Reklama

Biznes

Mały bizness nie ma lekko – bariery w rozwoju

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 21.11.2012
375_bariery_biznes
Share
Udostępnij
Wysokie koszty pracy, zatory płatnicze, utrudniony dostęp do kapitału – to, zdaniem przedsiębiorców prowadzących mikro i małe firmy, główne bariery ograniczające ich rozwój. Zdaniem dra Krzysztofa Kaszuby, rektora Wyższej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie, liczy się jeszcze coś innego: mały biznes rozwija się wtedy, gdy gospodarstwa domowe mają poczucie bezpieczeństwa. A obecnie takiego poczucia, jego zdaniem, nie mają.

– Prowadzenie małego biznesu to w Polsce kiepski pomysł na życie – śmieje się współwłaścicielka firmy zatrudniającej 10 osób (nazwijmy ją panią A). Zaraz jednak dodaje: – Jeżeli miałabym pracować u kogoś za grosze, to wolę być na swoim.

Za wysokie koszty pracy

 
By być na swoim, pani A kilka lat temu założyła firmę wraz z przyjaciółmi. Praktycznie od zera. Mieli jedynie pomysł, zapał do pracy i wiarę, że się uda. Udało się utrzymać firmę i umocnić jej pozycję w branży. Wielkich kokosów jednak z niej nadal nie ma. Pani A, zapytana o to, co najbardziej przeszkadza w prowadzeniu firmy, bez namysłu wymienia bardzo wysoką składkę ZUS-owską, wynoszącą dziś prawie 1000 zł. Trzeba tu dodać, że skutkiem obciążeń związanych z obowiązkowymi, pozapłacowymi kosztami pracy, tzn. kosztami ubezpieczeń emerytalnych, zdrowotnych, macierzyńskich, rodzinnych itd., jest to, iż firmy niechętnie zatrudniają na etatach. – Żeby wypłacić pracownikowi niewygórowaną przecież pensję w wysokości 2 tys. zł „na rękę”, firma ponosi koszty rzędu ponad 3 tys. zł – przypomina pani A. Uważa także, że to nie w porządku, iż VAT odprowadza się od wystawionych, a nie od zapłaconych faktur. – Urzędu skarbowego nie obchodzi, czy te faktury zostały zapłacone w terminie, ba! czy w ogóle zostały zapłacone – oburza się pani A. Skądinąd sam VAT też jest horrendalnie wysoki: jego stawka niemal na wszystko wynosi już 23 proc.
   
Jednak, zdaniem Krzysztofa Kaszuby, nawet wysokie koszty pracy nie byłyby tak dotkliwe dla firm, gdyby miały one możliwość spokojnego i stabilnego działania. Tak jednak nie jest. Poważnym utrudnieniem jest niestabilność regulacji prawnych, uniemożliwiająca planowanie działalności, oraz ich niejasność, powodująca, że przedsiębiorcy są zdani na łaskę i niełaskę urzędników skarbówki.   

Bank nie jest „dobrym wujkiem”
   

Przedsiębiorca B to młoda kobieta. Od kilku miesięcy wraz z narzeczonym prowadzą firmę świadczącą usługi komputerowe i drukarskie. Firma zaczyna się pomału „kręcić”, mają coraz więcej zamówień, jednak ledwo-ledwo wiążą koniec z końcem. Ich największym problemem okazał się brak kapitału „na wejściu”. Pani B mówi, że gdyby na początku znalazł się „dobry wujek”, który pożyczyłby im, powiedzmy, 50 tys. zł, byłoby im o wiele łatwiej. Niestety, takiego „dobrego wujka” nie mieli. W takiej roli na pewno nie wystąpi bank, dla którego takie firmy są niewiarygodne, gdyż nie potrafią wykazać się ani wystarczająco długą historią działalności, ani odpowiednimi aktywami niezbędnymi do zabezpieczenia pożyczek. Ponadto, jak mówi pani B, firma działa na rynku zbyt krótko, a więc nie jest jeszcze na tyle wiarygodna dla kontrahentów, by zgodzili się oni skredytować – w formie zaliczki – zakup materiałów potrzebnych do wykonania zlecenia. Pozostaje więc poszukiwanie prywatnych źródeł finansowania (czyt. pożyczki od rodziny lub znajomych). Albo staranie się o pożyczkę u pośredników finansowych, np. w funduszach pożyczkowych. Problem w tym, że wiedza o nich nie jest jeszcze zbyt powszechna. W każdym razie pani B nic na ich temat nie wiedziała.
   
Krzysztof Kaszuba zaleca tu rozsądek. – To prawda – mówi ekonomista – że bankowe źródła finansowania są w Polsce droższe i trudniejsze do zdobycia niż w innych krajach. Jednak to, że ktoś mówi: „mam pomysł, dajcie mi 50 tys. zł”, to jeszcze nie jest wystarczający powód, by bank takiego kredytu udzielił. W biznesie trzeba startować z wkładem własnym, bądź wykorzystując rodzinne zasoby finansowe. Choć zgadzam się, że rozwiązania typu „venture capital” są stosowane przez banki zbyt rzadko.

Zatory płatnicze potrafią „wykończyć” małą firmę

   
Kolejny problem to tzw. zatory płatnicze, czyli sytuacje, kiedy firmy, które nie otrzymały zapłaty za wykonaną robotę (lub otrzymały ją z wielkim opóźnieniem), wpadają w tarapaty finansowe i same przestają płacić kontrahentom. W ten sposób tworzy się „łańcuszek”: jedna firma ciągnie drugą w dół. Moje rozmówczynie są zgodne, że kilka nie zapłaconych faktur opiewających na kilka tysięcy złotych jest w stanie „rozłożyć” każdą niewielką firmę. Problem dotyczy mniejszych firm głównie dlatego, że te duże mają większe zasoby środków obrotowych, łatwiej mogą też skorzystać z bankowego kredytu. 
  
– Praźródłem większości zatorów płatniczych jest postępowanie największych przedsiębiorstw, które nie płacą podwykonawcom – uważa Krzysztof Kaszuba. – Weźmy to, co się działo przy budowie autostrad. Miało to wymiar „przestępczości zorganizowanej”, wymierzonej w małe firmy.
 
Poszukiwany mężczyzna w średnim wieku
   
Zdaniem pani A, prowadzenie małego biznesu jest dziś kiepskim interesem także dlatego, że właściciel – jeżeli jest uczciwy – ogląda wypłatę jako ostatni. Wtedy, gdy zaspokoi już wszystkie zobowiązania, z płacami pracowników na czele. I wtedy, gdy jeszcze jest co oglądać. – Bywało i tak, że brałam niewielką pensję, zdarzało się, że w ratach – wspomina pani A. Dalej: firmy, które działają na tzw. styk, nie mają kapitału, który można by przeznaczyć na inwestycje. A wiadomo: kto nie inwestuje, ten przestaje być konkurencyjny. Plusem niewielkich firm jest natomiast konieczność racjonalizacji kosztów. Nie ma przerostów zatrudnienia, bo firmy po prostu na to nie stać, nie szasta się pieniędzmi na rzeczy niepotrzebne.

Gospodarstwa domowe muszą mieć poczucie bezpieczeństwa
   
Krzysztof Kaszuba proponuje, by w tych rozważaniach sięgnąć także po zjawiska, o których mówi się mniej, a które przy ocenie warunków, w jakich działają niewielkie firmy, wydają mu się kluczowe. Po pierwsze, jego zdaniem, „mali karmią się przy większych”, tzn. z reguły są podwykonawcami drobnych produktów i usług.- Jeżeli gospodarka się rozwija i silne przedsiębiorstwa są producentami produktów finalnych, to ci mali mogą z nimi kooperować z dobrym skutkiem – uważa ekonomista. – Jednak jeśli duże przedsiębiorstwo jest jedynie wykonawcą elementów produktu finalnego, to możliwości małej firmy są mniejsze.
   
Druga sprawa: małe firmy, zdaniem Kaszuby, rozwijają się wtedy, gdy gospodarstwa domowe  czują się na tyle stabilne i bezpieczne, że nie boją się konsumować. Kiedy jednak członkowie rodziny są zagrożeni np. utratą pracy, to słabnie ich zainteresowanie zakupem towarów i usług. Obecnie, według rektora WSZ, większość gospodarstw domowych takiego poczucia bezpieczeństwa nie ma.
   
Wreszcie, system prawny. Zdaniem Kaszuby, ten, który budujemy od ponad 20 lat, jest chory. – Stworzyliśmy znakomite warunki dla rozwoju potężnych grup finansowych – banków, funduszy inwestycyjnych itd. Polacy są „niewolnikami” tych instytucji – uważa ekonomista. – Natomiast prawo powoduje ubezwłasnowolnienie małych podmiotów poprzez wysokie koszty prowadzenia sporów i długie procedury.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy