Reklama

Ludzie

Marcin Piątkowski wymyślił iPhone wśród rowerów, a teraz w Mielcu go produkuje

Z Marcinem Piątkowskim, prezesem Jam Vehicles LTD z Londynu, rozmawia Idalia Stochla
Dodano: 10.12.2015
23828_grafika_1
Share
Udostępnij
 JiVR  to pierwszy i jedyny na świecie składany rower elektryczny. iPhone wśród rowerów, potrafiący komunikować się z miejską infrastrukturą. Jak to się zaczęło?
 
Skąd pomysł? Pracowałem w bankowości inwestycyjnej, trochę jako trader, trochę jako broker. Zmęczyłem się tym. Ponieważ w Krakowie skończyłem licencjat, postanowiłem się wyrwać. Złożyłem z kolegami dokumenty na studia w Anglii. Dostałem się na Oxford, London Business School i University College London. Wybrałem UCL’a i “Przedsiębiorczość w branży technologicznej”. Chciałem przecież robić biznes. Założeniem studiów było wybranie jakiegoś problemu, globalnego dodam, który jest wart rozwiązania technologicznego.

Ciebie zainspirowały londyńskie korki…
 
Tak. Mieszkałem co prawda w I strefie, ale dla ludzi mieszkających w III, IV czy nawet VIII strefie dostanie się do centrum Londynu to droga przez mękę. Rzadko kto jedzie samochodem. Pozostaje  autobus, a więc stanie w gigantycznych korkach albo metro. I wyobraź sobie, że pracownik korporacji, w super drogim garniturze, dojeżdża do firmy tym metrem, zapchanym do granic możliwości, bez wentylacji (śmiech). Ludzie zaczęli więc pewien dystans do pracy pokonywać na rowerze. Ale jak rower to znowu pewien dyskomfort dla użytkownika, bo… się spoci, nogawki ochlapie błotem czy smarem. Po drugie dojedzie do banku i gdzieś ten rower musi przechować.  Dlatego postanowiłem stworzyć taki środek transportu, który odpowiadałby londyńskiej „mix community” – był ekologiczny, umożliwiał dynamiczne poruszanie się po mieście i miał fajny design.

I wtedy z grupą kolegów z UCL’a poszedłeś pod największy sklep Apple’a w Londynie?
 
Tak, w obrandowanych koszulkach staliśmy pod Apple Store na Regent Street z konceptem roweru, mówiąc przechodniom, że jest to nowy Apple bike. Badaliśmy reakcję ludzi. I wiesz co? Reakcja była pozytywna, bo podobał się i pomysł i design. I wtedy eureka. Zrozumiałem, że istotnym jest, jak sami ludzie patrzą na produkt, jego pozycjonowanie, a nie sam produkt. Trzeba więc było trochę zmienić koncepcję, a więc z naszym jednośladem dotrzeć nie do rowerzystów, ale do ludzi, którzy właśnie z roweru wcześniej nie korzystali.

 JiVR’a Ty sam określasz nie jako rower, ale pojazd do przemieszczania się po mieście. Dlaczego?
 
Zgadza się i będę o to walczyło do upadłego. JiVR jest elektronicznym, kompaktowym pojazdem, który można rozpędzić do prędkości 25 km/h i przejechać 30 km na jednym naładowaniu. Jeśli bateria się rozładuje (maksymalnie po 2 godzinach) alternatywą pozostaje tradycyjny sposób napędzania roweru. Dzięki wmontowanym beaconom wysyła regularne sygnały do otoczenia, które mogą być odbierane przez aplikacje znajdujące się na jego trasie. Kierownica JIVR’a to swoistego rodzaju tablica rozdzielcza; znajduje się tu stacja służąca do dokowania smartfona. Jeśli ten obsługuje moduł GPS, można ustalić trasę przejazdu i kierować się wyświetlanymi na ekranie wskazówkami. Zainstalowana w rowerze aplikacja JIVE App pokazuje aktualną prędkość, przejechany dystans oraz poziom naładowania akumulatora.  Nie posiada też łańcucha, a napęd jest całkowicie ukryty w konstrukcji roweru. I designem odpowiada designowi Apple’a.
 
Idealny dla smart woman?
 
Też…bo waży 12,5 kg, jest składany, więc poradzi sobie z nim nawet drobna kobieta. A po złożeniu można go ciągnąć niczym walizkę.
 
W jaki sposób sfinansowałeś przedsięwzięcie?
 
To długa historia i nie  bardzo lubię do niej wracać.
 
Postawiłeś wszystko na jedną kartę?
 
Tak. Pierwsze 5 tys. funtów poszło z mojej kieszeni. Byłem tak zafascynowany całym projektem, że wydałem pieniądze, które miały pójść na czesne. Za te pieniądze udało mi się znaleźć świetnego designera –  który był projektantem samochodów w Bentley’u. Później doszło 15 tys. funtów  z uczelni. Ale to była kropla w morzu potrzeb.
 
Rodzina pomagała?
 
Oczywiście, rodzina się zrzucała, żebym miał co jeść. A ja pracowałem…sprzedając kanapki. O czym nigdy rodzinie nie powiedziałem, bo chyba by mnie wyklęła, że pojechałem do Londynu studiować, a sprzedaję kanapki. Były też pożyczki osobiste. Generalnie korzystałem z każdego źródła „dofinansowania”. I ten okres nazwałbym „boots stripping”, czyli jak mawiają Anglicy, Amerykanie „ zdzieranie cholewek”.

W końcu na Twojej drodze stanął wiceprezes Tesla Motors ds. marketingu i sprzedaży?
 
 
Cristiano Carlutti. Jedno z jego biur mieściło się w Londynie. Zadzwoniłem do niego i tak zwyczajnie, zaprosiłem na kawę. Poprosiłem o pomoc, poradę, w którym kierunku iść ze swoim projektem. Carlutti przez pół roku zadawał mi „zadania domowe”. Nie oszukujmy się, chciał sprawdzić w czym gość, który studiuje, nie ma kasy, mieszka w akademiku, jest lepszy od innych. Po 6 miesiącach tych zadań domowych Cristiano zainwestował w mój biznes. W ślad za Tesla Motors poszli inni inwestorzy; BMW, Pepsi. Nastąpił owczy pęd. W ciągu 3 miesięcy udało się pozyskać 200 proc. kwoty, o którą tak walczyliśmy z zespołem przez ostatnie półtorej roku. Około 250 tys. funtów.
 
A platformy takie jak Crowdcube i Kickstarter?
 
Około 200 tys. funtów. Ale Crowdfunding i Kickstarter  były tylko jednym z niewielu źródeł finansowania całego projektu. Celem kampanii na Kickstarterze było już zebranie pieniędzy na dofinansowanie fabryki w Mielcu oraz wypromowanie JIVR’a na całym świecie. Z firmą Jam Vehicles (założona w 2012 roku – przyp. autor) zatrudniłem agencję kreatywną w zamian za procent, od tego co uzbieram na platformie. W efekcie, naszym projektem zainteresowało się kilka gazet i serwisów internetowych. Wkrótce udało nam się pozyskać 500 tys. funtów na uruchomienie produkcji.

Ruszyliście z kopyta?
 
Tak. We wrześniu tego roku wystartowaliśmy z produkcją. Pierwsze egzemplarze JiVR’a, około 300 sztuk, na początku przyszłego roku trafią do odbiorców. Mamy też zamówienia na kolejne 3 tysiące.
 
Są zamówienia z Polski?
 
Póki co zachodnia Europa, rynek azjatycki i Stany Zjednoczone. W Polsce panuje jeszcze inna mentalność i zgoła odmienny od chociażby europejskiego, lifestyle. Ludzie wolą wydać te 10 tys. złotych na używane auto niż zafundować sobie smart bike’a. A jak już mają dużo kasy (mam na myśli prezesów dużych korporacji) wolą się pokazać za kierownicą mercedesa niż na rowerze. Z Polski chcemy uczynić centrum rozwoju naszego produktu, lecz nie będzie to kluczowy rynek. Do tej pory wpłynęły 2 zamówienia z Krakowa.
 
Gdzie JiVr’a można kupić?
 
Smart bike’a można kupić przez naszą stronę internetową. Planujemy również otworzyć sklepy stacjonarne, ale już w formie concept store, zlokalizowane w atrakcyjnych punktach miast. Na początku będzie Frankfurt.

„Chłopak z Mielca”- kamuflaż? Ucieczka przed pseudoprzyjaciółmi ?
 
Nie, nie mam „ pseudoprzyjaciół”. Przyjaciół owszem. Mielec, bo stąd pochodzę. To  moje miasto i tu jest fabryka JiVR’a.

Szklanka do połowy pełna czy pusta?
 
To zależy jak duża ta szklanka…( śmiech). A poważnie…jeszcze tyle przede mną. Pieniądze, uwierz mi, mnie nie motywują. Jestem chyba najgorzej zarabiającą osobą w swojej firmie. Nie chcę i nie mogę zdradzać wszystkich szczegółów, ale chcemy zdobyć (chwila zastanowienia) 10 mln dolarów finansowania i zalać globalny rynek naszym produktem. A w planach produkty, które będą ułatwiały życie w dużych miastach, np. odzież inteligentna, która będzie naszpikowana sensorami, odzież wpisująca się w krajobraz smart cities.

Z Marcinem, prezesem Jam Vehicles LTD, o jego smart  bike’u, Idalii Stochla udało się porozmawiać podczas Warsaw Startup Summit 2015.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy