Reklama

Biznes

Czy JOW-y będą panaceum na bolączki polskiego systemu politycznego

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 15.07.2015
21195_Sejm_433
Share
Udostępnij
Jednomandatowe okręgi wyborcze (tzw. JOW-y) zmuszą partie polityczne do szukania lepszych ludzi na listy – uważa Zbigniew Sycz, działacz Ruchu Obywatelskiego na Rzecz JOW-ów. Dr Paweł Kuca, politolog z Uniwersytetu Rzeszowskiego, przyznaje, że w tym systemie partie będą musiały zmienić sposób wyłaniania kandydatów, ale dodaje jednocześnie, że jeżeli Paweł Kukiz i jego zwolennicy uważają, że JOW-y są sposobem na ograniczenie partiokracji, to się mylą.
 
Problem okręgów jednomandatowych odżył po pierwszej turze wyborów prezydenckich, kiedy sztab Bronisława Komorowskiego – przerażony porażką urzędującego prezydenta i zaskoczony 20-proc. wynikiem Pawła Kukiza, który podnosił głównie postulat wprowadzenia JOW-ów – „odgrzał” stary, dawno zapomniany punkt programu Platformy Obywatelskiej dotyczący okręgów jednomandatowych. Komorowski zaczął przed drugą turą kokietować zwolenników JOW-ów, ba! w końcu zarządził nawet referendum w sprawie ich wprowadzenia, które odbędzie się we wrześniu.
 
System prosty i tani
 
JOW-y, w porównaniu z obecnym systemem proporcjonalnym, w którym przelicza się głosy na mandaty według bardzo skomplikowanej metody d’Hondta, są systemem bardzo prostym – to niewątpliwie ich zaleta. Ile mandatów do podziału, tyle okręgów. W każdym okręgu mandat przypada temu kandydatowi, który uzyskał największą liczbę głosów. – Wyborca jeszcze w tym samym dniu wie, kto wygrał w jego okręgu. Szybko też wiadomo, kto będzie premierem – zachwala Zbigniew Sycz. 
 
Przypomina, że system JOW-ów był znany już w Rzeczypospolitej szlacheckiej.  I że Margaret Tchatcher, gdy była w Polsce, opowiadając o tym, jak Anglicy tworzyli system okręgów jednomandatowych, odwoływała się do polskich doświadczeń. Sycz wspomina też spotkanie na SGH ok. 20 lat temu, w którym brał udział m.in. nieżyjący już prof. Jerzy Przystawa, fizyk z Uniwersytetu Wrocławskiego, bodaj najbardziej znany w Polsce propagator JOW-ów. – Prelegenci stwierdzili, że w Polsce nie trzeba nic wymyślać, tylko wziąć te rzeczy, które są stosowane w zamożnych, wolnych krajach – wspomina Zbigniew Sycz. A więc m.in. okręgi jednomandatowe.
 
Jego zdaniem, system JOW-ów bardzo przybliża posła do wyborcy. Okręgi są małe – w polskich warunkach miałyby one co najwyżej obszar powiatu i liczyłyby średnio ok. 60 tys. wyborców. A zatem, może nieco upraszczając, można powiedzieć, że mieszkańcy każdego powiatu mieliby „swojego” posła, co w dzisiejszym systemie jest niemożliwe. 
– W tak małych okręgach można robić kampanię door to door – podkreśla działacz Ruchu Obywatelskiego na Rzecz JOW-ów. – Idzie  się głównie do nieprzekonanych. Ludzie lubią głosować na kogoś, kogo znają ze swojego środowiska, a nie przywożonego w teczce. A obecnie przejście piechotą całego okręgu jest niemożliwe, są one po prostu zbyt duże.
 
Zdaniem Sycza, taka kampania door to door plus trochę ulotek wystarczy, kampania jest więc tania. Nie trzeba billboardów i dostępu do telewizji. Wiadomo też, że im większy okręg, tym trzeba więcej pieniędzy na kampanię, co w naturalny sposób uprzywilejowuje mocniejszych finansowo, przede wszystkim partie polityczne.
 
Scena polityczna dwubiegunowa?
 
Paweł Kuca jest sceptykiem odnośnie do systemu, w którym wszyscy parlamentarzyści są wybierani w JOW-ach. Jego zdaniem, doświadczenia różnych krajów są takie, że jednomandatowe okręgi doprowadzają do dwubiegunowości na scenie politycznej. – Nie wiem, na jakiej podstawie zwolennicy JOW-ów uważają, że będzie inaczej – mówi politolog z UR. Kuca przypomina, że – według tego, co powtarza Paweł Kukiz – JOW-y mają być sposobem na ograniczenie partiokracji. – W Polsce senatorowie są już wybierani w jednomandatowych okręgach wyborczych – przypomina politolog. – I czy zmieniło to sytuację, w której rola partii politycznych jest dominująca? Nie zmieniło.
 
Kuca proponuje następujące ćwiczenie: wyobraźmy sobie, że wybory odbywają się w okręgach jednomandatowych. Swojego kandydata wystawiają największe partie: PiS, PO, PSL, SLD itd. Jest też niezależny, bardzo dobry kandydat. – Który z nich ma największe szanse? – pyta politolog. – Oczywiście, kandydaci partyjni. Na Podkarpaciu więcej niż dzisiaj zdobędzie PiS, a na Pomorzu jeszcze bardziej zdecydowanie wygra Platforma. Pytanie, czy zwolennikom JOW-ów o to chodzi. 
 
Zbigniew Sycz nie zgadza się z poglądem, że system okręgów jednomandatowych byłby odpowiedzialny za polaryzację sceny politycznej w Polsce. Przypomina, że tak czy owak, ta polaryzacja się dokonuje, a przecież nie mamy ordynacji wyborczej w całości opartej na JOW-ach. W 1991 r. do Sejmu weszło prawie 30 komitetów wyborczych, w obecnym zasiada tylko kilka. A w Anglii, w której JOW-y mają długą tradycję, w parlamencie zasiadają, przypomina Sycz, przedstawiciele 11 partii.
 
JOW-y to lepsi ludzie na listach
 
Zdaniem Zbigniewa Sycza, w systemie okręgów jednomandatowych zdecydowanie zmieni się sposób wyboru kandydatów na listy. – W tej chwili to potencjalni kandydaci muszą zabiegać o miejsce na liście, muszą się „podlizywać” wodzowi – podkreśla działacz Ruchu Obywatelskiego na Rzecz JOW-ów. – W systemie JOW-ów jest odwrotnie – to partiom zależy na jak najlepszych reprezentantach, bo konkurencja robi to samo. Ten system stanowi motor napędowy wybierania lepszych ludzi. W małej społeczności wyborcy nie dadzą się nabrać na hochsztaplera. 
 
Sycz uważa, że liderzy partyjni boją się najbardziej nie tyle polaryzacji czy nadmiernego rozproszenia parlamentu (bo obie te koncepcje pojawiają się w dyskusjach), lecz tego, że w parlamencie pojawią się ludzie niesterowalni, którzy swój mandat poselski odczytują jako mandat przede wszystkim od wyborców, a nie „prezent” od partyjnego lidera. 
Tu akurat zdania moich rozmówców są w dużej mierze zbieżne. Również Paweł Kuca przyznaje, że w systemie JOW-ów partie będą inaczej dobierały kandydatów. – Oczywiście, obecny system też ma wady, bo powoduje, że lider partii „za uszy” wciąga do parlamentu ludzi, którzy mają bardzo małe poparcie społeczne. I oni muszą trzymać z tym liderem, by któregoś dnia nie wstał „lewą nogą” i nie wykreślił ich z listy. W systemie JOW-ów tak nie będzie i to jest pewien plus. 
 
Paweł Kuca uważa, że lepszy byłby system mieszany, w którym z okręgów jednomandatowych byłaby wybierana jedynie część posłów. Zbigniew Sycz jest za tym, by wszyscy byli wybierani w JOW-ach. – W przypadku systemu mieszanego możemy mieć do czynienia z taką sytuacją jak w Niemczech, gdzie 90 proc. wyborców i tak kieruje się listami partyjnymi. Połowiczne rozwiązania nie przynoszą efektu – uważa Sycz.
 
Chybione referendum
 
We wrześniu odbędzie się referendum ogólnokrajowe, w którym jedno z pytań dotyczy wprowadzenia JOW-ów. Jeżeli będzie ono miało charakter wiążący (tzn. jeżeli frekwencja przekroczy 50 proc.) i jeżeli większość głosujących poprze to rozwiązanie, odpowiednie organy państwa będą zobligowane do tego, by JOW-y wprowadzić. A zatem zmienić także konstytucję, w której zapisana jest proporcjonalność wyborów.
 
Zdaniem Pawła Kucy, problem JOW-ów, wywołany na użytek kampanii prezydenckiej, został postawiony na głowie.  – Jeżeli politycy chcą zmiany systemu wyborczego, to niech najpierw zaproponują, jak on ma wyglądać, a potem niech to poddadzą pod referendum – argumentuje politolog z UR. – Oprócz JOW-ów, są też inne sprawy, które by wiele zmieniły, np. nie tyle likwidacja, co ograniczenie finansowania partii z budżetu; czy absolutna jawność wydatków partii (obowiązek umieszczania wszystkich partyjnych faktur w Internecie).
 
Zwolennicy JOW-ów mają na to argument, któremu trudno nie odmówić logiki: to prawda, że jednomandatowe okręgi nie są panaceum na wszelkie bolączki, ale od czegoś trzeba zacząć. 
 
Te rozważania mogą się jednak okazać czysto teoretyczne, bo jeżeli okaże się, że do urn poszła mniej niż połowa wyborców, wynik referendum nie będzie wiążący. A jest to bardzo prawdopodobne.
 
  
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy