Reklama

Biznes

Sadowski: reforma Arłukowicza to reorganizacja w stylu PRL

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 25.03.2013
3003_sadowski
Share
Udostępnij
Z Andrzejem Sadowskim, ekonomistą, wiceprezydentem Centrum im. Adama Smitha w Warszawie, rozmawia Jaromir Kwiatkowski.

Jaromir Kwiatkowski: Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz przedstawił kilkupunktowy plan reformy systemu lecznictwa do 2015 r. Zatrzymajmy się przy niektórych propozycjach. Jedna z nich to likwidacja centrali NFZ i zastąpienie jej urzędem, który będzie nadzorował funkcjonowanie regionalnych oddziałów Funduszu.

Andrzej Sadowski: Jest to klasyczna reorganizacja w stylu PRL, nie mająca nic wspólnego ze zmianą systemową. I, jak każda reorganizacja, będzie powodowała tylko chaos i jeszcze większe utrudnienia w dostępie do służby zdrowia, świadczonej przez rząd. Tak więc słowo „reforma” jest w tym przypadku nadużyciem, bo odnosi się do działań pozornych, nie mających wpływu na poprawę jakości.
 
Propozycja likwidacji centrali NFZ jest zmianą pozorną?

Jest zwiększeniem poziomu chaosu. Skoro rząd nie potrafi wylać asfaltu na drogi, to jak jest w stanie skutecznie zarządzać instytucją, która ma dbać o coś tak ważnego, jak nasze życie i zdrowie? Jest to niemożliwe.

Inna propozycja: wycena świadczeń medycznych będzie przeprowadzona przez Urząd Ubezpieczeń Zdrowotnych – niezależną agencję, a płatnik (dziś jest nim NFZ) nie będzie miał wpływu na wycenę. Pomysł, żeby płatnik sam nie wyceniał świadczeń medycznych wydaje się logiczny, ale znowu: czy trzeba do takiej wyceny powoływać specjalny urząd, czyli zwiększać biurokrację?

Nigdy żaden urząd nie jest w stanie wycenić usługi, którą najlepiej wycenia rynek, i to rynek konkurencyjny. Powtórzę: nie proponuje się zmian jakościowych. To jest zmiana w ramach systemu, próba ratowania socjalizmu w rządowej służbie zdrowia. Z uporem używam terminu „rządowa służba zdrowia”, bo to pokazuje właściciela tego nieefektywnego systemu. Urzędnicy, którzy dotychczas w NFZ wyceniali usługi, robili to tak, że amputacja ręki była wyceniona drożej niż jej przyszycie. Jednak  zamiana jednego urzędu na inny nie prowadzi do jakichkolwiek zmian jakościowych. To jest aż irytujące, kiedy próbuje się jednym urzędnikiem zastąpić drugiego i mówić, że mamy do czynienia ze zmianą. Owszem, zmianą urzędnika i zmianą urzędu, ale niczym więcej.

I jeszcze jedna propozycja, o którą chciałbym zapytać: stworzenie i wykorzystanie regionalnych map zapotrzebowania zdrowotnego. Dziś, jak tłumaczy minister, planowanie usługi odbywa się z poziomu centrali. Chodzi  natomiast o to, by dużą część kompetencji przenieść na regiony. Trudno odmówić tej propozycji logiki, bo rzeczywiście tak jest, że w regionach lepiej niż w centrali wiedzą, czego im potrzeba.
 
Nie mówmy o regionie, tylko o administracji rządowej niższego szczebla, która ten poziom zapotrzebowania będzie określała. Czyli cały czas będą to robić urzędnicy. To nie dzieje się w wyniku tego, że pan zgłasza się z takim czy innym schorzeniem. To urzędnik będzie określał, co jest dla danego regionu lepsze, nie zaś obywatel, który – zawierając prywatne ubezpieczenie – stara się wybrać takie, które najbardziej odpowiada jego profilowi zdrowia. Proszę zwrócić uwagę, że różnica między rządowym i prywatnym systemem ochrony zdrowia polega na tym, że w rządowym ma pan rzekomo nieograniczony dostęp do świadczenia i musi pan przymusowo płacić pieniądze na ten system, ale jak przychodzi co do czego, to te przymusowo zabierane panu pieniądze tak naprawdę nic nie znaczą, bo są limity, bo gdzie indziej urzędnik coś ustalił i nie jest pan w stanie efektywnie z tego systemu skorzystać. Czyli bezpłatna i nieograniczona rządowa służba zdrowia okazuje się kompletną fikcją. Natomiast jeśli pan płaci prywatne ubezpieczenie, a Polacy już coraz częściej to robią, to być może czasami nie ma pan pełnego pakietu, ale to, co pan ma, jest naprawdę wykonywane i gwarantowane. Przewaga systemu prywatnego polega na tym, że wie pan, za co pan płaci. A w systemie rządowym płaci pan nie wiadomo za co i w zamian nie dostaje niczego.

Puentując…
 
Ta niby-reforma to działania medialne, pozorowane, zwiększające tylko chaos w systemie, który na co dzień ma problemy z normalnym funkcjonowaniem.
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy