Reklama

Biznes

Martens: Polityka jest fascynującą grą, ale dla mnie to już zamknięty rozdział

Z Krzysztofem Martensem, brydżystą, arcymistrzem światowym, autorem 17 książek brydżowych w języku angielskim, szefem podkarpackiego SLD w latach 2002-2007, rozmawia Aneta Gieroń
Dodano: 13.08.2015
21493_IMG_5178
Share
Udostępnij
Aneta Gieroń: Pamięta pan chińskie przysłowie, a właściwie przekleństwo "Obyś żył w ciekawych czasach"?
 
Krzysztof Martens: I żyć będziemy w dużo ciekawszych czasach. Coraz szybciej wszystko się dzieje. W ostatnich latach Polska uczyniła niewątpliwie skok cywilizacyjny, ale nastąpiło rozbicie społeczne. Nie ma już tradycyjnego podziału na klasę robotniczą, średnią itd., ale na mnóstwo równoległych światów. Żyjemy w swoich małych kokonach, a Polacy odmówili uczestnictwa w polityce.
 
Co ich tak zniechęciło?
 
Przyczyn jest kilka. Po pierwsze partie polityczne nie potrzebują już indywidualności, ale dobrych fachowców od marketingu politycznego i bieżących sondaży, żeby wiedzieć, jak ludzie reagują na konkretne problemy. Sprawna partia polityczna reaguje dziś na wydarzenia 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, osobowości są w niej zbędne. 
 
Paweł Kukiz w majowych wyborach prezydenckich nie miał za sobą sprawnej machiny marketingowej, a jednak zebrał ponad 20 proc. głosów i namówił sporą część Polaków do uczestnictwa w polityce.
 
W jego przypadku na korzyść zadziałało zmęczenie społeczeństwa ośmioletnimi rządami Platformy Obywatelskiej, która robiła to co najwyżej "średnio" oraz znudzenie tą partią oraz samymi politykami.
 
Tego znudzenia nie docenił sztab wyborczy byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego, który był tak pewny swej reelekcji, że na przestrzeni kilku miesięcy roztrwonił ogromne poparcie  oraz zaufanie społeczne i przegrał obie tury wyborów?
 
Poparcie dla Bronisława Komorowskiego było bardzo wysokie na kilka miesięcy przed majowymi wyborami, bo początkowo wydawało się, że nie ma żadnych liczących się konkurentów, a jego zwycięstwo jest przesądzone. W rzeczywistości, za przeciwnika dostał bardzo dobry "produkt" polityczny. Andrzej Duda świetnie się odnalazł się w kampanii, mocno pomogły mu też żona i córka, on sam okazał się pracowity, skuteczny i medialny, jak choćby wtedy, gdy rozdawał kawę warszawiakom. To na pewno mogło się podobać.  Według mnie, Andrzej Duda wygrał zaangażowaniem i motywacją. Miał też o tyle ułatwione zadanie, że z drugiej strony politycznej barykady widzieliśmy zadowolonego z siebie "misi", który uważał, że nie musi kiwnąć palcem, by wygrać. Pomylił się. A wracając do Pawła Kukiza, uważam, że zrobił karierę polityczną, ale krótkotrwałą.
 
W jesiennych wyborach parlamentarnych nie powtórzy już sukcesu sprzed kilku miesięcy?
 
Moim zdaniem nie przekroczy 10 proc. poparcia. Z czego to wynika? Po pierwsze on zgromadził wokół siebie wściekłych, znudzonych, niezadowolonych młodych ludzi. Ale jak długo można być wściekłym i znudzonym?! W wyborach prezydenckich głosowanie na Kukiza było formą protestu, kandydat na chwilę im się spodobał. Nie przypuszczam jednak, by większość tych młodych wyborców, choć trochę wiedziała, co to jest antysystemowość. 
 
Po drugie, Paweł Kukiz ma dwie lewe ręce, jeśli idzie o sprawy organizacyjne. On już dawno powinien szukać i skupiać wokół siebie w poszczególnych województwach osoby, które mają jakiś autorytet i dorobek, co byłoby szansą na zbudowanie drużyny. On tego nie robi, a nawet jeśli się takie osoby pojawiają się w jego otoczeniu, szybko je do siebie zraża. 
 
Wspomniał pan, że zanikają tradycyjne podziały społeczeństwa na klasę robotniczą, inteligencję, rolników itd. Jak więc dziś dzielą się Polacy? Na beneficjentów, którzy najwięcej skorzystali na przemianach ustrojowych w Polsce w ostatnich 25 latach i na rozgoryczonych?
 
W Grecji na pożyczkach, jakie otrzymywali z Unii Europejskiej, skorzystało kilkudziesięciu oligarchów, którzy kupowali za grosze "skarby Grecji". W Polsce grupa, która zyskała na przemianach i tak jest stosunkowo szersza niż w innych krajach. Jak patrzymy na Bułgarię, Rumunię, Litwę, to na przemianach ustrojowych skorzystała tam wąska grupa osób, która się do tego przygotowała. Dlatego, paradoksalnie emigracja dla młodych Polaków była atrakcyjna. Jednocześnie uważam, że zdolny, pracowity młody człowiek może dziś łatwiej znaleźć w Polsce dla siebie niszę do działania, niż jeszcze 10 lat temu, gdyż konkurencja na rynku pracy była wtedy dużo większa. Najzdolniejsi, najbardziej przedsiębiorczy  wyjechali w pierwszej kolejności i rzadko już wracają.
 
Mój syn skończył niedawno studia MBA na amerykańskim uniwersytecie w Bejrucie i widać, że bez problemu znajduje oferty pracy na polskim rynku. Mechanizm jest prosty – takich specjalistów jak on wydrenował już zachodnioeuropejski rynek. Jestem jednak optymistą i wierzę, że wielu z nich będzie chcieć wrócić do Polski. Co byłoby bardzo korzystne z wielu względów, choćby na lukę pokoleniową i w kontekście płatników składek oraz podatków.
 
Większej fali powrotów na razie nie widać. Młodzież zaś posługuje się świetną anegdotą daleko nie odbiegającą od prawdy. Jaki jest najlepszy sposób na znalezienie dobrej pracy w Polsce? Zapisz się do partii, najlepiej jeszcze w trakcie studiów.
 
Grecja w tym przodowała i smutno się to dla niej kończy. Sam byłem szefem partii i doskonale wiem, że istnieje taka dość wyrachowana droga awansu młodych ludzi, którzy angażują się w życie partii, bardzo ciężko nierzadko pracują, a dzięki temu mogą liczyć na apanaże.
 
Ale czy nie jest patologią naszego życia publicznego, że coraz więcej młodych ludzi pytanych o zawodowe ambicje, nie wymienia biznesu, ale pracę w administracji rządowej albo samorządowej. W Polsce mamy już prawie pół miliona urzędników.
 
Kiedyś partie, jak choćby lewica, do której ja należałem, miały tendencje do tego, aby "grać na wielu fortepianach", czyli dla każdej grupy wyborców, nawet o sprzecznych poglądach, mieć swojego reprezentanta, który dbałby o emocje tych ludzi. I tak w Sojuszu Lewicy Demokratycznej Leszek Miller był do klasy robotniczej, Aleksander Kwaśniewski dla młodych wyborców, Włodzimierz Cimoszewicz dla inteligentnych i uczciwych, Jerzy Szmajdziński dla wojska. Później na lewicy zaczął się eksperyment z odmładzaniem z przewodniczącym Wojciechem Olejniczakiem i Grzegorzem Napieralskim. Ci młodzi, zupełnie odepchnęli starą gwardię, jak choćby Wiesława Ciesielskiego z Rzeszowa, byłego ministra finansów, kiedyś jednego z najważniejszych polityków na Podkarpaciu i w Polsce.
 
Dlatego według mnie, PiS jest obecnie jedyną partią, która znakomicie dba o swój żelazny elektorat i potrafi "grać na wielu fortepianach". Dla zainteresowanych Smoleńskiem jest Antoni Macierewicz, kto chce walczyć o moralność ma Marka Jurka, twarz nowoczesnej Polski reprezentuje Andrzej Duda. Platforma tę sztukę zaniedbała, bo została zdominowana przez Donalda Tuska.
 
Zwykle mówiło się, że zarówno Donald Tusk jak i Jarosław Kaczyński twardą ręką rządzą w Platformie i PiS-ie.
 
Jarosław Kaczyński rządząc żelazną ręką potrafił jednocześnie kierować do poszczególnych zadań ludzi, którzy wykonywali je bez szemrania Potrafi też do dziś, w zależności od potrzeby chwili, jednych członków partii bardziej eksponować, innych mniej. Tak jakbyśmy przyciskali klawisze na fortepianie, np. Macierewicz w górę, Szydło w dół, albo odwrotnie. Moim zdaniem jest w tym jakiś geniusz polityczny Kaczyńskiego.
 
Donald Tusk prowadził natomiast Platformę Obywatelską z dużym talentem i prowadził ją zakrętami. Potrafił robić umiejętne skręty. Afera – unik, kryzys – unik itd. Gdy odszedł do Rady Europy, Platforma stała się niczym ciężki samochód, któremu ktoś wyrwał kierownicę.  Pani Ewa Kopacz, nie ma już tych talentów, prowadzi partię po prostej i otrzymuje "razy" z każdej strony. Brakuje Platformie charyzmy z czasów Tuska, a przede wszystkim obserwujemy zmęczenie materiału. Wyborcy są zmęczeni Platformą, a partia jest zmęczona rządami. Uczestnictwo w Sejmie, Senacie i poświęcenie temu 8 lat jest potwornie nudne. Posłowie i posłanki, wysłuchują rzeczy, które w sporej części nic ich nie obchodzą.  To, co ich interesuje, nie przekracza 10 proc. czasu, jaki spędzają w Sejmie. Do tego dochodzi silna frustracja i wypalenie. 
 
Jeszcze kilka lat temu, gdy byłem w SLD, prawie codziennie miałem kontakt z mediami. "Setka" dla telewizji, komentarz dla prasy i nikt mi tego nie zabraniał, nikt mnie nie wyrzucał z partii w związku z tym, że powiedziałem coś kontrowersyjnego, lub niezgodnego z linią partii. W tej chwili partie stają się ogromnie zmilitaryzowane, a o tym, co mówią politycy w imieniu swoich partii, decyduje zespół od marketingu politycznego. Posłowie dostają gotowe sms-y, co mają mówić w mediach, do których z każdej partii delegowana jest tylko wąska grupa, zaufanych osób. W ten sposób widzimy ciągle te same twarze i słyszymy podobne treści. 
 
To jest droga bez odwrotu?
 
Moim zdaniem, tak. Tak jest wygodniej dla partii, dla jej szybkiego, skutecznego zarządzania.
 
Okręgi jednomandatowe według pana coś mogłyby zmienić?
 
Nic nie zmienią. Senat pokazuje, że JOW-y mogą doprowadzić do tego, że mandat zdobywa się albo z milionami na koncie, jak w przypadku Henryka Stokłosy, albo z poparciem największych partii. 
 
To, co się obecnie dzieje w polskiej polityce, to erozja, polityka jest coraz bardziej nudna. Posłowie od jakiegoś czasu nie podnoszą sobie pensji, by nie wzbudzać niezadowolenia społecznego, a uczciwie mówiąc, nieco ponad 10 tys. zł, choć to są duże pieniądze dla sporej części polskiego społeczeństwa, to jednak bez problemu do zarobienia na wolnym rynku dla osób utalentowanych, dobrze wykształconych i przedsiębiorczych. To sprawia, że polityka nie jest atrakcyjna dla osób z pomysłem na siebie, którzy nie widzą powodu, by się w nią angażować i stać na baczność przed którymś z szefów partii. 
 
Mamy selekcję negatywną do polityki?
 
Coraz większą. Proszę porównać skład pierwszego Sejmu z 1991 roku, gdzie roiło się od znakomitych nazwisk ze świata kultury, literatury, prawa, medycyny. Dziś jest to zupełnie niemożliwe. Nie ma tam dużego biznesu, czy intelektualistów. Ta "masa poselska" jest na coraz niższym poziomie i tak jest na całym świecie.
 
Polityka coraz częściej przypomina celebryckie show?
 
W jakimś stopniu tak. Mamy doczynienia z takim natłokiem informacji, że docierają do nas tylko przekazy bardzo wyraźne oraz dobrze przemyślane i zbudowane, a tego nie może zrobić pojedynczy człowiek, ale grupa ekspertów.
 
Dlatego nawet w telewizji publicznej nie mamy merytorycznych dyskusji, ale festiwal emocji?
 
Między innymi. Dlatego też Ryszard Petru ma minimalne szanse w polityce, bo mówienie rzeczy mądrych w Polsce nigdy nie popłacało. Szeregowi posłowie, a nawet elita poselska muszą mówić to, co spece od marketingu politycznego przygotują, a że nie można bez końca powtarzać treści z otrzymanego sms-a, to zwykle najłatwiej wdać się w pyskówki. Obserwuję to ze smutkiem, bo prawie już nie dostrzegam posłów mających własne poglądy i przemyślenia.
 
Na niezależne byty kreują się: pani premier Ewa Kopacz i kandydatka na przyszłą panią premier, Beata Szydło. 
 
Beata Szydło jest tworem wykreowanym przez Jarosława Kaczyńskiego. To sympatyczna osoba, która w kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy, dobrze się sprawdziła. Kaczyński ma też świadomość swojego dużego negatywnego elektoratu i to ją wskazał na przyszłą premier. Nie chciał też konfrontacji Kopacz – Kaczyński, bo w polskiej tradycji sympatia zawsze jest po stronie kobiety.
 
Beata Szydło ma szansę być premierem przez całą kadencję, czy może powtórzyć los Kazimierza Marcinkiewicza, który po kilku miesiącach rządów został odsunięty, a jego miejsce zajął Jarosław Kaczyński?
 
Jeżeli nie będzie robiła większych błędów, może zostać premierem na całą kadencję.
 
To by oznaczało, że Jarosław Kaczyński już nigdy nie będzie premierem, choć wydawało się, że chciałby się jeszcze raz sprawdzić w roli szefa Rady Ministrów.
 
To bardzo prawdopodobne. Po pierwsze ze względu na wiek, po drugie to jest potwornie ciężka praca, codziennie od 7 rano do północy, gdzie 90 proc. zajęć jest rozpaczliwie nudnych i nużących. Otwieranie, zamykanie imprez, przyjmowanie gości, delegacji itd. Być może Jarosław Kaczyński zdał sobie sprawę, że będąc ojcem zwycięstwa, będzie narzucał kierunki działań. I nie nazywałbym tego sterowaniem z tylnego siedzenia, ale narzucaniem strategii. Zarówno Beata Szydło jak i prezydent Andrzej Duda, będą mu w najważniejszych kwestiach ustępować, zwłaszcza, że nie przypuszczam, by Kaczyński chciał się wtrącać w sprawy szczegółowe.
 
Wracając do drugiej potencjalnej kandydatki na premiera?

Ewa Kopacz jest osobą rekomendowaną przez Donalda Tuska, głównie dlatego, że on myśli o powrocie do Polski za 5 lat. Być może w roli szefa partii, albo kandydata na prezydenta. Mam wrażenie, że celowo wysunął Ewę Kopacz na lidera, by nie wyrosła mu konkurencja. Radek Sikorski, czy Grzegorz Schetyna mogliby się wybić na niezależność. Kopacz jest za słaba na niepodległość.
 
Jednocześnie, czy nie jest na tyle słaba, że wcześniej pogrąży Platformę?
 
Może tak być. Można tu mieć pretensje do Tuska, że myśląc o sobie, nie myślał o partii. Tusk jest dużą osobowością w polityce i po nim właściwie każdy byłby słabszy. Schetyna i Sikorski nie są  wystarczająco charyzmatyczni. 
 
Pański scenariusz na najbliższe miesiące w polskiej polityce?
 
Uważam, że po jesiennych wyborach rządził będzie PiS, choć nie wiadomo, w jakiej konfiguracji. Koalicjantem mogą być rozproszeni ludzie od Kukiza. Dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej będzie kłopot, żeby w ogóle wejść do Sejmu. O ile PiS i PSL dbają o swój żelazny elektorat, tak SLD nie bardzo. Ciekawym zjawiskiem jesienią może być fakt, że PSL od wielu lat nie będzie w koalicji rządowej, choć za wcześnie na takie dywagacje. PiS na pewno zrobi wszystko, by nie rządzić wspólnie z PSL-em, ale arytmetyka sejmowa bywa czasami nieubłagana.
 
Czas, kiedy pan był w polityce w latach 2002 – 2007, to w zasadzie już przepaść w stosunku do tego, co dziś dzieje się w polityce?
 
Tak, wtedy jeszcze była końcówka ciekawej polityki. Z barwnymi postaciami, osobowościami. Nigdy w życiu nie dostałem np. sms-a, co mam mówić, choć czasem mówiłem rzeczy mocno kontrowersyjne i trudne do przełknięcia dla mojej partii. Nikt mnie nie ograniczał, czy pouczał. Moim zdaniem, polityka jest ogromnie interesującą, wielowątkową grą, ale jednocześnie już zbyt brutalną, agresywną i niebezpieczna dla jej uczestników. 
 
Widzi się pan jeszcze w polityce?
 
Nie, nigdy. Polityka jest już dla mnie zamkniętym rozdziałem. 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy