Reklama

Ludzie

Pola Minster: Kobiety zawsze będą miały trudniej w życiu

Z Polą Minster, artystką malarką, której wystawa gościła w rzeszowskiej Galerii TO TU rozmawia Alina Bosak.
Dodano: 13.10.2017
35363_Pola-Minster
Share
Udostępnij

Alina Bosak: Kiedy jeszcze podpisywałaś swoje obrazy nazwiskiem Marzena Naliwajko, ich częstym bohaterem było dziecko. Mała dziewczynka, niewinna, jakby trochę niepewna zagubiona i przestraszona wielkim światem wokół niej. Skąd ten temat?  

Pola Minster: Zdecydowałam się na studia z malarstwa, już będąc żoną i matką. Córka miała cztery lata. Moje życie przepełniało macierzyństwo, a jednocześnie budowanie siebie-kobiety w zupełnie innym miejscu. Na Akademię Sztuk Pięknych w Katowicach poszłam dla swojego rozwoju i aby sprawdzić, czy to, co wybiorę jako drogę zawodowa, rzeczywiście jest tym, co chcę robić w życiu. To w tamtym czasie zaczęłam budować swoje obrazy wokół wizji dziecka. Ten temat był dla mnie naturalny. Całym światem wewnętrznym żyłam wokół dziecka i jednocześnie tę swoją kobietę w to dziecko włożyłam. Wszystkie obrazy z tamtego czasu mają tkankę emocjonalną nabudowaną na bazie dorosłej  i dojrzałej kobiety, która z dwóch światów usiłuje stworzyć jeden, spójny.

Macierzyństwo tak bardzo zmienia kobietę?

To naprawdę duże wyzwanie. Kiedy kobieta po raz pierwszy zostaje matką, staje wobec sytuacji, w której nie ma żadnego doświadczenia. To, że spotykała wcześniej inne matki, obserwowała, jak opiekują się dzieckiem, czy nawet sama takim maluchem się zajmowała, tego faktu nie zmienia. Moja siostra jest 19 lat młodsza, więc miałam szansę obserwować małe dziecko, które wychowywało się w domu. Ale to nie znaczy, że byłam w stanie przewidzieć, jak moje własne dziecko mnie zmieni. Oczywiście, kobieta projektuje w głowie macierzyństwo i cały ten proces – noszenie ciąży, urodzenie, karmienie piersią, pieszczenie dziecka. To wszystko jest idealne, wspaniałe, cudowne. Ale po drodze trafiają się nie zawsze miłe niespodzianki, które nas zaskakują i trzeba sobie z nimi radzić. Wspaniale mieć kogoś, kto wtedy wspiera. Rodzina, przyjaciele, a przede wszystkim ojciec dziecka – jego rola jest niezmiernie istotna. Ale i tak wszystkie te trudy, są naszymi trudami i tylko same jesteśmy w stanie je pokonać. Nie ma innej możliwości.

Sfinks, Pola Minster

Twój mąż, artysta Piotr Naliwajko, to także Twój mistrz?

To przy Piotrze budowałam się jako artystka. Trzeba uczciwie przyznać, że warsztatu, rzetelności i zrozumienia dla budowania obrazu, tego całego procesu intelektualnego, który trzeba przejść, żeby w ogóle obraz powstał, by miał sens, był zrozumiały dla mnie jako artysty, nie był przypadkowy, ale homogenny ze mną – nauczyłam się od niego. Stale uczestniczyłam w jego procesie tworzenia, on obserwował moją pracę. Do tej pory wspieramy się w korygowaniu obrazów, nasze wzajemne uwagi są dla nas istotne. Chociaż mamy osobne pracownie, liczymy się ze zdaniem drugiej strony.

Pierwsze obrazy powstają pod jego wpływem. I nagle zupełna zmiana stylu i nowy podpis nad ramą – Pola Minster. Jak dojrzewa się do takiej rewolucji?

Młodość potrzebuje mistrza, a czy mógł być lepszy niż Piotr? Artysta wyjątkowy pod każdym względem. Stanowił dla mnie naturalną drogę. Ma ogromną wiedzę, z której skorzystałam. Wsparłam ją studiami i kontaktem z inaczej tworzącymi ludźmi, innymi osobowościami i innym rodzajem widzenia świata. Cała ta mieszanka sprawiła, że w jakiś sposób w którymś momencie zawędrowałam do tych rozwiązań, które są przeze mnie świadomie wybrane i są moją własną drogą. Wydaje mi się, że to dobry, naturalny proces dojrzewania jako artysty. Człowiek nie staje się artystą z dnia na dzień. Najpierw jest rzemieślnikiem. Musi dobrze nauczyć się rzemiosła, zamalować wiele płócien, zmarnować trochę farby, przeżyć ileś stresu, żeby powstał obraz. Przełomowy obraz, z którym narodziła się Pola Minster, zatytułowałam „Kreacja”. To był mój autoportret – kobiety dojrzałej, artystki, która bierze swój świat, swój los i swoje decyzje w swoje ręce. Tu zdradzę, że właściwie miałam być Polą Minister, ale nasz bliski znajomy i kolekcjoner obrazów, stwierdził, że minister się źle kojarzy, bo uważał, że na ministrów idą najmniej kompetentni. Pod jego wpływem zmieniłam pseudonim na Polę Minster.

Im więcej ma się doświadczenia jako artysta, tym trudniej jest malować?

Tak. Bo czuje się wielką odpowiedzialność za to, co się tworzy. Ja nie maluję z radością. Dla mnie to jest trudne przeżycie, trudne zmaganie. Nie wszystkie obrazy są ważne. Są mniej i bardziej ważne, i takie, które się po prostu maluje „po drodze”. Bo zobaczy się coś ładnego, coś cię zafascynuje, potrzebujesz odetchnąć, wyzłościć się, albo po prostu popróbować. Były takie obrazy. Niektóre nawet bardzo ładne, ale nie mam do nich tak silnego stosunku emocjonalnego, jak do tych ważnych. Co nie znaczy, że ktoś inny nie może w takim dziele odnaleźć czegoś istotnego właśnie dla siebie.  

Kreacja, Pola Minster

A te ważne dla Ciebie?

Niektóre piekielnie ważne, bo kryją nieprawdopodobny ładunek emocji, mówią o rzeczach, o których tylko ja wiem i nigdy nikomu nie powiem. Zawierają to czwarte dno, które jest moim najbardziej osobistym przeżyciem. Praca nad dziełem bywa dla artysty formą terapii.

Świat na obrazach Poli Minster, pełen dekoracyjnych ornamentów, wydaje się starannie uporządkowany. Precyzyjnie namalowane desenie tkanin, starannie wypełnione szczegółami tło, perfekcyjnie oddane detale. Jednocześnie jest w tym jakiś niepokój. To także rzeczywisty świat Marzeny Naliwajko?

Chciałabym mieć taki porządek wokół, bo to mnie uspokaja. Ale w moim domu mieszka trzech artystów, więc to niemożliwe. Może kiedyś się uda. Szczególnie, że jakiś ślad zamiłowania do porządku, dostrzegam także w córce. Ale na razie wydają się to potwierdzać jedynie jej starannie poukładane kredki. Gdzieś w tym chaosie, który nas otacza, jest jednak wewnętrzna potrzeba porządkowania. Może niekoniecznie świata zewnętrznego, ale tego na pewno tego wewnętrznego, poukładania sobie w głowie wszystkich spraw. W jakiś sposób to pragnienie przenika to do moich obrazów. Ornamenty, całe układy, graficzność, które stanowią dekoracyjną część i budulec obrazu, to rodzaj organizowania przestrzeni, który wymuszają wewnętrzne emocje. Tak długo buduję obraz i zapełniam wszystkie miejsca, które wydają mi się puste, dopóki się nie nasycę. Kiedy już wszystko wkleję, każdą linijkę do drugiej dopasuję, spływa na mnie spokój. Mogę zaczynać następny obraz.  

Mówisz, że Twój świat określa także miasto i jego krajobraz. Gdybyś za kilka lat zamieszkała w willi nad morzem, Twoje obrazy byłyby inne?

To możliwe. Wewnętrzne potrzeby zmieniają się w ciągu życia. To, co daje nam szczęście, nasze marzenia, ulega zmianom. Myślę, że wszystko jeszcze przed mną. Wcale nie mówię stop i nie uważam, że to, co w tej chwili robię, to jakieś ostateczne rozwiązanie. Po malarstwie Piotra także widzę, że on w różne strony zmierza. To naturalny rozwój człowieka i artysty.

Co się czuje, kiedy obraz jest gotowy?

Satysfakcję, że wszystko jest na swoim miejscu. To najfajniejszy moment. Bo najtrudniejszy to rozpoczęcie i przebicie się przez pewne etapy. Potem jest coraz lepiej, a kiedy obraz zostaje dopięty, miewam nawet dumną myśl: „To naprawdę ja namalowałam?”

Malowanie sprawa przyjemność?

No właśnie. Z tym jest różnie. Nie powiedziałabym, że lubię malować w takim sensie, w jakim ktoś mówi, że lubi podróżować. To nie jest tak, że siadam przed płótnem i relaksuję się. Nic z tych rzeczy. Nie wiem, jak Piotr, ale dla mnie to duże wyzwanie i pewien poziom stresu. Profesjonalizm pozwala, oczywiście, pozbyć się obaw, że z czymś nie dam sobie rady, ale trzeba się przełamać do nowego płótna, nowej przestrzeni. Z drugiej strony, kiedy już zacznę, potrafię malować przez 12 godzin. Bez jedzenia, wychodzenia z pracowni. To ciąg.  

Co malowałaś jako małą dziewczynka? Księżniczki?

Nie. Fascynowały mnie ilustracje z książek. W moim dzieciństwie nie było ich dużo i królowały kolorowe radzieckie wydania. Ulubioną bajką była jednak historia „O krasnoludkach i sierotce Marysi” Marii Konopnickiej, ilustrowana akwarelkami Grabińskiego oraz „Muminki” Tove Jansson, która sama ilustrowała swoją bajkę. Pamiętam, że przerysowałam wszystkie pejzażyki z „Lata Muminków”, ale bez Muminków. Te pejzażyki, roślinki, światy, kosmosy niesamowicie mi się podobały. Owe dwie bajkowe fascynacje spowodowały, że postanowiłam zdawać do pięcioletniego liceum plastycznego w Katowicach. Gdzieś tam zaczęła się moja droga artysty.

Libertacja, Pola Minster

Kobiety z Twoich obrazów, przypominających dzieła Łempickiej, Stryjeńskiej, czy Christiana Schada, często są zamyślone, zapatrzone w jakiś wewnętrzny świat. Piękne dziewczyny nie patrzą na nas wprost, na pozór spokojne, zdają się być zarazem kłębowiskiem jakichś emocji, niepokojów, które ze wszystkich sił próbują utrzymać w ryzach. Piotr Naliwajko, opowiadając o Twoich obrazach, powiedział, że ta obserwacja dotyczy kilku pokoleń kobiet w naszym kraju: „Polskie kobiety z wyższym wykształceniem mają przeważnie po dwa fakultety, podczas, kiedy mało któremu mężczyźnie chciałoby się robić drugi kierunek studiów, bo po co? Chłop znajduje sobie fajną robotę i jest zadowolony. W kobietach jest coś, co powoduje, że muszą się rozwijać. Jestem pod wrażeniem tego i jestem bardzo za kobietami, ponieważ uważam, że my mężczyźni z wiekiem tetryczejemy, a panie z wiekiem nabierają energii i z racji swoich doświadczeń stają się mądrzejsze od nas. Co nie znaczy, że nie trawi je niepokój. Na obrazach Poli świetnie to widać. Te panie, mimo że piękne, próbują uciec od tego pozornego piękna, odwracają głowę, nie chcą złapać z nami kontaktu.” Trzeba się przebić przez to co uwodzicielskie i spróbować dotrzeć głębiej?

W moim malarstwie opowiadam o człowieku. Tyle, że poprzez postacie kobiet. Dlatego, że kobietę najlepiej znam i bardzo wiele silnych, mądrych i fascynujących kobiet mnie otacza. Bardzo mnie boli, kiedy kobiety rezygnują ze swojej kobiecości. Robią to tak niesamowicie lekko, pozbawiając się tego, co naprawdę szalenie nas wyróżnia – piekielnie silna wrażliwość, niemożliwa w wykonaniu mężczyzny. Chciałabym abyśmy o tym pamiętały, nie zapominały. To, że na moich obrazach pojawia się tak wiele emocji zdradzających, jak skomplikowany jest świat kobiety, to właśnie dzięki temu, że mam w sobie tę skomplikowaną wrażliwość. Trzeba o nią dbać, a nie spłaszczać i ukazywać w negatywnym świetle.

Jeśli kobiety próbują być gruboskórne, to dlatego, że boją się zranienia, którego już wcześniej doświadczyły.

Na pewno. Ale znam dużo kobiet, które miały trudne życie, także za sprawą mężczyzn. A mimo wszystko ich kobiecość zawsze wygrywała i ze swoją wrażliwością, dobrocią, swoim ciepłem potrafiły zwyciężyć wszystkie negatywne rzeczy, które przyszło im przeżyć w związku ze złymi wyborami lub różnymi życiowymi tragediami. Prawdą jest, że świat kobiet jest bardziej skomplikowany i kobiety zawsze będą miały trudniej w życiu, bo są wyzwania, którym same muszą sprostać i nie ma innej drogi.

O artystce

Pola Minster, czyli Marzena Naliwajko jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Dyplom obroniła na wydziale malarstwa w pracowni prof. Romana Nowotarskiego. Wystawia swoje prace na prestiżowych wystawach w Polsce i za granicą (m. in. w Niemczech, Francji, Szwecji, Meksyku). Prywatnie żona artysty Piotra Naliwajko.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy