Reklama

Ludzie

Nie wielokulturowość jest problemem, ale polityka wielokulturowości!

Z dr Anną Siewierską-Chmaj, politologiem, wicedyrektorem Instytutu Badań nad Cywilizacjami Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 10.05.2017
32497_Siewierska_12
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: "W pułapce wielokulturowości". Tak brzmi tytuł książki, która ukazała się pod Twoją redakcją i której jesteś współautorką. A to oznacza, że nie uda się nam uciec od trudnej rozmowy o współczesnej Europie, gdzie poprawność polityczna wygrywa z racjonalną argumentacją. Nie ma też wątpliwości, że dziś największym problemem Starego Kontynentu jest napływ migrantów, wśród których przeważają migranci z krajów muzułmańskich. W kontekście Brexitu i kolejnych zamachów terrorystycznych, jakie dręczą Europę, słowa z tytułu Twojej książki nabierają dziś jeszcze większego znaczenia, choć "ruinę i zmierzch Europy" wieszczą kolejne osoby od ponad 100 lat.
 
Dr Anna Siewierska – Chmaj: Przeżywamy w Europie poważny kryzys, a ten jest częścią globalnego wzoru, który się powtarza. Mamy globalne problemy, ale nie mamy globalnej polityki i globalnych rozwiązań. Globalizacja nie przebiega dokładnie tak, jak przewidywano, a były to optymistyczne założenia, które miały m.in. zniwelować różnice kulturowe. Dziś już wiemy, że tak się nie stało. Westernizacja, czyli przejmowanie wzorców kulturowych, ekonomicznych i politycznych z Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych, okazała się bardzo powierzchowna. Jednocześnie jestem przekona, że Europa to ciągle najlepszy ze światów, w jakim przyszło nam żyć.

Trzeba też pamiętać, że kryzys migracyjny zachwiał równowagą Europy, nie tyle ze względu na ilość migrantów, bo z ich dużymi falami mieliśmy już w Europie do czynienia, ale ze względu na politykę wielokulturowości. Bo – co bardzo ważne i co zawsze podkreślam – to nie wielokulturowość jest problemem, ale  europejska polityka wielokulturowości.
 
Na czym polega ta różnica?
 
Wielokulturowość jest faktem związanym z istnieniem globalizacji. Nie da się utrzymać procesów globalizacyjnych bez pogodzenia się z wielokulturowością. Zaprzeczanie temu faktowi jest wypieraniem rzeczywistości, albo obrażaniem się na rzeczywistość. Wielokulturowość jest, czy nam się to podoba, czy nie. 
 
Czym innym jest natomiast polityka wielokulturowości. I choć w Europie nie ma jednej polityki wielokulturowości, bo inną realizuje Wielka Brytania, Francja, a jeszcze inną Niemcy, to wszystkie te kraje opierają się na błędnym założeniu, że należy za wszelką cenę wspierać różnorodność etniczną, religijną grup, a nie jednostki. W przeciwieństwie np. do polityki wielokulturowości Australii, której podstawy zostały zresztą sformułowane przez Polaka, prof. Jerzego Zubrzyckiego, i która opiera się na pomocy przede wszystkim jednostce, niezależnie od wyznawanej religii.
 
Po pierwsze jestem obywatelem?!
 
Z wszelkimi prawami i obowiązkami, a dopiero w sferze prywatnej każdy z nas, także migrant, może być członkiem grupy etnicznej czy religijnej. Dlatego każde państwo europejskie powinno wspierać migranta jako jednostkę i wymagać od niego pełnego zaangażowania w ramach  istniejących struktur społecznych.
 
Wspominany przeze mnie przykład australijski jest o tyle istotny, że Australia też ma judeochrześcijańskie korzenie, podobnie jak Europa, i brytyjski system prawny, a mimo to całkowicie odmienną politykę wielokulturowości. Australia wspiera jednostkę, a Europa grupę religijną – kosztem jednostki. To sprawia, że polityka europejska stopniowo redukuje wśród migrantów prawa człowieka kosztem praw grupowych, co uważam za jeden z największych dziś problemów Starego Kontynentu.

Dlaczego za wszelką cenę staramy się być tak poprawni politycznie?
 
Zdaniem europejskich przywódców, bardziej otwarty język polityczny byłby tylko dodatkową pożywką dla skrajnych ugrupowań narodowych. Po II wojnie światowej największym złem wydawał się nam nacjonalizm, zresztą słusznie, i tak bardzo się go obawiano w Europie, że postawiono na drugą skrajność.
 
Koszty Holocaustu i polityki kolonialnej do dziś paraliżują Europę?
 
Tak. Tamto poczucie winy sprawiło, że dziś tkwimy w politycznej poprawności, która zamach terrorystyczny każe nam nazywać „incydentem”, która każe się nam do tego przyzwyczaić i normalnie żyć, która zagrożenie terrorystyczne uważa za coś normalnego.
 
Tylko jak w tym dyskursie ma się odnaleźć przeciętny obywatel Unii Europejskiej, który z jednej strony słyszy bezduszny, politycznie poprawny język unijnej biurokracji, a z drugiej strony emocjonalny język politycznego populizmu? Jak Europejczyk ma się w tym odnaleźć, gdy dodatkowo paraliżuje go strach przed zamachami?
 
Mamy z tym poważny problem. Proszę zauważyć, jak nazywany był w mediach marcowy atak terrorystyczny w Londynie – "incydent" terrorystyczny. Tak bardzo obawiano się mówienia o zamachu! Incydent to może być dyplomatyczny, jak w przypadku  niepodania ręki Angeli Merkel przez Donalda Trumpa, ale nie śmierć niewinnych ludzi.
 
Jest więc szansa, że w polityce europejskiej wypracujemy nową jakość, która zerwie z odrealnioną polityczną poprawnością, ale i nie wpadnie w nacjonalistyczną skrajność?
 
Nie mamy wyjścia. Wcześniej czy później będziemy musieli się w Europie zmierzyć z realnymi problemami i realnym strachem.
 
Tym bardziej, że Europa od zawsze była czymś więcej, niż tylko jednostką geograficzną. Wyrośliśmy z judeochrześcijańskich korzeni, łączą nas wspólne wartości i kultura. A jednocześnie nie możemy udawać, że nie czujemy się dziś zagrożeni w Europie. Gdy słyszę, że w niektórych francuskich miasteczkach nie obchodzono świąt Bożego Narodzenia, by nie było przykro pozostałym, muzułmańskim mieszkańcom, czuję się okradana z europejskich tradycji i wartości. 
 
W europejskiej polityce wielokulturowości przekroczona została niebezpieczna granica. Ten biurokratyczny, bezduszny język, który nie pozwalał mówić o realnych problemach, nie pozwalał mówić o problemie drugiego i trzeciego pokolenia muzułmanów w Europie, którzy słabo się zasymilowali, a wręcz zradykalizowali, czyli są bardziej radykalni niż ich dziadkowie, albo rodzice, którzy kilkadziesiąt lat temu przybyli do Europy, doprowadził do tego, że dziś nie ma nawet otwartej i koniecznej rozmowy o prawach kobiet w Europie. Czy jeszcze kilkadziesiąt lat temu ktoś by uwierzył, że we współczesnej Europie prawa kobiet będą podlegały dyskusji?! A to się przecież dzisiaj dzieje. W Wielkiej Brytanii i w Niemczech są równoległe systemy prawne, gdzie pewne spory rozstrzygane są według prawa szariackiego, co było i jest  olbrzymim błędem. 
 
Dlaczego tak się dzieje?
 
Swego czasu było to bardzo wygodne dla europejskich mocarstw. W latach 60. i 70. XX wieku bogate kraje Zachodniej Europy ściągały do obsługi rozpędzonej gospodarki tysiące migrantów. Uważano, że większość z nich przyjedzie na chwilę, popracuje i wyjedzie, więc nie trzeba się będzie angażować w ich integrowanie – nie będzie problemów i kosztów dla administracji niemieckiej czy francuskiej. Rzeczywistość okazała się diametralnie inna. Większość migrantów na stałe została w Europie, a jeszcze na mocy polityki łączenia rodzin sprowadziła na Stary Kontynent resztę rodziny. Po latach okazuje się, że drugie i trzecie pokolenie ma ambicje trochę większe niż tylko bycie tanią siłą roboczą. I w ten sposób mamy dziś wielu Niemców, Francuzów, Brytyjczyków etc., którzy czują się obywatelami Europy jedynie w sensie praw socjalnych, ale nie obywatelskich obowiązków. 
 
Bogata i wygodna Europa okazała się na tyle cyniczna i samolubna, że dziś płacimy za to bardzo wysoką cenę?
 
Dziś płacimy za grzech zaniechania, ale i wyrachowania rządów francuskich, niemieckich czy brytyjskich, którym kilka dekad wstecz wygodnie było wierzyć, że z migracji będziemy czerpać zyski, nie ponosząc większych kosztów. 

Czego wtedy zabrakło? Bo przecież większość tych emigrantów z drugiego i trzeciego pokolenia mówi po niemiecku, francusku, angielsku. W Europie się urodziła i wychowała.
 
Zabrakło poczucia tożsamości i młodzi ludzie znaleźli je w islamie. Młody Niemiec tureckiego pochodzenia zazwyczaj nie był uczony, czym są wartości europejskie, uważano to wręcz za niestosowne. I choć urodził się w Niemczech, to gołym okiem widać, że nie jest Niemcem. Ale trudno też poczuć mu się Turkiem, bo być może nawet nigdy nie był w Turcji. I w tej etnicznej pustce pojawia się uniwersalna tożsamość – religijna, która daje mu silne poczucie przynależności do grupy, tak ważne w pewnym wieku. Islam jest dziś islamem globalnym.  Dla tych młodych ludzi mniej jest istotne, jaką mają tożsamość etniczną, skoro nagle odkryli, często za pośrednictwem Internetu, tożsamość religijną. Dlatego dziś możemy mówić o islamie 2.0.
 
Islam, tak obecny w życiu młodych migrantów, jest w opozycji do coraz bardziej ateistycznej Europy?
 
To też się zmienia. Najmłodsze pokolenie Europejczyków, wychowane na mediach społecznościowych, które wydawało się, że będzie miało bardzo liberalne poglądy, mocno się radykalizuje. To globalny trend, że młodzi ludzie coraz częściej wyznają konserwatywne wartości. Mówi się nawet o powrocie do tożsamości plemiennych. 
 
Publicznie rzadko się o tym mówi.
 
Bo dziś mówienie wśród pewnych grup polityków, nawet naukowców, o prawdziwych, realnych problemach związanych z polityką wielokulturową, z integracją muzułmanów, jest uznawane za coś absolutnie niepoprawnego i można trafić do szufladki z napisem "ciemnogród". Jak to celnie ujął prof. Janusz Majcherek, wymaga się od Europejczyków, aby pozbyli się swojego zacofania, ale przyjęli zacofanie obce, a „kto śmie wątpić, ten faszysta”.
 
Podobnie jest z poligamią w Europie, która jest, a która pozostaje tematem tabu. 
 
Wyniki analiz są rzeczywiście zdumiewające. Związki poligamiczne w krajach muzułmańskich  stanowią od 2 do 4 proc. wszystkich związków małżeńskich. A to dlatego, że Koran bardzo restrykcyjnie podchodzi do poligamii i wymaga od męża, który się decyduje na posiadanie maksymalnie 4 żon, by równo je traktował pod każdym względem, przede wszystkim finansowym, i podobnie wszystkie dzieci, jakie urodzą się z tych związków. Jak łatwo się domyślić, jest to trudne i kosztowne, dlatego poligamia, wbrew stereotypom, nie jest powszechna w krajach muzułmańskich. Natomiast w Europie poligamia jest zakazana prawnie, ale nie jest zakazane posiadanie wielu żon, pod warunkiem, że te małżeństwa zostały zawarte w innym kraju, gdzie prawo na to pozwala. W Niemczech  mężczyzna nie może wziąć sobie kolejnej żony, ale może pojechać do kraju, gdzie to jest prawnie dozwolone i przywieźć ją do Niemiec, gdzie niemieckie prawo socjalne obejmie taką kobietę i jej dzieci pomocą. I co się okazuje? Że w samym tylko Berlinie i okolicy związków poligamicznych wśród małżeństw muzułmańskich jest ok. 30 proc. Bo choć w Niemczech poligamia jest zabroniona, to muzułmanin może mieć cztery żony, wszystkie zameldowane pod tym samym adresem i korzystające z opieki socjalnej państwa. 
 
To pokazuje jak system demoralizuje.
 
I jak działa tzw. "pokusa nadużycia". Ten termin zapożyczyłam z języka ekonomii, gdzie odnosi się do teorii zawodności rynku. Byłam ciekawa, jak sprawdza się w stosunku do polityki wielokulturowości. We Francji w związkach poligamicznych żyje około 200 tys. osób. Ale kiedy w latach 90. XX wieku zakazano urzędnikom pytania nowo przybyłych migrantów o posiadanie więcej niż jednej żony, to nagle przestało przybywać związków poligamicznych. Migranci sami uznali, że taki związek im się nie opłaca. Wystarczy, że usunięto pokusę, a przestało się pojawiać nadużycie.
 
To jak z pułapką wielokulturowości w Europie. Wiemy, że w niej jesteśmy, ale co dalej?
 
Na szczęście zaczynamy mieć świadomość, że Europa ma problem z polityką wielokulturowości. Nawet Angela Merkel już wie, że popełniła błąd, publicznie zapraszając migrantów bez żadnych ograniczeń do Niemiec. Stało się jasne, że nie da się utrzymać wielokulturowego społeczeństwa, a jednocześnie uniknąć pewnych konfliktów wynikających z braku spójności społecznej, jeśli nie będzie się kładło większego nacisku na integrację. A do tej pory nie było żadnego nacisku na integrację, wręcz były naciski dezintegracyjne. Poprzez wspieranie grup, zniechęcało się jednostki do integracji osobistej.
 
 
Dr Anna Siewierska – Chmaj. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Zapomnieliśmy o niepodważalnych prawach Europy: wolności, równości, własności?
 
Europa pogubiła się w swojej polityce. Z jednej strony migranci byli jej potrzebni do gospodarczych interesów, kiedy uznano, że posiadanie taniej siły roboczej jest ważniejsze niż zachowanie spójności społecznej, a z drugiej strony ważny był także czynnik ideologiczny. Syndrom 1968 roku, który tak bardzo kazał nam walczyć z nacjonalizmem, który faktycznie niesie ogromne zagrożenia, również okazał się niebezpieczny, bo polityka całkowitej otwartości może być samobójcza. Kilka dekad wstecz nie ustalono żadnych warunków brzegowych, mimo że w Preambule do Traktatu o Unii Europejskiej jest zapis o wynikających z "kulturowego, religijnego i humanistycznego dziedzictwa Europy" "powszechnych wartościach, stanowiących nienaruszalne i niezbywalne prawa człowieka, jak również wolności, demokracji, równości oraz państwie prawnym". W artykule 2 czytamy z kolei: "Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz równości kobiet i mężczyzn". Wystarczyło tylko przestrzegać tego, co napisano w podstawowych dokumentach Unii Europejskiej.
 
Uznano jednak, że bardziej opłacalne jest promowanie różnorodności, i to w stosunku do jednej tylko grupy, do muzułmanów. Nikomu w Europie nie przyszłoby do głowy, by inaczej traktować ludzi ze względu na to, czy są katolikami, czy protestantami. Wszyscy jesteśmy równi wobec prawa. Uznaliśmy jednak, że islam jest wyjątkiem i to był chyba największy błąd, jaki popełniła Europa.
 
Zastanawia mnie, dlaczego ta nowoczesna Europa, feministki nie walczą z dyskryminacją muzułmańskich kobiet w Europie, choć tak zażarcie walczą o prawa kobiet w ogóle?
 
Dzisiejsza, trzecia fala feminizmu, z jednej strony uderza niekiedy w sposób absurdalny w mężczyzn, a z drugiej strony nie potrafi poradzić sobie z prawami kobiet w islamie. Właściwie … prawie nie interesuje się prawami kobiet w islamie.
 
Dlaczego?
 
Bo poprawność polityczna każe wyżej stawiać tożsamość religijną niż płciową, niż prawa jednostki. Dlatego z całą pewnością musimy przedefiniować aksjologiczne podstawy Unii Europejskiej, Europy w ogóle. Wbrew głosom sceptyków, wierzę w istnienie tożsamości europejskiej. Nie mam wątpliwości, że jesteśmy unikalni w skali świata, jeśli chodzi o wartości, które warto ocalić.
 
Na tle Europy Zachodniej dziś Polska zdaje się być w komfortowej sytuacji, jeśli chodzi o problemy asymilacji migrantów, mimo że tysiące Ukraińców przyjechało do nas w ostatnich kilku latach.
 
Tak. Polska jest w znakomitej sytuacji, mimo że nie ma polityki wielokulturowej, nie ma nawet jasno sprecyzowanej polityki migracyjnej, ale wciąż jeszcze jesteśmy przed dużą falą migracyjną, która także i do nas dotrze. Im lepsza będzie nasza sytuacja gospodarcza, tym bardziej interesującym będziemy krajem z punktu widzenia migrantów. Napływ Ukraińców nie wzbudził w nas większego strachu, bo w sposób naturalny udaje się im z nami integrować, ale to nie zwalnia rządzących z myślenia o przyszłości. Jest pilna potrzeba, by Polska jak najszybciej wypracowała swoją politykę migracyjną, zwłaszcza, że tym razem mamy okazję uczyć się na błędach innych, nie swoich. 
 
Czy dziś, gdy mówi się o Europach dwóch prędkości, będzie w ogóle możliwe wypracowanie wspólnej, roztropnej, europejskiej polityki migracyjnej?
 
Europa jest dziś w takim punkcie historycznym, że swój status i rangę na arenie międzynarodowej może utrzymać tylko i wyłącznie, jeśli będzie silnie zintegrowana. Bez silnej legitymizacji ideologicznej nie uda się tego zrobić. A jeśli przyjmiemy, że nie ma europejskich wartości, to okaże się, że nie ma także niczego, poza interesami, często sprzecznymi, co budowałoby europejską solidarność, a bez tego trudno optymistycznie myśleć o przyszłości Europy.
 
To jest możliwe pod warunkiem, że zmieniona zostałaby polityka wielokulturowości, a przecież większość europejskich przywódców nie kwapi się do zmian. 
 
Dziś obowiązuje polityka sondażowa i retoryka polityków zmienia się w zależności od zmian nastrojów społecznych. Nie jest tajemnicą, że Europejczycy się boją, a bać się będą jeszcze bardziej, jeśli politycy nie będą poruszać istotnych da nich problemów. Politycy muszą brać to pod uwagę w najbliższej przyszłości.
 
A możliwe będzie w Europie pogodzenie wolności i bezpieczeństwa?
 
Na pewno będziemy musieli się zgodzić na większą kontrolę naszego życia, jeśli chcemy czuć się bezpiecznie. Tak było m.in. w Stanach Zjednoczonych po zamachu na World Trade Center, gdy wprowadzono choćby powszechne podsłuchy i kontrolę maili. W Europie stoimy przed tym samym dylematem, ale o wolności powinniśmy zawsze mówić w kontekście jednostki.
 
Naszej podmiotowości brakuje dziś w dyskusji o Europie…
 
Musimy wrócić do fundamentów tego, co stanowiło o unikalności projektu europejskiego w skali świata. Postawienie na jednostkę. Najważniejszy jest człowiek – musimy zawsze o tym pamiętać. To jest dorobek zarówno chrześcijaństwa, jak i Oświecenia!
 
Śp. prof. Zygmunt Bauman stwierdził: "Europa przez ostatnich 60 lat, a Polska przez prawie 30 lat oddała się orgii konsumpcji". Jesteśmy tak zaślepieni wygodą, że ciągle nie chcemy dostrzec zagrożeń czyhających na Europę, jaką znamy?
 
Konsumpcjonizm i obojętność stały się naszym przekleństwem. Zapomnieliśmy, że jest różnica między tolerancją a obojętnością. To dotyczy zwłaszcza pokolenia młodych ludzi, którzy nie pamiętają świata PRL-u, "zimnej wojny", świata bez wolności osobistej i nie widzą związku między wolnością osobistą a polityczną. Dzisiaj zapanowała obojętność. W sposób obojętny  podchodzimy do rzeczy, które nie dotyczą nas osobiście. Tylko, że w czasach globalizacji, niemal każda rzecz, zgodnie z "efektem motyla", może mieć na nas bezpośredni wpływ. I ta obojętność wcześniej czy później może się dla nas źle skończyć. Dziś na nowo musimy przedefiniować, czym jest demokracja liberalna. Na pewno musimy bardziej angażować się społecznie, mieć większą świadomość społeczną.
 
W świecie, gdzie polityka jest  grą pozorów i socjotechnicznych trików?
 
Przez ostanie dekady w Europie rządziły zazwyczaj partie centroprawicowe, albo centrolewicowe. Różnice między nimi były tak niewielkie, że wyborcy w ogóle przestali je dostrzegać! Polityka stała się trochę przeźroczysta, pragmatyczna. Tylko, że taka polityka sprawdza się w czasach stabilnych gospodarczo i społecznie. Wtedy ludzie mogą oddawać się konsumpcji, a politycy bieżącemu zarządzaniu państwem. Gorzej, gdy pojawiają się duże kryzysy: ekonomiczne, migracyjne. Wtedy potrzebna jest polityka jasno sprecyzowanych poglądów. A że politycy zazwyczaj są zakładnikami sondaży, największe triumfy święcą wszelkiej maści populiści. Oni gotowi są powiedzieć i obiecać wszystko. Stąd dziś tak duża popularność populizmu w Europie i na świecie.
 
Do tego media społecznościowe i Internet, które mogą być "gwoździem do trumny" rozleniwionej Europy?
 
Jest duże niebezpieczeństwo związane z tzw. technikami rekomendacji w Internecie, bo bardzo wiele sfer naszego życia jest doskonale prześwietlonych. Człowiek nie ma żadnej kontroli nad Internetem, ale to nie znaczy, że Internet nie ma kontroli nad nami, użytkownikami sieci. Będąc użytkownikami mediów społecznościowych, jesteśmy znakomicie przebadani jako konsumenci. O nas wiadomo wszystko – czym się interesujemy, co kupujemy, ile mamy lat, jaka jest nasza orientacja seksualna itd. W związku z tym powstały techniki rekomendacji, które w sieci podsuwają nam te treści, które mogą być dla nas interesujące. To dotyczy także treści politycznych. I jeśli techniki rekomendacji wychwycą, że sporo czasu spędzamy na portalach o treściach  konserwatywnych, albo liberalnych, to natychmiast podsuwają nam treści zbliżone do naszych poglądów. W pewnym momencie zaczynamy żyć w „bańce cyfrowej”, gdzie wydaje się nam, że dokładnie tak wygląda rzeczywistość. I tak techniki rekomendacji sprawiają, że użytkownicy, którzy są słabo zaangażowani społecznie i politycznie, mają coraz większy kłopot z dotarciem do wiarygodnych treści – nie dlatego, że ich nie ma, ale dlatego, że ich nawet nie próbują szukać.
 
Dziś Europa zdaje się być zblazowana, syta i znudzona.
 
Niestety, tak jest.
 
To co przed nami?
 
Chciałabym powiedzieć ewolucja, choć nie wiem, czy bardziej prawdopodobna nie będzie rewolucja ideologiczna. Przedefiniowanie Europy i jej uniwersalnych wartości. Ateny, Rzym i Jerozolima – aksjologicznie Europa musi powrócić do korzeni, z których wyrosła, i to szybko.
 
Kilka lat temu wybitna, nieżyjąca już publicystka, Oriana Fallaci, powiedziała: muzułmanie nie są Europejczykami, islam nie jest religią pokoju. To było ku przestrodze?
 
W pewnym sensie jej słowa były prorocze. Fallaci była zdeklarowaną ateistką, ale zwracała uwagę, że odeszliśmy od zasad chrześcijaństwa, które stanowiły o unikalności Europy, na rzecz akceptowania pewnych zasad islamu, które są sprzeczne z prawami człowieka. Jeszcze niedawno prawie 80 proc. brytyjskich nastolatków nie czuło związku z religią. W ich życiu nie było religii, nie było też innej tożsamości, a młody człowiek bardzo tego potrzebuje. Dzisiaj to radykalizacja islamu spowodowała odradzanie się religii w Europie. Świat się szybko zmienia, ale psychika ludzka już niekoniecznie. My ciągle potrzebujemy stałych punktów odniesienia i jasno określonych zasad, wedle których moglibyśmy żyć.
 
Dr Anna Siewierska-Chmaj, politolog, wicedyrektor Instytutu Badań nad Cywilizacjami Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Zajmuje się językiem polityki, mitologią polityczną, wielokulturowością, polityką migracyjną i integracyjną, a także komunikacją międzykulturową i tożsamością we współczesnym świecie. Członek Polskiego Towarzystwa Nauk Politycznych oraz Rady Programowej Instytutu Badań nad Bezpieczeństwem Narodowym. Autorka kilkudziesięciu książek i artykułów naukowych m.in. W pułapce wielokulturowości, WSIiZ, Warszawa – Rzeszów 2016, którą napisała wspólnie z: Piotrem Kłodkowskim, Zofią Sawicką, Sylwią K. Mazur, Anną Martens, Iwoną Leonowicz – Bakułą i Konradem Szocikiem; Religia a polityka. Chrześcijaństwo, WUW, Warszawa 2013; Język polskiej polityki. Politologiczno-semantyczna analiza expose premierów Polski w latach 1919-2004, WSIiZ, Rzeszów 2006. Jej najnowsza książka Mity w polityce. Funkcje i mechanizmy aktualizacji, ASPRA, Warszawa 2016, została nominowana do nagrody Znaku i Hestii im. ks. prof. Józefa Tischnera.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy