Reklama

Biznes

Energetyka jądrowa. Kto odpali ukraińską bombę?

Anna Koniecka
Dodano: 20.08.2015
No image
Share
Udostępnij
Stan techniczny przestarzałych elektrowni atomowych, budowanych na Ukrainie jeszcze za czasów Związku Radzieckiego w latach 60., budzi uzasadniony niepokój. Powinny być zamykane z zachowaniem największej ostrożności, ale pomimo ryzyka, jakie stwarza już sam ich wiek, pracować muszą. 
 
Dostarczają połowę prądu wytwarzanego na Ukrainie i bez nich krajowy system energetyczny całkiem by się załamał, co już i tak się zdarza incydentalnie na skutek awarii reaktorów. I tu zasadnicze pytanie: czy awarie w ukraińskich elektrowniach atomowych oprócz nagłych przerw w dostawach prądu mają jeszcze inne następstwa? Zagrażające bezpieczeństwu ludzi, lokalnemu środowisku, sąsiednim krajom?
 
Tych pytań nie da się uniknąć. Zwłaszcza po katastrofie w Czarnobylu, która pokazuje i ostrzega, – że bezpieczeństwo energetyki jądrowej to nie jest problem tylko jednego państwa. Skutki Czarnobyla będą ponosić, i to przez niewyobrażaną ilość lat, następne pokolenia na Ukrainie, gdzie do tej katastrofy doszło (1986 r.), ale także w sąsiednich krajach. W Rosji, na Białorusi – najbardziej poszkodowanej. Ponad milion ludzi żyje tu na skażonych terenach (23 proc. kraju). Radiacja nie „wyparowuje” tak prędko, jakby tego chciało atomowe lobby. 
 
Na Ukrainie przesiedlono najpierw 116 tys. ludzi z elektrowni, okolicznych wsi i 50-cio tysięcznego wówczas miasta Prypeć. Potem jeszcze ok. 200 tys. ze strefy tak zwanego dobrowolnego wysiedlenia – mniej skażonej, gdzie da się żyć, ale lepiej nie ryzykować. O szkodliwości małych doz radiacji rosyjscy naukowcy dopiero zaczynali mówić.
 
W promieniu 30 kilometrów od elektrowni – najbardziej radioaktywny obszar, wielkości Szwajcarii, utworzono zamkniętą zonę. Wolno tam przebywać tylko za specjalnym zezwoleniem, i to najdłużej przez dwa tygodnie. Potem obowiązkowo dwa tygodnie poza zoną. W systemie rotacyjnym pracują w Czarnobylu naukowcy i likwidatorzy elektrowni. Żywność, woda – przywożone spoza zony. Jest zakładowa stołówka. W okolicznych (przepięknych!) lasach nie wolno przebywać, ani nawet podnieść liścia. „Nie stawaj na mchu!”- to pierwsze ostrzeżenie, jakie dostaje się w zonie. To jest martwa strefa. Stracona dla ludzi. Tak jak Prypeć, miasto- widmo. Pozarastane już prawie jak dżungla. Z resztkami asfaltu na alejkach ledwo widocznych pomiędzy blokami. Tu mieszkali z rodzinami pracownicy elektrowni – elita! Najlepsi specjaliści z radzieckich republik.  Praca w elektrowni w Czarnobylu to był dla młodych ludzi szczyt marzeń i awans. 
 
Dziwny zbieg okoliczności
 
Teraz, kosztem prawie dwóch miliardów euro przekazanych przez 40 państw, zrujnowany podczas wybuchu IV reaktor i pogrzebane razem z nim ok. 2 miliony ton radioaktywnego gruzu, skażonej wody oraz paliwa atomowego, ma być nareszcie zabezpieczone. Po 29 latach! Budowę ukrytia, czyli olbrzymiej szczelnej hali rozpoczęto dopiero trzy lata temu. Czemu tak późno? Długo by mówić… 
 
Zaraz po katastrofie zaczęli tu chętnie przyjeżdżać różni doradcy oraz eksperci z Zachodu – tabuny specjalistów. Dostawali milionowe gaże, więc kto by się spieszył?! Ludzie z elektrowni jeździli na Zachód, umacniały się przyjaźnie, pieniądz płynął. Powstawały kolejne koncepcje zabezpieczenia „tykającej bomby”, jaką ciągle jest uszkodzony reaktor oraz jego otoczenie. Nikt wcześniej nie miał z czymś takim do czynienia – świetne pole do obserwacji. W międzyczasie zmieniały się rządy a nawet ustrój państwa. Na terenie elektrowni też się działo. Francuska firma, która budowała kluczowy dla całego projektu schron na radioaktywne odpady i skażoną wodę, której nie ma gdzie wypompować, spaprała robotę, zebrała manatki i wycofała się z projektu. Projektem zarządza zagraniczne gremium – kolejny tabun specjalistów (i koszty).
 
Pieniędzmi państw-donatorów dysponuje Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju. Elektrownia w Czarnobylu jest klientem banku. To on decyduje przez swoich pełnomocników (w słusznej liczbie), czy zapłacić elektrowni za prace wykonane przy obudowie reaktora. Elektrownia wykłada swoje pieniądze i czeka na refundację.
 
Po co i dlaczego tak drogo
 
Pod osłoną tej nowej obudowy ma być rozebrany feralny reaktor i przyległe budynki. Ale kiedy to nastąpi? Czas nagli. Zimą (2013 r.) zawaliło się 600 m kw. dachu nad halą turbin, 50 metrów od reaktora(!). Ewakuowano ekipę budowniczych pracujących przy ukrytiu, chociaż wg oficjalnej informacji wzrostu poziomu promieniowania radioaktywnego nie zanotowano.  Cud! No to co, że wbrew prawom fizyki? 
 
Kto podpala radioaktywny las?
 
Ostatnio – w kwietniu i lipcu (2015 r.)  wokół czarnobylskiej elektrowni, w tej najbardziej skażonej strefie, płonęły setki hektarów lasów i torfowisk. Gigantyczny pożar zbliżył się niebezpiecznie do samej elektrowni. Zaczęto ewakuację wsi znajdujących się za zoną. Pożar udało się zatrzymać ledwie 5 kilometrów od największego składowiska skażonego sprzętu i radioaktywnych odpadów zwożonych tam po katastrofie. Niektóre źródła podają, że płomienie do składowiska dotarły. Ale na razie nie ma jak tego potwierdzić, ten rejon jest zamknięty. Składowisko jest 20 kilometrów od elektrowni.
 
Wg ministra spraw wewnętrznych Ukrainy oba pożary – w kwietniu i w lipcu – to celowe podpalenia. Pożary wybuchły w kilku miejscach jednocześnie. Zresztą to widać ze zdjęć lotniczych – wzdłuż linii lasu ciągnie się długa ognista droga, a w głębi pojedyncze, podobnej wielkości ogniska w sporej odległości od siebie. Kto i po co podpala czarnobylski las? 
 
Dwa dni przed pierwszym pożarem, w kwietniu, obchodzono w Czarnobylu 29.rocznicę katastrofy. Prezydent Poroszenko przemawiał na tle sarkofagu – starej, popękanej obudowy IV reaktora, która miała wytrzymać rok a nie ponad trzydzieści, na co się zanosi. Kawałek nowej hali dopiero, co widać. Poroszenko mówił, że Ukraina dołoży wszelkich starań, żeby czarnobylska zona stała się bezpieczna. Tylko że brakuje pieniędzy. 
 
O tym, że brakuje 660 mln euro na budowę nowego zabezpieczenia, było wiadomo co najmniej pół roku temu.
 
Kiedy płonęły lasy wokół Czarnobyla, w Kijowie  odbywał się akurat szczyt Ukraina-Unia Europejska, na którym debatowano m.in. o wsparciu finansowym dla budowanego zabezpieczenia.
 
Kilka dni po pożarze Unia Europejska ponad pół miliarda euro dosłała. Ale to nie jedyna dobra wiadomość. Władze Ukrainy twierdzą, że ten gigantyczny pożar w najbardziej skażonej strefie zamkniętej z tego powodu dla ludzi, nie spowodował podwyższenia promieniowana. Czyli ewakuacja mieszkańców wsi za zoną była niepotrzebna, tak samo jak panika w Kijowie, bo czuć było w mieście dym przywiany od Czarnobyla. 
 
Rosyjskie media słabo wierzące w kolejne cudy dociekają gdzie powiało tę chmurę, której tak się wystraszyli w Kijowie. I nie tylko tam.
 
Dyplomatyczne milczenie
 
Europejska energetyka jądrowa prawie od trzech dekad funkcjonuje w cieniu Czarnobyla. Dla biznesu atomowego oznacza to wyhamowanie inwestycji i nieco mniejsze zyski. Oraz tym większą determinację, żeby wycisnąć, co się da, a nawet więcej z elektrowni, które są. Ukraińska energetyka jądrowa wpisuje się w ten scenariusz. Bo musi.
 
A co to znaczy dla zwyczajnych ludzi? Strach. Potęgowany zdarzeniami, na które nie mają wpływu.
 
W Iwankowie ludzie mówią: „Żyjemy z piętnem Czarnobyla”. Iwankowo /ukr. Ivankiv/ jest miasteczkiem, które leży najbliżej zamkniętej czarnobylskiej zony. Właśnie stąd pierwsi strażacy jechali gasić płonący reaktor, tyle że wtedy nikt im nie mówił, po co jadą. Jechali „do pożaru”. Tym pierwszym strażakom wystawiono pomnik za bohaterstwo; zapłacili za nie życiem. Najmłodszy strażak Kibinok miał 18 lat. W miejscowej szkole stoi wciąż jego ławka – jak relikwia. Nikt tam nie siada.
 
Kiedy płonął podpalony ostatnio las, a nad Iwankowem latały helikoptery, i było widać chmury dymu znad Czarnobyla tak samo jak 29 lat temu, kiedy płonął reaktor, ludzie znowu wpadli w panikę. Strażacy pognali gasić las.
 
Europa boi się powtórki z Czarnobyla. Ale niepolitycznie jest przyznawać się do tego. Zwłaszcza teraz, kiedy Ukraina jest wspierana/zadłużana przez Zachód. No i bezpieczeństwa poradzieckich elektrowni jądrowych, na prośbę ukraińskiego parlamentu, pomaga pilnować NATO. 
 
A co do nadmiernie długiej i nadmiernie intensywnej w stosunku do założeń projektowych eksploatacji elektrowni atomowych, to nie jest problem występujący tylko na Ukrainie.
 
Ukraina nie musi mieć kompleksów. W Europie Zachodniej prawie połowa elektrowni jądrowych jest tak samo wiekowa, a nawet starsza. Tyle, że budowano je według bezpieczniejszych niż radziecka technologii. Ale obecny stan elektrowni w Zachodniej Europie i zabezpieczeń reaktorów na wypadek awarii został oceniony podczas kontroli zarządzonej przez Unię Europejską, jako alarmujący. Niektóre nie wytrzymałyby nawet większej powodzi, a co dopiero mówić o jakimś kataklizmie.  We wszystkich elektrowniach stwierdzono nieprawidłowości. Najwięcej we Francji; światowy potentat w dziedzinie produkcji energii atomowej oraz sprzedawanych technologii jądrowych. 
 
Kontrolę unijną zarządzono dopiero po tragicznej w skutkach katastrofie w japońskiej elektrowni jądrowej w Fukushimie (2011 r.) . Porównywalnej w skutkach z Czarnobylem.
 
Czy po tej totalnej krytyce UE koncerny energetyczne a także państwa, bo to one a nie koncerny ponoszą odpowiedzialność za skutki katastrof jądrowych, zajmą się poprawą bezpieczeństwa w elektrowniach jądrowych? Prosta odpowiedź: koszty zabezpieczeń to 25 mld euro.
 
Można powiedzieć, że taka jest cena bezpieczeństwa energetycznego w Europie. Ale w normalnych warunkach – to koniecznie trzeba dodać. 
 
W kraju zdestabilizowanym politycznie, ze zrujnowaną gospodarką i ogarniętym wojną, bezpieczeństwo energetyczne jest problemem o wiele bardziej złożonym i samymi pieniędzmi rozwiązać  się go nie da. Nawet gdyby zrzucili się wszyscy ukraińscy oligarchowie z prezydentem na czele. 
 
Papierowe bezpieczeństwo
 
Takiego raportu jak sporządziła UE, ani takiej kontroli w we wszystkich czterech ukraińskich elektrowniach atomowych, gdzie działa piętnaście poradzieckich reaktorów, od władz Ukrainy raczej nie należy się spodziewać. Z kilku powodów.
 
Najbardziej prozaiczny powód jest taki, że Ukraina, chociaż wszelkimi sposobami odcina się od poradzieckiej przeszłości, nawet nazwy miejscowości, które „się kojarzą” chce zmienić, o awariach w swoich elektrowniach atomowych informuje nadal w poradzieckim stylu – czyli z opóźnieniem. Albo wcale. Albo, kiedy awarii ukryć się nie da, bo znaczna część kraju jest bez prądu, a po domach w sąsiedztwie elektrowni, gdzie „coś tąpnęło” chodzą służby sanitarne i rozdają mieszkańcom tabletki z jodem, z zaleceniem, żeby je trzy razy dziennie zażywać. Po co? No i tu otwiera się pole dla spekulacji. I oskarżeń. Czy zawsze bezpodstawnych?
 
Podczas konferencji w Bundestagu nt. bezpieczeństwa nuklearnego (marzec 2014) rosyjski ekspert ds. energetyki atomowej Władimir Kuźniecow ujął rzecz dyplomatycznie mówiąc o… "zmasowanych deficytach w zakresie bezpieczeństwa" w ukraińskich elektrowniach jądrowych.
 
Riposta Ukrainy była taka sama jak za poprzedniego, prorosyjskiego rządu, kiedy to ówczesny premier Mykoła Azarow zapewniał (marzec 2011, cztery dni po katastrofie w elektrowni atomowej w Fukushimie), że „ukraińskie elektrownie atomowe są całkowicie bezpieczne”. I że „ bezpieczne korzystanie z energetyki jądrowej jest możliwe”.  
 
A zatem, jeśli ukraińskie elektrownie atomowe funkcjonują z zachowaniem wszelkich reżimów bezpieczeństwa, zaś awarie reaktorów są niegroźne, to dlaczego informuje się o nich z takimi oporami?
 
Tylko jeden przykład. (Listopad 2014)  Prawie tydzień zwlekały ukraińskie władze z informacją o kolejnej na przestrzeni kilku dni awarii w największej w kraju elektrowni w Zaporożu – został wówczas po krótkim rozruchu wyłączony z eksploatacji trzeci reaktor. O awarii doniosły zagraniczne media, m.in. niemieckie i rosyjskie. 
 
Oświadczenie o awarii, która nastąpiła prawdopodobnie 28 listopada, zostało wydane przez ukraińskie władze dopiero 3 grudnia. Brzmiało uspokajająco, że reaktory są bezpieczne, a elektrownia niebawem wznowi pracę.
 
Tymczasem agencja Life News opublikowała dwa dokumenty z ukraińskiego ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych, z których wynika, że w Zaporożu doszło do wycieku radioaktywnego i nagłego skoku promieniowania. Dopuszczalne normy zostały przekroczone 16 razy.
 
Ministerstwo do sprawy wycieku dokumentów się nie odniosło. Radiacji zaprzeczyło.
 
Polska Agencja Atomistyki otrzymała informację o awarii w Zaporożu dopiero wtedy, gdy sama o to stronę ukraińską poprosiła(!).
 
Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, powołując się na ukraiński inspektorat nuklearny, poinformowała, że zamknięcie reaktora nie spowodowało uwolnienia żadnych materiałów radioaktywnych.
 
Rosyjskie media twierdzą, że ukraińskie elektrownie ukrywają faktyczny rozmiar awarii reaktorów przed Międzynarodową Agencją Energii Atomowej. 
 
Energetyka jądrowa jest dziedziną, w której zaufanie odgrywa szczególną rolę. Także zaufanie do instytucji, które ten biznes legitymizują. 
 
Niektóre państwa, co nie dziwi, umieszczają na dachach swoich ambasad w Kijowie mierniki promieniowania radioaktywnego.
 
Idzie nowe
 
Większość paliwa jądrowego do ukraińskich elektrowni nadal pochodzi z Rosji. Próba dywersyfikacji dostawcy okazała się jednocześnie ciężką próbą dla samych elektrowni. Amerykańskie pręty paliwowe, które zaczęła sprowadzać Ukraina, oględnie mówiąc nie najlepiej współpracują z poradziecką technologią. Z tego powodu omal nie doszło do awarii w zaporoskiej elektrowni (2012 r.) . Gdyby tak się stało, reaktora nie udałoby się wyłączyć. Właśnie tak zaczęła się awaria w Czarnobylu.
 
Kontrakt z amerykańską firmą Ukraina przedłużyła do 2020 roku. Czyli poradzieckie starowinki muszą wytrzymać jeszcze co najmniej pięć lat tego amerykańskiego eksperymentu.
 
Plan podwojenia liczby reaktorów  (2030 r.)  jest mało realny. Gospodarka w zapaści, podtrzymywana kroplówkami przez Zachód. Jak długo jeszcze?
 
Umowa z Rosją na budowę dwóch bloków energetycznych została zerwana.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy