Reklama

Ludzie

Marek Arcimowicz: z Martyną Wojciechowską na krańcu świata

Katarzyna Grzebyk
Dodano: 06.11.2017
35653_main
Share
Udostępnij

Tysiące zdjęć, setki twarzy, za którymi stoją smutne, nieprawdopodobne i tragiczne historie, życie w ciągłej podróży – fotograf Marek Arcimowicz przemierzył spory kawałek globu z ekipą Martyny Wojciechowskiej realizującej program „Kobieta na krańcu świata”. – Jestem jak fotograf weselny, robię proste zdjęcia – skromnie przyznał podczas 9. Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego, na którym zdradzał tajniki swojej pracy na planie programu. Ale publiczność już po kilku slajdach wiedziała swoje. Zdjęcia Arcimowicza to zdjęcia pełne emocji.

Marek Arcimowicz od czterech lat towarzyszy Martynie Wojciechowskiej i jej ekipie podczas realizacji programu „Kobieta na krańcu świata”. Znają się od lat, ponieważ fotograf od 1999 roku współpracuje z polską edycją magazynu „National Geographic”, którego Wojciechowska przez dziesięć lat (2007-2017) była redaktor naczelną.

40 krajów w cztery lata z „Kobietą na krańcu świata”

Arcimowicz to fotograf z imponującym dorobkiem. Jego prace i artykuły publikowano na łamach m.in.: “National Geographic Traveler”, „Podróże”, „Focus”, „GEO”, „CHIP – Photo-video-digital”, „Góry”, „Voyage”, „Newsweek”, „Wiedza i Życie”, „Gazeta Wyborcza”, „Foto-Pozytyw”. Jego prace były eksponowane na kilkunastu wystawach indywidualnych i zbiorowych, w tym na wystawie „Oczami Fotografów National Geographic”. Wielokrotnie był jurorem na konkursach fotograficznych. Uczestnik XII i XIII Biennale Fotografii Górskiej (jest dwukrotnym laureatem I nagrody). Od roku 2005 należy do światowej „stajni” fotografów LOWEPRO.

Z projektem „Kobieta na krańcu świata” zwiedził ok. 40 krajów. Jak przyznał podczas Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego, zna swoje miejsce w szeregu ekipy programu. Jest na samym końcu, za operatorem czy dźwiękowcem, ale zdjęcia, które robi są ważne – dokumentują wyprawę, są też materiałem dla sponsorów programu. Często na dane ujęcie ma kilka sekund, fotografuje też z ukrycia – dlatego jego zdjęcia nie zawsze są doskonałe technicznie, warsztatowo. Jednak w takich warunkach pracy bardziej liczy się uchwycenie momentu, który już się nie powtórzy. Fotografuje też kulisy programu oraz pracujące przy nim osoby.

Nieńcy i ich renifery na Półwyspie Jamał

Podczas Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego opowiadał o pracy przy kilku odcinkach „Kobiety na krańcu świata”.

Na publiczności, która zapełniła salę Filharmonii Podkarpackiej niemal do ostatniego wolnego miejsca, duże wrażenie wywarł pokaz slajdów z wyprawy Arcimowicza na Półwysep Jamał, położony w azjatyckiej części Rosji. Ekipa programu realizowała tam program  o Nieńcach, którzy prowadzą koczowniczy styl życia, mieszkają w czumach i zajmują się hodowlą reniferów. Fotograf przyznał, że Nieńcy są bardzo dobrze traktowani przez Rosjan i władze Rosji.

– Nieńcy nie są zdani tylko na siebie. Ponieważ teren, który zamieszkują, obfituje w złoża gazu, jest pod opieką Gazpromu. W skrajnych sytuacjach, np. gdy kobieta spodziewa się ciężkiego porodu czy w przypadku cięższych chorób, Nieńcy mogą wezwać pomoc za pomocą telefonu satelitarnego. Przylatuje wówczas helikopter Gazpromu, oczywiście na koszt Gazpromu, i transportuje mieszkańców – opowiadał Marek Arcimowicz. – Kiedy zbliżają się wybory, Nieńcy nie idą „głosować”. Oni idą głosować na Putina. Zupełnie inaczej wychowują swoje dzieci. Kiedy dziecko ma katar, rodzice ściągają mu kożuch, w którym chodzi przez cały rok, i każą mu się ochłodzić, bo się przegrzało. I rzeczywiście, po 15 minutach dziecko wraca do czumy zdrowe.

Fotograf przyznał, że podczas nagrywania tego odcinka, Martyna Wojciechowska jadła surowe mięso renifera – normalny posiłek koczowników, czym wzbudziła wielkie zdumienie Nieńców. Musiała jednak za to zapłacić pobytem w szpitalu po powrocie do kraju. – Czasem przywozimy w sobie z tych podróży tyle żyjątek, że moglibyśmy założyć zoo – śmiał się.

Reportaż o polowaniu na albinosów w Tanzanii

O ile historia Nieńców wywarła na słuchaczach spore wrażenie, o tyle zdjęcia z wyprawy do Tanzanii, gdzie Martyna nagrywała reportaż o albinosach, mocno wciskały w fotel. Tanzania jest największym na świecie skupiskiem osób dotkniętych albinizmem. Według naukowców, to właśnie tu wykształcił się gen odpowiedzialny za albinizm. Jest to schorzenie polegające na braku pigmentu w skórze, włosach i tęczówce oka, któremu towarzyszą inne choroby: niedowidzenie, oczopląs, choroby skóry i nowotwory. Niewielu albinosów dożywa 30. roku życia. Większość umiera na czerniaka, mimo stosowania kremów z filtrem. Tanzańczycy wierzą, że eliksiry lub talizmany z ciał albinosów przynoszą szczęście, witalność, powodzenie, dlatego ciało albinosa kosztuje nawet 200 tys. dolarów. Organizowane są tam polowania na albinosów, które przybierają na sile zwłaszcza przed wyborami. Według wierzeń, seks z albinoską leczy z chorób wenerycznych i AIDS, dlatego młode dziewczyny często są gwałcone.

Aby ochronić dzieci – albinosy przed śmiercią lub pozbawieniem kończyn, rodzinny oddają je do przepełnionego rządowego ośrodka. Dzieci żyją tam w skrajnie trudnych warunkach, w nędzy, ale ich bezpieczeństwa strzeże wysoki mur, drut kolczasty i żandarmi z kałasznikowami. Marek Arcimowicz opowiadał o historiach kilkorga dzieci, ale najwięcej emocji wzbudziła opowieść o nastoletniej Kabuli.

– Kiedy przyjechaliśmy do Tanzanii po raz pierwszy, Kabula była zamkniętą dziewczynką, miała duszę złamaną tym, co ją spotkało – wyjaśniał fotograf. – Gdy wróciliśmy po kilku miesiącach, Kabula była najlepszą uczennicą w szkole i najpopularniejszą. Martynie udało się zorganizować pomoc dla niej i zabezpieczyć pieniądze na jej edukację. Już niedługo Kabula rozpocznie studia prawnicze w Londynie. Martyna zorganizowała też badania okulistyczne dla małych mieszkańców tego ośrodka.

Kabula przeżyła napad, do jakiego doszło w jej domu. Oprawcy pobili jej matkę, a potem maczetą odcięli jej całą prawą rękę. Matka zdołała wezwać pomoc, dzięki czemu dziewczynka nie wykrwawiła się. Potem Kabula trafiła do rządowego ośrodka. Była załamana, wściekła na cały świat, rozgoryczona. Spędziła tam wiele miesięcy. – Martyna postanowiła, że zawiezie Kabulę do jej rodziny, bo inaczej nie upora się z traumą, jaką przeżyła. Kabula nie chciała wyjść z samochodu. Wyszła dopiero po godzinie. Spotkała się z matką, rodzeństwem, ciotkami – opowiadał Arcimowicz. – Wtedy zacząłem robić zdjęcia.

Jedno z nich trafiło na okładkę magazynu „National Geographic Polska”. Przedstawia Kabulę i jej czarnoskórą siostrę w uścisku. Zdjęcie i reportaż ukazały się już w kilku zagranicznych wydaniach czasopisma, a wkrótce zostaną opublikowane w USA.

Marek Arcimowicz z pasją opowiadał także o innych wyprawach. Np. na indonezyjskiej wyspy Sulawesi, gdzie z wielką pompą organizowane są pogrzeby. Na pogrzeb przychodzą setki osób, które trzeba ugościć, więc zabija się po kilkanaście byków. Zmarły przez kilka dni leży w trumnie w jednym z pomieszczeń i uczestniczy w życiu domowników. – Oni wierzą, że przez trzy dni po śmierci człowiek jeszcze żyje. Zrobiłem zdjęcie kobiecie w trumnie, mocno zaatakowanej już przez robaki, która leżała w trumnie w pomieszczeniu obok kuchni, gdzie gotowało się posiłki. Na samo wspomnienie tamtego momentu robi mi się niedobrze, bo sporo się wtedy nawdychałem – przyznał. – Kiedy syn zmarłej kobiety zobaczył, że z nosa wychodzą jej robaki, wziął nos, wytrzepał robaki, a potem odłożył nos na swoje miejsce.

Marek Arcimowicz był gościem 9. Edycji Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego, jaki w dniach 2-4 listopada odbywał się w WDK-u i Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy