Reklama

Ludzie

Kompetencje, panowie! Wnuczka twórcy COP-u o Podkarpaciu i gospodarce

Z dr Julitą Maciejewicz-Ryś, wnuczką Eugeniusza Kwiatkowskiego, wicepremiera i ministra skarbu II RP oraz twórcy Centralnego Okręgu Przemysłowego, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 28.10.2013
8424_Julita-Mciejewicz-rys
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Pani Julito, Pani najwcześniejsze wspomnienia o dziadku, Eugeniuszu Kwiatkowskim, który obecny był w Pani życiu przez wiele lat, bo aż do śmierci w 1974 roku, mimo że władze Polski Ludowej starały się jak mogły, by pamięć o przedwojennej historii twórcy COP-u i współtwórcy Gdyni nie przetrwała.
 
Dr Julita Maciejewicz-Ryś: Urodziłam się w czasie wojny i moje pierwsze spotkanie z dziadkami miało miejsce dopiero po wojnie w Sopocie. Dziadek razem z żoną i najmłodszą córką Ewą, wojnę spędził w Rumunii. Anna, starsza córka Eugeniusza Kwiatkowskiego, a moja mama, początek wojny spędziła pod Warszawą w majątku ojca, potem mieszkaliśmy w Owczarach, majątku Eugeniusza Kwiatkowskiego pod Krakowem. Gdy dziadek przebywał jeszcze w Rumunii, zaraz po wojnie przyjechał do Niego Jerzy Borejsza, przedstawiciel ówczesnego rządu polskiego.
 
Sytuacja w kraju była wtedy o tyle skomplikowana, że Polska po wojnie odzyskała wybrzeże, ale były duże obawy, także na arenie międzynarodowej, czy będzie w stanie je zagospodarować i poradzić sobie z polityką morską. Wówczas uznano, że najlepszym rozwiązaniem będzie sprowadzenie do Polski mojego dziadka, Eugeniusza Kwiatkowskiego, który miał bezpośrednio podlegać premierowi i być Delegatem Rządu dla Spraw Wybrzeża. Dziadziu, przystał na tę propozycję, tym bardziej, że nigdy nie brał pod uwagę możliwości wyemigrowania z Polski. Tutaj w 1939 roku w Sahryniu w okolicach Hrubieszowa zginął jego 25-letni syn Jan, który służył w artylerii. 
 
Dziadek całe życie był tytanem pracy, znakomitym organizatorem i uważał, że swoją wiedzę i doświadczenie powinien wykorzystywać dla rozwoju Polski. Dostał mieszkanie służbowe w Sopocie (obecnie mieści się tam Muzeum Miasta Sopotu) i do tego domu na Wybrzeżu zabrał mnie i mojego brata Jacka.
 
Tam mieszkaliśmy od 1945 do 1948 roku. I może trudno w to uwierzyć, bo byłam wtedy dzieckiem pomiędzy 3. a 6.  rokiem życia, ale wszystkie rzeczy, które się wtedy zdarzyły, okazały się bardzo ważne z punktu widzenia mojego dorosłego życia, mojej postawy życiowej i stosunku do wszystkiego i wszystkich. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. Te trzy lata spędzone w domu moich dziadków były dla mnie nadzwyczaj ważne.
 
Można powiedzieć, że obdarował Panią na całe życie. Co konkretnie wpoił Pani Eugeniusz Kwiatkowski?

Przede wszystkim, że zawsze trzeba przestrzegać umów i zobowiązań, których się człowiek podejmuje. Traktował mnie jak partnera, zawsze absolutnie poważnie i z ogromnym szacunkiem, nawet dla mojego najbłahszego, dziecięcego kłopotu. Może zabrzmi to zabawnie, ale to dzięki Niemu uporałam się z dziecięcym nałogiem ssania palca. Dziadek potraktował mnie jak dorosłą kobietę i zawarł ze mną umowę. Kupił ode mnie mój palec, który ssałam, za piękną, elegancką wstążkę. Krótko wytłumaczył mi, że kupionego przez Niego palca nie mogę brać do buzi, ale gdy zmienię zdanie i oddam piękną wstążkę, palec znów mogę ssać do woli. Dziadek pozwolił mi dokonać dorosłego wyboru i choć była to dla mnie męczarnia, wytrwałam. Wtedy też zrozumiałam, że człowiek może zapanować nad własnymi słabościami, może wyznaczać reguły gry i być im wierny. To okazało się o wiele przyjemniejsze, niż ssanie palca. Taki był mój dziadziu – człowiek słowa i honoru. Jeśli się na coś umawiał, zawsze dotrzymywał słowa.

Co dla Niego było jeszcze bardzo ważne?
 
Kochał pracę, ona naprawdę sprawiała mu radość. Nauczył mnie też umiejętności łączenia pracy i życia domowego. To było niesamowite, bo przecież bardzo dużo pracował, ale w domu był już tylko dziadkiem, ojcem i mężem. Nigdy nie usłyszałam z Jego ust, że jest zajęty i zmęczony. Zawsze znajdował czas na rozmowę, opowiadanie bajek, angażowanie się w życie domu.
 
Do dziś uważam, że nawet jak się jest bardzo zapracowanym, jak się robi bardzo ważne rzeczy w życiu zawodowym, to dla rodziny trzeba mieć spokojną twarz, cierpliwość i umieć się w domu przełączać na inny rodzaj energii. W pracy trzeba być profesjonalistą, ale w domu ważna jest empatia.
 
Dziadek był też osobą, która z ogromnym szacunkiem odnosiła się do drugiego człowieka. Nie ważne, czy to była przedwojenna służąca, szofer, czy uniwersytecki profesor. Jeśli ktoś nie znał Eugeniusza Kwiatkowskiego, to po niebywale skromnym stylu bycia mojego dziadka, nikt by się po wojnie nie domyślił, że to był przedwojenny minister, wicepremier, twórca COP-u, współtwórca Gdyni. To zabawnie zabrzmi, ale jako małe dziecko, gdy słyszałam, jak ktoś pytał w naszym domu w Sopocie o pana ministra, albo pana premiera, to myślałam, że to są jakieś dodatkowe imiona mojego dziadka. W domu w ogóle się nie mówiło, że dziadziu w przeszłości był ważną osobą, że bardzo dużo zrobił dla Polski. Nie miałam pojęcia, co może oznaczać słowo minister, czy premier.

Kiedy do Pani dotarło, kim był dziadek przed wojną?
 
Bardzo późno. Dziadek wprawdzie dużo opowiadał o czasach II RP, ale nigdy nie używał słowa „ja”. Nie przypisywał sobie żadnych zasług. Zawsze mówił o zespołach, ludziach, o zrealizowanych projektach. Wspominał o umowach zawieranych przy budowie Gdyni, tak dobrze skonstruowanych, że prace szły niesłychanie sprawnie i bez większych kłopotów. System motywacyjny był tak dobrze skonstruowany, że robotnicy sami nawzajem się pilnowali, by nie stracić premii. Przy czym dziadek nie był prawnikiem, ale praktykiem, który znał się na inwestycji na każdym odcinku jej tworzenia. Był też przewidujący, świetnie wykształcony, niezwykły menedżer – jakbyśmy powiedzieli używając współczesnego języka.
 
On widział proces tworzenia całościowo. Do tego był znakomitym analitykiem, wszystko miał wielokrotnie przemyślane. Bywało, że miał po 10 koncepcji jakiegoś przedsięwzięcia, które poddawał bardzo drobiazgowej analizie ekonomicznej i zwykle się okazywało, że tylko dwie, jedna, a bywało, że żadna, dają szansę na ekonomiczny sukces jakiegoś pomysłu. Dziadek do końca życia wszystkie swoje pomysły poddawał bardzo surowej analizie ekonomicznej – sądzę, że w tym tkwi tajemnica sukcesu jego poczynań. Bo jeśli coś już wybrał i zaproponował do realizacji, to było to tak długotrwale i wszechstronnie przemyślane, że prawdopodobieństwo błędu było niewielkie. 

Można więc przypuszczać, że Gdynia i COP- powstały, ale w głowie Eugeniusza Kwiatkowskiego mogło się kłębić jeszcze bardzo wiele pomysłów na Polskę, o których nawet nie powiedział, bo uznał je za zbyt ryzykowane w realizacji…
 
Jestem pewna, że tak było. Na mnie wielkie wrażenie zrobił pobyt w Muzeum COP-u w Stalowej Woli, gdzie na plastycznej mapie terenu można zobaczyć i wyświetlić, jak przemyślaną inwestycją był Centralny Okręg Przemysłowy. Tam było wszystko zaplanowane: drogi, elektryfikacja, gazociągi, zapory wodne, a wszystko spójne i kompatybilne. Tym większe robi to wrażenie, że nawet dziś w XXI wieku mamy problem z dużymi, wizyjnymi, spójnymi inwestycjami. Budujemy autostrady i np. zapominamy o zjazdach do miejsc uczęszczanych przez miliony turystów.

Kompetencje, panowie. To było ulubione powiedzenie Pani dziadka.

Zdecydowanie. Bill Clinton swoim powiedzeniem: gospodarka, głupcze, zasłynął wiele lat później po moim dziadku. Nie jest też tajemnicą, że Eugeniusz Kwiatkowski był bardzo nielubiany przez pułkowników Józefa Piłsudskiego, a to dlatego, że nie pozwalał na politykierstwo i obejmowanie przez niekompetentne osoby stanowisk w resortach, które nadzorował. Sam przez całe życie nie należał do żadnej partii, a najważniejsze dla Niego były: kompetencje i profesjonalizm. 

Tym bardziej okres PRL-u musiał być trudny dla Eugeniusza Kwiatkowskiego.
 
W 1948 roku został odsunięty od działalności publicznej, z administracyjnym zakazem pobytu na Wybrzeżu i w Warszawie. Nigdy też na Wybrzeże nie wrócił. Raz tylko wydano mu specjalne pozwolenie na przyjazd na Wybrzeże, na pogrzeb mamy. Został właściwie zawieszony w próżni. Nie mógł przejść na emeryturę, bo nie miał jeszcze 60 lat, a jednocześnie nigdzie nie mógł znaleźć pracy. Do 1952 roku był posłem na Sejm Ustawodawczy, ale w pewnym momencie przestał jeździć na jego posiedzenia do Warszawy, bo nigdy nie pozwalano mu zabierać głosu w interpelacjach. Jego sytuacja po 1948 roku była tragiczna. Dziadek miał ogromną wiedzę, doświadczenie, ale wszystko to okazało się bez znaczenia. 

Jak Eugeniusz Kwiatkowski odnalazł się w polskiej rzeczywistości, gdy w 1948 roku przyjechał do Krakowa bez pracy, pieniędzy…
 
Dla dziadka zawsze największym honorem była służba publiczna. Urodził się w zamożnej rodzinie, w okresie II RP zajmował najwyższe stanowiska w kraju, a jego rodzina miała majątki ziemskie. Dziadek nigdy nie myślał w kategoriach załatwienia dla kogoś posady, bo bliżsi i dalsi krewni byli bogatymi ludźmi. Po wojnie z dużą klasą i pokorą przyjmował trudną sytuację materialną, w jakiej się znalazł. Zwłaszcza wtedy, gdy odebrano mu bezprawnie na początku lat 50-tych niewielki majątek ziemski w Owczarach pod Krakowem. Dziadkowie zamieszkali w niewielkim mieszkanku w Krakowie. Po kilku latach otrzymał bardzo skromną emeryturę, ale nigdy nie zmienił się jako człowiek, nigdy nie stał się zgorzkniały, nie narzekał. By poprawić byt swojej rodziny zaczął pisać książki chemiczne. Był szalenie gospodarnym i oszczędnym człowiekiem. Gdy otrzymywał wynagrodzenie za książkę, nie było mowy o szastaniu pieniędzy, te były rozsądnie wydawane przez kilka lat. Dziadziu zawsze wszystkim nam powtarzał, że pieniądz publiczny jest pieniądzem świętym i trzeba dziesięć razy się zastanowić, zanim się go wyda. 

Po 1989 roku udaje się odbudowywać obecność Eugeniusza Kwiatkowskiego w świadomości Polaków?
 
Powoli tak. Moje pokolenie nie widziało o Nim prawie nic. Szkoda tylko, że to przesłanie, tak ważne dla mojego dziadka: po pierwsze gospodarka, dziś w powszechnym politykierstwie jest pomijane, zaniedbywane. A to przecież jest najważniejsze. Dziadziu uważał, że im polska gospodarka będzie na wyższym poziomie, tym większe prawdopodobieństwo, że będziemy bardziej niezależni jako państwo i pozostaniemy w kręgu zainteresowania świata. Dla niego gospodarka była podstawą w rozwoju państwa, fundamentem, który pociągnie całe społeczeństwo. Jestem przekonana, że ponad 20 tys. miejsce pracy, jakie są obecnie na Podkarpaciu w branży lotniczej, to są te właśnie fundamenty, które mój dziadek zbudował, a które jego następcy po 1989 roku dobrze wykorzystują.
 
Pani często bywa na Podkarpaciu. Co Pani tu odnajduje?

Dziadek był niebywale skromnym człowiekiem i sądzę, że na pewno by się cieszył, że to, co zaczął, jest kontynuowane. Sama dostrzegam pozytywne zmiany w Rzeszowie i regionie na przestrzeni lat. Kiedyś stolica regionu kojarzyła mi się tylko z koszmarnym pomnikiem w centrum Rzeszowa, a samo miasto zdawało się szare, małe, prowincjonalne. Dziś to jest miasto, które się rozwija, jest nowoczesne i zadbane. Sądzę, że mój dziadek przed laty pokazał najskuteczniejszą drogę do rozwoju i bogacenia się. Wskazał jak ważne są: profesjonalizm, kompetencje, praca u podstaw.
 
Sądzę, że my Polacy w większość przypadków jesteśmy typem osób, które czekają na cud, że ktoś przyjdzie i coś nam da za darmo, że może wygramy na loterii, a to jest droga donikąd. Dziadek zawsze powtarzał, że trzeba działać, planować, nie wolno żyć chwilą i jakoś to będzie. Trzeba mieć plan i nieustannie się przygotowywać do jego realizacji. Sądzę, że tego zabrakło nam w 1989 roku. Doczekaliśmy się historycznego przełomu, ale w Polsce zabrakło dobrze przygotowanych ludzi na wszystkich szczeblach, którzy dokonaliby profesjonalnej transformacji Polski. Dziadek, mimo że zmarł w 1974 roku, do końca życia wierzył w solidarność młodzieży i siłę gospodarki. Uważał, że ustrój socjalistyczny w długofalowej perspektywie nie ma szans. 
 
Pani, wnuczka Eugeniusza Kwiatkowskiego, od kilku lat jest aktywną strażniczką Jego pamięci.
 
Rzeczywiście tak się stało, choć jeszcze kilka lat temu mocno się przed tym broniłam. Tym bardziej, że moja ciotka i mama były bardziej zaangażowane w podtrzymywanie pamięci o Eugeniuszu Kwiatkowskim. Niestety, moja mama już nie żyje, a ciotka jest ponad 80-letnią panią. W końcu ja, bardzo nieśmiała osoba, która zawsze unikała jakichkolwiek publicznych wystąpień, wzięłam na siebie odpowiedzialność kultywowania pamięci dziadka. Zdecydowałam się na to, bo tu nie chodzi o mnie, ale o pamięć dziadka, o hołd, który ludzie chcą mu złożyć i bywa, że ja jestem do tego potrzebna. Dlatego mam świadomość, że czasem ludzie traktują mnie jak przysłowiowego „niedźwiadka na Krupówkach”, z którym robią sobie zdjęcia, ale kiedyś ktoś mi wytłumaczył, że dla nich to jest bardzo ważne. Gdy o Kwiatkowskim mówi Jego wnuczka, postać dziadka zdaje się Polakom bliska, ważna, pamiętana, nie tak odległa, że aż nieprawdziwa. Sama też uznałam, że jestem winna dziadziowi kultywowanie Jego pamięci. Tym bardziej, że w ostatnich dwóch dekadach o Eugeniuszu Kwiatkowskim mówi się dużo, jest już 25 szkół Jego imienia i nawet jedna szkoła wyższa w Gdyni. Może wychowankowie tych szkół w dorosłym życiu będą starali się stosować zasady rozwijania naszej gospodarki, sprawdzone przez Eugeniusza Kwiatkowskiego, co Polsce i nam wszystkim wyjdzie na dobre.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy