Reklama

Biznes

Warszawa zdecyduje, kto na prezydenta Rzeszowa

Aneta Gieroń
Dodano: 17.02.2021
BiS - grafika #15 750x400px
Share
Udostępnij
Najbliższe wybory prezydenckie w Rzeszowie, jakie odbędą się do 9 maja, zapowiadają się nie tylko z rekordową liczbą kandydatów chcących zasiąść w fotelu prezydenta Rzeszowa, na którym przez ostatnich 19 lat zasiadał Tadeusz Ferenc, ale będą przed wszystkim wyścigiem o partyjne wpływy w jednym z ważniejszych miast w Polsce. – W centralach partii w Warszawie zapadną decyzje, kto i z czyim poparciem wystartuje w wyborach – mówi dr hab. Bartłomiej Biskup, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Zdanie lokalnych działaczy jest właściwie bez znaczenia.
 
Zdaniem Biskupa zdecydowały o tym dwa zjawiska.
 
– Po pierwsze ani Tadeusz Ferenc, ani Prawo i Sprawiedliwość czy Platforma Obywatelska nie zadbały o wychowanie lokalnych liderów w ostatnich latach. Partie i prezydent skutecznie marginalizowały każdą większą osobowość pojawiającą się w przestrzeni publicznej, pozbywając się w ten sposób konkurencji i tak oto mamy wybory w 200 tys. mieście, w którym nie ma pewnych kandydatów do zastąpienia Tadeusza Ferenca. Znających miasto, jego problemy i samorządność od podszewki – tłumaczy politolog.
 
Drugim czynnikiem jest czas, w którym odbędą się przedterminowe wybory – dwa lata przed wyborami do parlamentu, jakie są w kalendarzu 2023 roku. To oznacza, że dla wszystkich partii najbliższe wybory w Rzeszowie są swoistym poligonem doświadczalnym i najbardziej wiarygodnym barometrem nastrojów społecznych oraz sympatii politycznych.
 
– Z punktu widzenia Warszawy obraz rysuje się następująco – w mateczniku Prawa i Sprawiedliwości prawica ma niepowtarzalną okazję, by przejąć władzę w wojewódzkim mieście, gdzie od prawie dwóch dekad rządził prezydent związany z lewicą. Jednak to uproszczone postrzeganie rzeczywistości – stwierdza Bartłomiej Biskup. – Rzeszów wcale nie głosuje tak, jak reszta regionu i aż tak nie premiuje kandydatów PiS. Po drugie każda z opcji politycznych najbliższe wybory traktuje jak łup do dalszych działań marketingowych. Jeśli wygra kandydat opozycji, ta z pewnością ogłosi, że przełamany został monopol władzy na prawicy i rozpoczyna się zwycięski marsz opozycji, którego ukoronowaniem byłoby wygranie wyborów parlamentarnych w 2023 roku. Jeśli zwycięży PiS, potwierdzi swój mocny mandat na rządzenie i jeszcze zyska wpływy w dużym mieście, które jest znaczącym przyczółkiem w polityce. 
 
Stąd w najbliższych dniach możliwy jest wysyp kandydatów, niekoniecznie pochodzących z Rzeszowa, ale według strategów partii, na tyle rozpoznawalnych, że zagwarantują zwycięstwo.
 
Swój udział w wyborach już potwierdził Marcin Warchoł, poseł Solidarnej Polski, wiceminister sprawiedliwości, który dwa lata temu w Rzeszowie zdobył mandat posła. Warchoł pochodzi z Niska, od 20 lat mieszka i pracuje w Warszawie, tam też ma żonę, trojkę dzieci i mieszkanie. Wprawdzie pod koniec 2020 roku kupił mieszkanie także w Rzeszowie, ale trudno uwierzyć, że największym marzeniem ministra Warchoła i jego rodziny jest przeprowadzka do Rzeszowa. Na pewno nic przeciwko temu nie miałaby natomiast Solidarna Polska, z której się wywodzi. Wprawdzie Warchoł już zapowiedział, że wystartuje jako kandydat bezpartyjny i obywatelski, ale na razie cisza w związku z rzucaniem partyjnej legitymacji, natomiast Zbigniew Ziobro oraz Beata Kempa jak najbardziej wspierają polityczne ambicje partyjnego kolegi.
 
O możliwym starcie w wyborach mówi się też w kontekście Pawła Kowala, posła Koalicji Obywatelskiej, który w Rzeszowie się urodził i tutaj ukończył I LO, ale od wielu lat związany jest z Warszawą, tam ma rodzinę i pracę wykładowcy w Polskiej Akademii Nauk.
 
Niewykluczone, że wśród chętnych do przeniesienia się do rzeszowskiego ratusza znajdzie się też Grzegorz Braun z Konfederacji, bez związków z Rzeszowem, czy namówiony przez PiS, Tomasz Poręba, eurodeputowany, również bez większych związków ze stolicą Podkarpacia.
 
– Rzeszowianom pewnie nie do końca się podoba tak duża reprezentacja kandydatów spoza miasta, ale fakty są takie, że w ostatnich wyborach parlamentarnych, z okręgu rzeszowskiego była rekordowa liczba „spadochroniarzy” na pierwszych miejscach list wyborczych, którzy weszli do Sejmy – przypomina Bartłomiej Biskup. – Swój mandat zdobyli tutaj Paweł Poncyliusz z Koalicji Obywatelskiej, Krzysztof Sobolewski z Prawa i Sprawiedliwości oraz Grzegorz Braun z Konfederacji. Żaden z nich na co dzień nie bywa na Podkarpaciu. Z większych ugrupowań jedynkę dla „miejscowego” zaproponowała tylko Lewica. Skutecznie, Wiesław Buż także wszedł do Sejmu.
 
Można się oczywiście zastanowić, czy szczytem ambicji dla dr. hab. i wiceministra Marcina Warchoła, dr hab. Pawła Kowala z Polskiej Akademii Nauk, lub europosła z mocną pozycją w Brukseli i świetną znajomością języków obcych, Tomasza Poręby, jest codzienność składająca się z doglądania miejskich dróg, zabiegania o dobre ceny wywozu śmieci, czy ochrona przestrzeni miejskiej przed zakusami deweloperów. Wątpliwości  nie brakuje.
 
– Bycie prezydentem wojewódzkiego miasta pozwala na dużo większą autonomię i pole działania niż kariera w Sejmie – twierdzi Bartłomiej Biskup. – Ale raczej nie ma wątpliwości, że w grę wchodzi też interes partyjny i możliwość zdobycia kolejnego przyczółku dla partii i jej działaczy.
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy