Reklama

Ludzie

Krzysztof Kolberger – życie i teatr

Aneta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 21.11.2012
344_krzysztof_kolberger
Share
Udostępnij
Krzysztof Kolberger, znakomity aktor i reżyser teatralny, znany z ról m.in. w: „Najdłuższej wojnie nowoczesnej Europie”, „Kuchni polskiej”, „Panu Tadeuszu”, „Ekstradycji”. Nazywany najpiękniejszym polskim głosem, był najsłynniejszym interpretatorem „Tryptyku rzymskiego”. Zmarł 7 stycznia 2011 r. po kilkunastoletnich zmaganiach z chorobą nowotworową. Rozmowę z aktorem przeprowadziliśmy w październiku 2009 r. w Warszawie.

Aneta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski: Panie Krzysztofie, gdzie jest dzisiaj miejsce współczesnego aktora? Laik może dojść do wniosku, że głównym jego zajęciem są role w telenowelach i rozmaitych show, a teatr jakby odszedł w cień.
 
KK: Nie chciałbym wartościować. Każdy podejmuje decyzje, jakie chce, ale mnie akurat praca w telenoweli by nudziła. Poza tym nie bardzo chciałbym się podejmować zadania, w którym musiałbym przez kilka lat odgrywać tę samą postać.
 
Często dość ubogo zarysowaną…
KK: Gdy czasem włączam na chwilę jakąkolwiek telenowelę i przełączam na inną, to mam wrażenie, jakbym nie zmieniał kanału. Zdecydowanie wolę filmy artystyczne, nie mówiąc już o teatrze. A miejsce aktora?… Jest tam, gdzie go potrzebuje widownia. Ja  na stałe jestem aktorem Teatru Narodowego i staram się spotykać z moimi widzami głównie poprzez wieczory poetycko-muzyczne. Komponuję te wieczory jak monologi, które są zamkniętą całością. Unikam recytacji pojedynczych wierszy, przeplatanych fragmentami muzycznymi.
 
Pana przygoda z poezją jest już bardzo długa. Przez kolejne dekady miliony Polaków siadały przy radiu, by w programie pierwszym, w Lecie z Radiem, usłyszeć Pańskie „Strofy dla Ciebie”…

KK: Pamiętam, że długo zastanawiałem się, czy w ogóle przyjąć tę propozycję. Wydawało mi się, że w audycji młodzieżowej poezja nie ma szans na zaistnienie. W dodatku audycja była wpisana w letnią ramówkę. Wakacje, wypoczywający ludzie… Jak do tego miała pasować dobra poezja? A jednak. Dziś cieszę się i jestem wdzięczny twórcom programu, którzy 34 lata temu przekonali mnie do „Strof dla Ciebie”. To był i jest niezwykle ważny moment w moim życiu. Wiele osób pamięta mnie tylko z tego.
 
A ile kobiet kochało się w Pana głosie…

KK: Tak??? (śmiech)

Nigdy Pan nie ukrywał, jak ważna jest poezja w Pańskim życiu zawodowym…

KK: Poezja jest przygodą mego życia. Ta przygoda zaczęła się wcześnie, jeszcze w Teatrze Narodowym u Adama Hanuszkiewicza. Tam nauczyłem się operowania wierszem tak, aby było to wiarygodne. Pamiętam swoje aktorskie początki i rolę w „Wacława dzieje” Stefana Garczyńskiego, przyjaciela Adama Mickiewicza. Rola była pisana wierszem. Dziś mogę powiedzieć, że albo w naturalny sposób nadawałem się do poezji, albo tam się tego nauczyłem, albo jedno i drugie. Mam jednak świadomość, że dzisiaj jest już inne aktorstwo.

Wierzy Pan, że w dzisiejszym hałasie jest szansa, iż poezja zostanie usłyszana?

KK: Poezja daje szanse na wyciszenie i zatrzymanie się w biegu. Dziś wszystko bardzo przyspiesza, następuje inny rodzaj komunikowania. Ludzie są przyzwyczajeni do bardzo szybkiego montażu, jaki jest choćby w reklamie. Mogą mieć potem problem ze skupieniem na godzinnym programie poetyckim. Chociaż to chyba nie do końca prawda, czego dowodem są moje spotkania z widownią. Oczywiście, widownią, która chce poezji, zatrzymania.
 
Czy poezja jest niszą dla dżentelmena w starym stylu, który źle się czuje w czasach pośpiechu, walki łokciami?

KK: W różnych okresach moje mówienie poezji miało różny cel. Przed stanem wojennym grałem bohaterów romantycznych i to początkowo osadziło mnie w nurcie poezji romantycznej, liryki miłosnej. Lata 80.zmieniły charakter poezji. Widownia oczekiwała wierszy „tu i teraz”. Była to poezja bardziej związana z tym, co się działo dookoła.
Często zapominamy, że wiersze patriotyczne, recytowane w kościołach w latach 80., to była po prostu znakomita poezja.
 
Staram się obracać tylko w sferze bardzo dobrej poezji, bo tylko taka przenosi nas w lepsze rejony naszego życia. Oczywiście, jest też tak, że w zależności od tego, co się dookoła nas dzieje, te same słowa nabierają innych znaczeń. Kiedy wybuchł stan wojenny,  tamtego wieczoru – 13 grudnia 1981 r. – byłem umówiony w kościele na wieczór poezji Czesława Miłosza. Kiedy się tam pojawiłem, ksiądz się przeżegnał i nie mógł uwierzyć, że przyszedłem – przecież wszystkie występy były zabronione. Ja na to: „Jestem człowiekiem obowiązkowym, byłem umówiony, więc jestem”. „I co teraz zrobimy?” – zastanawiał się ksiądz. W końcu zadecydował, że powiem dwa wiersze podczas mszy. Oczywiście, przeciągnęło się to do całego bloku poetyckiego. Do dziś to pamiętam, zacząłem mówić proste słowa: „W mojej Ojczyźnie, do której nie wrócę…”, napisane przez Miłosza na emigracji, gdy jeszcze nie wiedział, że po latach wróci do Polski. Te słowa sprawiły, że się rozpłakałem, a ze mną płakał cały kościół. Po tamtym wieczorze byłem pewny,  że zostanę w Polsce, mimo że wcześniej rozważałem emigrację. Czułem, że mam tu coś do zrobienia, że inni czegoś ode mnie oczekują.
 
Okres stanu wojennego to czas, kiedy najbardziej było widać, jaka jest siła słowa?

KK: Jaka jest siła słowa, pokazał Jan Paweł II, który na początku swojej drogi też był aktorem w Teatrze Rapsodycznym u Mieczysława Kotlarczyka w Krakowie. Wspaniale operował słowem. Sam to doceniłem, gdy nie tak dawno w Kalwarii Zebrzydowskiej niespodziewanie miałem przeczytać cały „Tryptyk rzymski”, a na przygotowanie się miałem tylko dwie godziny. Jest oczywiste, że nie było mowy o opanowaniu tekstu, wczuciu się w niuanse utworu. A jednak tamtego wieczoru w Kalwarii zdarzyło się coś niezwykłego – my na to mówimy, że „anioły fruwają na scenie”. Miałem poczucie, że objawiła się moc tego tekstu, potem już świadomie przeze mnie pokazywana.
Nam się jednak wydaje, że znaczenie słowa wypowiadanego przez aktora było 20-30 lat temu o wiele większe. Jeszcze nie tak dawno tak ważne było to, co mówi np. Gustaw Holoubek.
 
Tak, tylko, że Pan Gustaw był wyjątkową osobą. Nie tylko aktorem, lecz naszym mentorem, guru, autorytetem dla wielu osób.

KK: Dziś aktorzy też operują słowem. Ale mamy wrażenie, że jego siła jest o wiele mniejsza.
Szczęśliwie, dziś jest normalnie. To, że w latach 80. prawie całe środowisko aktorskie zrezygnowało z tego, co buduje karierę – występów w radiu, a zwłaszcza w telewizji, kinie, by bojkotować totalitaryzm, było nienormalne.

Panie Krzysztofie, czy to nie jest tak, że ci, którzy mieli coś do powiedzenia, wycofali się albo ustąpili miejsca postaciom popkultury, które „sprzedają” to, jak mieszkają, jak się ubierają i z kim się spotykają?

KK: Co na to poradzić? Jest jak jest. Obrażać się na nowe czasy? Proszę pamiętać, że zawsze były środowiska, które chodziły do teatru, oglądały Teatr Telewizji.  W Polsce nie ma tak dużego środowiska aktorskiego jak w Ameryce, gdzie jest wyraźny podział na aktorów grających w serialach, gwiazdy występujące w filmie i aktorów teatralnych. U nas to się wszystko miesza: wszyscy są na etatach w teatrze, bo za mało się kręci filmów czy za mało jest okazji do zarabiania. Daje to pewnego rodzaju poczucie pewności, nie mówiąc o tym, że teatr jest pewnego rodzaju laboratorium, gdzie się buduje nasz warsztat. Telenowele są jedynie wykorzystaniem pewnych predyspozycji aktorów. Ja nie chcę tego, broń Boże, oceniać. Życzę sobie, bym – ze względów finansowych czy innych – nie musiał grać w telenowelach. Chociaż dziś podchodzę do tego inaczej: pewne rzeczy stały się mniej ważne niż kiedyś. Podoba mi się zdanie, które Gustaw Holoubek wypowiedział kiedyś do Kaliny Jędrusik: „Kalina, myśmy się już nagrali”. Oczywiście, liczę na to, że jeszcze posypią się propozycje wspaniałych ról, że ktoś wykorzysta moje możliwości, mój zmieniający się wygląd. Że dalej będę mógł istnieć w zawodzie, spełniając się w taki czy inny sposób i dając satysfakcję sobie i widzom.

Przygotowując się do tego wywiadu przejrzeliśmy kilka innych wywiadów z Panem. Zauważyliśmy, że nawet tak wytrawnych „wywiadowców” jak Piotr Najsztub w odkrywaniu swojej prywatności dopuszcza Pan tylko do pewnego momentu.

KK:
O pewnych rzeczach mówiłem publicznie, nie będę tego tutaj powtarzał. Moje bycie osobą publiczną polega na tym, że jestem aktorem. Rozumiem, że ktoś się interesuje prywatnym życiem aktorów, sam czasem z przyjemnością pozwalam sobie przeczytać jakąś plotkę o kimś. Ale właściwie od początku przyjąłem taką postawę, że wywiady są przedłużeniem mojego zawodu. Czy ja pytam pana, czy pan jest żonaty, czy ma kochankę i z kim śpi? Nie. I nie widzę powodu, dla którego ja miałbym o tym mówić. To moja sprawa. No, chyba że miałoby to mieć jakiś cel.
 
My też nie widzimy powodu, by o to pytać…

KK: Dlatego właśnie z Państwem się spotkałem. Oczywiście, w życiu zdarzyły mi się różne rzeczy, lepsze i gorsze. Nikt nie ma życia usłanego różami. Polańskiego jego wielkość nie uchroniła przed tym, co się ostatnio zdarzyło. Współczuję mu, ale z drugiej strony nie chcę zabierać w tej sprawie głosu, bo to nie moja sprawa. W życiu są dołki i górki, radości i tragedie, rzeczy dobre i złe. Z tego buduje się to, co jest najważniejsze dla mnie w kontakcie z widzem, czyli moja droga zawodowa, bogactwo możliwości pokazywania w rolach tego wszystkiego, co mi się zdarzyło w życiu. Im bogatsze życie, także w złych sprawach, tym większa wiedza i ciekawsze role. Kto chce się czegoś o mnie dowiedzieć, niech ogląda moje role.

Ale jednak – i tu wielki szacunek dla Pana – zdecydował się Pan nie ukrywać swoich zmagań z chorobą.

KK: Tak. Jeżeli mówienie o złych rzeczach, które się w życiu zdarzają, czemuś służy, to wtedy warto to zrobić. Nie po to, by tylko o tym opowiadać i wzbudzać czyjąś litość czy współczucie.

Nie wszystko jest na sprzedaż.

KK: Tak, nie wszystko jest na sprzedaż.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy