Reklama

Ludzie

Jak znaleźć przodka i przeżyć pasjonującą przygodę

Z Krzysztofem Łyko, archiwistą z Archiwum Państwowego w Rzeszowie, rozmawia Alina Bosak
Dodano: 03.01.2020
33822_7K7A0779
Share
Udostępnij

Alina Bosak: Wspomnienia, dzienniki, pamiętniki – rosną w księgarniach działy z takimi dziełami. Wydaje się też, że coraz więcej osób szuka swoich przodków. Czy to prawda? 

Krzysztof Łyko: Na pewno jest taka moda. Do naszego archiwum zgłasza się coraz więcej osób, poszukujących informacji o swoich przodkach. Część korzysta z usług archiwistów, składając podanie z prośbą o sprawdzenie, czy taka a taka osoba z rodziny mieszkała w danym miejscu, w jakich latach itp. Piszą emaile, także dzwonią. Także częściej niż kiedyś zamawiają księgę, by osobiście przeglądnąć dokumenty, mieć bezpośredni kontakt z materiałem źródłowym. Dzięki temu mogą poczuć prawdziwy klimat poszukiwań genealogicznych, poczytać różne materiały w oryginale. Nie robią tego z myślą o pisaniu wspomnień i pamiętników. Chcą po prostu wiedzieć.

Ta moda wybuchła wraz końcem PRL-u? Kiedy minęła obawa, że znajdzie się w papierach jakiegoś niemiłego władzy kułaka lub AK-owca?

Zapewne tak, ale kiedy dokładnie, trudno mi powiedzieć. Pracę w archiwum zaczynałem w Oddziale w Sanoku, gdzie miałem do czynienia w głównej mierze z księgami greckokatolickimi, ukraińskimi. Podania miały nie tyle charakter genealogiczny, co  związane były z potwierdzaniem narodowości i staraniami obywateli ukraińskich o Kartę Polaka. W archiwum rzeszowskim natomiast, rzeczywiście, stykam się stale z osobami szukającymi przodków. Z roku na rok jest ich coraz więcej. I nie obligują ich do tego żadne sądy, urzędy, czy jakiekolwiek inne instytucje, sami tego chcą. Zwykle słyszę: „Mam już  60, 70 lat. Nic nie wiem o swoim pradziadku. Chciałbym wiedzieć, gdzie mieszkał, co robił.” Albo: „Ja już jestem stary. Ojciec nie żyje, a moje dzieci nic nie wiedzą o swoich przodkach”. Pobudki są różne. Ale na pewno jest w tym ciekawość i potrzeba ukorzenienia siebie w miejscu, społeczności, historii. 

Czy trudno znaleźć przodka?

Na początek musimy dysponować jakimś podstawowym zestawem informacji. Można znaleźć przodka nawet, jeśli wiedza jest szczątkowa. Zna się tylko imię, nazwisko i nazwę miejscowości, w której poszukiwana osoba mieszkała, i możliwe, że uda się ją znaleźć, jeśli zachowały się księgi. Ale takie poszukiwanie jest żmudne i czasochłonne, a zaangażowanie do dłuższej pracy archiwistów – kosztowne. Dlatego lepiej zacząć od wizyty na cmentarzu w miejscowości, gdzie mieszkał nasz przodek. Znajdując datę urodzin i śmierci swoich dziadków czy pradziadków, mamy trop, który znacznie ułatwia dalsze poszukiwania. Bo wystarczy sięgnąć po archiwa z aktami urodzenia. Tam znajdziemy od razu imiona i nazwiska rodziców naszego dziadka, a więc pradziadków, mamy też informację, gdzie mieszkali, numer domu. Przeglądamy wtedy księgi 5-10 lat do przodu i do tyłu, bo może trafimy na rodzeństwo dziadka. Warto również sięgnąć do innych źródeł z tego okresu – metryk szkolnych, spisów mieszkańców, rejestrów ludności, spisów wyborców. O ile, oczywiście, są dostępne.

Jakie dokumenty znajdziemy w archiwach państwowych?

Najstarsze dokumenty, jakie przechowujemy, pochodzą z XV wieku. To dokumentacja związana z rodami arystokratycznymi. Z podwórka rzeszowskiego – Jędrzejowicze, Lubomirscy, Potoccy. Podstawowy podział dokumentów w archiwum państwowym to archiwa poszczególnych instytucji, od starostw z okresu Austro-Węgier, przez sądy, szkoły, akta stanu cywilnego parafii i urzędów, stowarzyszeń, akta miast i gmin, biur notarialnych. Spektrum jest tak szerokie, że sam informator o naszych zasobach ma kilkadziesiąt stron. To cała masa papierów.

Czy wszystkie akty urodzenia można znaleźć w archiwum państwowym?

Niestety, nie. Nie wszystkie dokumenty przetrwały. Mieliśmy dwie wojny i inne historyczne zawieruchy, które doprowadziły do zniszczenia wielu zasobów archiwalnych. Akta stanu cywilnego i księgi urodzeń, najwięcej ksiąg parafialnych mamy od roku 1890. To dokumenty, które trafiły najpierw na mocy powojennej ustawy do urzędów stanu cywilnego,  a następnie do archiwów państwowych. Obligowała ona parafie do ich przekazywania. Niektóre z parafii przekazały także księgi starsze, np. z parafii Zaczernie mamy księgi sięgające XVIII wieku. W takich można doszukać się wielu pokoleń wstecz. Ale są też takie miejscowości, z których starszych ksiąg nie ma w ogóle i jedyne, jakie się zachowały, to te z okresu międzywojennego.

Spaliły się  w pożarach?

Albo przeszedł front, ktoś zniszczył, zrabował. Przykładowo, na terenie Brzozowa, Sanoka, wszędzie tam, gdzie po drugiej wojnie światowej operowały oddziały UPA, księgi metrykalne greckokatolickie i rzymskokatolickie były bronią i narzędziem, służącym do określenia etnicznej przynależności poszczególnych osób. Przechwytywano je i ginęły. Wydarzenia te znacząco ograniczyły liczbę zachowanych ksiąg. Genealoga buduje tak naprawdę dostępność źródeł. Jeśli ich nie ma, jest skazany na porażki. Ważna jest także kwestia terytorialna. Granice państwa przesuwały się. O ile łatwo jest z Rzeszowa pojechać do archiwum w Przemyślu czy Sanoku, czy nawet do Archiwum Akt Dawnych w Warszawie, to  już na wyprawę na Białoruś czy Ukrainę, lub do Austrii, zdecyduje się niewiele osób, zwłaszcza, że nie ma pewności, czy udałoby się za granicą coś odszukać.   

Warto szukać w archiwach kościelnych?

Tak. Wiele starych ksiąg tylko tam znajdziemy. Nie mamy szczegółowej wiedzy, co kryje się w poszczególnych parafiach, archiwach diecezjalnych. Nie wszyscy księża wiedzą, czym dysponują, do czego mogą być takie dokumenty potrzebne i od każdego z osobna zależy, na ile zechce lub będzie w stanie nam pomóc. Wspomniałem także o archiwach diecezjalnych, ponieważ był zwyczaj, że proboszcz tworzył wtóropis – kopię, którą przekazywał do władzy zwierzchniej. Ale trudno mi powiedzieć, czy powszechnie tego przestrzegano.

Wydaje się, że w czasach Google, wystarczy wpisać nazwisko w wyszukiwarkę internetową…

Rzeczywiście, jest wiele możliwości poszukiwania przodków także poprzez serwisy internetowe, typu genealodzy.pl czy inne witryny, które nie są firmowane przez instytucje, ale prowadzone przez pasjonatów. Archiwa państwowe także posiadają swój serwis, stworzony przez Narodowe Archiwum Cyfrowe w Warszawie; szukajwarchiwach.pl. Instytucja ta sukcesywnie udostępnia tam skany ksiąg metrykalnych z terenu całego kraju. Kopie cyfrowe wykonują poszczególne archiwa, także rzeszowskie. Część ksiąg, które jeszcze do niedawna były dostępne tylko w siedzibie archiwum, można w tej chwili oglądać we własnym mieszkaniu, przez Internet. Wpisujemy w wyszukiwarkę miejscowość, w której urodził się, zmarł czy brał ślub nasz przodek, wybieramy księgi określonego wyznania i zakres dat. Następnie przeglądamy skany w poszukiwaniu jego nazwiska. Jeśli nie ma w serwisie jeszcze skanów danej księgi, znajdziemy informację, gdzie jest przechowywana i możemy zwrócić się o pomoc do wskazanego archiwum. Wystarczy wysłać email z zapytaniem.

Z tego co Pan mówił, wynika, że poszukiwania często nie dotyczą dalekich prapradziadków, ale już dziadków. Często jest znane tylko imię i nazwisko. Naprawdę tak mało wiemy o swoich przodkach?

Może się to wydawać dziwne, ale tak jest. Moja rodzina jest bardzo przywiązana do swojej historii, tradycji i miejsca, z którego się wywodzi. Tato opowiada, kim był dziadek, pradziadek, ale gdzie się rodzili poszczególni członkowie rodziny i kiedy – nie wie. Mam to szczęście, że historia mojego rodu związana jest z Rzeszowem i jego okolicami, więc przy okazji różnych poszukiwań w zasobach archiwum zdarza mi się zupełnie przypadkowo trafiać także na informacje o moich przodkach. Skrzętnie je zbieram. I bywam zaskakiwany. Trafiłem kiedyś w ten sposób na szereg aktów urodzenia pradziadka i jego rodzeństwa w Malawie, chociaż nikt z moich bliskich nie miał pojęcia, że mamy z tą miejscowością coś wspólnego. Tymczasem prapradziadek służył w tamtejszym dworze i przez ten okres kilka osób z rodziny przyszło na świat w Malawie. Dodam, że ten mój prapradziadek nie był w ciemię bity, bo na rodziców chrzestnych prosił arystokratów. Stąd w księgach metrykalnych podpisy z imienia i nazwiska, a nie krzyżyki, jakie stawiali niepiśmienni chłopi.

Łatwo znaleźć przodka, który posiadał wysoką pozycję społeczną. Ale tych jest mniej. Jak dalekie pokolenia jesteśmy w stanie znaleźć, jeśli nasi przodkowie byli chłopami?

Rody arystokratyczne, mniej czy bardziej znaczące, tworzyły więcej dokumentów i przez to więcej ich przetrwało do dzisiaj. Człowiek zajmujący się pracą na roli, mieszkający na wsi, poza aktem urodzenia, często za sobą żadnego śladu nie pozostawił. Chyba, że był żołnierzem, to w jakichś rejestrach jego nazwisko mogło przetrwać. Ale to nie znaczy, że znalezienie chłopskich przodków jest niemożliwe i że nie warto ich szukać. Nieraz miałem powody do radości, kiedy osoba, którą zachęciłem do poszukiwań w starych dokumentach, dowiedziała się czegoś ciekawego o swojej rodzinie. Dopiero co, byli u nas starsi państwo. Szukali informacji o swoich dziadkach. Tych nie udało się znaleźć, ale trafili za to na dane o innych członkach rodziny i byli ogromnie tym faktem ucieszeni.     

Spotkałam się w księgach parafialnych z zapisem, że taka a taka osoba, owszem, bierze ślub w tej miejscowości, ale obok jej miejsca pochodzenia mamy informację – przybysz. I ślad się urywa…

Niekoniecznie. Przy aktach małżeństwa zwykle jest jednak informacja o miejscu pochodzenia narzeczonego czy narzeczonej, czasem też wiek współmałżonków, a wtedy łatwo policzyć datę urodzenia. Wszystko zależy od skrupulatności księdza, który dokonywał zapisu. Niektórzy zawierali w księgach metrykalnych bardzo wiele informacji, co nam teraz pozwala więcej się dowiadywać. Poza obowiązkowymi rubrykami księgi są także dodatkowe wpisy – że ojciec narzeczonego nazywał się np. Józef Kowalski, a matka tak i tak. Przy aktach urodzenia bywa informacja o wieku rodziców, czasem od jakiego czasu byli małżeństwem, czy dziecko jest z łoża pozamałżeńskiego. W poszukiwaniach przodków dużo zależy od szczęścia. Przypadkiem można znaleźć jeden ciekawy akt, który pozwala odkrywać powiązania rodzinne i budować genealogiczne drzewo. Pomagają nie tylko księgi metrykalne, o których rozmawiamy, ale cały szereg innych materiałów, jak księgi szkolne czy dokumenty sądowe. Różnego typu spisy i rejestry mieszkańców. Te ostatnie bardzo pomagają w poszukiwaniach. Bo znajdziemy tam informację o całej rodzinie, pod jakim adresem mieszkała, ilu liczyła członków. Mamy ich daty urodzin, przynależność narodową, język, zawód, wyznanie itd. Ze swojej praktyki zawodowej pamiętam pana, który nie wiedział, co się stało z jego ojcem. I właśnie w takim rejestrze mieszkańców znalazłem adnotację, że wyjechał na Zachód. Była także podana miejscowość. Zadzwoniłem do tamtejszego urzędu stanu cywilnego i okazało się, że miał tam drugą żonę, dzieci, nową rodzinę.

Takie spisy przeprowadzano regularnie?

Dla Rzeszowa są spisy od 1870 roku. Były przeprowadzane mniej więcej co 10 lat. Z okresu międzywojennego, lat 30., mamy także kilka tysięcy kartotek mieszkańców Rzeszowa. Każdemu, kto zamieszkiwał w mieście, zakładano kartę, w którą wpisywano, skąd przybył, gdzie się urodził, adres, zawód, narodowość, dzieci, czasem jest także podane, gdzie się przeprowadził. Co do mieszkańców wiosek, to są spisy gminne z lat 30. Niestety, wszystkie nie zachowały się, ale warto i tam sprawdzić, szukając przodka. Robiono również spisy wyborców, m.in. do sejmu, do władz samorządowych. Na przykład w Rzeszowie są ciekawe spisy wyborców do rady miasta – ułożono w nich mieszkańców kategoriami, od najbardziej znaczących radców, profesorów, adwokatów po szewców i  innych rzemieślników. Można tam znaleźć adnotację o kwocie podatku płaconego przez takiego mieszkańca i poznać jego zamożność. Bardzo ciekawym źródłem jest także tzw. Kataster austriacki z 1850 roku, który sporządzono na potrzeby podatkowe. Był to spis właścicieli połączony z tworzeniem ksiąg gruntowych, arkuszy posiadłości gruntowych  i map katastralnych, które dziś wciąż są w użytku przy rozstrzyganiu różnego typu spraw własnościowych. Są tam informacje o właścicielach właściwie wszystkich parcel gruntowych na terenie każdej miejscowości. To źródło wielu informacji. Niekoniecznie czysto genealogicznych, ale można na przykład sprawdzić, czy osoba, której szukamy rzeczywiście mieszkała w danej miejscowości. Ludzie, którzy piszą do nas z prośbą o pomoc, często posiadają niedokładne informacje. Twierdzą, że dziadek urodził się  w 1880 r. w Rzeszowie, a faktycznie urodził się pod Rzeszowem. Zdarza się, że w przekazie ktoś przekręcił nazwę i trzeba się domyślić, o jaką miejscowość może chodzić.

Czy stare dokumenty w archiwum można przeglądać osobiście?

Zależy, do jakich celów dana osoba potrzebuje dokumentów. Przychodząc do nas, trzeba wypełnić zgłoszenie, podać swoje dane, określić cel i zakres badań, czyli z jakich zasobów będzie się korzystać. Jeśli jest to cel naukowy, zainteresowany musi przedstawić jakieś dokumenty – listy polecające, zaświadczenie o pracy na uczelni itp. Gdy szukamy powiązań rodzinnych – także uzyskamy dostęp, ale z zakresu danej miejscowości, gminy, powiatu. Natomiast do celów własnościowych – to trzeba przedstawić pełnomocnictwa, wskazać interes prawny lub oświadczenie, że jest się właścicielem działki, której dokumentację chce się poznać. Najstarsze i najcenniejsze zbiory skanujemy i tylko na skanach udostępniamy. Podsumowując, każdy, kto szuka przodka, może zamówić dokumenty i za 2-3 dni będzie mógł przygotowaną teczkę u nas przejrzeć. Musi tylko zarezerwować na to trochę czasu. Przeglądanie starych dokumentów wymaga cierpliwości. Trzeba się wgryźć w charakter pisma, które bywa trudne do odcyfrowania. Pomocna będzie lupa.   

Co z ludźmi, którzy mają wśród przodków repatriantów z Kresów Wschodnich? Ci ludzie często uciekali, nie zabierając ze sobą dokumentów.   

Były urzędy repatriacyjne na poziomie powiatów i województw. Spisy tworzyły zarówno one, jak i poszczególne urzędy gmin. W rzeszowskim archiwum mamy bardzo dużo takich dokumentów, chociażby z Łańcuta i okolic. Musiał tu być pewien punkt „przerzutowy” – dowożono ludzi ze Wschodu, przez pewien czas w Łańcucie przebywali, a potem kierowali się dalej, np. na Zachód. Dokumenty urzędów repatriacyjnych z całego Podkarpacia znajdują się w Archiwum Państwowym w Przemyślu. Informacje w tych spisach nie są zbyt bogate, ale można tam znaleźć zapisy, jakie nieruchomości rodzina zostawiła na Kresach. Zazwyczaj jest nazwisko, skąd osoba pochodzi, liczba członków rodziny, jaką pomoc rzeczową z Polskiego Czerwonego Krzyża tym ludziom wydano, czy wciąż wymagają pomocy, dokąd się dalej wybierają. Dla osób, które starają się o odszkodowania, czy potwierdzenie posiadania nieruchomości na Wschodzie przez dziadków czy rodziców, są to spisy przydatne. Zawsze jednak pozostaje kwestia, jakie dokumenty przetrwały. Wydaje się ludziom, że jeśli sąsiad znalazł, to i ja znajdę. Ale, niestety, tak nie jest. Wiele dokumentów jednak zostało utraconych. Czasem zdarzają się nam w archiwum takie kuriozalne sytuacje, że przychodzący człowiek jest tak pewien swoich racji, że nie chce się pogodzić z brakiem informacji w dokumentach. Jeden pan, na przykład, dopisał się na liście wywiezionych na roboty przymusowe do Niemiec. Był pewien, że tam przebywał, ale nigdzie nie mógł znaleźć swojego nazwiska. Tak go to zdenerwowało, że postanowił ołóweczkiem dopisać siebie na liście.

Wiele poszukiwań kończy się sukcesem?

Bardzo wiele. Udaje się poszukiwaczom odnaleźć całe rodziny. Wychodząc z jednego aktu urodzenia, docierają do kolejnych gałązek swojego drzewa genealogicznego. Warto troszczyć się także o dokumenty, które mamy w domu. Zeskanować, zachować elektroniczne kopie. Nawet, jeśli nie każdy ma zapędy historyczne i naturę kronikarską. Jednym przez całe życie nie przyjdzie do głowy pomysł, żeby dowiedzieć się, kim była prababka, a drugiej osobie nie będzie dawało spokoju pytanie, dlaczego pradziadek przeprowadził się z jednego miejsca na drugie, czy miał jakieś problemy, co mu się w życiu zdarzyło. Poszukiwania archiwalne często toczą się za biurkiem, ale wyobraźnia pracuje, nawet jeśli nie każdy dokument niesie sensacje i strzelaniny, chociaż i takie przecież są. Czy to u nas, czy w Instytucie Pamięci Narodowej, w aktach starostw i gmin z terenu działań UPA czy AK. To bardzo ciekawe meldunki, opisujące dzień w dzień, godzina po godzinie, co się działo na terenie danej miejscowości. Raport milicjanta z roku 1946 jest bardziej pasjonującą lekturą niż niejedno opracowanie historyczne. Warto więc samemu wgryzać się w archiwa. Poszukiwanie przodków może być pasjonującą przygodą.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy