Reklama

Biznes

Demograficzny alarm. Za późno?

Katarzyna Grzebyk, Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 19.07.2016
28360_0K3A9112
Share
Udostępnij

Polska znajduje się w fazie kryzysu demograficznego: współczynnik dzietności spadł z 2,2-2,3 w roku 1983 do 1,26 w roku 2013, podczas gdy – aby zapewnić prostą zastępowalność pokoleń, czyli wariant minimum – powinien kształtować się na poziomie 2,1. Według danych z roku 2014, Polska znajduje się pod tym względem na… 212 miejscu na 224 sklasyfikowane kraje. – Dzisiaj wspieranie rodziny, prokreacji w rodzinach, tworzenie warunków do zakładania rodzin, to „być albo nie być” polskiego państwa i narodu – alarmuje prof. Józefa Hrynkiewicz, posłanka PiS z Podkarpacia, przewodnicząca Rządowej Rady Ludnościowej. Zdaniem Artura Chmaja, dyrektora Centrum Innowacji i Przedsiębiorczości Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, ten alarm trzeba było ogłosić co najmniej 10 lat temu. A dziś wychodzi na to, że zostaje nam ratowanie tego, co się da.

Wicepremier Mateusz Morawiecki, przedstawiając w kwietniu w Rzeszowie założenia swojego planu pobudzenia gospodarki, jako jedną z pułapek, z których musimy się jako społeczeństwo wyrwać, wymienił pułapkę demograficzną. Przekonywał, że wyrwaniu się z niej służy rządowa polityka  prorodzinna, w tym program 500+.

Prof. Hrynkiewicz, która demografią zajmuje się od 30 lat, podkreśla, że procesy na tej płaszczyźnie mają charakter długofalowy i kształtują się w perspektywie 2-3 pokoleń. Wspomina, że jeszcze w roku 1983 Polska miała bardzo dobre wskaźniki dzietności, które kształtowały się na poziomie 2,2-2,3.

– Ten wysoki poziom urodzeń od połowy lat 70. do połowy lat 80. to tzw. „echo” pierwszego powojennego wyżu demograficznego z lat 1946-59 – tłumaczy posłanka PiS.  – Szczytowym, jeżeli chodzi o liczbę urodzeń, był rok 1955, kiedy urodziło się 795 tys. osób.

Także w na przełomie lat 70. i 80. XX wieku sytuacja była dobra – w 1983 r. urodziło się 723 tys. Polaków. W kolejnych latach było coraz gorzej; w 2003 r. urodziło się tylko 351 tys. dzieci (tj. 46 proc. w porównaniu do 1983 r.). Wskaźnik dzietności spadł do zaledwie 1,3 i na podobnym poziomie pozostaje do dziś! – Oznacza to, że 100 kobiet w wieku prokreacyjnym rodzi tylko 130 dzieci – tłumaczy prof. Hrynkiewicz. W perspektywie oznacza to, że liczba urodzonych nie zastąpi liczby odchodzących. – Gdyby nawet poziom urodzeń był nieco wyższy (np. 1,6), to liczba ludności będzie zmniejszać się, ponieważ do zapewnienia prostej zastępowalności pokoleń potrzebny jest poziom urodzeń na poziomie 2,1, który oznacza, że 100 kobiet w wieku prokreacyjnym rodzi 210 dzieci.

Artur Chmaj Fot. Tadeusz Poźniak

Ekonomista Artur Chmaj zauważa, że wskaźnik 2,1 oznacza, iż w perspektywie kilkudziesięciu lat niezmniejszanie się liczebności społeczeństwa  zapewni trójka dzieci w rodzinach (raz, że nie można urodzić „ułamek dziecka”, dwa – że są przecież małżeństwa, które, choćby z przyczyn zdrowotnych, nie mogą mieć dzieci).

– Jeszcze kilkanaście lat temu dwoje, troje dzieci w rodzinie było normą. Dzisiaj to abstrakcyjny model rodziny: trójka dzieci to luksus, dwójka – rzadkość, jedno dziecko w rodzinie jest standardem, a wiele małżeństw w ogóle nie ma dzieci – zauważa Artur Chmaj.

I rzeczywiście, model rodziny w Polsce tak ewoluuje, że rodziną z trójką dzieci (a więc wariant minimum najbardziej pożądanego modelu) jest uważana za rodzinę wielodzietną! Już rodziny z trójką dzieci (i więcej) otrzymują Kartę Dużej Rodziny.

Zdaniem posłanki Hrynkiewicz, Polska w najbliższej perspektywie nie ma szans na osiągnięcie wskaźnika 2,1, bowiem duża część potencjału demograficznego, jaki stanowią ludzie w wieku prokreacyjnym, a szczególnie w wieku, kiedy prokreacja jest najbardziej aktywna (a więc w wieku 25-35 lat), wyemigrowała za granicę za pracą;  dzieci polskich rodziców rodzą się w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Holandii, Irlandii, Szwecji…

Podobne zjawisko dostrzega Artur Chmaj: – Problemem nie jest to, że Polki nie chcą rodzić dzieci, lecz gdzie nie chcą ich rodzić i dlaczego.

Prof.Hrynkiewicz Fot. Tadeusz Poźniak

Dlaczego Polki nie chcą rodzić w Polsce?

A nie chcą ich rodzić w Polsce, podczas gdy za granicą nie mają z tym problemu (np. w Niemczech, Anglii i Walii wskaźnik dzietności Polek oscyluje wokół owego pożądanego poziomu 2,1).

Jakie są przyczyny tego zjawiska? Prof. Hrynkiewicz wskazuje trzy: złą sytuację materialną polskich rodzin (bardzo niskie dochody z pracy), brak mieszkania i perspektywy jego uzyskania oraz brak usług i pomocy państwa oraz samorządów w wychowaniu dzieci. – Młodzi rodzice nie mają pewności zatrudnienia i wystarczającego dochodu – tłumaczy szefowa Rządowej Rady Ludnościowej. – Już dziś w Warszawie trzeba szukać znajomości, żeby zapisać dziecko do pierwszej klasy czy zerówki. To znaczy, że znaleźliśmy się w sytuacji wręcz patologicznej. Samorząd Warszawy ma bowiem pieniądze na wszystko! Brakuje mu tylko na to, aby dzieciom, które mają obowiązek szkolny, zapewnić miejsca w szkołach czy przedszkolach. O koniecznym dostępie dzieci do usług ochrony zdrowia już nawet nie ma co wspominać, bo nikogo nie „wzrusza”, że 24 proc. dzieci do 18. roku życia wymaga stałej opieki lekarskiej, a 92 proc. 12-latków ma próchnicę zębów.

Trudna sytuacja na rynku pracy to, zdaniem pani profesor, m.in. skutek tego, że Polska na początku transformacji zlikwidowała ok. 5 mln miejsc pracy w przemyśle. – Polska miała rozwijać się tylko dzięki usługom, a każdy, kto ma elementarne wykształcenie ekonomiczne, wie, że usługi mogą rozwijać się, gdy ludzie osiągają dochody wyższe niż zapewniające im zaspokojenie elementarnych potrzeb. Dochody większości Polaków są niskie i bardzo niskie oraz bardzo zróżnicowane.

Innego zdania jest dr Anna Siewierska-Chmaj z WSIiZ. Jej zdaniem, opinia, że to zła sytuacja finansowa potencjalnych rodziców stoi za zmniejszającą się liczbą urodzeń, jest chyba najbardziej rozpowszechnionym mitem dotyczącym demografii. – Zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę dane pokazujące, że spadek przyrostu naturalnego jest skorelowany z rosnącym PKB. Co zatem, jeśli nie zarobki, decyduje o tym trendzie? Odpowiedź jest, niestety, skomplikowana. Po pierwsze, jest to efekt zmian kulturowych: kobiety są zdecydowanie bardziej samodzielne, a w związku z tym – także bardziej nastawione na karierę zawodową. To sprawia, że odwlekają decyzję o założeniu rodziny i urodzeniu pierwszego dziecka. Z kolei, im później rodzą pierwsze dziecko, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że urodzą kolejne, nawet ze względów zdrowotnych: 35- i 40-latki nie zachodzą już tak łatwo w ciążę, jak kobiety przed 30. – przekonuje Siewierska-Chmaj.

– To łatwe tłumaczenie – uważa prof. Hrynkiewicz. – Gdybyśmy tak to tłumaczyli, to trudno byłoby wyjaśnić wysoki poziom urodzeń w Wielkiej Brytanii, Francji, Holandii czy Szwecji. To państwa bardziej zaawansowane w przemianach ekonomicznych, społecznych i kulturowych, niż Polska. A tam rodzi się więcej dzieci, szczególnie we Francji (wskaźnik dzietności w 2014 r. wynosił tam 2,08 – przyp. aut.). We Francji wysoka dzietność to skutek długofalowej, szeroko rozumianej polityki społecznej, w szczególności ludnościowej, która sprzyja powiększaniu rodziny, wychowaniu dzieci. Kilka lat współpracowałam z pracownikami ambasady francuskiej w Warszawie, którzy z radością informowali mnie, że właśnie urodziło im się w Polsce trzecie bądź czwarte dziecko. We Francji – poza pomocą finansową, materialną, usługami wspomagającymi rodzinę w wychowaniu dzieci – jest też społeczna atmosfera akceptacji dla rozwoju rodziny, wychowania dzieci. W Polsce może być podobnie, ponieważ z poważnych badań socjologicznych wynika, że 1/3 osób w wieku prokreacyjnym deklaruje, iż chce mieć troje i więcej dzieci, a około 2/3 – dwoje. Większość Polek i Polaków tych aspiracji rodzinnych nie realizuje z powodu niepewności sytuacji dochodowej i mieszkaniowej oraz braku usług. Takie są wnioski z badań i trzeba je najszybciej wdrożyć przez mądrą politykę społeczną. Wszelkie liberalne tłumaczenia o karierach, wolności i samodzielnym stanowieniu nie znajdują potwierdzenia w badaniach socjologicznych i statystycznych dotyczących postaw wobec rodziny i rodzicielstwa.

Artur Chmaj próbuje te racje wyważyć.  Jego zdaniem, Polki nie chcą rodzić dzieci w Polsce zarówno dlatego, że boją się o pracę, jak i z tego powodu, że zdecydowanie opóźnia się wiek zamążpójścia. Ekonomista, zaznaczając, że jest świadom, iż żyjemy w czasach bardziej liberalnych i posiadanie męża nie jest warunkiem koniecznym posiadania dziecka, tłumaczy – zgadzając się w tym punkcie z Anną Siewierską-Chmaj – że odkładanie momentu poczęcia pierwszego dziecka powoduje, iż czasu biologicznego na urodzenie dzieci jest mniej.

– Poza tym kobiety pracują znacznie więcej niż 20-30 lat temu, chcą robić kariery, realizować się zawodowo, a to powoduje, że skłonność do rezygnacji z pracy zawodowej i oddania się wychowaniu dzieci jest mniejsza. Wiele kobiet w najlepszym okresie prokreacyjnym poświęca się karierze. Taki jest obecny model kulturowy – kobiety chcą być samodzielne, niezależne, awansować, robić kariery w polityce, biznesie – i to dobrze. Tyle tylko, że to zjawisko ma zły wpływ na rodzinę i dzietność – tłumaczy ekonomista.

Artur Chmaj zauważa też korelację pomiędzy wysokością dochodów a liczbą dzieci: – Im bogatsza część społeczeństwa, tym mniejsza skłonność do posiadania potomstwa. A jeżeli biedniejsza część społeczeństwa jest za biedna na posiadanie dziecka, to świadomie odkłada decyzję o założeniu rodziny i posiadaniu dzieci.

Ekonomista tłumaczy, że dziecko zaczyna dziś być kosztownym luksusem. – Koszt wychowania dziecka od urodzenia do pełnoletniości szacuje się – według różnych danych – na poziomie od 60-70 do 200-300 tys. zł. Przyjmijmy, że to będzie 100 tys. i przełóżmy tę sumę na średnie wynagrodzenie w skali roku, które w praktyce niewiele przekracza płacę minimalną. Okaże się, że w tej perspektywie czasowej są to pieniądze, które muszą być w całości przeznaczone na dziecko. A gdzie inne wydatki? – tłumaczy Artur Chmaj.

Anna Siewierska-Chmaj zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt, który może powodować spadek liczby urodzeń: – To mężczyźni, często z syndromem Piotrusia Pana, którzy coraz częściej nie czują potrzeby posiadania dzieci, bo taka odpowiedzialność odbierałaby im swobodę, którą cenią bardziej niż rodzinę. Badania pokazują, że kobiety, które uważają swoich partnerów za odpowiedzialnych i dojrzałych, częściej decydują się na rodzenie kolejnych dzieci, natomiast jeśli mężczyzna nie angażuje się w opiekę nad dzieckiem, kobieta poprzestaje tylko na jednym dziecku. W czasach pracujących matek i babć, wparcie ojca w procesie wychowywania dzieci jest niezbędne. Dawniej, nawet jeśli mężczyzna nie bardzo się angażował, to kobieta miała pomoc ze strony dziadków zaangażowanych w opiekę nad wnukami. Dziś, im dłużej pracują dziadkowie, tym są mniejszym wsparciem dla swoich dzieci i wnuków. Zatem wydłużenie wieku emerytalnego także przekłada się na spadek liczby urodzeń – uważa Siewierska-Chmaj.

Anna Siewierska-Chmaj Fot. Tadeusz Poźniak

Symbol polityki antyrodzinnej: 23-proc. VAT na artykuły dziecięce

Jak wygląda system zachęt rodzin do tego, by miały więcej dzieci? Niestety, nie da się porównać z Francją, którą tak zachwalała prof. Hrynkiewicz. – W 2013 r. wprowadzone zostały roczne urlopy rodzicielskie, pozwalające matkom spędzić z dzieckiem pierwszy rok jego życia – przypomina Anna Siewierska-Chmaj. Z jednej strony spotkały się one z entuzjastycznym przyjęciem wśród rodziców, ale z drugiej… – Zniechęciły pracodawców do  zatrudniania młodych kobiet. Wciąż pokutuje także opinia, że matki są gorszymi pracownikami. Tymczasem kobiety posiadające dzieci są lepiej zorganizowane i bardziej lojalne w stosunku do swoich pracodawców niż te, które nie mają zobowiązań rodzinnych. Nie będą zostawać po godzinach, ale za to czas pracy wykorzystają efektywnie. Niestety, ogromna większość polskich przedsiębiorstw to małe, kilkuosobowe firmy, które nie mają możliwości przesuwania pracowników pomiędzy stanowiskami. Utrata pracownika na kilka miesięcy czy nawet rok, to dla nich poważny problem, dlatego to w takich firmach kobiety mają najtrudniej. Rozwiązaniem byłyby agencje pracy tymczasowej, które pomagałyby w wypełnieniu personalnej luki. W tej dziedzinie jest jeszcze w Polsce wiele do zrobienia. Ważne, żeby nie robić tego kosztem pracodawców, bo to tylko wzmacnia ich opór przed zatrudnianiem kobiet – tłumaczy Siewierska-Chmaj.

A Artur Chmaj ma pretensje do byłego rządu Leszka Millera, że w czasie negocjacji na temat wejścia Polski do UE zgodził się na 22-proc. VAT na artykuły dziecięce. – Przywoływano wygodne tłumaczenie: Unia tak każe. Tymczasem jest wiele krajów unijnych, które zachowały preferencyjne stawki, jeżeli chodzi o artykuły dziecięce. Tak wysoki VAT to potężny cios dla młodych ludzi, którym państwo zablokowało możliwość prokreacji. Żadna kolejna ekipa rządząca nie zdecydowała się, żeby to odwrócić, a obniżanie VAT-u na artykuły dziecięce to fantastyczna alternatywa dla programu 500+, bo to byłaby pomoc skierowana bezpośrednio do tych, którzy te wydatki ponoszą – przekonuje ekonomista.

 Na razie pozostaje mieć nadzieję, że program 500+ – przy wszystkich jego słabościach – to początek polityki prorodzinnej traktowanej bardziej serio niż dotychczas, która przyczyni się do tego, że w Polsce będzie się "opłacało" mieć dzieci.

Poprawa, choć niewystarczająca – za kilka lat

Co zatem robić, by te niedobre tendencje odwrócić? Józefa Hrynkiewicz i Artur Chmaj zgadzają się, że przespaliśmy moment, kiedy trzeba było ogłosić alarm demograficzny. Zdaniem Chmaja, trzeba to było zrobić przynajmniej 10 lat temu, a najlepiej 20, kiedy już było widać symptomy pogorszenia się sytuacji demograficznej Polski.

– Rządowa Rada Ludnościowa informowała szeroko o sytuacji demograficznej. Wydawała raporty, a także zorganizowała dwa kongresy demograficzne (2002, 2012). Niestety, nic z tego, o czym pisaliśmy czy mówiliśmy, nie realizowano. Gdyby zaczęto działania na przełomie XX/XXI wieku, gdyby młode rodziny otrzymały pomoc (np. zasiłek wychowawczy) oraz stałą pracę i pomoc w opiece nad małym dzieckiem! Tymczasem ciągle 40 proc. młodych ludzi pracuje na umowach śmieciowych i nie mają pewności pracy i dochodu, tak koniecznej, gdy pojawia dziecko. Gdyby nie forsowano urynkowienia mieszkalnictwa, to sądzę, że nie doszłoby do tak głębokiej deformacji zjawisk i procesów demograficznych – przekonuje posłanka PiS. – Państwo musi stworzyć warunki rozwoju rodziny; to jest zadanie państwa, które ma wszystkie możliwości w tym zakresie. Tego nie robiło; nie było polityki rodzinnej, przypominano o rodzinie przed wyborami. Rząd Prawa i Sprawiedliwości jest pierwszym rządem, który ma kompletny program polityki rodzinnej, sprzyjającej poprawie sytuacji demograficznej, która obejmuje dochody, mieszkania i zatrudnienie (stałość pracy, dochody, ubezpieczenie)  oraz rozwój usług wspomagających rodziny w wychowaniu potomstwa.

Państwo musi stworzyć warunki rozwoju rodziny; to jest zadanie państwa, które ma wszystkie możliwości w tym zakresie. Tego nie robiło; nie było polityki rodzinnej, przypominano o rodzinie przed wyborami. Rząd Prawa i Sprawiedliwości, jest pierwszym rządem, który ma kompletny program polityki rodzinnej sprzyjającej poprawie sytuacji demograficznej, która obejmuje dochody, mieszkania i zatrudnienie (stałość pracy, dochody, ubezpieczenie)  oraz rozwój usług wspomagających rodziny w wychowaniu potomstwa. Jeżeli ten rząd wykaże się determinacją i będzie konsekwentnie kontynuował rozpoczęte  wszystkie działania (tj. pomoc finansowa, mieszkania, praca, usługi zdrowia, edukacji, opieki i wychowani dzieci), jeżeli zaangażują się w to samorządy, to efekty – zdaniem prof. Hrynkiewicz – mogą się pojawić stosunkowo szybko, nawet w ciągu kilku lat.

Czy będą one tak znaczne, jak byśmy oczekiwali? – Nie wiem – przyznaje posłanka. – Znaczna część młodych już wyjechała i realizuje plany rodzinne poza Polską, w lepszych warunkach. Może niektórzy wrócą do Polski i będą chcieli tu żyć, pracować, realizować swoje plany  prokreacyjne i zawodowe.

Anna Siewierska-Chmaj uważa, że należy stworzyć system zachęt, który zatrzyma młodych ludzi. – Nie będzie potencjalnych rodziców, nie będzie i dzieci – podkreśla.

Artur Chmaj jest w tej kwestii pesymistą: uważa, że ci, którzy wyjechali, w większości do Polski już nie wrócą. – Jeszcze była taka nadzieja kilka lat temu, ale w momencie, kiedy np. na Wyspach Brytyjskich ci młodzi ludzie dochowują się potomstwa i to potomstwo wchodzi w tamtejszy system edukacyjny, to oni już tam zapuszczą korzenie – martwi się ekonomista.

– W Polsce powszechne jest dziś przekonanie, że tworzenie warunków do zakładania rodzin i ich rozwoju, to  "być albo nie być" polskiego państwa i narodu – podkreśla prof. Józefa Hrynkiewicz.

Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy