Reklama

Biznes

2014 w polityce – rok wyborów i jubileuszy

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 02.01.2014
9931_zdj
Share
Udostępnij
Podwójne wybory oraz jubileusze: 10-lecia naszej obecności w UE i 25-lecia III RP – najprawdopodobniej te wydarzenia zdominują w 2014 roku polską, a więc także i podkarpacką politykę. 
 
Być może 10-lecie naszej obecności w Unii zostałoby przez wyborców słabo zauważone, gdyby nie to, że przypadnie ono akurat na finisz kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego, co może mieć pewien wpływ na ton mówienia o tym jubileuszu.
 
Spór o Unię
 
Można się spodziewać, że zwłaszcza kandydaci PO, ale także SLD i – choć z mniejszym entuzjazmem, bardziej w wyniku „urzędowego optymizmu” partii rządzącej – PSL, będą przedstawiać decyzję Polaków sprzed 10 lat jako bramę do modernizacji kraju, do jego niespotykanego dotychczas rozwoju; będą wyliczać, ile to pieniędzy z funduszy unijnych w ciągu tej dekady otrzymaliśmy itd. Prawicowa opozycja – nie negując, poza marginalnymi ugrupowaniami antyunijnymi – samego faktu wstąpienia do UE, będzie podnosić, że w Unii nie ma „europejskiej solidarności” i ton nadaje tam tak naprawdę kilka największych państw, z Niemcami na czele. Podniesie też, że nadal jesteśmy dyskryminowani w kwestii dopłat do rolnictwa; będzie udowadniać, że fundusze unijne zostały w jakiejś części zmarnotrawione na chybione inwestycje itp.
Ale ta rocznica nie stanie się okazją do sporządzenia – potrzebnego przecież – bilansu 10 lat naszego funkcjonowania w UE. A to dlatego, że kampania wyborcza to najgorszy czas na sporządzanie takich bilansów, bo każdy głos – nawet najbardziej merytoryczny – będzie traktowany jak propaganda przedwyborcza. Niestety.
 
Trzy czy dwa mandaty
 
Znowu więc wybory do europarlamentu zdominują personalia i procenty poparcia. A właściwie procenty i personalia. Znaczenie polskiej reprezentacji w europarlamencie dla polityki w skali całego kraju, a tym bardziej – w skali regionu, jawi się wyborcom – słusznie czy nie – jako niewielkie. A więc te wybory będą tak naprawdę stanowiły dla poszczególnych partii ważny test, mający sprawdzić poparcie dla nich na kilkanaście miesięcy przed wyborami parlamentarnymi.
 
W kampanii wyborczej do europarlamentu na Podkarpaciu zadaniem największych partii, a przede wszystkim PO, powinno być namawianie ludzi, by nie patrząc na to, że są to wybory o wiele bardziej odległe od zainteresowań zwykłego Kowalskiego niż np. samorządowe, poszli głosować. Ordynacja wyborcza jest bowiem taka, że nawet liczba mandatów dla poszczególnych województw nie jest przesądzona – te bowiem są rozdzielane odgórnie. I od liczby mandatów, jakie zdobyły poszczególne partie w skali kraju oraz od poziomu frekwencji w województwach zależy rozkład mandatów pomiędzy poszczególne regiony. Podkarpacie w poprzednich wyborach zdobyło dwa mandaty, ale nie jest wykluczone, że w przypadku wysokiej frekwencji przypadłyby nam trzy mandaty, na czym – i tu wracam do początku akapitu – powinno zależeć w pierwszej kolejności Platformie. Dlaczego? Bo może się okazać, że będący na fali wznoszącej PiS w „PiS-owskim województwie” w przypadku dwóch mandatów ma szanse zgarnąć oba, a wynik 1:1, tak jak w kończącej się kadencji, przy ogromnym zmęczeniu Platformą, może się okazać mało prawdopodobny. A gdyby tych mandatów było trzy, to PO miałaby szansę na zdobycie jednego z nich. 
 
Spór o III RP
 
Przedłużeniem kampanii wyborczej do europarlamentu może się okazać przypadająca 4 czerwca 25. rocznica wyborów do Sejmu kontraktowego, uważana za symboliczny początek III RP. I pewnie zetrą się dwa sposoby narracji o wydarzeniach sprzed 25 lat. Jeden, reprezentowany głównie przez PO i mainstreamowe media, będzie przekonywał, że przed ćwierćwieczem światłe siły w PZPR i „Solidarności” wspólnie pokojowo rozmontowały w Polsce komunizm, a powstała w wyniku tego procesu III RP jest uosobieniem powojennych marzeń Polaków. Drugi, reprezentowany głównie przez PiS i media tzw. niezależne, będzie przekonywał, że III RP – której kształtu przypilnowały służby specjalne i tzw. resortowe dzieci, czyli osoby wpływowe o ubeckim czy esbeckim rodowodzie, dominujące w polityce i mediach – okazała się „wydmuszką”.
 
Ferenc po raz czwarty? 
 
Przedłużeniem tego jubileuszu będzie kampania wyborcza przed jesiennymi wyborami samorządowymi, skądinąd najbliższymi przeciętnemu Kowalskiemu. Lecz tu trzęsienia ziemi się nie spodziewam. Np. w bezpośrednich wyborach prezydenta Rzeszowa obecny włodarz stolicy województwa Tadeusz Ferenc wydaje się pewnie zmierzać do kolejnego zwycięstwa w pierwszej turze i do czwartej kadencji. Nie dlatego, że jest taki świetny (choć na pewno PR-owsko jest niesamowicie sprawny, a i wielu zasług dla miasta nie można mu odmówić), lecz dlatego, że „nie ma z kim przegrać”. Nie ujmując Tadeuszowi Ferencowi niczego, stawiam tezę, że 74-letni prezydent powinien już jednak ustąpić miejsca kandydatowi młodszemu, a przede wszystkim lepiej rozumiejącemu potrzeby 20-, 30-letnich mieszkańców stolicy województwa. Problem w tym, że obecny lokator Ratusza tak zdominował sprawy miasta, że takiego kandydata nie ma. A może jest, tylko go nie dostrzegamy?
 
Według mnie, największa i najważniejsza niewiadoma wyborów samorządowych, to wyniki wyborów do sejmiku wojewódzkiego, a w konsekwencji – kształt koalicji rządzącej Podkarpaciem. Jeżeli koalicja PiS-Prawica Rzeczypospolitej, która objęła władzę pod koniec maja ub.r., w wyniku afery związanej z osobą poprzedniego marszałka, Mirosława Karapyty z PSL, nie popełni do jesieni rażących błędów, a wysokie poparcie dla PiS utrzyma się, to jest szansa, że prawica wygra wybory do sejmiku i przedłuży swój mandat na rządzenie. Choć swoich oszczędności bym na tę tezę nie postawił, bo na Podkarpaciu od lat powstają koalicje „jednogłośne”, czyli oparte na jednym-dwóch głosach przewagi. Tak więc trzeba raczej zakładać, że tu wszystko się może zdarzyć.    
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy