Reklama

Biznes

Droższa energia i paliwa, a rząd podnosi firmom koszty

Alina Bosak
Dodano: 03.01.2023
70571_kasa
Share
Udostępnij
Od stycznia rośnie minimalne wynagrodzenie, co dodatkowo zwiększa koszty prowadzenia firm. O ponad 200 zł rosną składki na ubezpieczenia społeczne przedsiębiorców. – Podnoszenie przez rząd kosztów działalności gospodarczej w obecnych warunkach jest krótkowzroczne, bezmyślne i szkodliwe dla polskiej gospodarki – mówi Artur Chmaj, ekonomista i praktyk biznesu, wykładowca w Katedrze Ekonomii i Finansów Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.
 
Ponieważ 1 stycznia 2023 roku wzrosła kwota minimalnego wynagrodzenia i prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia, wzrosła również wysokość składek na ubezpieczenia społeczne płaconych przez przedsiębiorców. Zapłacą nie tylko wyższe składki za swoich pracowników. Także większość mikroprzedsiębiorców, zamiast 1211,28 zł odda na ubezpieczenia społeczne 1418,48 zł miesięcznie. Do tego dochodzi składka zdrowotna, której wysokość jest zależna od formy opodatkowania wybranej przez płatnika. Owszem, pozostaje ulga, która pozwala płacić tzw. mały ZUS plus, jeśli w 2022 roku przedsiębiorca nie przekroczył 120 tys. zł przychodu, ale ten limit jest dostępny już dla coraz mniejszej liczby firm. Ulga przysługuje także osobom rozpoczynającym działalność gospodarczą.   
 
– To, że rosną koszty energii, paliw spowodowane jest rynkowym trendem, ale wzrost wynagrodzeń, a szczególnie ubezpieczeń społecznych i obciążeń fiskalnych, jakie spowodował Polski Ład, nie jest już procesem rynkowym, ale sterowanym przez polityków. W czasach, kiedy mamy tak znaczący obiektywny wzrost kosztów działalności gospodarczej, to dodatkowy ciężar podatkowy może zagrozić bytowi wielu firm. Podwyżka na poziomie 200 zł miesięcznie może wydawać się niewielka, ale jest ona częścią cyklu, który trwa już od dłuższego czasu. To dodawanie kolejnej cegiełki do muru, który może urosnąć do takiego poziomu, że część przedsiębiorców tego nie wytrzyma i zamknie firmy – mówi Artur Chmaj i przypomina, że kilka miesięcy temu ekonomiści zastanawiali się, co czeka firmy w 2023 roku. Było wiadomo, że kryzys energetyczny się nie skończy, paliwa pozostaną droższe, złotówka będzie coraz słabsza, a koszty finansowania spowodowane wzrostem stóp procentowych i inflacja wysokie. Obawiano się, że to wszystko razem dla małych firm będzie bariera nie do przeskoczenia. Już w ubiegłym roku w widoczny sposób ucierpiała gastronomia, nawet w Rzeszowie zamykano lokale, które nie udźwignęły kosztów utrzymania.
 
Zdaniem ekonomisty jest kwestią czasu, kiedy to zjawisko się pogłębi. Na razie nie ma wielkiego wzrostu bezrobocia, a w wielu branżach występuje niedobór rąk do pracy, ale nie wiemy, czy bezrobocie jednak w przyszłym roku nie wzrośnie. – Rząd powinien obić wszystko, aby tego uniknąć. Tymczasem podwyższając koszty pracy, podnosząc najniższe wynagrodzenie, zwiększa zagrożenie dla bytu wielu firm – ocenia Artur Chmaj.
 
Od 2022 roku składki społeczne są wyższe, ze względu na to, że nie można już odliczać od podatku składki na ubezpieczenie zdrowotne. – Dla budżetu to skokowy wzrost, chociaż mniejszy niż zakładał rząd, ale czy dzięki temu widać znaczącą poprawę usług zdrowotnych? – pyta Artur Chmaj. – Owszem, pewne rzeczy są procesami i nie da się wszystkiego naprawić od razu, ale spodziewałem się, że jednak wpływ większych pieniędzy do służby zdrowia będzie widoczny. Obawiam się, że tak samo skończy się tegoroczny wzrost wpływów z ubezpieczenia zdrowotnego. 
 
Ekonomista krytycznie ocenia podwyżki najniższych wynagrodzeń. W roku wyborczym mają być dwie – w styczniu 2023 roku z 3100 zł brutto płaca minimalna wzrośnie o 390 zł – do 3490 zł, a w połowie roku, 1 lipca jeszcze o 110 zł do kwoty 3600 zł brutto.
 
– Skojarzenie, że to jest element kampanii wyborczej jest oczywiste – mówi Artur Chmaj.
 
Podnosząc płace minimalne PiS spełnia obietnice wyborcze jeszcze sprzed pierwszej kadencji. Licząc od 2015 roku wzrost będzie dwukrotny. Kiedy PiS obejmował rządy najniższe wynagrodzenie wynosiło 1750 zł brutto. Ta zmiana jest zatem ważna dla znacznej grupy pracowników zarabiających najmniej. 
 
– To prawda. Przez pierwsze pięć lat PiS miał szczęście do wzrostu gospodarczego, którego sam nie wypracował, ale skonsumował efektu dobrych koniunktur na świecie i w polskiej gospodarce. Dobrze, że wtedy płace rosły. Ale ten czas już minął. W takiej sytuacji jak dziś, trudnych do udźwignięcia kosztów dla firm, podnoszenie jeszcze płacy minimalnej i to o tak wysoką kwotę, jest nieodpowiedzialne. Ta podwyżka nie ma związku z sytuacją gospodarcza kraju, ale jest kiełbasą wyborczą i więcej ma wspólnego z gospodarką nakazowo-rozdzielczą niż gospodarką rynkową. Oczywiście, że chciałbym, abyśmy zarabiali jak najwięcej i chwała za to, że w 2015 roku płace rosły, a nie jak wcześniej przez wiele lat trzymane w ryzach. Ale nie da się tamtych czasów porównać z obecną sytuacją. W takiej sytuacji jak dziś pracownik wcale nie zyska, jeśli inflacja nadal będzie rosnąć. A będzie rosnąć, jeśli nie zatrzyma jej się wyższymi stopami procentowymi i zamrożeniem wzrostów wydatków budżetowych. Musimy walczyć z inflacją, bo ona zagraża wszystkim, niszczy nasze poczucie bezpieczeństwa i gospodarkę. Nie mówię o takim podejściu monetarystycznym, jakie prezentował Balcerowicz, który pewnie zamroziłby wszelki dopływ pieniądza, ale mówię o klasycznej ekonomii, w której inflacje ogranicza się wyższymi stopami procentowymi i ograniczaniem wydatków oraz deficytu budżetowego. Jeśli dosypujemy pieniędzy na rynek w postaci wyższych emerytur i wynagrodzeń, to gasimy pożar benzyną. Nieprawdą jest to, co słyszymy od  prezesa NBP, że inflacja będzie niedługo wygasać.
 
Jak zauważa Artur Chmaj, dziś inflacja odczuwana przez gospodarstwa domowe jest wyższa niż ta w oficjalnych wskaźnikach. – Pytanie, czy ludzie wolą mieć wyższe wynagrodzenia, czy też płacić mniej za towary i usługi, i mieć za mniejsze pieniądze większy standard życia. Oczywiście, politycy mogą uważać przedsiębiorców za krwiopijców, ale zapominają, że przedsiębiorstwa to nie są worki bez dna i tam nie drukuje się pieniędzy jak w banku centralnym, ale trzeba je zarobić. Rząd wydaje się tego nie rozumieć – podsumowuje ekonomista. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy