Reklama

Biznes

Dominika Marchewczyk – manager za kierownicą

Bartosz Gubernat
Dodano: 18.11.2012
212_dominika_marchewzyk
Share
Udostępnij
Co miesiąc pokonuje samochodem od sześciu do ośmiu tysięcy kilometrów. U kierowców nie znosi chamstwa, którego jej zdaniem na polskich drogach ciągle jest za dużo. W bagażniku i schowkach wozi kosmetyki, nóż, zapasowe buty i  ubrania. Dominika Marchewczyk, executive manager sprzedaży regionalnej portalu Wirtualna Polska jeździ peugeotem 407.

Doświadczony kierowca
 
Prawo jazdy zrobiła już jako szesnastolatka, jeździć nauczyła się jeszcze wcześniej. – Bakcyla połknęłam bardzo szybko. Tata pokazał mi, jak się prowadzi, kiedy nie bardzo jeszcze dostawałam nogami do pedałów. Pierwsze kroki stawiałam za kółkiem poloneza. I na tamte czasy – to było całkiem przyjemne wrażenie. Ale porównując tamten samochód do dzisiejszych, mam raczej kiepskie wspomnienia. Komfort jazdy polską limuzyną był bardzo kiepski – wspomina  Dominika Marchewczyk.
 
Od czasu, gdy jako nastolatka zdobyła prawo jazdy, praktycznie nie wysiada zza kierownicy. Miesięcznie pokonuje 6-8 tysięcy kilometrów. Podróżuje między domem w Rzeszowie, a biurami w Krakowie i Warszawie. Codziennością są podróże na trasie Rzeszów – Łódź, czyli ponad 600 km w obie strony. Obecnie jeździ peugeotem 407, którego ceni przede wszystkim za niesamowity komfort jazdy. Z sentymentem wspomina jednak swoje pierwsze auto.- To był poczciwy niebieski maluch. Składak, zmontowany przez tatę. Jeździł bardzo dobrze. Potem miałam jeszcze kilkanaście innych aut, w większości służbowych. Bardzo lubiłam volkswagena polo, którym świetnie manewruje się w mieście. Bardzo miłe wspomnienia wiążą się z seatem toledo i alteą, które uważam za jedne z najlepszych wozów, jakimi do tej pory miałam okazję jeździć.
 
Moim marzeniem jest  audi A6, najlepiej kombi. A peugeot? Nie od dzisiaj wśród kierowców mawia się, że francuskie dobre są tylko wina i sery. Pani Dominika uśmiecha się. – Rzeczywiście tak się mówi, ale ja o peugeocie nie mogę powiedzieć niczego złego. Samochód spisuje się znakomicie, nie psuje się, jest bardzo pojemny i oszczędny. W trasie spala ok. 4-5 litrów oleju napędowego, co przy moich częstych wyjazdach jest bardzo ważne – tłumaczy pani menadżer.
 
A jakim Dominika Marchewczyk jest kierowcą? Ostrożnym i doświadczonym. Odkąd zrobiła prawo jazdy pokonała prawie pół miliona kilometrów. Na swoim koncie ma także dalsze podróże, choćby we francuskie Alpy. Co ważne, dotychczas nie miała ani jednego wypadku. Od pewnego czasu płaci natomiast mandaty.
– To wina fotoradarów, które przy polskich drogach rosną jak grzyby po deszczu. Bardzo łatwo zarobić przez nie punkty karne  i dostać od policji drogie zdjęcie. Nawet jeżdżąc ostrożnie, czyli ok. 80-90 km/h na prostej i szerokiej drodze. Potem pozostaje tylko kasowanie punktów poprzez udział w szkoleniach organizowanych przez Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego. Mnie taka „przyjemność” spotkała już trzy razy.
 
Stos dokumentów, komórkę  i laptopa  – jak każdy menedżer  wozi pani Dominika w swoim peugeocie. W bagażniku i schowkach jest miejsce na zapasowe buty, ubrania, kosmetyki, przybory do makijażu, a nawet nóż.
 
Marzeniem pani Dominiki jest przejęcie przez polskich kierowców nawyków z Niemiec, Austrii czy Szwecji.
– We wszystkich tych krajach kierowcy jeżdżą perfekcyjnie i są bardzo uprzejmi na drodze. Szwedzi dodatkowo niezwykle skrupulatnie stosują się do przepisów. Mój znajomy, który mieszka w tym kraju, w Polsce 50-tki nie przekracza ani o kilometr na godzinę. Dlaczego? Bo tak jest nauczony. W jego kraju mandaty są tak wysokie, że nikomu nawet nie przychodzi do głowy gonitwa po ulicach – mówi pani Dominika.   

Na polskich drogach ciągle za dużo jest nerwów, nieuprzejmości, a czasem nawet zwykłego chamstwa. Włos na głowie się jeży, kiedy przypomina sobie historię sprzed kilku tygodni, gdy jechała do Krakowa. W pewnym momencie kolumnę samochodów zaczęła wyprzedzać jakaś osobówka. Kiedy jej kierowca zauważył, że z naprzeciwka nadjeżdża auto ciężarowe, chciał sie schować między tiry. Niestety ich kierowcy zjechali się, uniemożliwiając mu ucieczkę.  – Do dzisiaj pamiętam przerażoną minę kierowcy tira, który jechał prosto na tę osobówkę. Na szczęście się minęli, ale do tragedii brakowało bardzo niewiele. Tak się nie robi. Nie naraża się czyjegoś życia, aby pokazać mu, że nie wolno wyprzedzać kolumny aut. Niestety takich sytuacji na polskich drogach jest bardzo wiele. Może z czasem kierowcy nauczą się kultury. Ale do tego potrzebna będzie zmiana w zasadach szkolenia. Musimy wreszcie zrozumieć, że zamiast parkowania od linijki ważniejsza jest umiejętność przewidywania sytuacji na drodze i kultura wobec innych jej użytkowników – stwierdza pani Dominika.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy