Reklama

Biznes

Dlaczego Polacy nie poszli na referendum

Jaromir Kwiatkowski
Dodano: 07.09.2015
21695_referendum1200x676-1
Share
Udostępnij
Bardzo niska frekwencja w niedzielnym referendum i głosowanie TAK, NIE, TAK – tyle wynika z cząstkowych wyników, które ogłosiła Państwowa Komisja Wyborcza. Ostateczne wyniki mają być ogłoszone dziś późnym popołudniem, ale  trudno się spodziewać, by w sposób zasadniczy zmieniły one obraz powstały na podstawie wyników cząstkowych.
 
Przypomnijmy, że pomysł tego referendum rzucił w maju br. ówczesny prezydent Bronisław Komorowski, spanikowany porażką w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Pierwsze pytanie, dotyczące wprowadzenia okręgów jednomandatowych w wyborach do Sejmu, miało być ukłonem w stronę 20-procentowego elektoratu Pawła Kukiza, który – występując właściwie tylko z jednym postulatem programowym: wprowadzenia JOW-ów właśnie – zajął trzecie miejsce w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Komorowskiemu na nic to się zdało, bo większość elektoratu Kukiza poparła w drugiej turze kontrkandydata urzędującego prezydenta – Andrzeja Dudę. Komorowski odszedł, referendum zostało jako – jak się później okazało – niechciany spadek po nim.
 
Według cząstkowych wyników, frekwencja była bardzo niska – na poziomie zaledwie 7,5 proc., co powoduje, że nie będzie ono wiążące (do tego trzeba by było, aby do urn poszła ponad połowa uprawnionych do głosowania). Ci, którzy poszli, w prawie 80 proc. opowiedzieli się za wprowadzeniem JOW-ów w wyborach do Sejmu i w ponad 90 proc. – za rozstrzyganiem przez urzędy skarbowe spornych kwestii na korzyść podatnika. Jednak, jak wskazywali komentatorzy, to pytanie stało się bezprzedmiotowe po tym, jak parlament wprowadził tę zasadę w znowelizowanej ustawie Prawo podatkowe, którą Bronisław Komorowski podpisał w ostatnim dniu swojego urzędowania. 
 
Zaledwie kilkanaście procent opowiedziało się za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa, czyli de facto za zmianą tego systemu. Jednak, jak podkreślali komentatorzy, pytanie było sformułowane tak nieprecyzyjnie, że właściwie nie wiadomo, w którym kierunku powinny iść zmiany systemu: zwiększenia, zmniejszenia czy rezygnacji z finansowania partii z budżetu.
 
Komentatorzy spodziewali się, że frekwencja będzie zbyt niska, aby referendum było wiążące, bowiem Polacy – zmęczeni polityką i politykami – niechętnie fatygują się do urn (w pierwszej turze wyborów prezydenckich, budzących największe emocje i najbardziej spersonalizowanych, frekwencja również nie osiągnęła 50 proc., dopiero w drugiej ją przekroczyła). Ale chyba nawet oni nie spodziewali się, że będzie ona tak niska.
 
 Jakie są tego przyczyny? W moim przekonaniu jedna podstawowa. Żadna ze znaczących partii politycznych nie była zainteresowana tym, by to referendum „wypaliło”, bo nie miały one w tym swojego interesu (pamiętajmy, że gdy partie mają w tym interes, wiedzą, jak zagonić ludzi do urn – vide: referendum w sprawie przystąpienia Polski do UE w 2003 r.). Wiadomo było, że główną kwestią tego referendum są JOW-y, a pozostałe pytania są jakby „na doczepkę”. Większość dużych partii, z PiS-em na czele, jest przeciwna okręgom jednomandatowym, więc nie były one zainteresowane w nagłaśnianiu referendum, i to jeszcze wywołanego decyzją politycznego konkurenta.  PO dawno już odeszła od wizerunku partii z jej początków, gdy miała JOW-y na swych sztandarach. Wręcz przeciwnie, potraktowała to referendum jak „kukułcze jajo” podrzucone jej przez Bronisława Komorowskiego i raczej rytualnie symulowała zaangażowanie w akcję referendalną niż rzeczywiście się w nią angażowała. Stąd też, jak zgrabnie ktoś określił, mieliśmy do czynienia z kilkumiesięczną „ciszą wyborczą” – kampania była bardzo słaba, znaczna część ludzi nie wiedziała, jakie są pytania, a nawet – że 6 września jest jakieś referendum. Aktywni byli jedynie działacze małych partyjek antysystemowych i Ruchu na Rzecz JOW-ów, którzy w referendum zwietrzyli szansę na jeśli nawet nie wprowadzenie okręgów jednomandatowych, to przynajmniej na wprowadzenie tego tematu do publicznej debaty. Jednak siła ich oddziaływania była zbyt słaba, by tak się stało.
 
Do tego trzeba dodać, że część potencjalnych wyborców świadomie zbojkotowała referendum, nie godząc się na to, że Bronisław Komorowski wykorzystał tę bardzo istotną instytucję demokracji bezpośredniej w swoim partykularnym interesie.
 
Zwolennicy JOW-ów, z którymi dziś rozmawiałem, martwią się, że wyniki referendum oznaczają pogrzebanie tej idei na 25 lat. Na ich miejscu nie byłbym aż takim pesymistą, choć „powtórka z JOW-ów” rzeczywiście może nieprędko się zdarzyć.

A politycy powinni teraz zastanowić się, dlaczego „ciemny lud” nie kupił ich „referendalnej wojny” i co z tego wynika na przyszłość.  
 
 
 
Share
Udostępnij
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Nasi partnerzy