Reklama

Ludzie

“Mężczyzna od kuchni.” Życie to najlepsze, co mnie w życiu spotkało!

Z dr. Maciejem Ulitą, rzecznikiem prasowym Uniwersytetu Rzeszowskiego, rozmawia Idalia Stochla
Dodano: 03.08.2018
40289_maciek
Share
Udostępnij
Maciej Ulita, doktor filozofii, rzecznik prasowy Uniwersytetu Rzeszowskiego. Autor „Pomyślowinek” i  historyjek dla dzieci, instruktor strzelectwa dynamicznego. 

Idalia Stochla: „Trudno o bardziej kreatywnego, niekonwencjonalnego i szalonego szefa. Praca z Maćkiem była dla mnie doświadczeniem bogatym, nietuzinkowym, ale na pewno mocno rozwojowym” – to jeden z komentarzy opisujący Ciebie na LinkedIn. W czym tkwi istota wspomnianego szaleństwa i Twojej kreatywności?

Dr Maciej Ulita: Szybko myślę i szybko się nudzę. Dużą rolę pełni tu chyba moje wykształcenie. Wbrew panującej opinii, studia filozoficzne robią robotę. Bo filozofia, z samej definicji uczy myślenia, a dodatkowo uczy dostrzegania nieoczywistych powiązań. A mnie takie mniej lub bardziej absurdalne „powiązania” rodzą w głowie. Potem się werbalizują i wyskakują ze mnie. Fakt, około 90 proc. tych pomysłów do niczego się nie nadaje, ale z reszty udaje się zwykle coś konstruktywnego zrobić. 

Kto jest dla Ciebie autorytetem wśród rzeczników prasowych?
 
Z całym szacunkiem do profesji i ludzi ją wykonujących, ale autorytet to chyba za duże słowo. Niewątpliwie, można oceniać rzeczników przez pryzmat profesjonalizmu. Dla mnie ikoną jest były rzecznik Komendy Głównej Policji. Zrobił kawał potężnej roboty, której tak naprawdę ludzie obserwujący jego aktywność w mediach, nie widzą. Struktura obiegu informacji wewnątrz policji to majstersztyk.
 
Możemy mówić jeszcze o rzetelności mediów?

To jest dramatyczny temat. Narażę się milionowi osób, ale rzetelność we współczesnym świecie jest w ogóle problematyczna i wynika z deprecjonowania pojęć bazowych. Kiedyś Leszek Balcerowicz o tym mówił.  Mianowicie pojęcia stanowiące esencję i paliwo dla abstrakcyjnego myślenia, do konstruowania humanizmu, straciły swoje pierwotne znaczenie. Pomijając tzw. spór o uniwersalia, pojęcia stały się epitetowymi, więc przestały być tym, czym ze swej istoty są. Rzetelność, która jest więc blisko prawdy i uczciwości, oberwała rykoszetem. Co nie zmienia faktu, że jest cała masa ludzi, którzy wciąż są rzetelni i pracują bardzo dobrze. 
 
A jednak idziemy w kierunku poszukiwania taniej sensacji?
 
Chyba tak. Niestety! I to niestety musi zostać jak najbardziej wyartykułowane. Mnie się udało napisać kiedyś tekst, którego puentą było stwierdzenie, że żyjemy w zamkniętym kręgu. Czy ktoś powie, że to Uroboros ( wąż, który zjada swój ogon, przyp. red.) czy to będzie jakieś błędne koło, to niewątpliwie media są takie, jacy ich odbiorcy. A odbiorcy mediów tacy, jakie media. Jeśli ktoś w którymś momencie nie powie basta, nie przerwie zaklętego kręgu, to prawdopodobnie degeneracja będzie postępowała. Aż do jakiejś wypaczonej wizji, którą można znaleźć w literaturze science fiction – np. u Zajdla. 
 
Media zatraciły już swój liniowy charakter? Masz wrażenie, że stały się bardziej „ziarniste”, bo przekazywane informacje coraz częściej złożone są z pojedynczych tweetów, klipów, komentarzy czy print screenów? 
 
Ha! To pytanie i odpowiedź na grubą książkę. Z jednej strony media dopasowują się do zmieniającej się rzeczywistości – i to jest zrozumiałe. W dobie Internetu każdy może wiedzieć wszystko o wszystkim. Cudownie, że informacje żyją. Problem tylko, gdy człowiek (odbiorca) nie chce, nie ma czasu lub możliwości na weryfikację tychże. Siłą rzeczy skazuje się na wypaczenia i uproszczenia. Mediom chyba też nie zależy by wykazać się, powiedzmy, „skrajnym obiektywizmem”. Fajnie jest zostawić coś w domyśle. Fajnie, przy założeniu, że adresat komunikatu będzie w stanie podołać tym domysłom. Nie zapominajmy, że pojawia się jeszcze wątek degeneracji kultury intelektualnej, powrotu do pisma obrazkowego czy wręcz wtórnej analfabetyzacji.  Ale skoro walczymy o coś, co szumnie nazwiemy ludzkością, to może istotnie warto by było o to naprawdę powalczyć. I wtedy media musiałyby reprezentować bardzo wysoki poziom. Czego prawdopodobnie nie zrobią. Jeśli zaklęty krąg nie zostanie przerwany to będzie tylko gorzej. 
 
A praca rzecznika prasowego? Czy to rollercoster, z którego czasem masz ochotę zejść i nigdy nie wsiąść?
 
Rollercoster? W pewnym sensie, … Bo rollercoster, choć ekstremalnie, jednak pędzi po szynach i wszystko jest przewidywalne. Praca rzecznika prasowego nie jest czymś aż tak romantycznym, jakby się mogło wydawać. Nie jest też, aż tak ekstremalna. Ta profesja rządzi się swoimi prawami. Nieprzewidywalne są z pewnością tematy. Trzeba być przygotowanym, że ni stąd ni zowąd, jak grom z jasnego nieba, wystrzeli coś i trzeba sobie z tym poradzić. Ale jeśli ktoś dysponuje arsenałem narzędzi i potrafi myśleć, zna organizację, w której pracuje, to w zdecydowanej większości przypadków nie ma dramatu. Ja bardzo lubię robić to, co robię. Lubię dynamikę, pracę z ludźmi i nieprzewidywalność, bo to fajna pożywka dla mózgu.

Czy były momenty w dotychczasowej pracy, gdy stanąłeś w ogniu pytań?
 
Zdarzało się, że byłem bombardowany i nie zawsze udało się odpowiedzieć w najlepszy sposób. Z każdym rokiem pracy jestem mądrzejszy. Staję się co raz bardziej ostrożny i mam nadzieję, że zbyt wielu wpadek nie notuję. Im bardziej skomplikowany temat, tym trudniej o dobrą odpowiedź lub każda odpowiedź jest zła. Wówczas siłą rzeczy, czego bardzo nie lubię, trzeba wybrać mniejsze zło. 
 
 
Dr Maciej Ulita. Fot. Tadeusz Poźniak
 
Kiedy jesteś offline i nie ma Cię dla świata? 
 
Staram się „odcinać” regularnie w okolicach 20 czy 20.30. Wyłączam wtedy dźwięk w telefonie.  Czyli tak do końca nie jestem offline. Sprawdzam czasem jeszcze czy nie wydarzyło się coś, co wymagałoby natychmiastowej reakcji. Urlop czy dni wolne to rzecz święta, choć i wtedy zaglądam do sieci. Nie dlatego, że nie mogę bez niej egzystować. Bardziej z poczucia obowiązku. 
 
Początek dnia – sieć czy kawa?
 
Zdecydowanie kawa! 
 
Z jakimi ludźmi lubisz współpracować? 
 
Bezproblemowymi. Ludźmi, którzy mają raczej tendencję do szukania rozwiązań niż problemów. Zawsze powtarzam, że problem to tylko chwilowa niedogodność. 
 
W pracy częściej narzucasz swoje zdanie czy idziesz na kompromis? 
 
Nie wiem, czy ktokolwiek potrafiłby odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. Istnieje wprawdzie model rzecznictwa dominującego, które stara się mediom narzucić stanowisko. Ale mi bliżej do „reaktywnego rzecznictwa kontekstowego”. Wiadomo, że w tej pracy nie ma uniwersalnej recepty. Z jednymi dziennikarzami współpracuje się lepiej, z innymi gorzej. Jedne tematy są bardziej nośne, inne mniej. Czasem trzeba przeforsować swoje stanowisko, bo ono jest oficjalnym stanowiskiem. Czasem trzeba się ugiąć – c’est la vie.
 
Jak zaczęła się Twoja przygoda ze strzelectwem? 
 
To był przypadek. Żona ma przyjaciółkę, która zaczęła spotykać się z bardzo, na pierwszy rzut oka, dziwnym człowiekiem. Padła propozycja, by celem budowania relacji, spotkać się w naturalnym dla niego środowisku, czyli właśnie na strzelnicy. Wtedy pierwszy raz miałem broń palną w rękach. Spodobało mi się. W opinii moich instruktorów posiadałem w tym kierunku predyspozycje. Stało się to po dziś dzień moim hobby. 
 
Bieganie po strzelnicy to sposób na zluzowanie głowy?
 
Tak! Dla mnie to rodzaj… medytacji. Odreagowania. Tylko bez wizualizacji. Strzelectwo to, wierz mi, naprawdę skomplikowana czynność. Składa się z całej masy drobnych elemencików, które wpływają na płynność czy celność strzelania.  Dopiero, gdy one wszystkie razem grają, można czerpać satysfakcję. Podobnie jak z czerpaniem przyjemności podczas jazdy samochodem. Jak człowiek myśli o włączaniu kierunkowskazów, wciskaniu sprzęgła, redukcji biegów, to trudno mówić o przyjemności. Ale jak się osiąga poziom, gdy wszystko dzieję się automatycznie, podprogowo to już frajda. Ze strzelaniem jest podobnie. 
 
Porozmawiamy o poezji? 
 
Hehehe. Poezja to strasznie wielkie słowo.
 
Dlaczego przestałeś pisać wiersze? 
 
Ja w wielu przypadkach mam słomiany zapał. Zapalam się szybko. Eksploruję swoje pomysły do pewnego momentu. A potem zajmuję się czymś innym. To chyba też zboczenie filozoficzne. Czasami wydaje mi się, że mam coś mądrego czy wartościowego do powiedzenia. Więc wiersze, to może po trosze eksperyment społeczny, a po trosze ekshibicjonistyczna postawa. 
 
Stanowiły dla Ciebie formę autoterapii, miały cel utylitarny, służyły wyzwoleniu uczuć czy można je traktować jako czystą grę językową?

Pewnie wszystko po trosze. Mój nauczyciel języka polskiego, jeszcze z czasów szkoły podstawowej, zwykł mawiać, że jedną z największych bzdur jest interpretacja wiersza. Ja już teraz, po studiach filozoficznych wiem, że jest np. coś takiego jak koło hermeneutyczne i potrafię sobie to naukowo wytłumaczyć. Z punktu widzenia czytającego naprawdę bez znaczenia jest to, co poeta miał na myśli. Jeżeli ktoś czyta coś i to coś powoduje ruch w jego wnętrzu to super. O to właśnie chodzi. Jeśli uda się kogoś pobudzić do myślenia też cudownie. Jestem wyznawcą filozofii z definicji. Filozofia, czyli miłość mądrości płynąca z zadziwienia nad światem. 
 
Poezja więc to okruchy ze stołu filozofii, jak mawiał Czesław Miłosz, czy raczej jest narzędziem filozofii? A może jedno i drugie?
 
Poezja może być formą filozofii, a filozofia może być formą poezji. Tak naprawdę forma jest w tym przypadku nieistotna. Istotna jest treść. Ilekroć rozpoczynamy jakąś dyskusję i przestaje być ona o treści, a staje się o formie, to można przestać dyskutować. W treść trzeba się wgryźć. 
 
„Na skraju szafy z ubraniami u góry wiszą wieszaki. 
Można tam znaleźć ubrania, ale mi chodzi o TULAKI. 
To stworki małe i miłe, o proweniencji nieznanej, 
ale wiadomo o nich, że bardzo są kochane. 
TULAKI mieszkają z nami tylko, gdy tego chcemy, 
w innych wypadkach – uwierzcie – się na nie, nie natkniemy (…)” –  
jak narodziły się TULAKI? 
 
Tulaki, podobnie jak strzelectwo, są zasługą mojej żony. Zanim była moją żoną, wylądowała w szpitalu na drugim końcu Polski. W celu poprawy jej humoru napisałem historyjkę o Tulakach, czyli przyjaznych stworkach, które niosą pozytywne emocje. Później doszły części  „Tulaki i zwierzęta domowe”, "Mecz hokeja” i „ Wiosenne Tulaki – czyli Tulaki w ogrodzie”. Za podszeptem dobrych ludzi wysłałem historyjki na stronę z wierszami dla dzieci. Okazało się, że się spodobały. I bardzo mnie to cieszy. 
 
Będzie kontynuacja?
 
Z Tulakami podobnie jak z innymi rzeczami. Gdy ogień płonął w tym temacie, to powstawały historyjki, później ogień zapłonął w innym temacie… Ale może jeszcze kiedyś?! 
 
Co zaprząta jeszcze Twoją głowę oprócz strzelectwa?
 
Trudne pytanie, bo wiele jest takich rzeczy. Interesuje mnie przede wszystkim człowiek i wszystko, co z nim związane. Bardzo lubię wyzwania intelektualne wszelkiej maści. Lubię próbować w zasadzie wszystkiego, co tylko się da. 
 
Lepiej musieć czy chcieć? 
 
Z tym chciejstwem jest tak, że jak coś musisz, to życie zaczyna Cię męczyć. Ale jak przestawisz myślenie, dokonasz „operacji mentalnej”, że wstajesz rano, bo chcesz, a nie musisz to zmienia postać rzeczy. Wstaję, bo chcę zarobić pieniądze i spłacić ratę kredytu. Ale nie dlatego, że ktoś mi kazał go zaciągnąć. A dlatego, że chciałem mieć dom. Na pewnym etapie swojego życia podjąłem taką decyzję. Skoro nie mogłem go kupić za gotówkę musiałem wziąć kredyt. Więc to, że ja teraz „muszę ” spłacić ratę kredytu wynika z mojego chciejstwa, albo, jak kto woli – jest konsekwencją mojej decyzji. Jak przestawisz się z „musieć ” na „chcieć ” życie jest o wiele fajniejsze.
 
Co przedstawia tatuaż na prawej ręce?

Z tym tatuażem jest jak z interpretacją wiersza. Dla mnie ma on konkretne znaczenie. Mam celtycki symbol ochronny, który wojownicy malowali sobie na tarczach, a rodzice malowali go dzieciom na kołyskach. Idąc dalej jest świat mielony przez klepsydrę z korbką i ludzikiem, który wbrew temu, co się dzieje, pnie się pod górę. W całość wpisany jest ciąg Fibonacciego. Są też trzy krople krwi, to z kolei można powiązać z łacińskim „ omne trinum perfectum”, bo wszystko co potrójne doskonałe. W opozycji są jeszcze trzy zielone liście, które można potraktować jako symbol nadziei. I drzewa wyrastające od ramienia do nadgarstka i od nadgarstka do ramienia – bo przecież nie było nas, był las…  Wszystko stanowi całość mającą dla mnie określone znaczenie – niekoniecznie obiektywne. 
 
Będą kolejne? 
 
Zaczyna mi brakować miejsca.
 
???

Jest jeszcze na nodze tatuaż kota i na drugiej symboliczny tatuaż z sentencją „ Si vis pacem, para bellum” związany z pasją strzelecką. czyli „Chcesz pokoju, szykuj się na wojnę”.  Mam jeszcze historię obrazkową, która wśród ludzi, którzy ją widzieli  budzi sporo pytań… 
 
I to pozostawimy z trzykropkiem? 
 
Zdecydowanie… 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy