Reklama

Biznes

Referendum: nad czym będziemy głosować w niedzielę

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 01.09.2015
21662_referendum1200x676-1
Share
Udostępnij
JOW-y w wyborach do Sejmu, utrzymanie dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu i rozstrzyganie wątpliwości na korzyść podatnika – tego dotyczą pytania niedzielnego referendum, zarządzonego w maju przez ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego. 
 
W niedzielę uczestnicy referendum odpowiedzą na trzy pytania:
 
1. Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej? 
2. Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa? 
3. Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem zasady ogólnej rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika?
 
JOW-y czy ordynacja proporcjonalna?
 
Ówczesny prezydent Bronisław Komorowski zarządził w maju br. referendum w okolicznościach uzasadniających podejrzenie, że chodzi tak naprawdę o pierwsze pytanie, a pozostałe są umieszczone „na doczepkę”, po to, by ten fakt ukryć. Pytanie o JOW-y było próbą przejęcia przez Komorowskiego, spanikowanego porażką w pierwszej turze wyborów prezydenckich, 20-procentowego elektoratu Pawła Kukiza, którego najważniejszym (a komentatorzy utrzymują, że jedynym) postulatem programowym było wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych.
 
W porównaniu z obecnym systemem proporcjonalnym w wyborach do Sejmu, gdzie głosy na mandaty przelicza się według skomplikowanej metody d’Hondta, JOW-y są systemem bardzo prostym: w wyborach do Sejmu Polska zostałaby podzielona na 460 okręgów wyborczych (mniejszych od powiatu) i z każdego z nich wchodziłby tylko ten kandydat, który uzyskałby największą liczbę głosów. Zwolennicy tego rozwiązania przekonują, że taki system wyłoniłby autentycznych lokalnych liderów, o których musiałyby zabiegać partie polityczne (dziś jest odwrotnie), a nie partyjnych nominatów, oraz ukróciłby partyjniactwo. Byłby też systemem relatywnie tanim, bo kandydat mógłby się spotykać z wyborcami twarzą w twarz i niepotrzebna byłaby mu kampania telewizyjna czy billboardy. Przeciwnicy JOW-ów obawiają się, że przyczyniłyby się one do dalszego spolaryzowania sceny politycznej na dwa obozy. Na nieskuteczność okręgów jednomandatowych w naprawie systemu politycznego wskazuje, ich zdaniem, przykład Senatu, gdzie wybory w 2011 r. odbyły się w JOW-ach, a skład Senatu wyszedł partyjny i spolaryzowany. Zwolennicy ripostują, że Senat jest o tyle nieadekwatnym przykładem, iż okręgi były tam za duże. W Sejmie – dowodzą – byłoby inaczej.  
 
Pomijając już fakt, czy ordynacja oparta na JOW-ach jest lepsza od proporcjonalnej, czy nie, wprowadzenie okręgów jednomandatowych rodzi problem natury prawnej: wymagałoby zmiany Konstytucji, a – jak dowodził na Onecie.pl dr hab. Tomasz Słomka, konstytucjonalista – zmiany ustawy zasadniczej nie można przeprowadzić w drodze referendum; może to zrobić jedynie Sejm i Senat kwalifikowaną większością głosów.
 
Subwencje z budżetu czy nie?
 
Drugie pytanie dotyczy utrzymania bądź zmiany dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu. Przypomnijmy, że prawo do korzystania z budżetowych subwencji mają te partie, które w wyborach do Sejmu otrzymają co najmniej 3 proc. ważnie oddanych głosów w skali kraju, bądź 6 proc., gdy startują w koalicji. Pieniądze na subwencje są rezerwowane w budżecie państwa w rubryce „Rezerwy celowe”. W ostatnich latach były to kwoty rzędu pięćdziesięciu  kilku milionów złotych.
 
Zwolennicy utrzymania systemu budżetowych subwencji przekonują, że jest on przejrzysty i stanowi zaporę dla „lewego” finansowania partii przez oligarchów. Przeciwnicy przekonują, że to partyjny „skok” na pieniądze publiczne i że subwencje budżetowe nie powstrzymają partii od szukania sposobów ich finansowania „pod stołem”. Ostatnio lansowany jest rozsądny, moim zdaniem, pogląd, że najlepszym wyjściem byłoby ograniczenie kwoty subwencji, narzucenie, ile procent z budżetowej dotacji powinno być przeznaczone na ekspertyzy oraz że powinien istnieć obowiązek udostępnienia wyborcom wszystkich partyjnych faktur w internecie. 
 
Problem z drugim pytaniem jest jednak, jak wskazują komentatorzy sceny politycznej, inny. Jest ono tak nieprecyzyjne, że – w przypadku, gdyby referendum okazało się wiążące, a większość głosujących opowiedziało się przeciw dotychczasowemu systemowi finansowania partii politycznych – właściwie nie byłoby wiadomo, co to oznacza. Bo decyzja, że dotychczasowego systemu nie chcemy, nic nie mówi, jakiego chcemy. Czy chcemy nadal subwencjonowania partii z budżetu, ale na innych zasadach (jakich?), czy odejścia od tego systemu? A jeżeli odejścia, to w którą stronę?
 
Komentatorzy przypuszczają nawet, że drugie pytanie zostało tak skonstruowane, by ograniczyć możliwość radykalnego odejścia od finansowania partii z budżetu.
 
O problemach z trzecim pytaniem pisaliśmy już na portalu biznesistyl.pl. Tek tekst znajdziesz tutaj: http://www.biznesistyl.pl/biznes/polityka-i-biznes/3446_trzecie-pytanie-referendum-zasadne-czy-nie
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy