Reklama

Ludzie

W uprawianiu nauki najważniejsze są wątpliwości!

Z prof. nadzw. dr. hab. Anną Siewierską-Chmaj, rzeszowianką, rektorem Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 10.05.2018
38706_Ania
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: W lutym zostałaś rektorem Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie. Jesteś też pierwszą kobietą na tym stanowisku w kilkunastoletniej historii uczelni. Poczułaś dumę? 
 
Prof. nadzw. dr hab. Anna Siewierska-Chmaj: Towarzyszyło mi uczucie, że jestem właściwą osobą na właściwym miejscu. Czuję i wiem, że jestem do tego przygotowana i na to gotowa.
 
Ale niespecjalnie lubisz o tym mówić, tak samo jak opowiadać o sobie.
 
Nigdy tego nie lubiłam, w końcu jednak uznałam, że warto, także ze względu na inne kobiety. Jeżeli coś się nam w życiu udaje, jest to efekt wsparcia bardzo wielu osób, a wdzięczność zawsze warto okazywać, w równym stopniu współpracownikom, co i najbliższym.
 
Dobry moment w Twojej karierze naukowej. Rok temu obroniłaś habilitację, a w tym roku świętujesz 18 lat pracy zawodowej na uczelni – w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Jest jeszcze jubileusz – 15 lat krakowskiej uczelni, której właśnie zostałaś rektorem. 
 
To wszystko ułożyło się w logiczny ciąg, może dlatego nie było strachu. Nie zadawałam pytań, czy sobie poradzę – bardziej czułam dumę w imieniu kobiet. Tę wiadomość wspaniale przyjęły moje młodsze koleżanki z uczelni, które ogromnie się ucieszyły.  Nikt nie okazywał też zdziwienia decyzją Senatu, co było dla mnie miłe i ważne.
 
Ta szkoła jest przesiąknięta duchem ks. Józefa Tischnera. To zobowiązuje?
 
Tak, bardzo to dla mnie ważne, zwłaszcza, że dla tej pracy, funkcji i tego miejsca, w jakimś stopniu poświęcam cząstkę mojej rodziny – przez kilka dni w tygodniu na stałe jestem w Krakowie. Zdecydowałam się jednak na to, bo idee tej uczelni są mi szczególnie bliskie, zwłaszcza teraz, gdy wokół nas dzieje się sporo rzeczy, które nie są dobre i które oceniam krytycznie. Bardzo mnie boli, że dominującym rodzajem religii w Polsce staje się „katolicyzm toruński”. Tym bardziej warto promować postawę ks. prof. Tischnera z jego otwartością, umiłowaniem wolności, z tą myślą filozoficzną Tischnera, która łączy wolność z odpowiedzialnością! Dostrzegam, jak ważna i aktualna jest ta myśl zwłaszcza dzisiaj. Rolą naszej uczelni jest tę myśl nieustannie przypominać. W kolejnych miesiącach chcę robić wszystko, by widać i słychać było nas jak najwięcej. 
 
Z samym środowiskiem krakowskiego „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego” jestem związana od dawna. Fundacja Instytut Myśli Józefa Tischnera w Krakowie, środowisko Łopusznej, gdzie ks. Tischner się urodził, są obecne w moim życiu od dobrych kilku lat. Zaproszenie mnie z wykładami do Łopusznej przez Kazimierza Tischnera, w końcu nominowanie mojej książki „Mity w polityce. Funkcje i mechanizmy aktualizacji" do Nagrody Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera, sprawiło, że powołanie mnie na rektora krakowskiej uczelni, było w pewnym sensie konsekwencją drogi, którą idę od lat. 
 
Mija 18 lat od śmierci ks. Tischnera i mimo niebywałej charyzmy, postać Księdza Profesora zdaje się być coraz bardziej zapomniana…
 
Z okazji 15-lecia uczelni planujemy kilka dużych przedsięwzięć związanych z promowaniem myśli filozoficznej ks. Tischnera. To była wielka postać, chcemy Jego sylwetkę przypomnieć młodzieży – marzę, aby młodzi ludzie chodzili w koszulkach z twarzą Józefa Tischnera, a nie Che Guevary! Zaplanowaliśmy m.in. ogólnopolski konkurs graficzny dotyczący ks. Tischnera i wiele innych działań, które, mam nadzieję, zostaną zauważone.
 
 
Fot. Tadeusz Poźniak
 
Z myśli ks. Tischnera, co jest dla Ciebie najważniejsze?
 
Ksiądz Tischner zawsze powtarzał, że po pierwsze jest człowiekiem, na drugi miejscu filozofem, a dopiero na trzecim księdzem. I to rzeczywiście widać w jego filozofii, w wypowiedziach oraz wywiadach, które po nim zostały. Ważna jest dla mnie ta głęboko humanistyczna myśl – człowiek jest najważniejszy. Gdy mówi o Bogu, mówi o przyjacielu człowieka i to jest piękne. On kochał ludzi, nie oceniał, a jedynie przytulał ich do piersi. Ks. Tischner cenił też wątpliwości, co dla mnie jest bardzo istotne. Posiadanie wątpliwości, także w kwestiach wiary, potwierdza wrażliwość człowieka, chęć poszukiwania Boga i stawania się lepszym człowiekiem. Może też dlatego, dla mnie to niezwykłe doświadczenie, ale i odpowiedzialność, by dobrze wprowadzić tę uczelnię w kolejne 15 -lecie istnienia.
 
Współtwórcą i pierwszym rektorem tej uczelni aż do 2011 roku był Jarosław Gowin, obecny minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
 
W naszym gronie jest wielu znakomitych wykładowców, m.in. prof. Piotr Sztompka, dzięki którym na uczelni udało się stworzyć etos studiowania, nauczania. I to chciałabym wzmacniać, by słowa Tischnera jeszcze mocniej wybrzmiewały w przestrzeni publicznej.
 
Kiedy w Twoim życiu pojawiła się nauka jako coś naprawdę ważnego?
 
Bardzo wcześnie, co pewnie wiąże się z moim szczęściem spotykania właściwych osób we właściwym czasie. Byłam uczennicą II LO w Rzeszowie, gdy poznałam fantastyczną polonistkę, Agnieszkę Strzelecką.  Jej mąż, Ryszard Strzelecki, pracował w ówczesnej Wyższej Szkole Pedagogicznej, gdzie był literaturoznawcą i obydwoje przygotowywali mnie do olimpiady z języka polskiego. Spotkania z nimi to była prawdziwa uczta intelektualna, choć brzmi to może nieprawdopodobnie, biorąc pod uwagę, że byłam wówczas nastoletnią dziewczyną. Analizowanie z nimi poezji barokowej Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, było dla mnie czymś zachwycającym. Może wynikało to też z tego, że od zawsze zachwyt wzbudza we mnie wszystko, co mogę przeczytać. Uwielbiam książki. 
 
Najważniejsze jest słowo.
 
Tak, kocham słowo, odkąd pamiętam. Nawet jadąc autobusem potrafiłam czytać, co jest napisane na bilecie. Od zawsze lubiłam się uczyć i byłam systematyczna w swoich lekturach. Jak czytałam Dostojewskiego, to wszystko, co było dostępne w bibliotece. Gdy zachwyciłam się literaturą iberoamerykańską, wyszukiwałam kolejnych autorów i chciałam w nią wejść jak najpełniej. Wtedy też po raz pierwszy zaświtała mi w głowie myśl, że w nauce przeceniana jest analiza, a niedoceniana synteza. Nie chodzi przecież tylko o to, by coś zanalizować, ale by uchwycić sedno i tę najważniejszą myśl umieć wykorzystać do kolejnych rozważań. Uważam, że to bardzo ważne dla każdego, kto mniej lub bardziej chce zajmować się nauką. 
 
Ale w naukę całą sobą weszłaś dopiero po skończeniu studiów.
 
Długo uważałam, że będę dziennikarzem, tym bardziej, że zarobkowo pracowałam od 17. roku życia, nieprzerwanie. Pisałam m.in. recenzje filmowe dla lokalnego wydawnictwa, które wydawało programy telewizyjne; współpracowałam z agencją prasową, byłam bardzo zaangażowana w dziennikarską pasję. 
 
Mimo to nie zdecydowałaś się na pracę w mediach. 
 
Zawsze chciałam mieć zawód, który jest pożyteczny społecznie i dziennikarstwo wydawało mi się idealnym wyborem, ale nie zdecydowałam się na nie… dzięki mojej teściowej.
 Już na studiach pojawiła się okazja pracy na uczelni i – choć byłam zakochana w nauce – uznałam, że to zbyt spokojne miejsce dla mojego temperamentu. Szukałam czegoś bardziej ekscytującego. Jednak moja teściowa zwróciła mi uwagę, że wiele rzeczy potrafię prosto i bardzo przekonywująco wytłumaczyć, a zatem praca naukowo-dydaktyczna może być dla mnie właściwa. Spróbowałam i szybko mnie to wciągnęło. Do dziś jestem Jej wdzięczna za tamtą podpowiedź. Ona już wtedy dostrzegła, jak bardzo jestem emocjonalna, a wymagająca ciągłego napięcia praca dziennikarza szybko może mnie doprowadzić do wypalenia zawodowego. Zawsze też chciałam mieć dużą rodzinę i patrząc na mój tryb pracy, nie wiem, czy z trójką synów umiałabym sobie radzić w dziennikarskiej profesji. A tak, po 18 latach na uczelni, nadal kocham moją pracę! 

Od początku jesteś też związana z Wyższą Szkołą Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.
 
W 2000 roku zaczynałam tam w dziale promocji, ale już wcześniej miałam doświadczenie jako PR-owiec w polsko – amerykańskiej firmie, w wydawnictwie multimedialnym, więc to nie było dla mnie absolutnie nowe doświadczenie. Bardzo szybko zajęłam się też pracą naukową i dydaktyczną, co do dziś sprawia mi ogromną radość. W Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania spotkałam też bardzo ważne dla mnie osoby, m.in. śp. profesora Jerzego Chłopeckiego, który był promotorem mojej pracy doktorskiej, a który stał się przyjacielem i mentorem. Miał ogromny wpływ na to, jakim jestem dziś naukowcem, ale i człowiekiem. To był fantastyczny akademik, człowiek zainteresowany każdą dziedziną wiedzy, który nauczył mnie myśleć interdyscyplinarnie. Do tego bardzo precyzyjny, inspirujący i wymagający rozmówca, który nie znosił dysput o niczym. Każde z nim spotkanie to był intelektualny rollercoaster.

Wtedy też polityka mocno wkroczyła w Twoje życie.
 
Polityka od zawsze była w nim obecna, wtedy stała się też domeną naukową. I tak z politologa z zamiłowania stałam się politologiem z wykształcenia. 
 
Spotkanie z profesorem Chłopeckim okazało się dla Ciebie ważne z wielu powodów.
 
Profesor był rzadko spotykanym typem naukowca, który nie skracając nadmiernie dystansu (przejście na „ty” było nagrodą po obronie doktoratu), jednocześnie był osobą niezwykle otwartą na dyskusje, pomysły i różne punkty widzenia. Człowiek wysokiej kultury, niezwykle ciekawy świata, pasjonat nowych technologii, który jako pierwszy na uczelni testował iPhone’a i tablety. Swoimi pasjami potrafił zarażać wszystkich dookoła. Zawsze podkreślał, że w uprawianiu nauki najważniejsze są wątpliwości.
 
Do dziś pracując ze studentami staram się pobudzić ich do myślenia, zadawania pytań, zasiewam w nich wątpliwości, bo sama obawiam się ludzi, którzy nie mają żadnych wątpliwości. Podkreślam, by nie przyjmowali argumentów na wiarę, ale by sprawdzali, bo powszechna opinia wcale nie musi być prawdziwa. Najważniejsze jest nieustanne poszukiwanie prawdy, zadawanie sobie pytań. Pamiętam, że gdy pisałam doktorat, w pewnym rozdziale postawiłam tezę, której nie udało mi się dowieść i zmartwiona podzieliłam się tym problemem z prof. Chłopeckim. On tylko się uśmiechnął i stwierdził: fantastycznie.  Gorzej, gdybym stawiała tezę, a potem, nawet wbrew faktom i logice, starała się ją udowodnić. To nie miałoby nic wspólnego z nauką.
 
Profesor Chłopecki przypomniał Ci, jak pasjonująca może być nauka?
 
To zrobili Agnieszka i Ryszard Strzeleccy. Oni mnie nią zarazili, pokazali, że można mieć dreszcze odnajdując ukrytą myśl w XVI -wiecznym sonecie. Że z wypiekami na twarzy można rozmawiać o książkach i otaczających nas zjawiskach. Profesor Chłopecki tylko mnie utwierdził w tamtych licealnych odkryciach i stał się naukowym oraz życiowym autorytetem.
 
Czego Cię nauczył?
 
Dystansu do świata najbardziej. Zwłaszcza w tym moim logistycznym podejściu do życia, które już do perfekcji opanowałam, gdy na świecie pojawili się trzej moi synowie. Wiem, że nawet w byciu „zadaniowcem” czasem mogę pozwolić sobie na chaos. Ogromnie emocjonalnie podchodzę do wszystkiego, co mnie otacza, a przez to „spalam się” – tym większą wartość ma dla mnie umiejętność wyciszenia się. 
 
Dziś nawet czas na wypoczynek i uprawianie sportu mam zaplanowany, co też zawdzięczam profesorowi Chłopeckim, bo wiem, jakie to ważne, by zachować dystans nie tylko do świata, ale także do siebie samego.
 
Umiejętność cieszenia się życiem – to było bardzo bliskie profesorowi. 
 
Oboje ze swoją żoną byli koneserami życia, a Jadwiga Chłopecka jest fantastyczną, ogromnie ciekawą świata kobietą, pełną pasji. Miałam szczęście, trafiając w życiu na wielu wspaniałych ludzi!
 
Mam też świadomość, jak wiele od życia dostaję. Mam wspaniałych rodziców, od których zawsze otrzymywałam bezwarunkową miłość i mnóstwo wolności. Dzięki temu jako nastolatka nie buntowałam się przeciwko rodzicom, ale przeciwko światu, np. nauczycielom (śmiech). Mam świetnego męża, z którym tworzymy bardzo partnerski związek i aż wzdrygam się, gdy słyszę o mężczyznach „pomagających” swoim żonom – my po prostu dzielimy się obowiązkami.
 
Mam cudowne siostry, które są moimi najlepszymi przyjaciółkami. Ogromne wsparcie otrzymuję też od teściów i przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć. Zdaję sobie sprawę, jak wielkie mam szczęście mając takich ludzi wokół siebie i staram się tego nie roztrwonić, a jeszcze pomnożyć. W moim domu rodzinnym był zakaz narzekania. Od dziecka słyszałam, że nie warto się obrażać na rzeczywistość – trzeba ją zmieniać, a jeśli się nie da – zaakceptować. Jako nastolatka zmieniać chciałam wszystko, jako dojrzała osoba już wiem, co mogę zmieniać, a na co szkoda czasu i energii. Zawsze uważałam i nadal tak jest, że ważne jest działanie. 

Prof. Piotr Kłodkowski, orientalista, były ambasador RP w Indiach, były rektor Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, to kolejne ważne nazwisko na Twojej naukowej drodze. 
 
Stworzyliśmy razem Instytut Badań nad Cywilizacjami w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Spotkanie z prof. Kłodkowskim pozwoliło mi inaczej spojrzeć na Azję. Wspólne projekty badawcze, wspólne wyjazdy do Indii, Nepalu okazały się bardzo twórcze, inspirujące i ważne. Moje pierwsze bliższe zetknięcie ze środowiskiem tischnerowskim też odbyło się za pośrednictwem prof. Kłodkowskiego. I tak jak prof. Jerzy Chłopecki był dla mnie wspaniałym mentorem, tak prof. Piotr Kłodkowski okazał się wspaniałym partnerem wielu naukowych projektów, co bardzo dużo mnie nauczyło.
 
Tego wszystkiego pewnie by nie było, gdyby nie prof. Tadeusz Pomianek, ówczesny rektor WSIiZ, który był bardzo wymagającym, a jednocześnie inspirującym szefem. Docenia i wspiera kobiety. Pamiętam, że gdy wróciłam po drugim urlopie macierzyńskim do pracy, bardzo szybko zaszłam w trzecią ciążę. Z pewną obawą poinformowałam o tym prof. Pomianka, wiedząc, że za jakiś czas znowu będę na urlopie macierzyńskim – serdecznie mi pogratulował i dodał wiele miłych słów, które dla kobiety łączącej pracę z wychowywaniem dzieci były naprawdę ważne. 
 
Może dlatego na pytanie, kim jesteś, zawsze w pierwszej kolejności odpowiadasz…
 
Kobietą! (śmiech). Równie ważne jest dla mnie bycie matką, żoną, ale po pierwsze czuję się kobietą. Bardzo silnie identyfikuję się z płcią, jestem z tego dumna, wpieram inne kobiety i żałuję, że nie jest to powszechne.
 
Jaki jest według Ciebie portret współczesnej kobiety?
 
Na pewno zaskakujący jest fakt, że kobiety, choć stanowią połowę społeczeństwa, ponad połowę osób studiujących, choć stanowią większościową grupę dobrych studentów, później gdzieś znikają. Kiedy popatrzymy na kobiece grono profesorów albo rektorów, widzimy czarną dziurę. A przecież z upływem lat raczej nie głupiejemy. Część z nas pewnie woli skoncentrować się na życiu rodzinnym, ale inne być może wcale nie mają tego wyboru. Sama, robiąc habilitację i wychowując dzieci, usłyszałam od innej kobiety – naukowca: albo się robi naukę, albo dzieci. Bardzo to było przykre i upokarzające – jakby ambicje u kobiet i chęć bycia aktywną zawodowo były czymś podejrzanym i nagannym, na pewno odbywającym się kosztem rodziny. A przecież nikt nie zadaje pytań prezesowi dużej korporacji, prywatnie ojcu czwórki dzieci, jakie koszty jego aktywności zawodowej ponoszą córki, albo synowie. 

Przy trójce synów trzeba jednak dużej chęci i pracowitości, by świat zawodowy i prywatny płynnie połączyć.
 
Dla mnie i męża wychowanie dzieci jest najważniejszym zadaniem w życiu. To praca, ale i przeogromna frajda. Uwielbiam wspólne poznawanie świata z tymi młodymi ludźmi, którzy mają 12, 6 i 4 lata. Nigdy też nie pomyślałam, by chłopców wychowywać inaczej niż dziewczynki, mam nadzieję, że dzięki temu wyrosną na dobrych, odpowiedzialnych i samodzielnych ludzi.
 

Fot. Tadeusz Poźniak
 
Ogród, podróże, opera, kick–boxing, z niczego w życiu nie chcesz rezygnować. 
 
Potrzebuję systematyczności w pracy, ale nie wyobrażam sobie życia bez pasji. Mam zaplanowane, kiedy robię coś w ogrodzie i kiedy trenuję. Zawsze chciałam ćwiczyć sztuki walki i w końcu się udało. Trafiłam do fantastycznego trenera, Dawida Kisiela – mistrza świata w karate sportowym, który absolutnie nie ma szacunku dla mojej płci, wieku i funkcji, a przez to nie mam żadnej taryfy ulgowej na treningach (śmiech). Psychicznie i fizycznie stawia mnie to na nogi, a samodyscyplina od zawsze jest dla mnie kluczowa. 

Życie w podróży to też o Tobie.
 
Odkąd są dzieci, bardzo się z mężem staramy, by choć raz w roku wyjeżdżać na kilka dni tylko we dwoje. W tym roku jeździliśmy pociągami po Norwegii. Wspaniała podróż.
 
Ale to Azja pozostaje najważniejszym miejscem.
 
Uwielbiam Azję. Chiny, Indie, Nepal. Pierwsza podróż do Indii była dla mnie przełomowa. Obserwując jak żyją ludzie w Azji, zrozumiałam, że człowiek musi umieć znaleźć równowagę. Ważna jest praca, ale równie ważny jest czas poświęcany na życie rodzinne i duchowe. 

Indie się kocha albo nienawidzi. Albo się zawsze już tam wraca, albo jak najszybciej chce zapomnieć, że kiedykolwiek się tam było.
 
Podróż do Indii 15 lat temu była moją pierwszą podróżą do Azji. W Indiach jest wszystko, co najpiękniejsze i najwspanialsze, ale i najgorsze na świecie. Nie wszystkie kraje azjatyckie są tak przepełnione kontrastami jak Indie, ale rzeczywiście, kontrasty najlepiej definiują Azję. To też pozwala spojrzeć na człowieka z innej perspektywy. Ja na pewno należę do tej grupy osób, które pokochały Indie i zawsze chętnie tam wrócę. Najstarszy syn był już ze mną w Chinach i jest zachwycony, a pałeczkami je lepiej ode mnie.
 
Azja też inspiruje.
 
W różnych obszarach życia. Ona była bardzo obecna w mojej książce habilitacyjnej, bo zajmując się mitami w polityce, nie sposób nie zgłębić tego tematu na przykładzie Azji. Ciągle też jestem dyrektorem Instytutu Badań nad Cywilizacjami w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.

Wyobrażałaś sobie kiedykolwiek swoje życie poza nauką?
 
Tak, nawet bardzo szczegółowo. Gdy byłam przed habilitacją i czekałam na recenzje, obiecałam sobie, że jeśli zdarzy się coś niedobrego i nie obronię habilitacji, na pewno nie zostanę na uczelni. Uznałam, że albo nauka jest i będzie poważnym elementem mojego życia, albo nie i zmienię swoją drogę życiową, póki czas. Byłam pewna, że gdybym została sfrustrowana na uczelni, byłoby to straszne dla mnie i moich współpracowników. A tak, firma ogrodnicza była moim alternatywnym planem na życie. Jestem zapalonym ogrodnikiem, hobbistycznie projektuję ogrody znajomym i rodzinie, czemu więc nie miałabym zaryzykować. 
 
Nie wierzę…
 
Ale to prawda. Zawsze wiedziałam, że chcę mieć mały dom w dużym ogrodzie, natomiast nie do końca zdawałam sobie sprawę, czym jest ogrodnictwo. Ogród nauczył mnie cierpliwości i pokory. Pamiętam, gdy go zakładałam kilkanaście lat temu, sadziłam rośliny, które mi się podobały, a potem musiałam patrzeć, jak one umierają, bo były źle dobrane do ziemi, albo warunków klimatycznych. Dopiero gdy zrozumiałam, że na tej konkretnej ziemi, w tym klimacie i nad tym strumieniem, tylko określone rośliny będą rosły zdrowe, one mi się z czasem cudownie odwdzięczyły.  A inne? Mogę oglądać w krajach śródziemnomorskich, albo w Azji. W końcu uszanowałam prawa przyrody i słusznie, bo z naturą nie wygrasz. 

Żal, gdyby Ci przyszło rozstać się z uprawianiem nauki, ale jeszcze większy z rozstania ze studentami?
 
Uwielbiam pracę naukową i ze studentami w równym stopniu. Gdy pracuję naukowo, zawsze wyciągam treści interesujące dla studentów. Lubię młodych ludzi i wbrew temu, co się mówi, że młodzież jest coraz gorsza, nie zgadzam się z tymi stwierdzeniami. Może jest bardziej przestraszona i zagubiona niż jeszcze kilka, kilkanaście lat temu. Często są to wartościowi młodzi ludzie, którym trzeba pokazać drogę, nauczyć ich uczenia się. Dlatego cieszą mnie sukcesy moich byłych studentów, jak choćby Michała Futyry czy Sylwii Mazur, z których jestem bardzo dumna. Wierzę, że w każdym z nas jest potencjał, ale trzeba mieć świadomość, by codziennie go rozwijać i nad nim pracować. 
 
Po tym, jak zostałaś rektorem uczelni w Krakowie, tej pracy nad sobą jeszcze Ci przybyło? 
 
Kraków jest dla mnie nowym wyzwaniem i, o ile lubię rutynę w życiu prywatnym, to w zawodowym wolę mierzyć się z coraz trudniejszymi pomysłami. W Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera nie mogę narzekać na nudę, tym bardziej, że uczelniom niepublicznym w Polsce ciągle podnosi się poprzeczkę. Marzę, by ta uczelnia niekoniecznie była coraz większa, ale by kształciła ludzi pewnych swoich umiejętności, dostosowanych do rynku pracy, etycznych, z pewną kulturą akademicką z niej wyniesioną.
 
A gdy te marzenia już się spełnią?
 
To pozostanie mi jeszcze jedno, niespełnione (śmiech). Chciałabym kiedyś napisać kryminał, bo uwielbiam te w stylu retro spod pióra chociażby Agathy Christie, albo Borisa Akunina. Przywilejem bycia pracownikiem naukowym jest możliwość czytania ogromnej ilości książek, a zawsze uważałam, że jest to najwspanialsza rzecz w tym zawodzie.
 
Prof. nadzw. dr hab. Anna Siewierska-Chmaj, politolog. Doktoryzowała się na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Habilitację uzyskała decyzją Rady Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Dyrektor Instytutu Badań nad Cywilizacjami w Rzeszowie. W badaniach naukowych koncentruje się na: języku polityki, mitologii politycznej, teologii politycznej, wielokulturowości, polityce migracyjnej i integracyjnej państwa, komunikacji międzykulturowej oraz tożsamości we współczesnym świecie. Członek Polskiego Towarzystwa Nauk Politycznych. Autorka kilkudziesięciu książek i artykułów naukowych. Za książkę „Mity w polityce. Funkcje i mechanizmy aktualizacji” nominowana do Nagrody Znaku i Hestii im. ks. prof. Józefa Tischnera.
 
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy