Reklama

Automoto

Największy na świecie monster truck na TSLA EXPO 2019

Natalia Chrapek
Dodano: 17.09.2019
47115_truck
Share
Udostępnij
TSLA EXPO 2019 to nie tylko panele dyskusyjne z udziałem branżowych ekspertów i zaproszonych gości oraz spotkania biznesowe. Organizatorzy zadbali również o motoryzacyjne show w postaci premier samochodów, motocykli i wielkich ciężarówek. Najwięcej emocji wzbudza jednak największy na świecie monster truck, zbudowany w Dynowie przez Przemka Kołtuna. Ekstremalna jazda samochodem z wysokim zawieszeniem i ogromnymi kołami, przy ogłuszającym ryku silnika to dla wielu może być prawdziwe wyzwanie. Jeśli tak, 11 i 12 października warto przyjść do Centrum Wystawienniczo-Kongresowego w Jasionce, gdzie każdy będzie mógł wejść na pakę olbrzyma, rozsiąść się wygodnie w designerskiej loży VIP i zakosztować jazdy tym gigantycznym pick-upem. 
 
Ojczyzną monster trucków są Stany Zjednoczone. To właśnie tam w 1974 roku Bob Chandler skonstruował ogromnego pick-upa, na bazie Forda F-250 z kołami od maszyny rolniczej. Nikt nie przypuszczał, że 44 lata później w garażu Przemka Kołtuna w Dynowie, który na co dzień prowadzi firmę transportową, powstanie największy tego typu pojazd na świecie i to z części, które w 95 proc. zostały skonstruowane własnoręcznie na miejscu. Maxiu, bo takie imię otrzymał gigantyczny pick-up, wyjechał już na podkarpackie drogi i zachwyca imponującymi wymiarami: ma ponad 3 metry wysokości, tyle samo szerokości oraz przeszło 10 metrów długości. Maksymalna prędkość, jaką może osiągnąć to ponad 100 km/h. Aby się o tym przekonać, wystarczy przyjść 11 i 12 października na III edycję TSLA EXPO 2019. To największe na Podkarpaciu wydarzenie dedykowane motoryzacji, transportowi, logistyce i produkcji przemysłowej. W trakcie debat przedsiębiorców, prezentacji dla publiczności i giełdy kooperacyjnej, chętni będą mogli m.in. przejechać się gigantycznym pick-upem. 
 
– Przyjedziemy z własnym nagłośnieniem, a nawet sceną. Jest monster, jest impreza – przekonuje ze śmiechem Przemek Kołtun. 
 
Przejażdżki największym na świecie monsterem zaplanowano na piątek (11 października) i sobotę (12 października) od godz. 10.00 do 17.00. Gra jest warta świeczki, bo drugiego takiego pojazdu nie ma nawet w Stanach Zjednoczonych.   
 
– Budowa monstera w USA nie jest żadnym wyzwaniem. To tak jakby stuningować w Polsce samochód. Za oceanem istnieją firmy, które na zamówienie wykonują takie cudeńka, wystarczy tylko mieć zasobny portfel. Części też są powszechnie dostępne, ale bardzo drogie – mówi Przemek Kołtun. – W Dynowie, poza pasją i wielką motywacją do działania, nie mieliśmy nic, ale stopniowo realizowaliśmy kolejne etapy projektu. 
 
Przemek razem z przyjaciółmi przerobili własnoręcznie wahacze, stabilizatory i sprowadzili specjalną stal, po czym zahartowali ją w odpowiedniej temperaturze. Sami też zamontowali stelaże, system skrętów, fotele i tapicerki. Pracowali niejednokrotnie po 20 godzin dziennie. Musieli przy tym odwiedzić mnóstwo warsztatów i wiedzieć gdzie, do kogo i po co zapukać. Sąsiedzi też nie mieli łatwo, dźwięki, jakie wydaje „olbrzym”, znają już na pamięć.  
 
Radość w MAXI wymiarze
 
Po 11 miesiącach budowa największego monster trucka dobiegła końca. Ten jeździ już na  podkarpackich drogach i wzbudza nie lada zainteresowanie. A jest co oglądać. W gigantycznym pojeździe mieści się 24 osoby, które mają do wyboru miejsca na pace samochodu lub w loży VIP, czyli w designerskiej strefie zaraz za kabiną kierowcy. Samochód na razie jest czarny, ale wkrótce nabierze koloru – niebieski chrom. Nazwa monstera nawiązuje do wielkości i przeznaczenia samochodu. Max jest największym na świecie monsterem, a Maxiu słodkim towarzyszem podróży, który mówi i śmieje się. Samo prowadzenie pojazdu nie jest prostą sprawą, nie mówiąc już o kierowaniu nim wśród ludzi. Tutaj liczy się niezwykła czujność, dlatego ekipa Przemka zainstalowała 7 kamer, dzięki którym kierowca będzie dokładnie widział, co dzieje się dookoła giganta. W kabinie jest jeszcze miejsce dla jednej osoby, która może zatrzymać pojazd niezależnie od kierującego w momencie jakiegoś zagrożenia. Do tego trzeba dołożyć jeszcze człowieka, pilotującego z zewnątrz. 
 
Dzięki specjalnie zaprojektowanym systemom mowy samochód będzie mówił i wydawał dźwięki. Ma też zionąć ogniem. Pomogą mu w tym potężne rury wydechowe. Przemek marzy, aby w niedalekiej przyszłości pojazd poruszał się samodzielnie za swoim właścicielem. Pojemność silnika Maxa to 5,6 litra. Do tego dochodzi jeszcze 400 koni mechanicznych, ale już pojawiły się plany, aby zamontować kompresor zwiększający moc pojazdu. Maksymalna prędkość, jaką póki co osiąga samochód to ponad 100 km/h. Jego najważniejszym elementem jest zawieszenie. Przenosi zarówno potężne obciążenie wynikające z  konstrukcji pojazdu, jak również to, wytworzone podczas jazdy. Pojazd posiada 4 amortyzatory oraz poduszki powietrzne, takie same jak w ciężarówce. Za tylną osią, przy rampie spod pokładu wypuszczane są schody, po których bez problemu można wspiąć się na pakę maszyny. Auto przygotowane jest pod eventy oraz imprezy lokalne, krajowe, a nawet międzynarodowe. 
 
Ludzie z pasją umierają później 
 
 – Motoryzacja jest dla mnie sposobem na życie. Czy może być coś lepszego od połączenia pasji z biznesem? Mnie się udało. Żyję od jednej imprezy motoryzacyjnej do drugiej, od jednego wyścigu do drugiego. W filmie „Szybcy i wściekli” dominuje fikcja. U nas wszytsko dzieje się naprawdę. Wierzę, że ludzie z pasją umierają później – tłumaczy.  
 
Przemek Kołtun z Dynowa na co dzień jest właścicielem firmy transportowej. W wolnym czasie zajmuje się nie tylko monster truckami, ale też konstruuje auta off roadowe i pojazdy do driftu. Te ostatnie zajmują szczególne miejsce w jego garażu – nic dziwnego, sam jest drifterem walczącym z barierą przyczepności na drodze. Co roku można go spotkać na King of the Hill, imprezie wyścigowej organizowanej na licznych zakrętach w Izdebkach k. Brzozowa.
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy