Reklama

Ludzie

Hrabia Pruszyński: przyjmowanie Polonii ze wschodu to przypływ kapitału

Z Aleksandrem Pruszyńskim, polskim hrabią z Mińska na Białorusi, rozmawia Antoni Adamski
Dodano: 11.02.2016
24840_SOL_1170
Share
Udostępnij

Antoni Adamski: Kogo powinniśmy przyjmować jako uchodźców: Syryjczyków, Afgańczyków czy Polaków we wschodu?
 
Aleksander Pruszyński: Jeżeli chodzi o dwie pierwsze nacje to rząd winien postawić twarde warunki:  przyjmujemy tylko rodziny wyznań chrześcijańskich, które należałoby rozparcelować po poszczególnych gminach. Nie można dopuścić do tworzenia gett, takich jak w krajach Zachodniej Europy. Gett do których boją się wejść nawet policjanci.
 
A nie prościej przyjmować Polaków ze wschodu? 
 
Pewnie że prościej, ale naszym kolejnym rządom po 1989 r. odebrało rozum. W tym okresie Niemcy sprowadzili  900 tysięcy rodaków z Kazachstanu. Polacy zaś ostatnio tylko 150 osób z Donbasu. Niedawno skontaktował się ze mną lekarz – uchodźca z Kazachstanu o nazwisku Pruszyński. Przyjęła go Rosja razem z 20 tysiącami Polaków. Kolejne 5 tysięcy naszych rodaków stamtąd znalazło miejsce na Białorusi, choć Łukaszenko polskiej mniejszości nie lubi.
 
Dlaczego sprowadzili ich obcy?
 
Przecież to czysty interes! Polacy należą w Kazachstanie do elity społecznej. To ludzie o najwyższych kwalifikacjach: lekarze, inżynierowie, ekonomiści – fachowcy w najbardziej pożądanych dziedzinach. Nikt nie zaprasza ich z „dobrego serca”, ale po to by pracowali z korzyścią dla tych krajów. Niech pan zgadnie jak zatytułowałem swój artykuł na temat przyjmowania Polonii w kraju? Brzmiał on: „Przypływ kapitału”. 
 
U nas oficjalnie deklamuje się o tym jak kochamy Polonię. Konkretów brak.
 
Zacznijmy od drastycznego przykładu z zachodu. W roku 1940 Polonii w Niemczech hitlerowcy odebrali status mniejszości narodowej – a więc wszystkie związane z tym uprawnienia, majątek organizacji polonijnych itp. Do dziś tego statusu nie odzyskali! Tylu polskich prezydentów i premierów po 1989 r. składało oficjalne wizyty w Berlinie! Ostatnio prezydent Duda i premier Kopacz. Nikt z nich nawet się na ten temat nie zająknął  w rozmowach z kanclerz Merkel.
 
Dlaczego?
 
Z powodu polskiej służalczości: dawniej wobec ZSRR, obecnie wobec Unii. Oficjele rozmawiają o uchodźcach z Syrii, bo to interes Brukseli. Nie dyskutują o naszych mniejszościach za granicą i o związanych z nimi naszych problemach. 
 
O tym jak traktowani są Polacy na Litwie słyszymy od lat…
 
Nie dzieje się tam w tych sprawach nic dobrego. Mieliśmy jako państwo trzy okazje by wymóc na Litwinach traktowanie Polonii zgodnie z normami europejskimi. Pierwsza – odległa w czasie – to było wstąpienie Litwy do ONZ, druga – dużo świeższa – to wstąpienie Litwy do NATO, zaś trzecia – do Unii Europejskiej. Nasz rząd mógł zablokować  wniosek Litwy o członkostwo w tych organizacjach do czasu aż unormują stosunki z mniejszością polską. Fałszywie pojęta poprawność polityczna Warszawy spowodowała, iż litewska Polonia nie może liczyć na to, by być traktowana zgodnie ze standardami których przestrzegają wszystkie cywilizowane kraje.
 
Jakimi standardami?
 
Dam panu przykład Szwedów, których w Finlandii jest  6 procent. (Polacy na Litwie stanowią 9 proc. populacji czyli ponad 300 tys. osób. Litwini manipulując statystyką starają się w ostatnich latach tę liczbę znacząco zmniejszyć.) Szwedzi mają tam własny uniwersytet, telewizję, określoną ilość posłów w fińskim parlamencie, a nawet jednego ministra. 
 
Na Litwie istnieje polskie szkolnictwo, choć przechodzi ono zmienne koleje losu.
 
I tak będzie dalej, bo nikt za nas dla naszej Polonii niczego nie załatwi. Na Białorusi jest gorzej, bo od niedawna istnieją tylko dwie szkoły polskie. A jest to największe skupisko Polonii na świecie: 15 proc. ludności czyli 500 tys. do 1,2 miliona  (władze Białorusi podają iż jest ich niecałe  300 tysięcy.) A Łukaszenko pragnie, by Białoruś była krajem jednonarodowym. Nie chce wiedzieć, iż w Kanadzie czy Irlandii są po dwa języki oficjalne, zaś w Boliwii nawet pięć! Na Białorusi trwa największa walka z polskością i naszym kościołem. Babcie modlą się po polsku, a kiedy wychodzą z Mszy św. rozmawiają ze sobą po białorusku. Nie należy ich lekceważyć. Dzięki tym babciom przetrwała polskość i katolicyzm, mimo że większość świątyń została Polakom odebrana. Jak powiedziałem wyżej, Łukaszenko nienawidzi naszej mniejszości. Psuje mu ona obraz jednonarodowego komunistycznego kołchozu, który jest jego ideałem. 

Z Łukaszenką nic nie da  się dla Polaków załatwić?
 
Gdy  Białoruś jest w potrzebie, gdy sytuacja gospodarcza pogarsza się, Łukaszenko „czaruje” Unię Europejską prosząc o pomoc gospodarczą. To najlepszy moment, by coś dla Polonii uzyskać.
 
A mniejszość polska na Ukrainie?
 
Po Litwie sytuacja Polonii jest w tym kraju najgorsza. Żyje tam 2 miliony rodaków (wg oficjalnych danych od 144 do 900 tysięcy). RP jako pierwsza uznała państwo ukraińskie. Prezydent Lech Kaczyński pierwszy pojechał na Majdan. Popieramy stowarzyszenie Ukrainy z Unią. Z tych naszych gestów nic dla Polonii nie wynika! We Lwowie żyło przed wojną 60 proc. Polaków. Wolna Ukraina nie oddaje ani zagarniętych kościołów, ani innej własności – nawet jednej prywatnej kamienicy! Co gorsze: prowadzi antypolską politykę. 
 
Którą w pełni aprobujemy. Jest w Hruszowicach k. Przemyśla nielegalny pomnik UPA, którego nasze władze: ani krajowe ani samorządowe nie odważyły się rozebrać. Prezydent Tadeusz Ferenc nie zaakceptował w Rzeszowie pomnika ofiar Rzezi Wołyńskiej dłuta Andrzeja Pityńskiego. Co pan na to?
 
Ręce opadają. W dwie godziny po wizycie prezydenta Bronisława Komorowskiego parlament w Kijowie ogłosił Banderę bohaterem narodowym. A nasz prezydent zamiast natychmiast wyjechać z tego kraju udawał, że nic się nie stało. Aby tylko „nie zadrażniać” wzajemnych stosunków.

Jakie są rezultaty naszej polityki wobec sąsiadów? 
 
Jak najgorsze. Panuje opinia, iż Polskę można nie tylko lekceważyć, lecz także bezkarnie znieważać. Bo to kraj, który nie dba o interesy własnych obywateli mieszkających za granicą. Nikt nam za darmo nic nie da, jeżeli sami się o to nie postaramy. Kolejne nasze rządy zamiast reprezentować interesy kraju zadowalały się poprawnością polityczną. Postępowały tak, aby nikogo nie urazić. W rezultacie nic ważnego dla Polonii nie potrafiły załatwić. 
 
Mamy tu wyjątkowo niechlubne tradycje.
 
Niestety. W roku 1920 – na mocy postanowień traktatu ryskiego 1,5 miliona Polaków znalazło się w granicach ZSRR. Nasz rząd dobrowolnie oddał ziemie które przez wieki zamieszkiwali Polacy. Większość z tego 1,5 miliona (w tym 480 księży) została wymordowana, zmarła w czasie Wielkiego Głodu. Innych czekały zsyłki i wynarodowienie. Dziś  nie zależy nam nawet na tych, których potomkowie przetrwali w nędzy na wschodzie. To bardzo smutne.

Jak się panu żyje na Białorusi?
 
Nie narzekam. Moja kanadyjska emerytura to trzy średnie statystyczne pensje tego kraju. Nie muszę nikogo o nic prosić. 
 
Jako były polski obszarnik jest pan nielubiany? 
 
Ależ skąd! Nienawidzi mnie tylko władza jak i opozycja, ale jako dwukrotny kandydat na fotel  prezydencki cieszę się w miejscowej społeczności znaczną estymą.
 
Nic o takim kandydacie nie słyszałem…
 
Bo odmówiono rejestracji mojej kandydatury. Za pierwszym razem z powodu braku obywatelstwa białoruskiego. Za drugim, gdy już obywatelstwo dostałem, usłyszałem od władz: „Graf Pruszyński nigdy nie  zbierze wymaganej ilości podpisów…”
 
I co?
 
Nie zebrałem, bo władze nie pozwoliły mi tych podpisów zbierać. A to oznacza, iż obawiały się mojej kandydatury.
 
Miały się czego obawiać?
 
Jak najbardziej. Zamiast komunistycznego kołchozu proponowałem drogę rozwoju, którą wybrał Singapur czy Hongkong. W ciągu kilkudziesięciu lat państwa te przeszły drogę od biedy do dobrobytu.

Poddaje pan w wątpliwość pryncypia marksizmu-leninizmu?

Proszę spojrzeć na Chiny, w których partia komunistyczna rządzi dzięki temu, iż wprowadziła wolność gospodarczą. Za nią poszedł Wietnam. Nie ma tam wolności politycznej, ale jest swoboda ekonomiczna. Dzięki niej Białoruś mogłaby wyżywić siebie, Rosję i jeszcze wystarczyłoby produktów spożywczych na eksport do innych krajów. Na Białorusi 30 procent więźniów to ukarani prywaciarze, których Łukaszenko bardzo nie lubi. 

Były dyrektor kołchozu nie pozwala rozwalić kołchozów.
 
Ja wcale ich nie chciałem likwidować. To w obecnej sytuacji nie byłoby możliwe. Chciałem tylko by obok nich powstały farmy: spółdzielnie prowadzone przez pracowników, sprywatyzowane przedsiębiorstwa państwowe, prywatny handel i usługi.
 
Lenin przewraca się w mauzoleum…
 
Niewiele brakowało, abym ja sam nie znalazł się w grobie. Dostałem kiedyś pocztą od nieznanego  nadawcy elektryczną maszynkę do golenia. Wiedziony przeczuciem nie otworzyłem przesyłki, lecz wezwałem milicję. Okazało się iż w środku jest bomba (później schemat takiej instalacji odnalazłem w polskim piśmie „Detektyw”). Nie zrobiłem z tego afery, nie zażądałem nawet spisania protokołu tak, iż sprawa rozeszła się po kościach. I może dzięki temu kolejnej bomby już nie otrzymałem. 

Chciałby pan zwrotu swego majątku?
 
To niemożliwe. Nie  miałbym środków na jego utrzymanie. W pałacu w mojej rodzinnej Rohoźnicy są dziś biura kołchozu. Chciałbym, aby zwrócono mi piętro jako kwaterę na lato. Po raz pierwszy przyjechałem tam w latach 70-tych XX wieku. Zażądałem, aby wpuszczono mnie frontowym wejściem. Ucałowałem próg i wtedy spłynęło ze mnie 29 lat tęsknoty za rodzinną ziemią. Dopiero w 1990  trafiłem do miejscowego kościoła, który ufundowali moi przodkowie i w którym zostałem ochrzczony. (Przedtem był na głucho  zamknięty.) Trwała akurat Msza św. Wszedłem do środka i usiadłem w ławce kolatorskiej. Tam, gdzie zasiadali moi przodkowie. Po latach w końcu znalazłem się u siebie.
 
Czy Białorusini akceptują pana korzenie?
 
Na Białorusi mieszkało niegdyś 12 rodów z tytułem książęcym i 80 rodów hrabiowskich. Ja jeden wróciłem. Mieszkam tu już 24  lata. Jestem traktowany jako swój.
 
Po raz pierwszy jest pan na Podkarpaciu. Jakie wrażenia?
 
Zwiedzałem tylko Przemyśl, gdzie miałem spotkanie autorskie. Przepiękne miasto, które ma ogromne szanse, by stać się poważnym centrum turystycznym. Na razie jednak ludzie żyją tu raczej z przyzwyczajenia niż z konkretnych dochodów. A miasto graniczne UE ma ogromne szanse rozwoju. Choćby jako ośrodek tranzytowy z autostradą, która w  przyszłości winna prowadzić daleko na Ukrainę, z ekspresową linią kolejową – w przyszłości do Lwowa i Kijowa. To interes dla obu stron. W porcie lotniczym w Toronto odprawiani są pasażerowie do 15 amerykańskich miast. Dobrze, aby wcześniejszą odprawę celną wprowadzić w pociągach już we Lwowie i w Przemyślu. Tego nie załatwią urzędnicy. To musi zrobić miejscowe lobby handlowo – transportowe w interesie biznesu obu krajów.
 

Aleksander hrabia Pruszyński, syn pisarza i dyplomaty Ksawerego Pruszyńskiego. Urodził się w roku  1934 w Rohoźnicy pod Grodnem. W latach 1946-50 przebywał  w USA, Holandii i Francji. Po powrocie do kraju ukończył studia ekonomiczne na SGPiS (obecnie Szkoła Główna Handlowa). Pracował w przemyśle maszynowym. W 1972 r. wyjechał do Kanady, gdzie mieszkał do 1991r. Brał udział w życiu polonijnym m.in. w zjazdach Kongresów Polonii Kanadyjskiej i Polonii USA. W latach 1981-92 wydawał prosolidarnościowy dwutygodnik „Słowo-Solidarność”, a później „Express Polski” w Toronto. W 1992 powrócił na Białoruś. Działa w Związku Polaków Białorusi; wielokrotnie bywał na Litwie i Ukrainie, gdzie obserwował kijowski Majdan. Wiosną 1994 został wybrany prezesem Partii Chrześcijańskiej Demokracji Białorusi i ubiegał się o mandat radnego Mińska z ramienia tej partii. W dwa lata później przeprowadzono nieudany zamach na jego życie. W latach 2008 i 2012 był kandydatem  na posła okręgu Wołkowysk. Dwukrotnie próbował startować w wyborach prezydenckich (ostatnio w 2015), lecz Centralna Komisja Wyborcza Białorusi odmówiła rejestracji jego kandydatury z powodów formalnych.
 
Jest autorem kilkuset artykułów prasowych. Wydał trzy książki: „Jak nie zostałem prezydentem Białorusi”- 1995, „Co Żydzi winni Polakom” – 2008 oraz „Białoruś – wczoraj – dziś – jutro” – 2014 (wszystkie: Wyd. AGA Warszawa). Mieszka w Mińsku. Lato spędza w dawnym rodzinnym majątku w Rogoźnicy, którego część chce odzyskać. Oprócz języka ojczystego zna angielski, francuski, rosyjski. 

Pisząc tekst bardzo dziękuję za pomoc Panom: Markowi Mikrutowi, dyrektorowi Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej oraz dr Grzegorzowi Szopie, prezesowi Oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego, kierownikowi Oddziału Muzeum Historii Miasta Przemyśla oraz Państwu Renacie i Jerzemu Tumidajskim – którzy zorganizowali w Muzeum spotkanie z Aleksandrem Pruszyńskim.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy