Reklama

Ludzie

Jak smakujemy życie ?!

Z Moniką Bober, archeologiem, dyrektorem Samorządowego Muzeum Ziemi Strzyżowskiej oraz Jackiem Napiórkowskim, poetą, prozaikiem, tłumaczem, finansistą, rozmawia Elżbieta Lewicka
Dodano: 17.08.2014
14188_Smak_1
Share
Udostępnij
Elżbieta Lewicka: Jaka postawa życiowa jest Państwu bliższa: pragmatyka, czy Dyzia Marzyciela?
 
Jacek Napiórkowski: Ja muszę łączyć jedną i drugą.
 
E.L: Muszę, czy chcę?
 
J.N: Trochę muszę, trochę chcę ( uroczy uśmiech).
 
Monika Bober: A ja pozostanę przy Dyziu. Mam głowę pełną marzeń i świetnie się bawię całe życie.
 
E.L: To znaczy, że smakuje ono pani?
 
M.B: Absolutnie! Już jako dziecko wiedziałam, co chcę robić w dorosłym życiu, mając 12 lat podjęłam decyzję, że zostanę archeologiem. Uprawiam więc zawód, który jest jednocześnie moją wielką pasją, a każdy dzień jest dla mnie nowy i ekscytujący.

E.L: Pierwsze wykopaliska Dyzia Marzyciela to…?
 
M.B: Byłam wtedy po czwartym roku studiów i wzięłam udział w pierwszych, samodzielnych wykopaliskach. To był rok 2003 i ulica Słowackiego w Rzeszowie – miejsce, na którym później zbudowano jedną z galerii handlowych.

E.L: Czy pragmatyk miał w dzieciństwie marzenia?
 
J.N: Myślę, że w dzieciństwie dobrze jest się porządnie wynudzić. Nuda jest stanem, który określiłbym nawet stanem łaski. Kiedy jako dziecko nudziłem się w wakacje, to sporo fantazjowałem, ale też poszukiwałem sposobu na samego siebie. A więc nuda, oraz jej pochwała może stanowić początek wielkich odkryć i przygód.

E.L: Wychodzą Państwo naprzeciw życiowym przygodom, prowokują je?
 
M.B: W zawód, który wykonuję, wpisane są częste wyjazdy. A każdy wyjazd, to nowe przygody i okoliczności. Nie potrafię długo zagrzać jednego miejsca, więc ciągle się przemieszczam.
 
J.N: Moją wielką, życiową przygodą był okres nowojorski. Wyjechałem z Polski w październiku 1988, na kilka miesięcy przed zmianą naszego ustroju, a nawet świata. 
 
E.L: Czy to była chęć wyrwania się z ówczesnej, siermiężnej, polskiej rzeczywistości, czy bardziej skorzystanie z nadarzającej się okazji typu: witaj przygodo?
 
J.N: To była chęć ucieczki i posmakowania diametralnie innej, niż polska, rzeczywistości. Młodzi ludzie wówczas tak naprawdę nie wiedzieli, co będzie dalej. To wcale nie było takie pewne, że w 1989 będziemy witać wolność i początek nowych czasów. W Nowym Jorku spędziłem 6 lat. To miejsce oczywiście fascynujące, inspirujące, magiczne, ale też okrutne. 
 
E.L: A co z przygodami? Zasmakowałeś nowojorskiego życia jak należy?
 
J.N: Najpierw była ciężka praca – fizyczna, później lżejsza. Podjąłem też decyzję o studiowaniu w USA. Tam też poznałem moją przyszłą żonę, która wyjechała do Nowego Jorku z podobnych, jak ja przyczyn. Tam założyliśmy rodzinę. To był niezwykle intensywny okres mojego życia, o którym dziś myślę nie tylko w kategoriach świetnej przygody, ale i przeznaczenia. 
 
M.B: Skoro mówimy o przeznaczeniu, to ja też mam wrażenie, że ono mnie spotkało! Jedną z największych przygód mojego życia okazał się przyjazd na konferencję naukową do Dąbrówki Starzeńskiej, w maju 2008. Zabytkowy obiekt, który się tam znajduje, znałam tylko z dokumentacji konserwatorskiej. Kiedy weszłam do parku i zobaczyłam pozostałości po zamku, zakochałam się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. To jest pięć wieków historii – niezwykłe miejsce. W 2008 roku podjęłam starania o podjęcie badań archeologicznych. W latach 2009- 2012 prowadziłam te badania, które przyniosły rewelacyjne efekty! Ja dosłownie smakowałam to miejsce każdego dnia. W ubiegłym roku zorganizowaliśmy piknik historyczny pt. „Od Stadnickich do Starzeńskich, czyli pięć wieków zamku w Dąbrówce Starzeńskiej” – na ratunek zamkowi,  w którym wzięło udział ponad 1000 osób. Ukazała się też książka pod moją redakcją pt. „Dąbrówka Starzeńska wczoraj i dziś”. Dlatego tak bardzo zależało mi, abyśmy spotkali się właśnie w tym magicznym miejscu, które od kilku lat jest dla mnie esencją i smakiem życia! Hektar zamku, pięć hektarów parku, kawał naszej historii.

E.L: Czy to miejsce będzie inspiracją do powstania nowego wiersza?
 
J.N: To niewykluczone!
 
E.L: Pani dyrektor smakuje życie w pracy, bo praca to dla niej przyjemność i nieustająca przygoda, a człowiek na poważnym stanowisku najpierw wykonuje obowiązki, przyjemności zaś muszą poczekać – na przykład ciekawe, długie rozmowy….
 
J.N: Tak. Cenię sobie spotkania z przyjaciółmi i rozmowy- czasem do rana. Czasami ludzie się dosyć mocno przede mną otwierają i to jest bardzo ciekawe doświadczenie. Ludzie są jak góry lodowe i to, co w nich najciekawsze, schowane jest pod wodą. Najbardziej interesujące jest w nich to, czego nie widać. 
 
E.L: Ostatnia wakacyjna podróż i jej smak?
 
J.N: Niedawno byliśmy z żoną w Paryżu i tam widzieliśmy, jak młodzi ludzie smakują życie. Wieczorami przychodzą nad Kanał, rozkładają koce, na nich wino, sery, wodę mineralna, kawę. Siedzą całymi nocami, rozmawiają, kontemplują urodę życia i świata – w sposób stadny, ale bardzo pozytywny. To już ma swoją nazwę: la binge. To jest świetne, witalne łapanie życia. Nie widziałem czegoś takiego w Polsce.
 
E.L: Gdyby Państwo mieli do wyboru: preferować pozytywistyczny model pracy u podstaw, która docelowo byłaby gwarancją sukcesu, lub do dyspozycji niewyobrażalną sumę pieniędzy i perspektywę beztroskiego życia polegającego na trwonieniu owej fortuny, to jakby Państwo żyli?
 
J.N: Z fortunami bywa niebezpiecznie, bo ich trwonienie to ciężka praca, w której można się całkowicie zatracić (śmiech). Myślę, że mnie jest blisko do postawy Wokulskiego, która była i pozytywistyczna i romantyczna. On tak naprawdę nie wiedział, co jest w nim mocniejsze i ważniejsze.
 
E.L: Nie miałbyś przyjemności w trwonieniu fortuny?
 
J.N: Myślę, że popłynąłbym statkiem dookoła świata i szukał przygód – najlepiej o orientalnych smakach – wtedy życie miałoby pełny smak.
 
M.B: To, czym się zajmuję, wygląda na pracę u podstaw, choć oczywiście miło jest czasem zaszaleć. Gdybym mogła, odbyłabym kilka dalekich podróży, na przykład do Ameryki Południowej, bardzo chętnie uczestniczyłabym w długich pracach wykopaliskowych w Egipcie, ale pewnie brakowałoby mi mojej pracy w Strzyżowie i Dąbrówki Starzeńskiej, więc powrót z egzotycznych miejsc byłby dla mnie nieunikniony.
 
E.L: Życie smakuje lepiej, kiedy spełniają się nam marzenia. Mnie się wiele spełniło, ale moim wielkim i pewnie nie do spełnienia marzeniem, jest posiadanie harfy i umiejętność gry na tym niezwykłym instrumencie. A jak u Państwa z realizacją marzeń?
 
J.N: Ja zrealizowałem jedno ze swych największych marzeń jako młodzieniec. Byłem hard rockowym perkusistą – ku przerażeniu moich sąsiadów i rodziny – instrument miałem w domu i na nim często grałem. To był rodzaj szaleństwa, które porzuciłem, ale je bardzo mile wspominam.
 
M.B: A ja grałam na pianinie przez 15 lat. Ostatnio poczułam, że czegoś w moim życiu brakuje i sprowadziłam instrument z rodzinnego domu. Po siedemnastu latach przerwy znów ćwiczę gamy i pasaże!
 
E.L: To spełnienie zwykłego marzenia. A marzenie totalne?
 
J.N: Główny bohater książki i doskonałego filmu W. Herzoga „Fitzcarraldo” postanawia w środku dżungli amazońskiej wybudować operę i przedstawiać tamtejszej ludności dzieła Verdiego. Na realizację swego dzieła chce poświęcić fortunę. To jest marzenie totalne! Być może zdarza się ono tylko w literaturze, ale można za takimi marzeniami podążać w wyobraźni.
 
M.B: Moim totalnym marzeniem jest odbudowa zamku w Dąbrówce Starzeńskiej. Gdybym tylko miała tę fortunę…
 
E.L: Ach, ta Dąbrówka! A może lot w kosmos?
 
M.B: Nieeee. Absolutnie! Twardo stąpam po ziemi i najbardziej odpowiada mi środowisko lądowe. Czasem bywam dwa metry pod ziemią i coś wykopię (śmiech).

E.L: A emocje, które są jednym z najważniejszych, życiowych smaków?
 
M.B: Są dobre i są złe. Do pełni życia potrzebujemy różnych rodzajów emocji. One dają nam pełnię.
 
J.N: Tak! Emocje pokazują, że człowiek jest zaangażowany. W dzisiejszym świecie wiele osób rezygnuje ze swoich emocji. Jest to oznaka oportunizmu, prześlizgiwania się przez życie, bezwiednego w nim uczestnictwa i braku umiejętności jego smakowania.
 
E.L: Nasze spotkanie przekładaliśmy trzy razy. Ciągle były jakieś przeszkody, a kiedy w końcu na życzenie Moniki udało się przyjechać do Dąbrówki Starzeńskiej, zaczął padać deszcz, a my zmoknięci i zmarznięci odbywamy rozmowę o smakach życia opędzając się od stada komarów. Z pokąsanymi twarzami, szyjami i łydkami opuszczamy urokliwe miejsce naszego spotkania zgodnie twierdząc, że właśnie poczuliśmy kolejny, fantastyczny smak życia.
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy