałem zachwyt ludzi zachodnim, pięknie ubranym towarem – wspomina Wacław. – Sklepy nie chciały kupować mojego drogiego suszu. Kiedy stanąłem z nim na rzeszowskiej giełdzie, obok handlarze także sprzedawali suszoną śliwkę. Co z tego, że mój owoc suchutki, a ich wystarczy ścisnąć, by woda ciekła, za to u nich dwa razy taniej. Wtedy pomyślałem o herbatkach.

Inspiracją byli też goście z agroturystycznej chaty, którą Beclowie pod koniec lat 90. wyremontowali z myślą o wynajmie. Turyści zachwycali się czystym środowiskiem, wiejskim masłem, chlebem i herbatką malinową z ich suszarni. I to właśnie od tej herbatki zaczęło się w AWB konfekcjonowanie. Bardzo ostrożnie, na niewielką skalę, by wyczuć rynek. W Polsce sprzedawały się już nieźle herbaty na wagę, bardziej luksusowe. Wiele z nich było jednak sztucznie aromatyzowanych. Dlatego w produktach opartych wyłącznie na suszonych owocach, bez czarowania chemią, Beclowie rozpoznali niszę. – Wiedziałem, że przyjdzie moment, kiedy ludzie zaczną doceniać zdrową żywność – mówi Wacław.    

Na różnych targach, regionalnych imprezach i festiwalach w całej Polsce zaczęli pokazywać swoje produkty. Na targach w Poznaniu herbaty zamówił u nich twórca sieci Produkty Benedyktyńskie, słynącej z produktów firmowanych przez zakonników z Tyńca.

Suszenie ma swoje tajemnice

Suszenie metodą tradycyjną, czyli gorącym powietrzem, wcale nie jest proste. Każdy owoc ma inną ilość wody i wymaga odmiennego potraktowania. – Nawet każda partia owoców jest inna. Malina może być ze słońca lub z deszczu i każdą trzeba suszyć inaczej. Pierwszą malinę w suszarni, zamiast wysuszyć, ugotowaliśmy. Musi być odpowiednia temperatura, wentylacja. Dziś to wszystko już wiemy, mamy też automatycznie sterowane piece, więc jest łatwiej – zdradza Wacław. – Do tej wiedzy doszedłem sam. Ucząc się na błędach.  

Dziś asortyment liczy około 100 produktów – od truskawki, przez malinę, agrest, wiśnię, porzeczkę, czereśnię, po aronię i jabłka, także suszone pomidory – smakowite warzywne czipsy. Do tego różne herbatki. Herbaciane kompozycje wymyśla Wacław. – Podniebienie mam delikatne. Jeśli mnie smakuje, to innym zazwyczaj też – uśmiecha się. – Podczas opracowywania produktu wychodzimy z założenia, że nie tylko musi smakować, ale także ładnie wyglądać i mieć określone, dobroczynne działanie na organizm.

Od niedawna do oferty wprowadzone zostały także błonniki – malinowy, buraczany i śliwkowy. W 2008 roku firma uzyskała certyfikat na produkcję ekologiczną i ma w ofercie produkty BIO, które powstają na bazie surowca z certyfikowanych gospodarstw ekologicznych.  

Trzy lata temu Beclowie otwarli sklep internetowy. – To już zasługa naszego syna – zdradzają. – Nasza firma jest biznesem rodzinnym, chociaż dzieci pracują także zawodowo. Jeden syn po budownictwie, drugi to informatyk, córka – architekt. Wspierają nas, pomagają i obiecują zająć się biznesem, kiedy my już nie damy rady. 

A biznes rośnie i ma już kilkunastu pracowników. AWB powoli rozwija też bazę. Powstał projekt rozbudowy powierzchni produkcyjnej, magazynowej i zaplecza socjalnego. Kupiono nowy młynek do mielenia suszu, bo jest coraz więcej zamówień na grys i proszek owocowy. Rośnie sprzedaż w sklepie internetowym. Wiele osób szuka produktów nieprzetworzonych, niesiarkowanych, niegazowanych. Suszone owoce i herbatki z logo Becla kupują już nie tylko sklepy ze zdrową żywnością i regionalnymi produktami, ale także hotele, restauracje. – Połowa naszej produkcji to sprzedaż produktów luzem dla przemysłu spożywczego. Dawniej kupowały u nas głównie zielarnie do kompozycji np. herbat. Dziś już w zasadzie cały przemysł spożywczy jest zainteresowany zdrowymi dodatkami do żywności. Sproszkowanych owoców używa się, by nadać produktom spożywczym smak, kolor i aromat. Susz dodaje się do pieczywa, wyrobów cukierniczych, mleczarskich, mięsnych, rybnych – podsumowuje Wacław Becla, który wiele lat wcześniej zrozumiał, że moda na naturę musi przyjść.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy