Reklama

Ludzie

Powstanie Warszawskie na zawsze w mentalności Polaków

Z dr. Mirosławem Surdejem z rzeszowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej rozmawia Alina Bosak
Dodano: 01.08.2021
28515_EL3B5357
Share
Udostępnij
Alina Bosak: Pamięta Pan swoje pierwsze zetknięcie z historią Powstania Warszawskiego, pierwszą ocenę tego wydarzenia?

Dr Mirosław Surdej: Kiedy poznałem historię powstania? Nie pamiętam. Na pewno nie dzięki serialowi "Czterej pancerni i pies", chociaż oglądałem go jak wszyscy. Wiadomo, że akurat wtedy, kiedy przyszła kolej na odcinek o powstaniu, pancernym zniszczono czołg. W czasach realizacji serialu niewygodnie było mówić o walce Armii Krajowej w Warszawie. Ale moje pokolenie już mogło dowiedzieć się prawdy w szkole. Miałem też szczęście do dobrych nauczycieli. Sam też dużo czytałem. Powstanie warszawskie było czymś wyjątkowymi, naturalnie mnie zafascynowało. Nadal tak jest. Niektórzy nazywają je pierwszą bitwą III wojny światowej, ponieważ była to rzeczywiście pierwsza bitwa zimnej wojny. Z jednej strony mamy konflikt między III Rzeszą a Polską, a więc ciąg dalszy wojny rozpoczętej we wrześniu '39, ale jednocześnie jest to już także walka między światem zachodnim a ZSRR o wpływy w Europie. Elementem tego była polska polityka hamowania naporu komunizmu na Zachód oraz próba moralnego wymuszenia uznania przez "wielką trójkę" polskiej suwerenności.

Wokół powstania wciąż jest konflikt jego zwolenników i przeciwników. Rozstrzygniemy kiedyś, po czyjej stronie jest racja?

Powstanie jest bardzo trudne do oceny. Dla mnie jest to najbardziej skomplikowane wydarzenie II wojny światowej, ponieważ można je rozpatrywać na wielu różnych płaszczyznach i interpretować na wiele sposobów. Do dziś sam nie mam do końca wyrobionego zdania na jego temat, myśląc o tym, jednego dnia jestem przeciwnikiem, a innego dnia rozumiem, dlaczego musiało wybuchnąć.

Sowieci po prostu poczekali aż Niemcy dobiją powstanie.

Odmówienie pomocy powstaniu stawiało komunistów w bardzo niewygodnej pozycji politycznej. Mit, że idą ratować Europę przed faszyzmem, został podważony. Podobnie głoszone przez komunistów hasła, że AK "stoi z bronią u nogi" i nie walczy z Niemcami. Powstanie ewidentnie nie było im na rękę. Musieli rozważyć, czy bardziej opłaca się pozwolić żołnierzom Armii Krajowej zginąć razem z całym centrum suwerennej Polski i potem kraj zagarnąć, czy też pomóc powstańcom, następnie nagrać filmy, jak sowieckie czołgi są radośnie witane przez ludność wyzwolonej Warszawy, co dałoby propagandowy efekt. Owo drugie wyjście oznaczałoby jednak potem konieczność rozmów z drugą stroną. Stalin stwierdził, że to mu nie na rękę i postanowił poczekać. To trochę pogorszyło opinię o Związku Radzieckim na Zachodzie, ale wtedy było bardzo wiele innych wydarzeń, które absorbowały społeczeństwa Europy zachodniej. Był front we Włoszech, wyzwolono Paryż. Zresztą propaganda sowiecka, mająca wówczas duże wpływy w środowiskach europejskiej "lewicy", szybko odbudowała straty wizerunkowe.

Andrzej Bobkowski, polski pisarz, w swoich "Szkicach piórkiem", w sierpniu 1944 pisał: "W Warszawie bez zmian. Umierają w słońcu". A kiedy wyzwalano Paryż, zanotował: "Pomiędzy "Resistance" i Niemcami zostało zawarte zawieszenie broni. Wspaniałe. Postrzelali, nadmuchali Niemcom pająków do tyłka i po jednym dniu ugoda. I Niemcy i oni przestają pukać, ludzie wychodzą sobie na spacer i po herbacie. Spokojnie czeka się na łaskawe wkroczenie Amerykanów. Jak w bajce dla grzecznych dzieci."

Tak wtedy, jak i dzisiaj, media odgrywały istotną rolę w budowaniu opinii społeczeństw na temat rozgrywających się wydarzeń. Warszawa nie była numerem jeden, a społeczeństwa zachodnie nie miały powodu, by naciskać na swoje władze w sprawie udzielenia pomocy powstaniu. To były zresztą media wojenne, częściowo cenzurowane i zależne od władzy, a rządy aliantów niekoniecznie chciały, aby popularyzować opinie, że oto zostawiamy sojuszniczą armię polską na śmierć.

Polityka od wieków taka właśnie jest, coś się poświęca, coś się wygrywa. Pytanie, czy polski rząd w Londynie nie mógł przewidzieć takiego scenariusza i dlaczego zdecydował się na powstanie?

Wywołując powstanie, polscy politycy i wojskowi właściwie założyli pułapkę na samych siebie, zdając się na łaskę lub niełaskę Stalina. Mógł szantażować Polaków, uzależniać pomoc powstaniu od spełnienia określonych warunków. Ale nawet tego nie chciał. Wykorzystał walkę w Warszawie w inny sposób. Cały czas podkładał płomień pod powstanie, chciał, żeby się tliło. Zwodził dowództwo, obiecywał, że udzieli pomocy, później zwlekał. Kiedy komenda w Warszawie chciała ogłosić kapitulację, Stalin zajął Pragę i powstańcy kontynuowali walki, sądząc, że ruszyła ofensywa. Dzięki temu zginęło więcej żołnierzy AK, a NKWD nie musiało później ich zabijać, jak to robiło na Kresach. Zrobili to Niemcy, przy okazji ponosząc straty, co też było na rękę Sowietom. Ironia polega na tym, że Niemcom też w pewien sposób to było na rękę. Zrozumieli bowiem intencje sowieckie, zatem im dłużej trwało powstanie, tym dłużej front wschodni stał w miejscu. Niemcy wykorzystali ten czas na zorganizowanie linii obrony na Wiśle. A przecież Armia Czerwona była dużo sprawniejsza niż w 1939, czy 1941 roku. Wisła nie była dla niej wielką przeszkodą. Owszem, w sierpniu 1944 r. na przedpolu Warszawy miała miejsce bitwa pancerna, ale twierdzenie, że to ona zatrzymała napór Armii Czerwonej jest nie do przyjęcia w skali frontu.

Powstaniu chciały pomóc oddziały AK z całej Polski. Ile o powstaniu wiedział teren i jak szybko docierały informacje z Warszawy?

AK miała sprawną sieć kolportażu prasy i łączność radiową. W okręgach, podokręgach, inspektoratach, czasami obwodach, funkcjonowały punkty prasowe. Tłumaczono tam na język polski komunikaty z radia zachodniego, przedrukowywano do biuletynu informacyjnego i przekazywano w ten sposób żołnierzom i społeczeństwu. Prasa podziemna liczyła dziesiątki tytułów i drukowały ją różne organizacje, nie tylko AK. Prasa komunistyczna też zresztą nie ukrywała, co się dzieje w Warszawie, odpowiednio modyfikując informacje oraz oceniając zryw negatywnie. Społeczeństwo zatem szybko dowiedziało się o powstaniu w Warszawie. 14 sierpnia, kiedy było jasne, że jest ono skazane już tylko na obronę, a jakiekolwiek działania zaczepne bez pomocy alianckiej nie są możliwe, dowódca AK, gen. Tadeusz "Bór" Komorowski wydał za pośrednictwem BBC rozkaz, by wszystkie oddziały AK-owskie ruszyły stolicy na odsiecz. Wiele oddziałów kresowych uciekało przed Sowietami i nie bardzo wiedziało, co dalej zrobić, a ich dowódców aresztowano. We Lwowie na przykład w Akcji "Burza" walczyły cztery zgrupowania: Miasto, Północ, Zachód i Wschód. Zgrupowanie Zachód zdołało wymknąć się Sowietom i odskoczyć w kierunku Przemyśla. To było ok. 600 żołnierzy. Odebrali przez radio rozkaz gen. Komorowskiego i ruszyli na pomoc Warszawie. Minęli Jarosław, po drodze dołączali do nich kolejni ochotnicy. 17 sierpnia dotarli do Leżajska, ale Sowieci też przecież znali rozkaz gen. Komorowskiego, więc wiedzieli, dokąd oddział zmierza. Początkowo AK-owcy mogli udawać, że zmierzają do Jarosławia, gdzie był punkt zborny do "ludowego" Wojska Polskiego. Ale kiedy Jarosław minęli, NKWD ich otoczyło i rozbroiło. Oficerów wysłano do łagrów, żołnierzy wcielono siłą do komunistycznego WP, choć duża ich część uciekła. Było też dużo mniejszych oddziałów, które szły na pomoc Warszawie.

Z Podkarpacia komuś się udało przedrzeć?

Niewielu. Pojedyncze osoby, uciekinierzy z Lwowa, którzy na własną rękę przemieszczali się w kierunku stolicy, przez Lubelszczyznę. To nie było łatwe, ponieważ trzeba było przekroczyć front na Wiśle. Do Warszawy teoretycznie łatwiej było dotrzeć AK-owcom z zachodniej strony Wisły.

Co z podokręgiem Rzeszów?

Zorganizowano dwa oddziały. Jeden został rozbity zaraz pod Rzeszowem, w okolicach Turzy, przez NKWD chroniące sztab I Frontu Ukraińskiego, który akurat tam stacjonował. Drugi oddział wymaszerował z inspektoratu mieleckiego pod dowództwem podpor. Kazimierza Bogacza ps. "Bławat", szefa tarnobrzeskiego Kedywu, i dotarł pod Annopol. Zawrócił jednak, uznając, że nie zdoła się przedrzeć przez wojska Armii Czerwonej. Próba pomocy była tak naprawdę ryzykownym planem i niewiele dała.

Plan Stalina się powiódł?

Powstanie upadło. Ludność wysiedlono, część trafiła do obozów przejściowych, część do koncentracyjnych, żołnierzy oficerów wysyłano do obozów jenieckich. Wielu uczestników powstania, także elity konspiracji, wyszło z Warszawy wraz z ludnością cywilna. Tak na przykład wydostało się dowództwo formacji narodowych – NSZ, NOW, które potem wznowiło działalność w nowych warunkach. Gen. Komorowski trafił do niewoli, a dowódcą AK został gen. Leopold Okulicki. Można powiedzieć, że Powstanie Warszawskie odcięło głowę konspiracji. "Doły" zostały pozostawione same sobie. Przykładem jest Podokręg rzeszowski AK, którego komendantem był płk Kazimierz Putek. Podokręg wchodził w skład Okręgu AK Kraków. Front na Wiśle i Wisłoce odciął możliwość kontaktu z Krakowem. Z powstańczą Warszawą także nie było kontaktu, Lwów został odcięty przez Sowietów "granicą". Zatem od sierpnia 1944 do stycznia 1945 roku, w Rzeszowie podejmowano decyzje samodzielnie.

Po wojnie powstańcy nie byli traktowani jak bohaterowie, ale jak bandyci.

Represjonowano wszystkich AK-owców, nie licząc się z tym, czy brali udział w powstaniu, czy nie. Z punktu widzenia Urzędu Bezpieczeństwa czy NKWD był to raczej zarzut niż powód do chwały. Wielu bohaterów powstania przeszło przez więzienia UB. To samo dotyczy ludzi, którzy poszli na pomoc powstaniu, tak od nas, jak i z innych stron. Zabijano ich, więziono przez wiele lat. Jednym słowem – eliminowano. Reżim stalinowski był dla żołnierzy AK piekłem, które niekiedy sprowadzało się do wyboru pomiędzy wiernością i cierpieniem lub śmiercią a przeżyciem za cenę zdrady swoich ideałów, a niekiedy też swoich kolegów. Sowieci stworzyli w Polsce potwornie represyjny system, który stale rósł w siłę, aż do śmierci Stalina w 1953 roku. Dopiero po 1956 r. nastąpiła pewna odwilż.

Co nam dało Powstanie Warszawskie?

Powstanie Warszawskie jest dla narodu polskiego traumą, która ma swoje konsekwencje do dnia dzisiejszego.

Bo straciliśmy elity?

Nie tylko. Ilość zniszczeń i zbrodni, jakich wtedy dokonano, jest tak przerażająca, że zostawiła trwały ślad w mentalności Polaków. Niektórzy poczytują tę zmianę za plus, inni za minus. Przykładem jest późniejsza działalność opozycji politycznej w PRL-u, która nie odważyłaby się wywołać kolejnego powstania. A mogło do takiego dojść i w 1956 roku, czy później w latach 70-tych, 80-tych. To przez Powstanie Warszawskie "Solidarność" była ruchem pokojowym. To dlatego politycy opozycji godzili się na takie kompromisy, jak Okrągły Stół. Bali się zaryzykować.

Za PRL-u głównie się mówiło o nieodpowiedzialnych dowódcach, którzy wydali rozkaz do powstania.

To komunistyczna propaganda. Według niej szeregowi żołnierze byli bohaterami, a przywódcy ? zdrajcami, co jest nieprawdą. Myślę, że doświadczenie klęski powstańczej wciąż odgrywa w naszym życiu politycznym rolę. Tak, jak na przywódców Powstania Warszawskiego wpłynęło wcześniej doświadczenie zwycięstwa po I wojnie światowej i ?cudu nad Wisłą?. Wierzyli, że to uda się powtórzyć, że wystarczy mocno, stanowczo i z pełnym zaangażowaniem uderzyć, aby wygrać.

Dziś pracujemy, by Powstanie Warszawskie zajmowało godne miejsce w pamięci Polaków. Jest poruszające wyobraźnię muzeum w Warszawie, powstał film, który dobrze chyba ukazywał krwawy przebieg walk.

Ta ilość zbrodni, jak już mówiłem, była przerażająca. Rzeź Woli nigdy nie została rozliczona. Przecież to jest coś skandalicznego. Gen. Heinz Reinefarth, który został wysłany 5 sierpnia do pacyfikowania Woli na czele policjantów z Kraju Warty, miał też pod dowództwem Oskara Dirlewangera i jego pułk SS, rosyjsko-białoruską brygadę RONA Kamińskiego, bataliony azerbejdżańskie. Ci ludzie zabili ponad 60 tys. mieszkańców Warszawy, z czego 50 tys. rozstrzelali na Woli.

Liczby strat powstania są potworne. Historycy mówią o nawet 200 tys. zabitych cywilów. Do tego kilkanaście tysięcy poległych powstańców.

Człowiek, który dokonał takich okrutnych zbrodni, po wojnie mieszkał w Niemczech, był nawet posłem do Landtagu i burmistrzem miasteczka. Zmarł ze starości jako powszechnie szanowany obywatel. To tak potworne, że i ja, i wielu innych ludzi nie może się z tym pogodzić. Dlaczego nie wymierzono sprawiedliwości? Sądzę, że Niemcy i zachodnie społeczeństwa nie mają świadomości, co stało się w Warszawie. Nie rozumieją Powstania. Nie wiem też, czy ich to interesuje, ale można próbować im tę historię lepiej uzmysłowić. Ta bitwa miała wyjątkowy i niespotykany charakter, ponieważ była bitwą de facto ludności cywilnej z regularną armią, bitwą wywołaną przez armię konspiracyjną i jedną z najkrwawszych bitew miejskich, porównywalną do Stalingradu. Żadne inne miasto nie zostało tak zrujnowane jak Warszawa. Powstanie było fenomenem także z tego powodu, że było wybuchem wolnej Polski. Trwała ona zaledwie dwa miesiące w kilku warszawskich dzielnicach, ale miała swój rząd, armię, policję, prawo, prasę. To była prawdziwa III Rzeczpospolita.

I, jak Pan mówi, zmieniła nas.

Powstanie stworzyło też ogromny problem komunistom. Gdyby go nie było, to losy PRL-u inaczej by się potoczyły. Przekonany jestem, że nie miałby on takiego rysu polskiego, jaki przecież posiadał. Komuniści nie mogli obojętnie przejść obok tego wydarzenia. Uderzające były starty, ale też determinacja AK-owców. Władze PRL-unie były już w stanie zepchnąć mitu Armii Krajowej w niebyt. I stał się on siłą budującą mentalność polskiej opozycji, polskiego ducha narodowego. Ofiara powstańców nie była zmarnowana. Mogę dziś krytykować decyzję militarną, polityczną, ale nie mogę skrytykować decyzji moralnej. Nie można zarzucić ludziom, którzy chcieli walczyć przeciwko zbrodniarzom totalitarnym o swoją wolność, swoje domy i swój kraj, że zrobili źle. Powstańcy są wzorem postawy obywatelskiej. Mamy takie doświadczenie ? straszne, ale i piękne. I my zdecydujemy, co z tą historią zrobimy, czego się dzięki niej nauczymy. 

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy